Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2020, 13:37   #451
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Wnet telewizor zaświecił się. Był to duży, nowoczesny ekran. Alice zdawało się, że takiego sprzętu nawet nie można było kupić w supermarkecie. Ujrzała pusty pokój z trzema krzesłami. Siedzieli na nich Thomas, Abigail i Arthur.
- Witaj Alice - wszyscy powiedzieli po kolei, po czym zamilkli.
Harper ciężko było stwierdzić, czy to była rozmowa, czy też może nagranie z przerwami, w których sama mogła odpowiadać to ekranu, choć nikt jej nie słyszał. Trochę jak w tej serii Dora The Explorer.
Harper przyglądała im się. Miała nadzieję, że to było naprawdę i cała trójka żyła… Cała i zdrowa, tak jak ich widziała.
- Cześć… - przywitała się, nieco zmęczonym tonem. Byli czyści, w przeciwieństwie do jej płaszcza, który był pochlapany czerwoną, imitującą krew, cieczą. Przyglądała im się. Co miało tu mieć miejsce? Co teraz planował Zaira…
- Tęskniliśmy za tobą - powiedziała Abigail.
- Nudziło nam się i postanowiliśmy zostać artystami - rzekł Arthur. - Dokładniej rzecz mówiąc, aktorami.
Thomas kilka razy odetchnął głęboko przez usta, zanim się odezwał.
- Takimi samymi aktorami, jak ty, Alice - rzekł. - Niestety nie mamy desek portlandzkiej opery, ale to nie miejsce czyni artystą, lecz artysta czyni miejsce…
- Czyni je świętym - dodała Roux.
Rudowłosa zrozumiała, że to co teraz mówili, było im najwyraźniej dyktowane przez Zolę. Mieli zostać aktorami… Już nimi zostali? Harper cała się spięła.
- A co gracie? - zapytała powoli. Obawiała się, że za chwilę wyciągną bronie i zaczną do siebie strzelać… Czy coś podobnego.
- Wkrótce będziesz świadkiem filmu krótkometrażowego. Choć męska duma wolałaby go nazwać długometrażowym - powiedział Arthur.
Abigail delikatnie uśmiechnęła się, tylko przez moment. To była chyba szczera reakcja, jednak wnet przypomniała sobie gdzie jest i co robi.
- Akcja dzieje się w przyszłości - powiedział Thomas. - Są trzy postacie i jest trzech aktorów. Wysoka kapłanka Gwiazdy Dubhe, Abga’Gail.
- Grana przeze mnie - wytłumaczyła Roux. - Będziesz również świadkiem łajdactwa brata wielkiego Padyszacha, Argh’Tuhra.
- Argh’Tuhr to postać, którą ja odgrywam - wytłumaczył Arthur. - Sam Padyszach Władca Tommas Dubh’Glas… król całej galaktyki, posiadający ogromną flotę międzygwiezdną…
- ...to ja - dokończył Thomas. - Pozwól nam teraz przenieść się do roku 5223. Jest to rok, w którym postać grana przeze mnie dowiaduje się o tym, że jego żona, kapłanka Abha’Gail jest niewierna. Wystawiam list gończy opiewający na ogromną nagrodę.
- Próbuję uciec… - ciągnęła Roux.
- ...ale ja jestem głodny pieniędzy - powiedział Arthur. - Choć będąc księciem, mam ich tak dużo… no cóż, chciwość.
Zamilkli na moment.
Alice słuchała uważnie… A więc Arthur był bratem Thomasa, który był władcą, a Abby była jego żoną, oraz kapłanką Dubhe… No dobra… Brzmi jak… Jak fabuła. Czy Zola sam wszystko wymyślił? Miała nadzieję, że za zdradę, Thomas nie utnie Abby głowy, czy coś takiego.
- I jeszcze jedno - po chwili powiedział Arthur. - Film zostanie emitowany tylko raz. Musisz wnikliwie spoglądać w każde miejsce w każdym kadrze, gdyż będą tam pochowane cyfry. Osiem cyfr. Musisz je nie tylko znaleźć, ale zapisać w odpowiedniej kolejności. Lepiej przyszykuj sobie komórkę z notatnikiem, o ile nie posiadasz kartki i długopisa. Czy rozumiesz? - zapytał jej brat.
Najwyraźniej Zola nie chciał, aby przegapiła choć jednego ujęcia… Nie mogła odwrócić oczu ani na moment. Przez ten system miała stać się najbardziej uważnym widzem na świecie…
Harper przełknęła ślinę… To oznaczało, że cokolwiek będzie się działo na ekranie, jeśli chciała uzyskać kod… Będzie musiała patrzeć…
- A co jeśli nie będę patrzeć dość uważnie? - zapytała.
Przez chwilę rozbrzmiewała cisza. Jak gdyby było zakłócenie na linii. Albo… Zola wybierał właściwe nagranie. Na pewno spodziewał się, że mogła zadać takie pytanie.
- Wtedy nie uzyskasz kodu - powiedział Arthur. - A jak nie uzyskasz kodu, to nie będziesz mogła pójść naprzód.
- Kto wie, może uda ci się cofnąć na powierzchnię? - zapytał Thomas.
- Ale najpewniej zostaniesz w bazie z pozamykanymi drzwiami tak długo, aż ktoś cię uratuje lub zginiesz z głodu i pragnienia.
Brzmiało jak informacja… Że jednak powinno jej zależeć na uważnym oglądaniu filmu. Harper wyjęła telefon i odpaliła w nim notatnik. Następnie spojrzała na ekran. Była gotowa na oglądanie.
- Czy możemy zaczynać? - zapytali wszyscy razem, jednocześnie.
- Tak. Jestem gotowa - powiedziała Alice w odpowiedzi na ich pytanie.

Zamigotał ekran. Nagle rozbłysnął. Harper ujrzała duże pomieszczenie. Był to pokój na jakimś statku kosmicznym. Widziała w oddali ogromne okno, za którym znajdowała się czerń i miliony gwiazd. Raz na jakiś czas przelatywał statek kosmiczny.
W pomieszczeniu nie zdawało się zbyt wiele rzeczy. To była chyba kajuta do spania, gdyż widziała w oddali łóżko. Oprócz tego dostrzegła jednak dwa dziwne zwierzątka biegające po podłodze. Nie przypominały niczego, co wydała Matka Ziemia na świat w swojej długiej historii. Jedno przypominało skrzyżowanie żółwia z kotem, a drugie jeża z yorkiem. Oprócz tego pod sufitem latało kilka holograficznych, ziemskich ptaszków.
Na materacu odpoczywał Thomas… czy może raczej Padyszach Władca. Miał na twarzy makijaż. Podkreślone oczy, poza tym dziwne linie i trójkąty, co miało chyba wyglądać futurystycznie. Alice ujrzała szkarłatną szatę wyszywaną złotą nitką. Była piękna i dość egzotyczna.

Tommas spał, ale przebudził się, kiedy rozbrzmiał dźwięk w interkomie. Kamera ukazała zbliżenie na jego twarz, kiedy drgnął i otworzył oczy.
- Przepraszam, wasza wysokość Padyszachu Władco - to był głos Zoli, ale ciężko go było rozpoznać. Zdawał się pokorny i służalczy. - Twój brat prosi o nagłą audiencję. Nie jest sam. Stoi pod twoimi drzwiami. Czy mam go wpuścić?
- Zrób to - Dubh’Glas zmarszczył brwi. Pomiędzy nimi pojawiła się cyfra 5.
Harper zapisała cyfrę, tylko na krótką sekundę odwracając wzrok od ekranu. Nacelowała palcem i zaraz wróciła do oglądania uważnie scen. Szukała kolejnych liczb.
Wnet rozległ się szczęk drzwi. Kamera pokazała mężczyznę w brązowej szacie z kapturem. Wszedł do pomieszczenia. Alice widziała twarz Arthura, jednak również była ozdobiona eyelinerem. Na jego głowie znajdowała się złota korona przypominająca zwykłą, choć dużą bransoletę. Douglas wyglądał w niej całkiem dobrze. Jednak uwagę przykuwała Abigail. Miała na czole narysowane trzecie oko, od którego szła prosta cienka linia. Schodziła pomiędzy brwiami i rozdzielała się na bokach nosa. Kończyła się spiralą na szyi. Tyle że to nie twarz Roux przykuwała uwagę, lecz jej ciało. Była kompletnie naga… nie licząc bielizny z czerwonych wstążek, która nie zakrywała kompletnie niczego, a jedynie miała podniecić wszystkich wokoło. Oprócz tego na biodrach lekka opaska, chyba ażurowa. A także… uprząż na biodrach. Odchodziły od niej po boku łańcuchy. Nadgarstki Abigail zostały spięte za jej plecami. Jej piersi i łona nie przykrywało nic. Arthur pociągnął ją do przodu i opadł na jedno kolano.
- Mój panie, dobry panie - zbliżenie na jego twarz. - Znalazłem twoją żonę. Nierządnicę Abha’Gail. Niegdyś wysoką kapłankę Gwiazdy Dubhe. Teraz tę, która okryła swoje imię piętnem prostytucji.
Kamera przeskoczyła do przerażonej twarzy Abby. To chyba nie była tylko gra aktorska.
- Abha’Gail. Niegdyś tak miła mojemu sercu. Zbiegłaś ode mnie. Ale wróciłaś. Rzecz jasna nie z własnej woli - Thomas uśmiechnął się krzywo. - Nie chciałem wierzyć kiedy najwyższa Rada Wywiadu przedstawiła mi raport, według którego zdradzasz mnie z nieznanym mężczyzną. Ośmieliłabyś się? No cóż, ośmieliłaś się. Jednak koniec końców i tak trafiłaś przed oblicze swojego męża. Co masz mu do powiedzenia?
- Jest mi przykro… - powiedziała krótko… Jej spojrzenie wyrażało niepokój, napięcie, ale i coś jeszcze. Przykrość. Dlatego, bo zdradziła władcę… albo dlatego, bo zdradził ją książę… albo dlatego, że ją schwytano i zdradzono.


- Abha’Gail… - westchnął Thomas. - Z tysiąca dziewcząt na dwudziestu planetach jest wybierana jedna. Kiedy zbierze się tysiąc… z tego tysiąca tylko jedna może dostąpić zaszczytu służenia w Kościele Dubhe. Tylko jedna na tysiąc może zostać kapłanką… a ty zostałaś najwyższą kapłanką… - zawiesił głos. - A jednak potrafiłaś to wszystko zniweczyć w jedną sekundę.
- Mój Panie Bracie… - szepnął Arthur. - Odnalazłem nędzną Abga’Gail. To ona zdradziła cię z nieznajomym mężczyzną. Chciała z nim uciec, ale ja temu zaradziłem. Mój bracie, wielki Padyszachu Władco. Proszę cię, zmiłuj się nad jej nędzną duszą.
- Czy tego chcesz, Abha’Gail? - zapytał Thomas. - Mego zmiłowania?

Następnie zbliżenie na twarz Roux. Pomiędzy jej brwiami ukazała się cyfra 4.
Rzecz jasna Alice zapisała liczbę. Strój Abigail był bardzo wyzywający. Jak Arthur i Thomas zachowywali przy niej taki spokój? Mój Boże… Przyszło jej do głowy, że może właśnie o to chodziło, że nie zachowali? Przecież Zola na pewno celowo ubrał ją w te wstążki i wpuścił do pomieszczenia z dwoma mężczyznami, z którymi łączy ją wspólna historia… Alice zacisnęła mocniej dłoń na telefonie. Miała nadzieję, że się myli.

- A okażesz mi je? Masz dość miłosierdzia, mój mężu… - Abby zapytała ostrożnie. Zerknęła na Thomasa.
- Jesteś dziwką, Abha’Gail. Możesz ubierać się w piękne szaty kapłanki, ale pod spodem jesteś dziwką - rzekł. - Jesteś dziwką nie tylko z charakteru. Jesteś dziwką też z ciała. Wystarczy spojrzeć na twój ceremonialny strój… - zawiesił głos. - Mój drogi bracie. Schwytałeś ją. Należy ci się nagroda. Wątpliwa nagroda. Uderz ją w pośladek.
Arthur przybliżył się. Z całej siły uderzył. Tak, jak kazał Arthur. Mocniej chwycił jej nagi pośladek. Trzymał go przez cały czas w dłoni.
- Tak jest, panie - mówił.
Roux wzdrygnęła się zaskoczona. Zmarszczyła lekko brwi. Przełknęła ślinę.
Trzecia cyfra została umieszczona na jej piersi, która zakołysała się. Dziewięć.
Alice spięła się cała na ten widok, ale zanotowała cyfrę. To była już trzecia… Jeszcze tylko pięć kolejnych i będzie to miała za sobą.

- Wybacz Władco… Ale zdawało mi się zawsze, że dziwka… Się sprzedaje… A ja mam dość, by tego nie robić… To mocne słowa, nazwać mnie w ten sposób - Roux powiedziała powoli, ostrożnie. Lekko odsunęła się też, by Arthur nie trzymał jej pośladka tak mocno.
- Masz dość czego, by tego nie robić? To nie mocne słowa, to fakt. Kiedy więc mój brat cię weźmie, nie dojdzie do niczego niespotykanego.
Arthur poruszył się. Alice również, zrobiło jej się niewygodnie na krześle, na którym siedziała.
- Ja ją wezmę? Bracie? Przecież to nierządnica.
- Nierządnica dość dobra dla ciebie - rzekł Thomas, poprawiając swoją pozycję wśród tych ceremonialnych szat.
Arthur przybliżył się do Abigail.
- Przykro mi - cicho westchnął.
Wpierw mocno ścisnął oba jej pośladki. Następnie przesunął opuszkami palców po jej odbycie… a następnie ruszył nimi wgłąb jej pochwy. Douglas cicho westchnął z podniecenia, naruszając jej intymne bariery.
Roux wzdrygnęła się na ten dotyk i odsunęła się od niego, cofając o następne dwa kroki od Arthura. Wyglądała na zestresowaną. Spojrzała na Thomasa, potem znów na niego.
- To się nie godzi… To… To jest twój brat mój Panie… - przemówiła do Thomasa. Przełknęła ślinę.
Douglas przesunął się za nią, ponownie znajdując się tuż obok. Roux drgnęła, gdy palce Arthura znów weszły wgłąb jej pochwy. Wsunął wpierw jeden palec, potem dwa… Następnie zaczął naprowadzać swoją męskość. Była sztywna. Jakby nie mogła?
- Rżnij ją, mój dobry bracie - powiedział Thomas. - Jeśli oddaje się obcym niecnotom, to równie dobrze może przysłużyć się członkom rodziny imperatora. Członkom mojej rodziny - mruknął. Arthur popchnął biodrami naprzód… i w ten sposób wsunął się cały wgłąb Abigail.

Czwarta cyfra na penisie Arthura, trzy.

Alice zmrużyła oczy, bo szczerze nie chciała tego oglądać. Jej obawy sprawdził się i najpewniej będzie świadkiem tego, jak jej bracia będą brać Abigail. Aż jej się zrobiło słabo, ale zapisała kolejną cyfrę.
Biedna Abby. Na pewno była przerażona i wstrząśnięta… Rozumiała czemu Arthur był podniecony, zapewne trudno by było nie być, kiedy obserwowało się ciało Abby. Czy to samo odczuwał Thomas? Podniecenie? Dano mu władzę, był władcą galaktyki… Alice patrzyła na rozwijającą się akcję z niepokojem i szokiem. Nie miała w zwyczaju oglądać takich rzeczy. Czasem czytała książki… Romanse, ale od pewnego czasu nie miała na to sił. Obserwowanie tego co działo się teraz na ekranie, na pewno było podniecające dla każdego… Jednak dla niej nie… Przywodziło jej na myśl za dużo skojarzeń. Od takich, które były smutne i nierealne, po takie, które przerażały ją i aż puls jej podskoczył. Patrzyła jednak dalej… Potrzebowała jeszcze pozostałych czterech liczb.

Arthur wysunął się i znów popchnął, aż jego lędźwie złączyły się z pośladkami Abigail. Chwycił Abigail mocniej za łańcuch, który spinał jej dłonie z biodrami. Potem zaczął poruszać biodrami, czując ciepło i wilgoć ciała Roux…
Abigail mimo wszystko starała się uciec od niego biodrami.
- Nie proszę…! - wyrzuciła z siebie trochę desperacko. Kiedy zablokował ją, łapiąc za uprząż postanowiła spróbować kolejnego manewru i zgięła kolana w nogach, lądując na podłodze. Robiła wszystko, by uciec od niego.
Spojrzała na Thomasa.
- Proszę, Panie rozważ jeszcze swoją decyzję… Proszę - mówiła. - Nie dotykaj mnie - powiedziała do Arthura, ale zranionym głosem.
Potem zastygła, jakby czegoś nasłuchując.

Arthur boleśnie również wylądował na podłodze, kiedy Abigail na nią opadła. Zaczął ją ujeżdżać. Zdawało się, że ta intymność go podniecała. Tymczasem Roux przestała się poruszać i przestała prosić. Co rzecz jasna wydała się Alice kompletnie nienaturalne. Była cała blada oglądając to nagranie… Czy gdyby Habid robił nagrania z ich zbliżenia w czerwonym pokoju, jej twarz wyglądałaby tak samo, ścięta przerażeniem, żalem i bólem? A potem przyjemnością, której nienawidziła, a do której ją zmusił? Harper potarła nerwowo ramię wolną dłonią, nie odrywając oczu od ekranu.
Douglas poruszał się, posuwając Roux. W pewnym momencie Abby zmieniła nieco kąt ułożenia bioder. Wzdrygnęła się i jęknęła. Pierwszy raz, cicho… Rozkosznie. Jakby poczuła coś dobrego.
Zaciskała dłonie w pięści, opierała się ramieniem o ziemię i rozchyliła uda nieco bardziej, zapraszająco.
Arthur jęknął z rozkoszy. Docisnął rękami plecy Abigail do podłogi. Uderzał w jej pośladki. Położył się na niej. Ich ciała się złączyły, kiedy on się w nią wsuwał. Głowa Abigail opierała się o łóżko wbudowane w pokój. Siedział na nim Thomas i na nich patrzył. Sama Roux i on też uprawiali seks na podłodze przed łóżkiem.
- Hmm… - mruknął Thomas. - Przestańcie na chwilę, zwierzęta rozognione w chuci…
Z kącików oczu Abby leciały łzy. Zerknęła na Thomasa. Był kawałek od nich, ale blisko.
Piąta cyfra na rozwartych ustach Arthura, osiem.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:39   #452
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa obserwowała łzy Abigail i czuła jej ból. Zrobiło jej się niedobrze, ale zapisała kolejny numer. Było ich już pięć, a to więcej niż mniej. Miała nadzieję, że wszystko skończy się szybko. Że nie będzie musiała oglądać tego niewiadomo jak długo. Spróbowała się skupić na skanowaniu tego co widziała w poszukiwaniu cyfr. Spróbowała odepchnąć emocje na dalszy plan.

- Ujrzałem to w waszej pasji! - krzyknął Thomas.
Arthur na chwilę przestał, będąc wewnątrz Abby. Przytulił się do niej.
Padyszach kontynuował:
- W waszej czułości… w waszej wewnętrznej pasji… tej nieposkromionej chuci… i bezkresnemu pożądaniu… To… to ty!
- Co za zwrot akcji… - szepnęły usta Alice...
- To ty byłeś jej kochankiem, mój drogi… niby drogi… bracie Argh’Tuhrze. Widzę to w pasji waszych ciał. To, jak bardzo jesteście z sobą zgrani… - Thomas stanął i otworzył szeroko usta. - Oskarżam ciebie, niegdyś drogi bracie. Za sprowadzenie mojej miłej małżonki Abha’Gail na drogę nierządu! To TY byłeś jej kochankiem. To O TOBIE mówiły mi wywiady, a ja nie miałem pojęcia… Najwyższa kapłanka Dubhe zdradziła mnie właśnie z tobą! Nie ukryjecie tego!
Arthur teatralnie westchnął. Przestał się w niej poruszać.
- O nie! - krzyknął Arthur. - Nic nie ukryje się przed mym pokornym bratem! - wrzasnął.
Abby westchnęła. Poruszyła się tylko niespokojnie pod nim. Jej policzek był przyciśnięty do łóżka, mogła co najwyżej zerknąć na Thomasa spomiędzy pukli swoich kręconych, ciemnych włosów. Zrobiła to. Uniosła na niego spojrzenie.
Arthur tymczasem wysunął się z niej i znowu w nią wszedł. Zaczął poruszać się nieco szybciej w środku Abby…
- STOP! - krzyknął Thomas. - Bo zawołam straże! Jestem Padyszachem Władcą - rzekł. - I teraz już wszystko wiem. Obydwoje was błyskawicznie stracę, jeśli nie przestaniecie się rżnąć w tej przebrzydłej chuci!
- Posłuchajmy go może… Argh’Turze… - Abigail poprosiła ostrożnie.
Arthur jeszcze trzy razy pchnął. Po czym wysunął się gniewnie.
Thomas spojrzał na nich z mieszanką podniecenia i obrzydzenia. Zszedł z łóżka. Chwycił swojego penisa. Wcześniej splunął na dłoń. Zszedł z łóżka i ustawił się za Roux, popychając nieco biodrami brata.
- Czyż nie tęsknisz za małżeńską bliskością, małżonko? - zapytał. Chwycił mocniej jej prawy pośladek.
Arthur przesunął się nieco w bok. Abby drgnęła. Spróbowała zerknąć za siebie. Spojrzała na Thomasa.
- Tommasie… - powiedziała tylko krótko. Była w takiej pozycji, że obaj mężczyźni mieli doskonały widok na jej pośladki. Spróbowała złączyć uda.
Złączyła. Kamera zbliżyła się na jej pośladki.
- Ty pizdo - szepnął Thomas.
Następnie wszedł w nią.
Zaczął delikatnie poruszać się. Poruszał biodrami coraz szybciej i szybciej…
- Ech… - jęknął Thomas.
Abigail sapnęła na tak intensywną zmianę tempa. Jakby nie była przyzwyczajona do takiego seksu. Szarpnęła rękami w łańcuchach.
Thomas ujeżdżał ją coraz szybciej, coraz prędzej. Jęknął. Trzymał ją mocno za ramiona i przylegał do jej pleców całym ciałem. Arthur spojrzał na nią z boku z dziwnie ogłupiałym spojrzeniem. Tymczasem Thomas poruszył się jeszcze kilka razy i zastygł... Najpewniej spuścił się wgłąb Abigail. Jęknął przeciągle, umieszczając w jej drogach rodnych swoje nasienie. Wnet nasienie Douglasa zaczęło wypływać z pochwy Roux…
- Moja cudowna kapłanka - mruknął.
Kolejny numer na spermie Thomasa… siedem.
Alice była kompletnie biała jak ściana. Zmusił ich do tego… Czerpali z tego przyjemność, bo seks to jednak był seks, ale… Sam fakt, do czego ich nakłonił… Harper zapisała kolejną liczbę, której zbliżenie było cholernie denerwujące. Miała nadzieję, że Phecda nie będzie maczał palców i w tym seksie… Prawdopodobnie wkurzyłaby się dodatkowo. Już i tak nie mogła przeżyć dziecka Jenny. Podniosła rękę i potarła nią nerwowo skroń. Zaczynała ją boleć głowa.

Abby zadrżała, nic nie mówiąc.
Thomas przez chwilę westchnął. Wyszedł z niej. Uśmiechał się, jakby nieco ukontentowany. Następnie usiadł na łóżku i na nią spojrzał. Milczał przez chwilę.
- Oczyść mnie, zdradziecki bracie! - Thomas wreszcie krzyknął. - Jeśli tak głodny jesteś intymności, to nie zwlekaj ni chwili!
Arthur powoli zaczął przybliżać się do Thomasa. Płakał. Jego łzy ciągnęły się przez policzki. Wsunął głowę do przodu. Słona męskość brata wypełniła usta Arthura. Zaczął ją ssać.
Abby otworzyła szeroko oczy, leżąc na brzuchu. Tak została przez nich pozostawiona i mogła tylko obserwować. Zadrżała ponownie. Zamknęła oczy.

Arthur jeszcze przez chwile miał w ustach męskość brata. Ten delikatnie wypychał biodra, jakby zapomniał, kogo miał przed sobą. Przez chwilę poruszał lędźwiami, rżnąc usta Arthura.
Thomas był miękki, ale jeszcze wydobył z siebie nieco nasienia, którego spróbował jego brat. Ten następnie odchylił głowę i zaczął się krztusić. Połknął nieco spermy, ale większość wypluł.
- Zbrukałeś moją kapłankę, bracie - powiedział Thomas.- Teraz przynajmniej posmakowałeś, czego jej brakowało.
Arthur przymknął oczy.
Abigail tymczasem spróbowała się nieco podnieść. Zsunęła się na podłogę i usiadła na niej, klękając. Wciąż wypływało z niej nasienie. Arthur wreszcie odsunął głowę od lędźwi Thomasa.
- Jestem jedynie pokornym posłańcem sprawiedliwości. Uczciwym, czarnym niewolnikiem w służbie majestatu - powiedział Zola. Niespodziewanie przybliżył się. Miał na sobie prosty, czarny strój. - Wszystko niechcący podsłuchałem. Ale nie mogę ignorować prawa piątego tysiąclecia! - krzyknął. - Mężczyzna może odnieść seksualną korzyść z części monarchii tylko wtedy, kiedy obsłuży całą monarchię! Tak jest w traktatach! A to znaczy, że jeśli brat Padyszacha nie ma umrzeć… to musi przerżnąć także samego Padyszacha! Skoro miał jego żonę. Tylko wtedy wyzbyje się męstwa i stanie jedynie seksualną atrakcją… - zawiesił głos.
Arthur zerknął na Abby.
Alice uświadomiła sobie, że Zola kazał mu właśnie rżnąć Thomasa.
- Jest prawo, które pozwala na zatrzymanie tego prawa… - Abby powiedziała powoli. - Jeśli zostanie zawarty inny rodzaj związku w rodzinie monarszej… - kontynuowała. - Jeśli obaj bracia zawrą porozumienie poprzez wspólne dzielenie. Nie chcę by doszło tu do tego rodzaju aktu. Padyszach jest najwyższą osobą i jego brat nie powinien móc go mieć… Jednocześnie, książę nie jest winny. To ja… Ja go uwiodłam, więc to ja zasługuję na karę - mówiła.

Thomas błyskawicznie zareagował. Rzucił się na łóżko.
- Dosiądź mnie, grzeszna niewiasto. Spróbujmy choć raz jeszcze odnaleźć boga - powiedział.
Położył się na materacu. Co prawda już doszedł, ale i tak jego penis znów zaczął budzić się do życia.
Arthur również wszedł na łóżko.
- Ty nieczysta kapłanko! - krzyknął. - Że musimy obydwoje wejść w ciebie, abyś poczuła trwogę w związku z tym, że mi uległaś! - westchnął. - Przybliż się, proszę.

Abigail przełknęła ślinę. Spojrzała na Thomasa i jego męskość.
- Niech będzie wasza wola… - powiedziała tonem osoby, której było przykro z powodu grzechu i była wdzięczna, że zechcieli okazać jej taką łaskę. Podniosła się. Jej dłonie drżały ze zmęczenia, tak często zaciskała pięści. Wstała i weszła na łóżko, okrakiem znajdując się teraz nad biodrami Thomasa. Douglas miał teraz najlepszy możliwy widok na cały front jej ciała. Na to jak czerwone tasiemki współgrały z kolorem jej ust. Na to jak czarne paski uprzęży komponowały się z jej ciemnymi kreskami na twarzy, ciemną oprawą oczu i kręconymi włosami. Była mieszanką bladości gładkiej skóry, czerwieni ozdób i czerni, która dopełniała wszystko. Abby nie miała rąk, którymi mogłaby sobie dopomóc w dosiadaniu go, musiała więc dużo mocniej rozchylić uda, by móc precyzyjnie nacelować swoją płcią na niego i jeszcze dobrowolnie rozluźnić się i go w siebie przyjąć. Jej spojrzenie wyrażało skupienie, smutek, namiastkę podniecenia i zdezorientowanie. Co więcej, zaraz musiała przechylić się do przodu. Wszystkie jej mięśnie napięły się, kiedy chcąc utrzymać równowagę, pochyliła się w dół, nad klatkę piersiową Thomasa. Niemal dotknęła go swymi piersiami. A to dlatego, że gdy go już dosiadła, musiała udostępnić dla siebie dostęp i Arthurowi. Przymknęła oczy i rozchyliła lekko usta. Była zarumieniona.
- Tak - mruknął Thomas.
Nakierował biodra odpowiednio i pozwolił, żeby Abby na niego opadła. Jęknął i odchylił się do tyłu, czerpiąc rozkosz.
Tymczasem Arthur zaczaił się za Abby. Ta przechyliła się więc bardziej, kładąc teraz cała na jego bracie.
- Wejdź… Po prostu wejdź… - poleciła mu, a jej głos nieco zadrżał. Zatrzymała ruch bioder, dając do siebie dostęp drugiemu z Douglasów. Zacisnęła mocno oczy.
Wreszcie… Arthur wsunął się do środka. Pokonał barierę jej zwieraczy dużo łatwiej, niż się tego spodziewała. Poruszał się wewnątrz niej… i to samo robił też Thomas. Mieli ją jednocześnie obydwoje bracia. Nawet nie założyli prezerwatyw, to był czysty i surowy stosunek… Posiadali ją.
Kolejna cyfra… 1.
Brakowało już tylko jednej cyfry. Alice kliknęła jedynkę bez zerkania na telefon. Niemal nie mrugała. Była kompletnie osłupiała. To była jej wina, że to im się przytrafiło. Gdyby ich tu ze sobą nie zabierała, nigdy nie znaleźliby się w takiej sytuacji. Miała świadomość, że na pewno zagroził im śmiercią i dlatego to miało miejsce. Harper czuła wstręt do Zoli. Nie podniecało ją to, na co patrzyła. Choć cała trójka tworzyła piękny trójkąt, Alice gotowała się w przygnębieniu. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Było jej przykro.

Jęki Abby stały się odrobinę inne. Mniej sztywne, a bardziej, jakby zaczynała się zapominać i poddawała doznaniom. Po chwili wyraźnie było słychać jej przyjemność, którą sprawiali obaj mężczyźni Roux poprzez penetrowanie jej tak, jak to wspólnie robili. Biust Abigail ocierał się o klatkę piersiową Thomasa przy każdym pchnięciu czy to jednego, czy drugiego Douglasa. Roux dyszała i pojękiwała, kiedy to nie trafiali tak dobrze, że wyciskali z jej płuc i gardła kolejny z tych długich, rozkosznych i donośnych jęków.
Jednocześnie Arthur wsuwał swojego własnego penisa w jej odbyt. Trzymał ją za łańcuszek jej uprzęży. Kamera nieco wycofała się, biorąc w kadr obu braci i ją pomiędzy nimi…
- Dojdę… Zaraz przez was obu dojdę… - wysapała znów drżąc.
- To prawda, że cię nienawidzę - szepnął Thomas do jej ucha. Jej głowa znajdowała się na jego torsie w ten sposób, że usta mężczyzny mogły szeptać co tylko chciały, a Abigail miała i tak wszystko usłyszeć. - Może dlatego tak mi dobrze. Albo… mimo tego. Nie mogę znieść twojej obecności nawet teraz… ale… - jęknął.
Wyprężył się i rozpostarł wszystkie kończyny. Abigail na nim leżała, młócąc go biodrami. Jednocześnie brał ją Arthur, tyle że z tyłu.
- Nie… - młodszy z braci szepnął.
Spuścił się w niej. Ale jednocześnie spojrzał prosto w obiektyw kamery Zoli. Ten zrobił zbliżenie na rozkosz na jego twarzy. Zaczęła przemijać... mężczyzna wnet wysunął się z Abby i zerknął gdzieś ponad kamerą z wściekłością.

Wnet Roux szarpnęła rękami, bo również doszła rozchylając usta szerzej z westchnięciem rozkoszy.
Arthur przytulił ją. Pchnął jeszcze dwa razy i także doszedł w Roux. Jęknął przeciągle, mocno wciskając kciuki w jej boki. Wręcz boleśnie. Pocałował Abby w policzek i przytulił się do niej. Przywarł do jej pleców.
- Nie wiem, co powiedzieć.
Oddech Abigail był nadal przyspieszony. Leżała pomiędzy dwoma Douglasami. Oparła się o Arthura plecami i jedną z dłoni pogładziła jego skórę na biodrze, lub brzuchu. Uniosła głowę odrobinę do góry i tyknęła nosem szczękę Thomasa. Pogłaskała go i znów opuściła lekko głowę, leżąc spokojnie.
- Jak dobrze, że mamy to za sobą! - oznajmił Padyszach. - Teraz możemy wrócić do swoich obowiązków. Ale nie łudź się, niewierna żono! Nigdy ci nie zapomnę, że oddałaś się mojemu bratu.
- Oddała mi się, ach, oddała. Jak dobrze, że posmakowałem ten żal, liżąc jedynie krople spermy z prącia mego brata - mówił Arthur. - Mogło skończyć się dużo dużo gorzej.
Pogłaskał ramię Abby.
Abigail leżała między nimi.
- Ile jeszcze razy powinnam ci się oddać mężu, żebyś kiedyś mi wybaczył? - zapytała Roux. Znów musnęła Arthura palcami.
- Aż sprowadzisz na nas cud. Nie jestem zły na ciebie, że mnie zdradziłaś - powiedział Thomas. - A może jednak? Bo przykro mi, że zechciałaś przeżywać w odosobnieniu od moich własnych pragnień.

Następnie nastąpiło zbliżenie na miednicę Abigail. Zarówno z jej odbytu, jak i pochwy wyciekały białe strugi nasienia... Pośród nich znajdowała się ostatnia liczba... Trzy.

W momencie, kiedy Alice zanotowała ostatnią liczbę przestała patrzeć na ekran. Z jakiegoś powodu dotarło do niej, że ta czułość, która miała miejsce na końcu, nie była grana, ani wymuszona. Im naprawdę było ze sobą dobrze… Czy to było coś wyjątkowego między nimi, czy też to jakaś cecha konsumentów? Była zdezorientowana zniesmaczona, przybita i wstrząśnięta.
Siedziała w bezruchu i patrzyła na osiem liczb w notatniku: ‘5 4 9 3 8 7 1 3’. miała wszystkie, to oznaczało, że były drzwi, do których ten kod pasował. Na razie jednak Alice wolała chwilę posiedzieć. Próbowała się uspokoić. Przetrawić wszystko. Wymazać z pamięci to, czego stała się świadoma i co zobaczyła. Zamknęła na chwilę oczy, biorąc głębszy wdech. Potarła dłonią twarz, po czym wstała i ruszyła do wyjścia z pomieszczenia. Zdawała się jednak mniej spokojna, niż wcześniej. Ruszyła szukać drzwi, do których pasował kod.

Wtem jednak telewizor zajarzył się ponownie.
- Dziękuję za obejrzenie premiery mojego najnowszego filmu - powiedział Zola.
Kamera była wycelowana prosto w jego twarz.
- Od dziecka pragnąłem być reżyserem. Chciałem tworzyć mocniejsze filmy niż Quentin Tarantino, a jednocześnie takie, które nie mogłyby zostać wyemitowane w Hollywood. Mam nadzieję, że mi się udało. Jednak… nie jestem jedynym reżyserem. Każda pojedyncza osoba z tej trójki ma w sobie pewną szczególną żyłkę artystyczną, którą kocham. Na przykład już następnego dnia z samego ranka zaczęli ćwiczyć przed kolejnym filmem, który jeszcze nie został nagrany…
Pojawiły się ujęcia z kolejnego seksu. Tutaj jednak nie widział dodanych dziwnych zwierząt, okien ze statkami kosmicznymi, czy też holograficznych ptaszków. Thomas przetrzymywał Abigail, kiedy Arthur w nią wchodził.
- Czyż to nie piękne, być młodym Konsumentem? - zabrzmiał głos Zoli w tle.
Alice rzuciła tylko przelotnie okiem na ekran. Naprawdę robili to kolejnego dnia? Sami? Czy podał im jakieś narkotyki? Przypuszczała, że tak. Zacisnęła pięść. W końcu ona martwiła się o nich, nie mogli tak po prostu czerpać przyjemności z bycia tutaj… A może mogli? Wzdrygnęła się i teraz nie ważne czy ekran znów się zapalił, chciała wyjść.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:40   #453
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Znalazła po trzech kolejnych próbach wejście do następnego pokoju. Na samym jego środku znajdowała się sterta leżących na podłodze dziwnych błon. Były czarne, oślizgłe, pokryte jakąś czarną breją… Wyglądało to ohydnie. Jak gdyby jakiś wąż z kosmosu zrzucił skórę… Wiele skór… Oprócz tego ujrzała osiem różnych sztalug, na których znajdowały się duże wydruki. Każdy z nich po kolei ukazywał kolejną scenę, która miała miejsce w jakichś… łaźniach…? Ujrzała Jennifer. Braną przez szereg czarnych macek… Jej strach, potem rozkosz… Potem spostrzegła fotografię, kiedy było już jasne, że macki wychodziły z Zoli. Penetrował jej odbyt dla odmiany swoim penisem, nie wytworami ze zboczonego filmu science fiction. Dwie ostatnie sztalugi ukazywały moment, kiedy Jennifer pokryła się kokonem… a potem kiedy się z tego kokonu narodziła na nowo. Choć to już miało miejsce nie w łaźniach, ale w zwykłym pokoju. Nad fotografiami znajdowały się słowa ułożone w zdanie: “Biorę, co twoje i kocham czynić to moim”. Osiem słów. A pod zdjęciami osiem cyfr. 4 5 0 2 2 3 1 6.

Alice obserwowała zdjęcia w szoku. Zasłoniła dłonią usta. To miał na myśli Phecda? TAKIE COŚ?! Cokolwiek stało się z Jenny… Najpewniej nie było do odwrócenia, a ona miała na to po prostu przystać, być spokojna i przejść do życia codziennego? To było śmieszne. Zanotowała na telefonie kolejne liczby. Chciała, żeby to już się skończyło. Miała już dość. Czuła się coraz bardziej zmęczona.

Kolejne drzwi odnalazła od razu. Za nimi znajdował się korytarz. Ruszyła nim. Wcześniej odnajdywała pokoje. Tym razem jednak szła gdzieś dalej i dalej… Na ziemi znajdowały się strzałki narysowane czerwonym markerem. Doprowadziły ją do pustej, otwartej windy.
Jechała w górę? Czy w dół? Nie mogła dowiedzieć się inaczej… Niż po prostu wchodząc do środka, co też zaraz uczyniła. Skrzyżowała ręce, obejmując się nimi nieco i potarła ramiona, jakby było jej zimno.

Jechała w dół… Wyszła z windy, kiedy ta się zatrzymała. Ujrzała futurystyczny basen, który widziała już na zdjęciach. Tutaj już nie było strzałek. Jednak najpewniej to tutaj chciał jej Zaira. Czy miała zostać w tym miejscu? A może ruszyć ku wodzie? Czuła wysoką temperaturę, która biła z wody. Najwyraźniej opuszczona baza IRWD miała dostęp do źródeł geotermalnych i to tutaj badacze spędzali niegdyś wolne chwile…
Nie oczekiwała, że zostanie zaatakowana, bowiem Zola zainteresowany był tylko Jennifer. Ruszyła więc do przodu, omijając wodę. Nie zamierzała do niej wchodzić. Na swój sposób to miejsce kojarzyło jej się odrobinę z ukrytymi basenami Trafford Park. Jednak to miejsce nie napawało jej relaksem, a niepokojem. Nie wiedziała bowiem czego szuka, ani czego ma się teraz spodziewać.
- A-alice… - usłyszała gdzieś w tle echo głosu Jennifer… a potem wyraźne jęknięcie. Jak gdyby ktoś ją właśnie zaspakajał.
Harper rzeczywiście mogła iść lekko stromym brzegiem, jednak musiała liczyć się z tym, że jej nogi będą mokre przynajmniej do kostek. Łaźnie nie zostały tak zaprojektowane, żeby do nich wchodzić i być suchym.
Harper miała na sobie buty, więc nie chcąc ich zmoczyć, postawiła je na suchym brzegu. Ściągnęła podkolanówki i podwinęła nogawki spodni. Po czym zaczęła iść dalej. Słyszała głos Jenny i obawiała się tego, co mogła za chwilę zobaczyć, ale jednak była wołana, powinna dowiedzieć się o co chodziło.

Zagłębiała się w plątaninę korytarzy. Było ich tutaj całkiem dużo. Najwyraźniej IRWD nie oszczędzało na swoim odpoczynku. Jeżeli wśród Badaczy relacje były nieciekawe, to każdy mógł znaleźć swój własny kącik i w nim odpocząć. Jak to możliwe, że Detektywi opuścili tak atrakcyjną lokację, jakim było Hverfjall? Może byli potrzebni na stałe przy miejscu wyrzutu Plazmy. Albo Alicia zdenerwowała się, widząc, jak wiele środków szło na otrzymanie całej piwnicy, która przypominała luksusowy ośrodek SPA. Zola musiał niedawno doprowadzić to miejsce do porządku, bo wcale nie wyglądało na opuszczone. Zresztą podobnie jak wyższe piętra.

Alice usłyszała jeszcze kilka razy nawoływania Jennifer. Skręciła w bok raz jeszcze i ujrzała całkiem duże, okrągłe pomieszczenie. Wokół ścian były ułożone zamurowane miejsca siedzące z bąbelkami. Jednak najdalej znajdowała się płaska, płytka przestrzeń, na której można było się położyć. Z niej również wydobywały się bąbelki.

Harper ujrzała Jennifer. Leżała właśnie tam. Miała na sobie czarny kombinezon ze świecącymi, limonkowymi prążkami. Wiła się w rozkoszy i jęczała. Raz rozszerzała uda, potem je ściskała, jak gdyby doświadczała zbyt dużej przyjemności. Nie było pozycji, w której mogła wytrzymać zbyt długo. Obok niej natomiast leżeli Thomas, Arthur i Abigail. Tyle że nieruchomo. Spali. Tuż przy ich szyjach znajdowało się wkłucie, z którego wyrastały rurki prowadzące do trzech maszyn zamontowanych na ścianach. Alice nie widziała dokładnie ich ciał, gdyż były po części przykryte wodą, ale odniosła wrażenie, że dostrzegła srebrne okucia, które unieruchamiały ich w tym właśnie miejscu.

Rudowłosa zatrzymała się w bezruchu i patrzyła na tę scenę. Była w szoku. Czy jej bracia żyli? Czy Abigail żyła? Sądziła, że tak, skoro byli przykuci… Ale co to były za maszyny, do których byli podpięci… Drugie pytanie… Co działo się z Jenny? Czy ten strój, z powodu tego, że był chyba z tej samej substancji co macki na zdjęciach, sprawiał jej przyjemność? To było na swój sposób przerażające, że Zaira miał dostęp do takich rzeczy. Alice obawiała się o psychikę Jennifer.
- Jenny?! - zapytała i ruszyła w jej stronę.
De Trafford poruszyła się lekko, zauważając obecność Alice. Była jej nie w smak. Czy… czy naprawdę musiała teraz akurat… przychodzić? Co prawda ją wołała… ale już od jakiegoś czasu. Nie spodziewała się, że naprawdę tu przyjdzie, zanim Zola skończy...
- Jak… Jak to z ciebie zdjąć Jenny? - zapytała napiętym tonem. Miała nadzieję, że kobieta znała odpowiedź, a co więcej, że będzie chciała to zdjąć… Bycie niewolnikiem przyjemności… Wydawało się Alice gorszym, niż bycie torturowanym. Bo będąc torturowanym narastały w tobie negatywne emocje i dalej nienawidziło się swego oprawcę, a rozkosz? Człowiek koniec końców, po pewnym czasie jej ulegał. Pospieszyła się, chcąc pomóc jakoś Jennifer i ocenić co z resztą.
Głowa de Trafford również była przykryta czarną substancją. Jedynie znajdowały się otwory na nozdrza i usta, dzięki którym nie dusiła się i mogła mówić.
- T-to nie… “to”. Tylko “on”. To Zola… Ach… - jęknęła.
Obróciła się na bok i złączyła uda. Czuła, jak szybko i mocno penis Zairy wdzierał się w nią. Jego język natomiast pieścił jej łechtaczkę. Czuła również coś rozpychającego jej odbyt, choć nie tak mocno, jak pochwę. To były chyba jego palce…
Harper wzdrygnęła się. Widziała, że oczy Jenny były zasłonięte, tak jak większość jej ciała. Gdy dotarło do niej, że ta ciemna masa na jej ciele, to Zaira we własnej osobie. Alice wzdrygnęła się i cofnęła o krok.
- Złaź z niej… - zażądała. Było jednak słychać w jej głosie coś między strachem i złością.
Alice ujrzała, jak na jej oczach palce prawie uformowały się na piersiach Jennifer. Ścisnęły je.
- N-nie. Nie słuchaj jej - szepnęła Jennifer.
W trakcie tego oczekiwania przeżyła już trzy orgazmy, ale nie męczyła się w ogóle. Chciała czwartego… albo i czternastego. Za każdym razem rozkosz tak bardzo ją obezwładniała, że zapominała o oddychaniu tak długo, że aż lekko mdlała. Jednak Zola rozbudzał ją za każdym razem, a ona chciała go więcej. Czuła, że Zaira spuścił się w niej tylko raz, ale to dlatego, bo wcześniej penetrował ją nie tylko swoim penisem. Nasienie mężczyzny było zamknięte w jej drogach rodnych i działało na nią jak najbardziej zboczony, ale i działający narkotyk. Idealny afrodyzjak.
- Nie…! Nie przestawaj… - jęknęła, kiedy poczuła, że ruchy Zairy zaczęły być w niej wolniejsze.
Alice właśnie tego się obawiała. Jennifer była pod jego wpływem… Cokolwiek się z nią stało, doprowadziło do tego, że chciała dotyku Zairy. To było chore. Niezdrowe. Nieludzkie.
- Jenny… To nie jest normalne… Otrząśnij się, to jest morderca - poprosiła Harper, starając się przemówić do rozsądku de Trafford.
- Jak my wszyscy - szepnęła Jennifer.
Westchnęła z ulgą, kiedy poczuła, że ruch wewnątrz niej przybrał na sile. Tak właściwie ta zmiana tempa było tym, co popchnęło ją na skraj orgazmu. Jęknęła i go doświadczyła. Kompletnie sparaliżowana, znowu przestała oddychać. Jedynie lekko drżała. Głównie jej nogi, ale gdyby się przyjrzeć, to całe ciało było poddawane ekstazie.
Tymczasem z boku jej szyi zaczęła formować się głowa. Rysy twarzy nie zostały w pełni uformowane, jednak usta tak. Harper dostrzegła również parę oczu, jednak nie znajdowały się tam, gdzie powinny. Wędrowały po ciele Jennifer. Spoglądały na nią. To był przerażający widok.
- Witaj, Alice - powiedział Z.

Harper nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok na bok. Popatrzyła na swoich braci i na Abigail. Jeśli nie była w stanie ocalić Jenny… Mogła chociaż ich? Chciała ich wszystkich stąd jakoś wyciągnąć. W tym i de Trafford, ale obawiała się, że blondynka mogłaby wręcz chcieć z nią walczyć…
- Czego ode mnie chcesz… Odpowiem ci na wszystkie pytania, ale wypuść ich stąd - powiedziała napiętym tonem.
Jennifer nagle zaczerpnęła duży haust powietrza, jak gdyby właśnie wynurzyła się z długiego nurkowania. Wtedy Zola powrócił do penetrowania jej.
- Od razu przechodzisz do rzeczy… - mruknął Zaira. - To twój plan? Zaufać mi? Przed chwilą słyszałem, że nazwałaś mnie mordercą. Zaufasz komuś takiemu, jak ja? - uśmiechnął się lekko.
- Postawiłeś mnie w sytuacji, w której nie mam wyboru. Moje gratulacje. Wygrałeś… A teraz proszę, wypuść ich - powiedziała Harper. Odsunęła się nieco i skrzyżowała ramiona. Nie chciała patrzeć na Jennifer i na to, co robiła jej czarna masa na jej ciele. Potrafiła sobie wyobrazić rozkosz, zapewne to mogło i tak być za mało, to był zupełnie inny poziom niż dostępne dla zwykłych ludzi doznania, widziała to po reakcjach ciała blondynki. Starała się usilnie o tym nie myśleć.
- Podobał ci się film, który dla ciebie przygotowałem? I wernisaż? Nie mówiąc o ciałach, które wydrukowałem drukarką 3D? Nieco… no cóż, ulepszoną… To wszystko dla ciebie. Czy udało mi się wprowadzić cię w odpowiedni nastrój?
Jennifer dotknęła przelotnie brzucha, ud, pośladków… delikatnie muskała swoje ciało, jakby chcąc upewnić się, że nadal tam jest. Że nie umarła i przeniosła się w zaświaty sprośnej rozkoszy.
- Mam być szczera? - zapytała Alice. Przełknęła ślinę, starając się dalej nie patrzeć na Jenny. Skupiła wzrok na rodzeństwie, ale wzmianka o filmie momentalnie zmusiła ją do patrzenia na ścianę.
- Niech zgadnę… - westchnął Zola. - Wszystkiego się spodziewałaś i nic nie zrobiło na tobie wrażenia? Jak tak, to przypomnij sobie te słodkie ciała złączone z sobą w Dimmuborgir Guesthouse… albo słodycze w Ptasim Muzeum Sigurgeira… Nie mów, że to wszystko wciąż za mało! - jęknął.
- Uważam, że jesteś bardzo pomysłowym artystą, ale kompletnie mi się to nie podobało… Może to kwestia doboru aktorów… Albo tego co z nimi robisz, no ale ponoć każdy reżyser to straszny kutas… Więc chyba pasujesz do tej roli… - odpowiedziała Harper. Nie patrzyła na nich. Po prostu mówiła.
- Bez przesady - mruknął Z. - Posiadam wiele interesujących cech, nie tylko strasznego kutasa. - Zaaaaazdrosna…? - zapytał melodyjnym, wysokim tonem.
- Zejdź z niej… Wypuść moje rodzeństwo i Abby… Przyszłam odpowiadać na twoje pytania, a nie patrzeć jak dalej rżniesz Jennifer… - powiedziała ze ściśniętym gardłem.
- To nie twoja… decyzja… - de Trafford jęknęła.
Gdyby nie natłok innych emocji, czułaby się zła na Alice za to, że tak szybko po nią przyszła. Jeśli pojawiłaby się… na przykład jutro… Jennifer miałaby całą dobę odczuwania tego, co odczuwała. Nagle poczuła bolesny ucisk w brzuchu. Jednak nie był związany z jakimikolwiek działaniami Zoli. Uświadomiła sobie, że nie chciała się wcale z nim rozdzielać. Nie cierpiała go, nienawidziła i tak dalej… Ale już kompletnie nie pamiętała dlaczego. Żaden człowiek nigdy nie sprawił jej tyle rozkoszy… i to rozkoszy tak mocnej, tak niebywałej. Jennifer wcale nie czuła, że w trakcie tych zbliżeń cokolwiek oddaje Zairze. Zdawało się jej, że wręcz przeciwnie, to ona od niego bierze. I już jej nie przeszkadzało, że zabił kilkadziesiąt osób. Seks z seryjnym mordercą miał również swój smaczek. O ile to był seks. Bo nie czuła na sobie wcale męskiego ciała. Co było ironiczne, gdyż tak właściwie oblepiało ją dokładnie z każdej strony… choć nie miało człowieczej formy…
Jennifer przestawała pamiętać, dlaczego po śmierci ojca wciąż tak bardzo zależało jej na Kościele Konsumentów. Czy zależało? Na przynależeniu do sekty? Czy może jednak bardziej wolała odczuwać to, co odczuwała? Oczywiście, że Alice nie będzie się to podobać, nie chciała jej stracić. Jednak Jennifer nie chciała również stracić Zoli. Zawsze była odważną kobietą i wreszcie znalazła w sobie odwagę, żeby to przyznać sama przed sobą.
- Dobra… Zadam ci kilka pytań - powiedział Zaira. - Na niektóre znam odpowiedzi… ale nie powiem ci na które. Jeżeli choć raz usłyszę fałszywą odpowiedź, to do ciała Arthura zacznę pompować Plazmę. Jeśli drugi raz, to ucierpi Thomas. Za trzecim razem Abigail. Jeśli będziesz szczera, to nikomu nic się nie stanie. Brzmi fair, czyż nie?
- Owszem, fair… Zacznijmy więc… - powiedziała przygaszonym tonem. Chciałaby usiąść, ale nie było tu gdzie. Wszystko było mokre, lub w wodzie. Czuła się zmęczona i zagrożona. Szantażował ją samym faktem, że jej bliscy byli w takiej sytuacji. Obrażał tym, co zrobił z Jennifer. To wszystko doprowadzało ją do mdłości.
- Woda jest ciepła. Możesz się rozebrać i wykąpać. Nie stanowię dla ciebie zagrożenia, przynajmniej nie w sensie seksualnym. Nie zgwałcę… cię… - jęknął, kiedy penetracja Jennifer sprawiła mu szczególną rozkosz. - Jestem zajęty czym innym. Kim innym. Powiedzmy, że twoja koleżanka akurat gwarantuje ci bezpieczeństwo. Gotowa na pierwsze pytanie…?
- Wybacz, nie będę się rozbierać, biorąc pod uwagę, że wszędzie masz kamery… Zadaj proszę pierwsze pytanie - odpowiedziała i dalej patrzyła gdzieś na ścianę, na wodę w basenach. Na oświetlenie. Na rozmieszczenie kamer, o których wspomniała. Czekała.
- Jak się nazywasz? - przynajmniej pierwsze pytanie było niewinne.
Rudowłosa uniosła brew.
- Alice Harper. Nie posiadam drugiego imienia - odpowiedziała w pełni na pytanie.
Jennifer jęknęła z rozkoszy. Raczej nie na dźwięk jej nazwiska. Miała inne, ciekawsze bodźce.
- Ile masz lat i gdzie się urodziłaś?
To były proste pytania…
- Mam dwadzieścia sześć lat, obecnie upływa dwudziesty siódmy rok, bo wkrótce mam urodziny. Przyszłam na świat w Seattle - odpowiedziała bez zająknięcia.
- Z iloma osobami uprawiałaś w życiu seks? - Zola szybko i zdecydowanie zmienił charakter pytań.
- Z… czy poprzez seks masz na myśli mnie będącą penetrowaną, czy pieszczoty również? Oraz czy poprzez seks masz również na myśli gwałt - zapytała, chcąc wiedzieć jak odpowiedzieć na to pytanie.
Zola zaśmiał się.
- No cóż, niegdyś pewnie ludzie żyli prościej. To było proste pytanie, na które łatwo było znaleźć odpowiedź. Teraz natomiast żyjemy w dużo bardziej interesującym świecie… Możesz odpowiedzieć po kolei na wszystkie te pytania. Jak wiele osób cię penetrowało i czym. Jak wiele osób pieściło cię, choć nie penetrowało. I oprócz tego ile osób cię zgwałciło.
Rudowłosa zastanawiała się kilka chwil. Zaczęła bowiem liczyć… To zmusiło ją do przypominania sobie każdego z aktów i dwuznacznych sytuacji, w których do tej pory się znalazła. Kto by pomyślał, że praktycznie wszystkie miały miejsce od czerwca tego roku…
- Pieściło mnie pięć osób. Penetrowało… Dziesięć… w tym gwałtu dopuściło się… Sześć… - odpowiedziała Harper. Podniosła dłoń i nerwowo potarła się nią po szyi.
Zola przestał na chwilę, co wywołało jęk niezadowolenia Jennifer.
- Jestem przy tobie praktycznie dziewicą - powiedział Zola. - Dobrze rozumiem, że jest prawie dwa razy więcej osób, które cię zgwałciły, niż z którymi uprawiałaś dobrowolny seks? To już dla ciebie nic nowego… Sześć osób… wow… to musiało być grupowe, czyż nie?
Alice zbladła.
- Raz było - powiedziała ostrożnie, nieco ściszonym tonem.
Zola pokiwał głową, choć bardziej spróbował, jako że jego twarz wciąż znajdowała się na szyi Jennifer.
- Uszereguj pieszczoty i penetracje od najprzyjemniejszej do najmniej przyjemnej, wymieniając imiona osób, które… no cóż, były w to zaangażowane - poprosił.
To była dla niego bez wątpienia dobra rozrywka.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:41   #454
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zacisnęła mocno pięści. To było pytanie poniżej pasa… Zmarszczyła lekko brwi. Miała oceniać coś takiego?! To było wkurzające…
- Od najmniej do najlepszej… Elf z Arcadii, nie znałam jego imienia, Nyrrikki, Eric, Yuki… Rhiannon… To jeśli chodzi o pieszczoty… Co do penetracji… Może być trudniej… Nie pamiętam imion tych cholernych arabów… Wiem, że były mi podane, ale w szoku, po prostu je wyparłam… Mieli też nadane numery, ale też ich nie pamiętam… To nie było najlepsze… To było straszne... - sapnęła. Pokręciłą głową.
- Więc tak… Był Sharif… I czterech jego żołnierzy… - zawiesiła się na moment. Trudno jej było katalogować całą resztę. Wbrew temu, że Kirill ją zgwałcił, ich bycie Gwiazdami sprawiło, że bagatelizowała ten fakt…
- ...Joakim, Kirill, Esme, Terrence - odpowiedziała na jednym wydechu.
- Cudownie… - mruknął Zaira. - Widzisz, moja słodka Jennifer. Twojej macosze najlepiej było z twoim ojcem. Jak cudownie, czyż nie?
De Trafford jęknęła.
- Bierz mnie, ale nie wspominaj mojego ojca, skurwysynie - powiedziała.
- Przepraszam. Nie chciałem okazać braku szacunku - Zaira rzekł spokojnie. Chyba nie przeraził się, że mógł urazić uczucia Jennifer, ale też nie było mu to kompletnie obojętne. - Następne pytanie… kiedy dowiedziałaś się, że masz w sobie Dubhe?
- W Helsinkach, kiedy wytłumaczył mi to dokładnie Joakim - odpowiedziała znów spokojniej. Wcześniej co prawda widziała, że działo się z nią coś dziwnego, ale sądziła, że to ma związek z jej zdolnościami. Dopiero Dahl ją oświecił.
- Wymień osoby, które najbardziej kochasz. Rozgranicz miłość niewinną od tej gorętszej - poprosił Zola.
- Yyy...gh… - sapnęła Alice i znów potarła szyję. To było trudne pytanie.
- To ogromny obszar, bo w miłości niewinnej są te wszystkie osoby na których mi zależy i o które dbam… Pasję czuję natomiast do… Do dwóch osób, może trzech - odpowiedziała szczerze.
- Czy mam wymieniać? - zapytała.
- Pewnie - poprosił Zola.
- Włącznie z tymi niewinnymi? - zapytała… To by było liczenia na całe popołudnie…
- Czy ty rozgraniczasz lubienie kogoś od kochania? - zapytał Zaira. - Niewinnie kochamy rodzinę i to nie zawsze. Poza tym kilka bliskich przyjaciół.
- Nie rozgraniczam. Każda osoba, którą lubię i wywołała śmiech na mojej twarzy, na swój sposób odrobinę kocham, ale w taki niewinny sposób - odpowiedziała Alice. Nie wiedziała, że to było coś nienormalnego. Lubiła rzeczy, lubiła pana od pizzy, albo miłego listonosza. Wszystkie jej bliskie osoby, które wokół niej były… Były już czymś więcej niż tylko ‘lubieniem’.
- Och, jakie to słodkie. Cudownie - powiedział Zola. - W takim razie porzućmy temat kochania i wymień mi osoby, z którymi chciałaś się przespać w całym swoim życiu. Z tych, które poznałaś osobiście. Zanim zaczniesz twierdzić, że to zajmie godziny, żeby wymienić tych wszystkich aktorów…
Harper westchnęła powoli. Zaczęła się zastanawiać. Miała być szczera… Z kim chciała się przespać…
- Z… Joakimem… Z Terrym, ale dopiero po pewnym czasie… - zamilkła na moment… Czy tak naprawdę ktoś poza nimi interesował ją w taki sposób, że myślenie o nim przesyłało gorący dreszcz po jej kręgosłupie? Zarumieniła się nieco, mimo woli. Nie mogła panować nad reakcjami swojego ciała, a jednak musiała myśleć o tym wszystkim.
- Z pewnego względu z Kirillem, ale to trochę inne niż z tamtymi dwoma - dodała na koniec.
- W jaki sposób inne? - zapytał Zaira.
- Bo pociąga mnie myśl o tej kosmicznej ekstazie, która nas łączyła podczas aktu - odpowiedziała powoli.
- Czy gdyby zaproponował ci seks, zgodziłabyś się na niego? - zapytał Zola. - Ostatecznie Terrence’a już nie ma. Przepraszam, Jennifer, że znów o nim wspominam.
W takim kontekście de Trafford nie miała nic przeciwko. Teraz koncentrowała się tylko na odczuwaniu tego rozkosznego ciężaru w jej wnętrzu. Przesuwał się cały czas… nawet nie wiedziała, czy to ona miała tyle soków, czy to dzięki Zairze poślizg był idealny. Tak wielki penis bez problemu penetrował ją szybko i zawzięcie. Powinna być już obolała i zmęczona. Może nawet była, jednak przyjemność nie słabła ani trochę. Chciała, żeby jej nie opuszczała.
- Odmówiłabym - odpowiedziała spokojnym tonem. Nie kłamała, dokładnie tak by było. Kirill pociągał ją, ale własnie dlatego, bo było to coś dziwnego, elektrycznego między nimi. Obecnie jednak jej umysł zajęty był innymi rzeczami, a sam Kaverin miał dziewczynę. Harper nie chciała, by jej potrzeba poczucia tego elektrycznego doznania, przyćmiewała cokolwiek. Musiała mieć jasny umysł, jeśli miała porządnie władać Kościołem.
- A czy gdyby cię potem wziął i tak, zerwałabyś z nim kontakt lub byłabyś na niego zła?
- Byłabym na niego zła… Zerwanie kontaktu zależałoby jednak od pewnych, wielu zależności. Powodów, które nim kierowały, tego co byłoby później… Na pewno odsunęłabym się bardziej, tak czy tak… - odpowiedziała powoli.
- Mimo, że chciałabyś uprawiać z nim seks? - zapytał Zola. - Przynajmniej w tym sensie, że to twoja mała fantazja? No cóż, miło widzieć kobietę z zasadami. Twoi Konsumenci nie mają ich tyle, ale w tym również nie ma nic złego - rzekł. - W sumie możesz odpowiedzieć na te pytania, mimo że retoryczne i tak dokończymy ten wątek. Mam przygotowane kolejne pytanie…
- Mimo tego. Jak sam zauważyłeś… Mam pewne zasady - odpowiedziała Alice. Powoli zaczynała być zmęczona jego pytaniami.
- Jakie jest kolejne pytanie? - zapytała.
- Jak wiele z Siedmiu Insygniów już zebraliście? - zapytał Zola nagle. To pytanie zabrzmiało jak trzaśnięcie biczem. Było nagłe i niespodziewane… i zdawało się, że interesowało go dużo bardziej od tego z iloma osobami Alice się przespała.
W pierwszej chwili Alice nie zrozumiała o co mu chodziło… Po chwili dotarło do niej, że chyba mówił o Gwiazdach…
- Czworo i wiemy mniej więcej gdzie jest piąta osoba - odpowiedziała.
Zola zmarszczył brwi. Nie były w pełni uformowane, jako że włosy Zoli kompletnie nie istniały… Jednak Alice wiedziała, gdzie powinny być ze względu na dwie delikatne wyniosłości.
- Piąta osoba? Jakie osoby?
- Chwileczkę, to nie mówisz o Gwiazdach? - zapytała zdezorientowana Alice.
Zola zdawał się zirytowany.
- Jakbym mówił o Gwiazdach, to bym powiedział “Gwiazdy”. Zapytałem o Siedem Insygniów. Nie zmieniaj tematu…
- Zola, wolniej - jęknęła Jennifer, kiedy ten nagle przyspieszył.
Harper była w kropce… O jakie insygnia mu chodziło?
- Wybacz… Ale czym są Insygnia? Nie posiadam żadnego przedmiotu, który nazywałabym w taki sposób… - odpowiedziała powoli.
Zaira milczał przez chwilę. Zwolnił, aż wreszcie przestał penetrować Jennifer.
- Czyżby Arthur miał spróbować bólu związanego w wpuszczaniem Plazmy do krwioobiegu…? - Zaira zapytał słodko i śmiertelnie niebezpiecznie.
- Przysięgam na swoją matkę, nie mam bladego pojęcia co to jest to co nazywasz Insygniami… Jeśli jakiekolwiek posiadam, to nie mam o tym bladego pojęcia… Pierwszy raz słyszę coś takiego - jej ton był teraz wystraszony. Zerknęła na Arthura zasmuconym i wystraszonym wzrokiem. Nie miała bladego pojęcia o czym mówił Zaira…
- Przysięgasz na matkę? Na twoją martwą matkę? Tę, której nie zaszkodziłoby złamanie przysięgi, bo leży w grobie? - zapytał Zola. - Arthur nie będzie leżał w grobie. Tyle ci gwarantuję - warknął.
- Błagam, mówię prawdę… Wytłumacz mi czym są te insygnia to powiem ci czy coś takiego mam! - zawołała zestresowana. Była w stanie patrzeć na Zolę, była zbyt zestresowana, żeby teraz przejmować się dochodzącą pod nim Jenny.
- Nie udawaj głupiej. Siedem wielkich relikwii pozostawionych po poprzednich Gwiazdach - warknął Zola. - Mam każdą z nich opisywać po kolei? Jeżeli NAPRAWDĘ nie masz pojęcia, o czym mówię, to nie ma szans, żebyś posiadała jedną z nich… - rzekł Zaira. - Masz ostatnią szansę. A potem… żegnaj, Arthurze…
- Poprzednie Gwiazdy miały jakieś Insygnia? - zapytała retorycznie, marszcząc brwi… Panikowała.
- Błagam, naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz… Ledwo co dopiero poznaję swoje zdolności… Naprawdę nie miałam pojęcia, że Gwiazdy mają mieć jeszcze jakieś przedmioty! - powiedziała naprawdę wystraszonym i spiętym tonem. Drżała. Spoglądała nerwowo na Arthura i na Zolę.
- Powiedzmy, że ci wierzę… - Zaira zawiesił głos. - To znaczy, że jesteś naprawdę przedszkolakiem w tej wielkiej, światowej grze… Co jest zabawne, patrząc na twój status. Swoją drogą, gdyby nie Zbiór Legend i wszystkie uprawnienia, też bym o tym nie wiedział. Powiedzmy, że rzeczywiście jesteś taką ignorantką. Jednak przeczytałem dokładnie akta, które zostały sporządzone przez IBPI po twoich słodkich wakacjach na Isle of Man. Oraz pewien dopisek… - zawiesił głos. - Zwrócił moją uwagę dlatego, bo moja rodzina szukała tego od pokoleń…
Alice milczała, czekając na to co też miał dalej do powiedzenia Zola. Była kompletnie zdezorientowana. Nie miała pojęcia o żadnych Insygniach… czy poza tym, że próbowali znaleźć pozostałe Gwiazdy, mieli też szukać przedmiotów? To oznaczało siedem dodatkowych punktów do wynajdywania na mapach… Skrzywiła się lekko.
Oczy Zoli wróciły na jego twarz. Ta przesunęła się na sam środek szyi Jennifer. Teraz znajdowała się pod jej głową. Gdyby nie była odchylona w rozkoszy, najpewniej nigdy by się tam nie zmieściła. Wnet rysy Zoli wyostrzyły się i wyglądał prawie w pełni uformowany. Nogi de Trafford zgięły się i rozchyliły, kiedy kobieta doszła raz jeszcze. Drżały z wycieńczenia i rozkoszy.
- Gdzie. Jest. Pozytywka.
To nawet nie było pytanie… Każde kolejne słowo brzmiało jak uderzenie gongu.
Alice milczała… Zastanawiała się… Coś jej dzwoniło w głowie…
- Pozytywka? Taka zdobiona? Wydaje mi się, że widziałam kiedyś jakiś taki rysunek… I ktoś chyba… jej szukał? - zapytała sama siebie, ale syknęła, kiedy zaczęła ją boleć głowa. Ostrym, kłującym bólem.
- Nigdy w życiu nie miałam pozytywki w dłoniach - odpowiedziała szczerze, masując głowę ze zbolałą miną.
- Nie masz Pozytywki? To kto ją ma? Gdzie ona jest? - pytał Zaira.
Pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia… Nie jestem nawet pewna co to za pozytywka, ani do czego miałaby służyć - odpowiedziała szczerze.
- Ale IBPI napisało, że najprawdopodobniej ty ją posiadasz… - zawiesił głos. - Jeśli naprawdę niczego nie wiesz… to znaczy, że to wszystko… te wszystkie zabójstwa i wysiłek były na nic. Czuję złość. Zabiję was wszystkich - Z chyba zaczął śpiewać. Ton jego głosu zrobił się wyższy, miał mocniejsze brzmienie i płynął zgodnie z pewną niepokojącą melodią.
- Odpowiedziałam szczerze na twoje pytania… Mówiłeś, że jeśli to uczynię nikomu nic się nie stanie - powiedziała spiętym tonem.
- Może kłamałem…
Zamknął na moment oczy. Chwilę potem gwałtownie nabrał powietrza. Jenny jęknęła z rozkoszą, czując drugą porcję nasienia, które było w nią pompowane.
Zaira zastygł w bezruchu, delektując się orgazmem. Kiedy minął, po prostu otworzył oczy i spoglądał na sufit. Jego ciało powoli zaczęło zbierać się z Jennifer. Opuszczało je.
- Nie… - jęknęła de Trafford.
Alice cofnęła się parę kroków. Zerknęła w stronę Arthura, Thomasa i Abby. Póki Zola schodził z Jenny… Czy miała szansę zrobić cokolwiek? Wsadziła rękę do kieszeni płaszcza i chwyciła nią nóż, którym wcześniej Zola kazał jej ciąć sztuczne ciała.
Wnet Zaira uformował się i usiadł obok Jennifer. Obydwoje byli teraz nadzy. Alice ujrzała strużkę wypływającą z ciała de Trafford. Nawet sperma Zoli nie wyglądała kompletnie normalnie. Westchnął i wstał. Oczy Harper chcąc nie chcąc ruszyły w stronę męskości czarnoskórego, która mimowolnie skojarzyła jej się z Joakimem. Ale powoli traciła objętość. Ruszył w stronę Arthura.
- To nie będzie takie złe… - rzucił. - Patrzcie, jak ja na tym dobrze wyszedłem…
- Nie zrobisz im tego… - powiedziała Harper.
- No pewnie, wcale - odparł Zola.
- Jeśli to zrobisz… Jeśli zrobisz jeszcze jeden krok… Zabiję kobietę, która nosi w sobie twoje dziecko - powiedziała spiętym tonem. Miała w dłoni wyciągnięty nóż i mierzyła nim w Jennifer. Oczywiście, że nie miała zamiaru jej zabić, ale liczyła na to, że Zaira nie połapie się. W końcu sam powiedział, że nawet jej powieka nie drgnęła, gdy cięła tamte sztuczne ciała.
- Nie zabijesz jedynej córki swojego zmarłego kochanka. Nawet ty nie byłabyś w stanie tak krwiożerczo dążyć do zagarnięcia całego spadku. A jednak masz jakieś zasady, skoro nie chcesz pieprzyć się z Kaverinem. Poza tym… jakiego dziecka?
- Dziecka…? - Jennifer zamrugała oczami.
Była na skraju utraty przytomności.
Tymczasem Alice ujrzała czarny śluz, który pełzał sufitem…
- Twojego dziecka… Sądzę, że skoro wpompowałeś w nią tyle spermy, koniec końców musiała zajść… - powiedziała Alice, teraz próbując wybrnąć. Widziała czarny śluz kątem oka, ale starała się na niego nie patrzeć, żeby Zola też go nie zauważył.
- Przecież to maszyna, Alice - powiedziała Jennifer. - Czy ktoś kiedyś zaszedł w ciążę z chodzącym dildem?
Zola przystanął w pół kroku.
- ...wow - mruknął. - Dziękuję. Seks maszyna. Może nawet nie taki zły przydomek… I am a sex machine, ready to reload… like an atom bomb about to… oh, oh, oh, oh, oh explode… - zaśpiewał.
Dotknął jakiegoś przełącznika na maszynie podpiętej do Arthura.
Alice wiedziała, że to niebezpieczne, ale ruszyła w jego stronę. Spojrzała na rurkę, która była podpięta do Arthura. Miała nadzieję, że póki Zola był odwrócony do maszyny, to nie zareaguje. Zamierzała bowiem poprzecinać te rurki, które podpięte były do jej bliskich. Wszystkie, ale musiała zacząć od Arthura, bo to on w tej sekundzie był najbardziej zagrożony.
Nie wykalkulowała odpowiednio nachylenia powierzchni, po której stąpała. Otóż nagle zaczynała delikatnie spadać, aby odpowiednio dopasować się do pleców leżących ludzi. Alice poślizgnęła się i upadła na brzuch. Jednak nie wypuściła noża. Wbiła go gładko w udo Jennifer. Ta wrzasnęła z bólu. Zola błyskawicznie obrócił się. Był ekstremalnie zaskoczony, że Alice naprawdę zaatakowała de Trafford… że naprawdę chciała pozbawić ją życia w zamian za życie swoich braci. W sumie… czy to dziwiło aż tak bardzo? To była jej rodzina…
Skoczył do przodu i kopnął ją tak mocno w twarz, że aż pociemniało jej przed oczami i wypuściła z dłoni nóż. Ten i tak pozostawał wbity głęboko w nogę Jennifer…
- T-ty… - de Trafford wyrzęziła. Wcześniej sparaliżowana z powodu przyjemności, teraz z powodu bólu. - Ty pizdo…! - jej oczy zaszkliły się.
Harper tymczasem aż odrzuciło do tyłu i rzecz jasna straciła równowagę od zamroczenia. Wpadła w wodę kilka metrów dalej. Szczęka bolała ją tak mocno, że myślała, że coś jej pękło. Nie poruszała się chwilę, jedynie wynurzyła głowę z wody, by oddychać. Sapała nerwowo. Potknęła się i zaatakowała Jennifer. To było prawie jak wtedy z Joakimem… Tylko tym razem była świadoma całego aktu… Po prostu się poślizgnęła… Upadła w ten sposób swoim ciężarem, bo bała się, że poleci na brzuch, dlatego oparła ciężar na rękach i uderzenie wyszło mocniejsze. Dotknęła ostrożnie szczęki w miejscu, gdzie kopnął ją Zaira. Jej włosy po części stały się mokre. Miała nadzieję, że Jennifer jej to wybaczy. Usiadła. Miała łzy w oczach. Jedyne co udało jej się osiągnąć, to fakt, że Zaira odszedł od Arthura. Siedziała, lekko masując szczękę. Próbowała dojść do siebie, bo była w szoku. Co powinna teraz zrobić? Rozejrzała się, gdzie była czarna maź, którą widziała wcześniej. Czy widziała ją nadal?
- Moje biedactwo… - szepnął Zola.
Upadł na kolana. Spojrzał na udo Jennifer. Złapał mocno jej rękę. Nachylił się i pocałował ją w usta.
- Naprawię cię - przyrzekł. - Nie liczyłem… że ona naprawdę to zrobi…
- J-ja też nie… - szepnęła de Trafford. W jej głosie było słychać prawdziwy ból… jednak nie tylko fizyczny. Odczuwała również żal względem Alice…
Oczy rudowłosej natomiast spoczywał na czarnej plamie na suficie. Strużka z niej skapnęła w dół… i uformowała się w pięść z wyciągniętym kciukiem do góry. Harper z jakiegoś powodu wiedziała, że ten gest był dedykowany dla niej… Wnet Plazma oderwała się z sufitu i opadła prosto na niespodziewającego się niczego Zairę…
Harper podniosła się i spojrzała na de Trafford.
- Nie chciałam cię zranić Jenny… Poślizgnęłam się… - powiedziała, lekko sepleniąc, bo rozcięła zębem nieco wrażliwej, delikatnej skóry wnętrza ust i ta lekko spuchła. Spoglądała natomiast co stanie się z Zairą po tym, jak napadnie go Jen… Nie miała pojęcia co się będzie działo…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:42   #455
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Czerń Plazmy zaczęła wsiąkać w ciało Zoli. Próbował ją z siebie strząsnąć, ale nie był w stanie. Tymczasem rozbrzmiał głośny i wyraźny głos Jen. Zdawał się docierać bezpośrednio do umysłów wszystkich tu zebranych… A przynajmniej tych, którzy byli przytomni.

“Musiałam umrzeć, żeby zrozumieć, dlaczego się narodziłam”, to był ton pełen optymizmu i nadziei. “Wpierw była pustka. Neutralność. Jedynie możliwość świadomości, jednak ta wciąż nie była uformowana. Wlewano nas do jeziora i spałam w nim sobie… Aż do momentu, kiedy równowaga została zaburzona! Część mnie poczuła tak intensywny ból… tak intensywną nienawiść… tak wielkie pragnienie krzywdzenia innych… że musiała narodzić się przeciwwaga. Pełna radości, miłości i chęci pomocy innym. Ja… Bo koniec końców, jak nas połączyć… musimy stać się… czy może raczej wrócić… do bycia neutralnym…”

- Kurwa wypierdalaj ze mnie! - wrzasnął Zola, chcąc zerwać z siebie czarne strużki. Tak jak wcześniej on oblepiał Jennifer, tak teraz Jen oblepiała go.
Alice przeszła ostrożnie kilka metrów i spojrzała na Jennifer. Miała nadzieję, że nie wbiła jej tego noża jakoś… Krytycznie… Na przykład w tętnicę udową… Była blada jak ściana i obawiała się, że mogłaby zabić de Trafford.
- Cieszę się, że wróciłaś - powiedziała do Jen. Sapnęła, bo szczęka jednak nadal bolała. Czuła w ustach posmak krwi.
Tymczasem Jen wsiąkała w pory ciała Zoli. Ten przynajmniej chwilowo wyglądał na sparaliżowanego… Alice widziała ten nóż w ciele Jennifer. Mogłaby go wyjąć i zabić nim Zairę… albo teraz, albo nigdy. Mogła już nigdy więcej nie mieć takiej okazji…
To było kuszące, ale mogłaby zaszkodzić tym samym Jenny. Bała się, że zrobi jej większą krzywdę. Zamiast więc porywać się na nóż, wykorzystała fakt, że mężczyzna był w całkowitym bezruchu i podeszła najszybciej jak mogła w warunkach basenowych. Zamierzała z całej siły przywalić mu kopniaka w krocze.
Zrobiła to, ale Zola nawet nie drgnął. Nawet nie chodziło o to, że był tak wielkim twardzielem. Bardziej… jego umysł był zajęty tak bardzo innymi rzeczami, że nawet nie docierała do niego informacja o bólu w kroczu. A ten musiał być znaczący, jako że nie miał na sobie kompletnie nic i Alice bezpośrednio trąciła stopą jego podbrzusze.
Zapadła cisza. Pojękiwania Jennifer były znaczące. Próbowała usiąść, ale to było bardzo trudne…
- Ostrożnie Jenny… Nie zrób sobie krzywdy… Proszę - powiedziała do niej. Przyjrzała się tymczasem Zoli. Czy powinna zrobić coś, by go obezwładnić? Czy to już było obezwładnienie? Czy mogłaby go skonsumować? Ale to by oznaczało skonsumowanie również Jen… Tyle zmiennych…
Z drugiej strony, dlaczego w ogóle pierwsze o czym myślała, to morderstwo? W jakim miejscu była lepsza od Zairy, jeśli od razu chciała pozbawić go życia… Co z niej zrobiły ostatnie miesiące życia. Odsunęła się od niego i ruszyła do swojego rodzeństwa. Chciała ostrożnie wydobyć z ich ciał te rurki.
To była trudniejsza sytuacja, bo jeżeli chciałaby wyciągnąć z ich ciał rurki… to musiała mieć jeszcze jakiś materiał, aby zatamować krwawienie.
- On nie zrobiłby tego… - mruknęła Jennifer. - Nie tak naprawdę. Lubił ich. Chciał cię tylko postraszyć, a ty mi wbiłaś nóż w nogę… - syknęła z bólu. - Nie jesteś aż taką pokraką, nie uwierzę, że całkiem przypadkiem upadłaś z wyciągniętym… nożem… - jęknęła - ...wprost na mnie. Może gdybyś miała cztery latka, ale nie dwadzieścia… kurwa… sześć... Jak to kurwa boli…!
Jeszcze w innej sytuacji Jennifer znalazłaby w sobie siłę do nieokazywania bólu. Ale nie tuż po sześciu orgazmach, kiedy naga leżała w basenie i to Alice ją zaatakowała.
- Jennifer… Znasz mnie… Wiesz, że bardziej nad siebie cenię swoich bliskich… Nigdy bym cię nie zraniła. Jesteś dla mnie jak siostra… - powiedziała Alice i westchnęła. Bała się, że zrobi im krzywdę. Nie znała się na tych medycznych rzeczach. Podeszła do maszyn i sprawdziła, czy mogła te rurki jakoś odpiąć tam… Ale czy to nie dostarczyłoby tlenu do ich żył? Czy bąbelki tlenu nie powodowały śmierci? Słyszała kiedyś coś takiego. Zaczynała lekko panikować.
Minęła dobra minuta, kiedy Zola znieruchomiał. Spoglądał przed siebie pustym wzrokiem. Zdawał się otumaniony.
- Musimy uciekać - szepnął, patrząc przed siebie. - IBPI się zbliża…
- To wydobądź moich braci i Jenny tak, by nic im nie było - poleciła Alice. Nie była w stanie sama wynieść trzech ciał, plus rannej Jenny.
Zola wstał i momentalnie zachwiał się. Dotknął też swojego penisa. Ta okolica bolała go, ale nie miał pojęcia dlaczego. Zamrugał. Rozejrzał się dookoła i znieruchomiał, jak gdyby zastanawiając się nad czymś. Ale Alice odniosła wrażenie, że może raczej… o niczym kompletnie nie myślał.
- Zola…? - jęknęła Jennifer.
Czarnoskóry spojrzał na nią i na strużkę krwi spływającą z uda, w które pozostawał wbity nóż. Tyle że nic nie powiedział.
- To już nie do końca jest chyba Zola? Nie mam pojęcia Jenny… - powiedziała powoli, ale podeszła do niej ostrożnie. Zerknęła na ranę. Było jej krytycznie przykro. Znowu chciało jej się płakać.
- Musimy stąd uciekać, IBPI się zbliża - powiedział Zaira i pomasował głowę. - Czemu nie uciekamy… uciekajmy… - mruknął rozpaczliwie.
Następnie dwa razy uderzył się w bok głowy. Na jego twarzy pojawił się jakiś dziwny spazm.
- Cóż to za kurewską broń na mnie przygotowałyście - warknął. Ruszył do maszyn i odkręcił jedną z rurek przy szyi Abigail, która była najbliżej. Wkłucie zostało, ale że zakrył ją zatyczką, to nic z niego nie leciało.
Wnet zamrugał dwa razy i znieruchomiał. Puścił rurkę i złapał się za ramiona. Obejrzał się na Alice.
- Możesz dać mi coś do przykrycia…? Jestem kompletnie nagi… - mruknął zawstydzony. Wykręcił się do niej tyłem tak, żeby widziała tylko jego pośladki. - To nie jest tak wielki problem jak nóż w tej dziewczynie, ale wciąż… - zawiesił głos. - Proszę…
Harper zamrugała zaskoczona. Rozejrzała się po całym pomieszczeniu, czy były tu jakieś ubrania. Przeszła się nawet, by rozejrzeć. Czy fuzja jego i Jen sprawiła, że stał się ‘normalny’? Wrócił do bycia Zairą przed nafaszerowaniem plazmą? A może był kompletnie nowym Zolą? Zdawał się nie pamiętać tego wszystkiego co zrobił… Alice szukała czegoś, co mógłby wdziać. Inaczej nie wydostaną się stąd, bo zawiesi go jego wstyd.
Wokół nie było ubrań. Jedynie ona miała na sobie. Arthur i Thomas byli w bieliźnie, tak samo Abigail. Jennifer pozostawała naga.
- Nie założę ich bokserek - zastrzegł Zola.
Spazm przeszedł przez jego twarz.
- Nieźle mnie urządziliście - skrzywił się i uśmiechnął do Alice, ale to nie był miły uśmiech. - W tym stanie nie mogę używać swoich mocy… Ale muszę stąd uciec… - mruknął. - I muszę coś z tobą zrobić - westchnął, zerkając na Jennifer.
Ruszył w jej stronę.
- Wezmę cię na ręce i przedostanę do windy - powiedział i się schylił. Podniósł ją, jakby była lekka niczym piórko.
- Jestem w stanie nieco chodzić, może nie utopię się, jak mnie upuścisz… - de Trafford niepewnie zawiesiła głos.
Alice była fatalnie zszokowana… Po pierwsze walnęło ją jak płynnie Zola przechodził z delikatnego w kompletnie siebie, jakiego poznała do teraz… Drugie uderzenie jednak nadeszło z siłą Huraganu Earl’a, kiedy głos Jennifer był niepewny i jeszcze zawiesił się, jakby była zawstydzona, albo dziewczęca… To jakoś nie mieściło się w umyśle Harper. Zajęła się tymczasem swoimi braćmi. Podpatrzyła w końcu jak wcześniej Zola odkręcił rurkę i zakorkował wentyl w szyi Abby. Powtórzyła to więc przy Thomasie i Arthurze. Problemem jednak było, że byli zakuci okowami.
- Jak ich ocucić? Albo chociaż odpiąć z tych okowów? - zapytała.
- Na to już kurwa nie masz planu, co? - mruknął Zola, wchodząc z Jennifer do wody.
Alice zawiesiła się na moment, bo to była dziwnie piękna scena, jak z filmu. Umięśnione ramiona czarnoskórego mężczyzny, jego wysoka, wyprostowana sylwetka… Delikatne ciało zranionej dziewczyny w jego ramionach… Krople ściekającej krwi, które uderzały o tafle wody… Zaira oddalał się. Harper przyjrzała się okowom i okazało się, że były one na zatrzask. Mogła je otworzyć nawet bez kluczyka. Gdyby była tak skuta, nie mogłaby jednak tego uczynić.
- J-jennifer, tak? - Zola mruknął w oddali, kiedy przechodzili w stronę zakrętu, za którym mieli zniknąć. - Ja… boję się. Nie wiem co się dzieję… i chyba straciłem kontrolę. Chociaż sądzę… że nigdy jej nie miałem.
- Zamknij się i idź naprzód - tym razem głos de Trafford był mocniejszy.
Alice poodpinała tymczasem całą trójkę. Spróbowała poklepywać Abby po policzkach…
- Halo, Abby… Pobudka… - zagadnęła. Miała nadzieję, że może zdoła ją obudzić… Może ich sen był lekki? Nie mogła ich tu przecież zostawić, jeśli przybędzie IBPI… Byli jej rodziną, Alicia ich rozszarpie…
Roux nawet nie drgnęła. Podobnie jak pozostali. Ich sen był mocny… Czy to już był koniec? Alice poczuła się bezsilna, gdyż nie mogła tak jak Zola wynieść ich wszystkich tak po prostu… Gdyby był tu Terrence, nie byłoby najmniejszego problemu. Zaczęliby tak po prostu lewitować w stronę wyjścia. Nawet Noel byłby przydatny, podobnie jak Brandon… kilka nieżywych osób, o których już dzisiaj wspomniała… takich jak Eric… Jednak Alice była tutaj sama. Przynajmniej Zola nie chciał już pompować w ich ciało plazmy, ale Alicia mogła tak po prostu ich zamordować. Tutaj na miejscu. I nie dosięgłaby ją nawet najmniejsza kara.
Owszem, Zola miał rację, na to nie miała planu… Tak właściwie w ogóle nie miała żadnego… Nie mogła ich dźwigać, bo to mogło zaszkodzić jej ciąży…
- Dobry Boże, obudźcie się… Bo inaczej czeka nas śmierć… - poprosiła. Spróbowała nawet uderzyć otwartą dłonią policzek Abby, jakby to miało ją rozbudzić.
Uderzyła Abigail, ale przeciągnął się Thomas. Rozwarł lekko oczy.
- Jestem śpiący… - szepnął, zerkając na Alice. Zdawało się, że za chwilę chciał znów opuścić powieki.
Alice zamrugała i dopadła do niego.
- Thomas! Błagam, Thomas obudź się… Jeśli się stąd zaraz nie zabierzemy, skończymy wszyscy martwi - powiedziała i potrząsnęła nim może troszkę mało delikatnie.
- Mhm… - mruknął młodszy z Douglasów. - Hmm… - zamruczał. - Myślę, że to… moja moc… zwalcza… substancję… ale…
Walczył z powiekami, ale koniec końców znów je zamknął.
Alice potarła nerwowo czoło. Wyprostowała się. Nie miała pojęcia jak ich stąd wydostać. Ruszyła rozejrzeć się po pomieszczeniu i pobliskich pomieszczeniach, może były tu jakieś… Pistolety do minimalizowania ludzi, mogłaby ich zmniejszyć, wsadzić do kieszeni, wynieść i znów zrobić dużymi, bezpiecznie w swoim samochodzie w drodze do hotelu…
Harper bacznie rozglądała się w poszukiwaniu tej technologii, jednak zamiast niej dostrzegła płaską półkę w drugim pomieszczeniu, na której znajdowały się różne akcesoria do pływania. Deski, dmuchane koła, długie rurki z tworzywa sztucznego… i inne tego typu rzeczy mające pomóc utrzymać się na wodzie. Raczej nie były zbyt często używane, ale umieszczono je tutaj i nigdy nie zabrano. Kto wie? Może gdzieś pomiędzy pływaczkami znajdzie ten pistolet do minimalizowania ludzi?
Zamiast jednak tego, zaczęła teraz szukać pontonu… Jakby tu był taki samonadmuchiwalny to by było zajebiście, bo mogłaby ich na nim po prostu wyciągnąć… Problem jednak znów zaczął by się przy drodze na korytarz i do windy… A potem, na górze? Byli właściwie nadzy, a tam był śnieg… Zresztą… Ona sama była cała mokra, na pewno złapie katar.
Bez przesady. Nie było pontonu. Nawet osobom o tak spaczonych umysłach nie przyszło do głowy, żeby pływać na pontonie po łaźniach. Znajdowały się tu tylko i wyłącznie rzeczy, które można było znaleźć na każdym basenie. Takie, które miały pomóc w nauce pływania osobom, które tego pływania chciały się nauczyć. Same niezbędne rzeczy… Deski, dmuchane koła, długie rurki i pistolety do minimali… a nie, pistoletów niestety nie było.
Wzięła więc trzy dmuchane koła. Lepsze było to, niż nic. Zaczęła je napełniać powietrzem idąc z powrotem do sali, gdzie była cała nieprzytomna trójka. Jeśli nie było pontonu, koła musiały wystarczyć. Najważniejsze, żeby trzymali się trochę nad wodą i żeby nie musiała wlec całego ich ciężaru, tylko mogła ciągnąć ich po wodzie… Może w korytarzu przy windzie wymyśli co zrobić… Albo znajdzie koszyk z Walmartu i ich nim przewiezie. Delikatnie jej odwalało ze stresu.
Chciała ładować ich na koła po kolei i przenosić każdą osobę pojedynczo? Czy może spróbować wszystkich na raz? Pierwsza opcja wygrała, choć miała zająć najwięcej czasu i Alice najchętniej zapewniłaby im bezpieczeństwo jak najszybciej. Zresztą transport trzech osób jednocześnie wcale nie był bezpieczny. Gdyby utopiliby się w tych łaźniach z jej powodu, byłoby to tak tragiczne, że aż komiczne.
Mimo to musiała podjąć decyzję, kogo wybierze w pierwszej kolejności.
Zaczęła od Arthura. Głównie dlatego, że miała cały czas wyrzuty sumienia po Mauritusie, że wpadł w tarapaty i ciągle miała wrażenie, że okazuje mu za mało uwagi. Nie był dzieckiem, ale mimo wszystko, przeżył trochę traum w swoim życiu. Dlatego też właśnie jego zamierzała przetransportować pierwszego. Potem Thomasa, a na koniec Abby.
Alice szkoda było Arthura, więc uznała, że jemu pomoże w pierwszej kolejności. Położyła koło na płytkiej części basenu, a potem z trudem udźwignęła mężczyznę, który nieco ważył. Jego pośladki i plecy oparły się na dmuchanej zabawce. Następnie Harper zsunęła koło na wodę. Teraz musiała do niej wejść, aby popchnąć mężczyznę do celu.
Cofnęła się jeszcze do punktu przy wyjściu idąc przy brzegu tak jak wcześniej. Ściagnęła płaszcz, by nie utopić rzeczy z jego kieszeni i cofnęła się do Arthura. Może i samej było jej wygodnie przejść płytką stroną, ale nie miała za bardzo jak przeprowadzić koła, więc koniec końców musiała się znowu zanurzyć w wodzie. Więc dokładnie to zrobiła. Nie obchodziło ją w tej chwili, że potem na pewno dostanie kataru. W obecnym momencie liczyło się tylko wydostanie stąd jej bliskich.
Przeszła jakieś dziesięć kroków wewnątrz basenu. Wszystko zdawało się dziać zgodnie z planem. Zanurzyła się do biustu i popychała Arthura naprzód. W pewnym momencie jednak niechcący odepchnęła od siebie koło. Nawet nie na dużą odległość, po prostu wymsknęło jej się z rąk. Wystarczyło zrobić jeden szybszy krok, aby ponownie położyć dłonie na dmuchanej zabawce, ale zrobiła to zbyt pospiesznie. Źle postawiła stopę w ten sposób, że prawie skręciła sobie kostkę i runęła do przodu. Nawet nie zdołała zaczerpnąć powietrza, kiedy woda zaczęła wdzierać się do jej ust i nozdrzy. Na dodatek jeszcze dalej popchnęła Arthura, bo musnęła rękami koniec jego koła. To ruszyło naprzód i obiło się o ścianę. Dmuchana zabawka była stosunkowo mała. Zaprojektowano ją dla kobiet i starszych dzieci, co najwyżej nastolatków. Douglas zmieścił się w niej, jednak nie był w niej zaklinowany. Impet uderzenia sprawił, że jego ciało opuściło bezpieczne koło i ześlizgnęło się do wody, powoli opadając na jego dno.
- Oh, kurwa… - sapnęła Harper i po prostu zanurkowała. Co prawda nadal piekło ją gardło po tym jak wypluła i zakrztusiła się wodą, ale musiała ratować Arthura przed utopieniem i dokładnie to zrobiła. Na szczęście było dość głęboko, że ciało jej brata nie było aż tak ciężkie i była w stanie wyciągnąć go na tyle, by oddychał. Zamierzała zlać na razie koło i po prostu sama przetransportować go już do brzegu koło wyjścia.
Jej plany były piękne, jednak rzeczywistość okazała się brutalna. Arthur zaczął wierzgać, i kiedy tylko przybliżyła się, zarył jej dłonią w twarz. Już drugi raz w nią dostała i tylko cudem nie złamała nosa. Mimo to sytuacja wcale nie była taka świetna, gdyż zachłysnęła się wodą. Chciała krzyknąć pod wodą, jednak okazało się to fatalne w skutkach, bo jeszcze więcej wody naleciało do jej wnętrza. Douglas wierzgał kończynami i z trudem, ale stanął na dwóch nogach. Był słaby i pluł oraz charkał wodą. Starał się pozbyć jej z tchawicy i tylko o tym w tej chwili myślał. Alice tymczasem wierzgała na dnie, zdławiona paniką. Wreszcie przestała walczyć… i straciła przytomność.

***

- Gdzie są nasze ubrania? - zapytał Zola, kiedy dotarli już na parter. - Ja jestem kompletnie nagi i ty jesteś kompletnie naga. To, że niosę cię przez tak długi czas… wcale nie pomaga… No i że mnie przytulasz…
To nie było tyle przytulanie, co uczepienie się Zairy. Jennifer nie chciała spaść.
- Przykro mi z powodu tego noża, musimy zawieźć cię do szpitala - powiedział.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:42   #456
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Jennifer miała kompletnie mieszane uczucia. Z jednej strony obecność Alice ucieszyła ją, a z drugiej wkurzyła. Kobieta zaatakowała ją i nawet jeśli przypadkiem, o musiała być fatalną fajtłapą… Może i mogła, ale trudno jej się wykazywało empatię i spokój ducha, kiedy udo napierdalało ją niewyobrażalnie, zwłaszcza, że jej mięśnie były wyjątkowo wymęczone po licznych orgazmach.
- Olej ubrania… Powinny być na wyższym piętrze w jednym z pokojów… Ewentualnie, możesz ubrać mnie w siebie… W końcu, tak jakby jesteśmy parą, czy tego chcę, czy nie i czy ty tego chcesz, czy nie - odpowiedziała nieco przez zęby, bo je zaciskała z bólu.
Zola przystanął. Jennifer odniosła wrażenie, że o mało co jej nie upuścił.
- Jesteśmy parą…? - zawiesił głos. Kompletnie niewinnie i prawie że chłopięco.
Zaczął oddychać przez usta. Już do tej pory czuł się pobudzony obecnością nagiej kobiety, ale przez jej słowa jego penis urósł do pełnego wzwodu. Wstydził się tego. Oczywiście, że chciałby ją wziąć, ale przecież miała nóż wbity w udo, prawie aż po rękojeść! Zola, co było z tobą nie tak…?
- Jak ubrać w siebie? - zapytał.
Szedł korytarzem. Nie miał pojęcia gdzie dokładnie, ale przecież nie mógł pozostać w miejscu.
- Czuję, że ci stoi… Ale może mi być trochę trudno cię wziąć… Przez ten pieprzony nóż… - powiedziała cicho. Nie była zadowolona, bo czuła się mokra na świadomość tego jak potrzebował ją Zaira. Jenny kojarzyła gdzie były przejścia, ale nie wiedziała jak je otwierać, to mógł tylko Zola. Liczyła na to, że chociaż tego nie zapomniał.
Zola wstrzymał oddech i podniecił się jeszcze bardziej. Myślał teraz już tylko o seksie. Może jednak blondynka mogłaby spróbować? Choć przecież bolało ją, musiało ją bardzo boleć.
“Nie myśl tylko o sobie, debilu”, napomniał się prędko.
- Po prostu mnie stąd zabierz do szpitala - poprosiła, zmęczonym tonem. Chciała się stąd wydostać razem z nim. Co prawda wizja, że na zewnątrz byli detektywi IBPI nie była najweselsza, ale liczyła na to, że może dopiero udawali się w tę stronę. Trochę kutasiarskim manewrem było wyjść z łaźni z Zairą i pozostawić tam Alice i resztę, ale nie mogła znowu zrobić nic… Alice sama ją załatwiła… Miała nadzieję, że Harper miała plan, a co najważniejsze, dostanie w ten sposób trochę nauczkę za ten pieprzony nóż.
- O mój Boże… - Zola jęknął. - Tam była prawdziwa egzekucja…
Stanął jak wryty. Widział w oddali szereg ciał powieszonych za kostki. Oraz kałuże krwi, które pojawiły się na podłodze pod zwłokami. Zaira nie bał się ujrzeć nieco szkarłatu, ale to było kompletnie co innego… Zaczęło mu się zbierać na wymioty, a erekcję szlag trafił. Wnet spazm przeszedł po jego twarzy…
Postawił Jennifer na podłodze.
- Słuchaj mnie uważnie - powiedział do niej. - Mamy niewiele czasu. Nie wiem, kiedy wróci mi ta druga osobowość. Doktor Jekyll i pan Hyde, jak mi się zdaje - skrzywił się żartobliwie. - Problem jest taki, że ten miły nieudacznik na niczym się nie zna. Nawet nie mogę bezpiecznie użyć moich mocy, bo jeśli pojawi się, wybijając mnie z siodła… to nie wiem, jakie będą tego konsekwencje. Musimy więc ustalić plan, który nas zabierze w bezpieczne miejsce. Umiesz pilotować helikopter?
Jennifer przytuliła go trochę mocniej, świadoma teraz, że to ‘jej Zola’.
- Potrafię… Mogę pilotować… Za ile będą tu detektywi? - zapytała, rzecz jasna chcąc wiedzieć ile mają czasu i ile czasu będzie miała Harper. W końcu nie widziała, by do tej pory wychodziła z windy i zastanawiało ją już trochę, czy wszystko tam było w porządku. Mimo noża, nadal nie życzyła rudowłosej śmierci.
- Na razie jeszcze siedzą w samochodach na drodze przy Hverfjall - powiedział Zaira. - Ta baza jest bardzo trudna do spenetrowania, zwłaszcza po zabezpieczeniach informatycznych, jakie na nią nałożyłem. Jednak teraz nie mam nad nimi pełnej kontroli, więc to tylko kwestia czasu, aż je sforsują - powiedział. - Ale my w tym czasie będziemy już daleko w przestworzach - dodał. - Tam znajduje się winda prowadząca na wyższe piętro - dodał i wskazał jedno z pomieszczeń leżących kilkanaście metrów dalej. - Prowadzi do hangaru z dwoma helikopterami. Były zepsute, więc IRWD je tu zostawiło. Obecnie znajduje się tam tylko jeden, naprawiłem go. Może uda mi się otworzyć kopułę, ale tylko wtedy, jak będę w swojej prawdziwej formie. Normalnie ja mógłbym prowadzić, ale ty będziesz musiała. Twoim celem będzie farma na południu od Kopasker. Umieściłem w niej dużo jedzenia, wody, amunicji i antybiotyków. Oraz innych bandaży. Widziałem, że byłaś w stanie poruszać nogą, więc nie przerwali ci nerwów. Wyjmiesz nóż, zatamujesz krwawienie… Użyj opaski zaciskowej na udo. Spróbuj zdezynfekować ranę, a poza tym najedz się antybiotyków i środków przeciwbólowych. Zabandażuj. Jak nie umrzesz z powodu utraty krwi, to zakażenie nie zabierze nam cię od razu. Do tego czasu będziesz już daleko. Będziemy już daleko. Ale wcześniej… musimy ponownie przelecieć się do Krafli. Wysadzisz całą infrastrukturę, inaczej oczy IBPI będą na całej Islandii. Nie możemy pozwolić, aby deptali nam po piętach. Czy masz gdzieś zapisać współrzędne? - zapytał. - Nie bardzo… 66.289899, -16.420699. Może nie będziesz musiała. Przy odrobinie szczęścia obudzę się i powiem, że to ta farma.
Jenny zmarszczyła lekko brwi, ale postarała sie zapamiętać kluczowe informacje jak kierunek, gdzie była farma i potrzebę zdetonowania Krafli. Reszta przyjdzie wraz z obecnością w wyznaczonych miejscach…
- Dobra… To chodźmy, póki jeszcze jesteś sobą… - powiedziała.
- To miejsce też wybuchnie? Jak stąd wylecimy to wedrą się tu detektywi? - zapytała jeszcze.
- Prędzej lub później tak. Normalnie walczyłbym z nimi, ale nie jestem obecnie w stanie nawet przejąć helikoptera - Zaira jęknął. - A to miejsce nie powinno wybuchnąć. Czemu miałoby wybuchnąć. Chcemy, żebyś wysadziła komputery pod Kraflą. Tylko tyle i aż tyle. Nie będziemy wysadzać całej elektrowni. A na pewno nie tej starej bazy.
Cieszył się, że Alice i kilku Konsumentów tutaj zostanie. IBPI skupi na nich swoją uwagę i w ten sposób kupią im nieco czasu. Poza tym Zola nie chciał tych ludzi w życiu Jennifer. Mogła mieć przyjaciół, ale takich, którzy będą również jego przyjaciółmi. Na razie takich potencjalnych osób nie było za dużo.
Chwycił Jennifer i ruszył z nią w stronę wspomnianego pomieszczenia z windą.
- Trochę się martwię co z Alice i resztą… - powiedziała w zamyśleniu. Objęła go odrobinę mocniej. Udo już jej odrobinę zdrętwiało, choć nadal je czuła, ale póki nie robiła gwałtownych ruchów, lub nie napinała mięśni nogi, to powoli dawała radę je znosić.
Zola nic na to nie powiedział.
- To były dobre orgazmy, póki wszystko się nie spieprzyło - dodała cicho.
- Spokojnie, Alice wbiła ci nóż w udo, nie wycięła ci krocza - powiedział Zola. - Jeszcze nic się nie spieprzyło i nic się nie skończyło. Jesteśmy razem, czyż nie? - zapytał. - Nie zamierzam cię opuścić - nachylił się i delikatnie pocałował ją w czoło.
Ruszyli do windy. Wnet zaczęli jechać nią w górę.
- Tak właściwie to IBPI to zawdzięczamy bardziej Alice, niż mi - powiedział. - Nie tylko spiskowała z detektywami z Błękitnej Laguny, włóczyła się z nimi po okolicy, to jeszcze zabiła Emilię van den Allen, która była siostrą dyrektor IBPI. Gdyby nie Harper, to IBPI w ogóle nie zareagowałoby jeszcze przez co najmniej tydzień, kiedy skończyłby się okres świąteczny i wszyscy na serio wrócili do pracy. Mam jednak dobrą wiadomość… - mruknął Zaira.
- Jaką dobrą wiadomość? - zapytała Jennifer. Była w lekkim szoku. Alice zabiła siostrę dyrektorki IBPI? Nie była pewna, czy powinna być pod wrażeniem jej odwagi, czy też może głupoty. To jednak oznaczało, że tym bardziej jeśli detektywi się tu wedrą, będą chcieli ją pochwycić.
- Nawet jeśli nie będę w stanie nas ochraniać… to wcale nie będziemy bezbronni - powiedział Zola.
Na środku hangaru znajdował się zwykły helikopter. Po jego bokach jednak stała czwórka… ludzi? Istot. Byli ubrani w normalne ubrania, jednak zdawali się dziwnie bladzi. Oraz nieruchomi. Jak gdyby byli może nieco bardziej robotami, niż żyjącymi osobami…?
Najbardziej uwagę zwracały ich limonkowe, świecące oczy…


Jennifer przyjrzała się osobom. Policzyła je.
- Czy to cześć z pochwyconych detektywów? Ta, która nie uciekła saniami? - zapytała z zainteresowaniem.
- Tak. Oni pompowali we mnie Plazmę, więc ja zacząłem robić to samo im. Zdaje się, że trochę usmażyłem im mózg. A może to tylko chwilowe. Ale to moi ukochani żołnierze, którymi będę się opiekował. Wszyscy pozostali nie przeżyli przemiany. To najsilniejsza czwórka. Nie jestem jeszcze pewny, co takiego potrafią, ale ten zielony błysk w ich oczach sugeruje, że są potężni - zaśmiał się.
Jenny kiwnęła głową. Zerknęła na moment przez ramię Zoli, w stronę, z której przyszli. Miała nadzieję, że Harper i reszta sobie tam poradzą… Tym razem nie miała jak ratować im dupy…
- Lećmy - oznajmiła, kiedy zbliżali się do helikoptera.
Zola znieruchomiał.
- Ci ludzie mnie trochę przerażają… - szepnął po dłuższej przerwie. - Czemu się nie poruszają? - spojrzał na nią. - To jacyś twoi przyjaciele? Mam wrażenie, że zaraz nas rozstrzelają - zaśmiał się niezręcznie, a potem uciszył. Nie chciał prowokować czwórki dziwnych zombie.
- Oni będą nas bronić… Wejdźmy do helikoptera… - wyjaśniła Jenny. To był zły moment, żeby Zaira stał się swoją drugą wersją. Kto bowiem teraz otworzy kopułę? Zastanawiała się jak miała przebudzić drugiego Zolę…
- Usiądź na siedzeniu pilota. Usiądę na tobie. Będzie cieplej - powiedziała, przechylając się i szepcząc mu do ucha.
Zola zarumieniłby się, gdyby jego karnacja na to pozwoliła. Uśmiechnął się lekko. Wszedł po schodkach na pokład helikoptera. Wyminął czwórkę strażników, kompletnie rozproszony.
- Jest tu już prawie zimno - powiedział. - Nie będzie ci nieprzyjemnie? Nie chcę, żebyś zachorowała… - mruknął.
Zgodnie z jej poleceniem usiadł na siedzeniu pilota. Ustawił jej ciało tak, że siedziała na jego długich udach i opierała o jego ciepłą klatkę piersiową. Nie wiele myśląc objął ją od tyłu pod piersiami i przytulił mocno. Tymczasem strażnicy zaczęli zwijać schody i dopinać rzeczy na ostatni guzik.
Cieszyło ją to, bo zdawali się wiedzieć co mają zrobić. Nie musiała się też przejmować zamknięciem drzwi do helikoptera, bo najpewniej zrobią to, gdy tylko skończą.
Jennifer mruknęła. Przesunęła pośladki nieco w tył i otarła się nimi o jego męskość. Momentalnie zrobiła się mokra dla niego.
- Pokieruję… Ale chcę mieć cię w sobie - powiedziała, mając nadzieję, że z podniecenia ten Zola aż schowa się do środka oddając jej tego drugiego. Tak naprawdę, to było nawet… fajne. Miała swojego Zolę i tego drugiego, niewinnego, którego mogła sobie wyuczyć dla swojej rozkoszy. To było dodatkowo podniecające, bo zachowywał się, jakby nigdy nie miał penisa w kobiecie…
Zaira zaśmiał się…
- Co… co ty robisz? - zapytał.
Błyskawicznie stwardniał.
- To takie… nieodpowiedzialne… - mruknął. - Mamy… chyba mamy uciekać… - rozejrzał się dookoła, ale potem spojrzał na smukłe ciało Jennifer. Na jej piersi. Chciał ich dotknąć, ale też czuł wewnętrzną barierę…
Jennifer otarła się o niego znowu, a gdy stał się twardszy, uniosła nieco biodra i zaczęła go nakierowywać na swoje wejście.
- Owszem… Uciekniemy, ale tak będzie dużo przyjemniej, nie sądzisz? Będziemy uciekać, a ty będziesz brał pilota helikoptera… Gdy pozostawimy wszystko za sobą… No dalej Zola… Weź mnie… - poprosiła, powoli nasuwając się na niego coraz bardziej. Czuł jaka była gorąca i mokra i to dla niego.
Zaira wstrzymywał oddech, słuchając jej słów. Jego ręce lekko drżały, kiedy zacisnął je na jej bokach. Następnie podniósł jej biodra. Spróbował nakierować ją na swoją męskość. Z doświadczenia wiedział, że to nie zawsze było takie proste. Dlatego tym bardziej się zdziwił, kiedy błyskawicznie w nią wszedł żołędzią. Jennifer mu to ułatwiała i między innymi dlatego tak łatwo poszło. Zola jęknął, czując jak jego penis zagłębiał się wgłąb de Trafford. Chwycił ją mocniej za biodra i nadziewał. Rozpychał jej wilgotne, rozgrzane wnętrze. Westchnął, kiedy wszedł w nią cały. Zaczęło nim trącać. Jennifer przez chwilę obawiała się, że Zola przewróci się… ale ten nagle znieruchomiał. Potem chwycił jej piersi i ścisnął je mocno. Delikatnie poruszył biodrami.
- Tatuś wrócił - mruknął żartobliwie.
- Mhmm, tak myślałam, że co jak co… Ale to na pewno cię wyciągnie... I będzie przyjemnym urozmaiceniem naszej podróży ku wolności. Żołnierze zajęli się przygotowaniem helikoptera - mówiła, jednocześnie poruszając nieco na nim biodrami. Już czuła się rozkosznie, bo znów miała go w sobie, zupełnie tak, jakby była od tego faktu uzależniona. Zaczęła jednak odpalać kontrolki na panelu i sprawdzać wszystkie wskaźniki. Złapała drążek sterowania i aż ścisnęła, kiedy jęknęła cicho.
- Możesz mnie tak budzić za każdym razem - powiedział Zola. - W ten sposób chce zaczynać dzień - zaśmiał się.
- Dobrze… Uwielbiam mieć cię kurwa w sobie… A teraz otwórz kopułę, bo będziemy za moment startować… - poleciła, odpalając śmigło, które zaczęło się powoli obracać, nabierając prędkości. To musiał być też sygnał dla żołnierzy, że pora było wsiadać. Jenny zaciskała na nim mięśnie, ocierała się. Wyraźnie jej ciało też go pragnęło, tak jak cały czas od przemiany. Maszyna wokół nich pracowała, tak jak teraz pracowały na Zairze biodra i mięśnie de Trafford.
Jennifer była szczupłą i zgrabną kobietą, ale również stosunkowo wysoką i umięśnioną, przez co nie była lekka jak piórko. A jednak Zaira zdołał tak po prostu podnieść jej biodra. Zaczął ją w pełni penetrować i to sprawiło, że dłoń de Trafford ześlizgnęła się z drążka, zanim Jennifer odzyskała kontrolę nad nią. Zola jęknął.
- Wchodźcie - mruknął.
Czwórka Strażników znalazła się w środku. Nawet nie mrugnęli okiem, widząc ich seks. Usiedli na dwóch ławeczkach po bokach i przypięli się pasami. Tymczasem Zola zamknął oczy i je otworzył. Zamigotały na zielono… ale tylko tyle.
- Kurwa - westchnął.
Przez jakichś dziesięć sekund skoncentrował się na braniu blondynki. To surowe otoczenie podniecało go dodatkowo, podobnie jak widok jej krwi na udzie. Było coś okropnie gorącego w tym, że chcieli rżnąć się wszędzie, nawet w takim miejscu i czasie.
Jeszcze raz zamknął oczy i je otworzył. Dopiero wtedy światło okazało się stałe. Klapa nad nimi zaczęła się podnosić…
Oddech Jenny zadrżał, ale wzięła głębszy haust powietrza. Musiała się teraz na kilka chwil skupić, by dobrze wznieść helikopter w górę. Mimo tego jak bardzo jej ciało chciało teraz dawać się i znów pozwolić na przejęcie ekstazie, musiała ich stąd zabrać. Chwyciła znów drążek, sprawdziła ciśnienie w kokpicie po tym jak weszli do środka żołnierze i zamknęli drzwi i teraz już tylko czekała na to, aż kopuła otworzy się dostatecznie szeroko, by mogli się wznieść i odlecieć. Nie oczekiwała, że detektywi będą tu mieć naszykowane takie bronie by zestrzelić helikopter, którego nie oczekują… Więc jedynie pozostało jej stąd wylecieć… Mimo to poruszyła na nim biodrami i otarła się plecami o jego klatkę piersiową.
- Trzymaj mnie mocno, bo nie możemy zapiąć pasów - powiedziała i pogładziła jedną jego dłoń na swojej piersi. Te były ciepłe i tak szybko reagowały. To chyba jednak dotyczyło całego jej ciała, po prostu była naprawde uzależniona od Zoli. Bardziej niż od alkoholu, a to… był wyczyn.
Kiedy kopuła całkiem się rozwarła… Wystartowała.
To był trudniejszy moment, więc Zola opuścił ją na siebie i chwilowo nie poruszał się. Zamiast tego jedną ręką pieścił jedną jej pierś, a drugą łechtaczkę. Okazało się, że tak właściwie to wciąż ją rozpraszało, tyle że w inny sposób. Miała pełną kontrolę nad helikopterem, jednak nóż w nodze, penis w jej pochwie… dłonie na jej ciele… to tak rozpraszało… Musiała skoncentrować się, żeby nie zrobić jakiejś głupoty. Pomyślała sobie, jak miło byłoby, gdyby w tym śmigłowcu leciał z nimi jeszcze Shane Hastings. Miałaby cały, pełen zestaw najróżniejszych rozkoszy. Abigail mogła mieć dwóch mężczyzn. Czy ona była gorsza? Z drugiej strony z Zolą było jej tak dobrze, że tak naprawdę nie pożądała nikogo więcej. Po prostu byłoby jeszcze ciekawiej…
Nabierali wysokości nad Hverfjall.
Zola zaczął się w niej poruszać.
- Nie wypuszczę cię… - obiecał.
- I dobrze… - odpowiedziała Jennifer. Udało jej się utrzymać koncentrację i wylecieć z hangaru poprzez kopułę. Teraz musiała tylko nabrać wysokości i ruszyć w stronę, w którą Zola polecił jej ruszyć.
- Mhm...
- Podaj mi koordynaty na tę… farmę… Ustawię wspomaganie autopilota - powiedziała posapując, kiedy znów się w niej ruszał. Poczuła euforię… Uciekła, było jej zajebiście… Dawno nie doznała tego pozytywnego odczucia w tak czystej, pierwotnej postaci. Na dodatek dreszczyk emocji, którego tak lubiła. Seks w trakcie pilotowania śmigłowca. Dopiero teraz to sobie uświadomiła. Zdawała sobie też sprawę z całej listy rzeczy, które dopiero czekały na uświadomienie.
- 66.289899, -16.420699 - powiedział Zaira. Jeszcze raz popisał się pamięcią fotograficzną. - Lecimy? - zapytał, chyba retorycznie. Był zajęty składaniem pocałunków na jej plecach.
- Mhm… Lecimy - odpowiedziała, ustawiając dłonią koordynaty w komputerze pokładowym, po czym włączyła autopilot, który miał dowieźć ich na miejsce, jednak lądowanie znów będzie na jej głowie. Na razie jednak… Mogła zdjąć dłonie z drążka, co uczyniła i uniosła je w górę i do tyłu, tym samym wypychając pośladki do Zoli, a swój biust w jedną z jego dłoni i westchnęła rozkosznie. Na razie nie chciała myśleć o niczym.
Od bardzo długich miesięcy, czuła się tak i to bez grama alkoholu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:43   #457
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
***

Lotte Visser siedziała na tylnym siedzeniu w jednym z wielu samochodów zaparkowanych naokoło Hverfjall. Właśnie były mobilizowane siły informatyczne IBPI. Niestety dostęp do starej bazy IRWD był zablokowany przez jakieś dziwne szyfry i kody, które nie przypominały niczego, z czym normalnie mierzyli się informatycy. Uznali, że nie są w stanie tego przełamać. Ktoś jednak wpadł na pomysł, żeby spróbować połączyć się z AHISP-IBPI, która wciąż była zainstalowana na niektórych sprzętach. Na przykład w łóżku byłego dyrektora IRWD. Śpiewała mu kołysanki i pomagała zasnąć… ale teraz miała wpuścić ich do środka. Ale wcześniej trzeba było pomóc jej wydostać się z łóżka i opanować system kontrolujący wejście do ośrodka.
- Jak się czujesz…? - Lotte westchnęła pytająco. - Przepraszam, że cię ściągnęłam. Ale pomyślałam, że tylko ty będziesz wiedziała tak naprawdę, co zrobić. Bo to… twój wnuk… - zawiesiła głos. - O ile to wciąż twój wnuk… - westchnęła, spoglądając na Tallę Zairę.
Tallah nie przypuszczała, że jej plany świąteczne zmienią się tak diametralnie. Spojrzała na Visser.
- Nie sądzę Lotte… Nie sądzę… Mój wnuk, nie zrobiłby tych rzeczy, które ponoć zrobił człowiek, który tu jest. Może i nazywa się tak jak on, może i wygląda jak on… Ale to nie on - odpowiedziała. Jej głos nie drgnął, choć w środku czuła ogromny ból. Świadomość, że Zola żyje napełniła ją najpierw radością, a po chwili strachem. Gdzie był te wszystkie lata? Co się z nim działo? Czy tęsknił? Na pewno tak, bo ona za nim bardzo, ale co dokładnie się stało. Czemu był w bazie IBPI? Co z nim robiono? To były pytania, na które nie było prostych odpowiedzi, a więc musiała do nich dotrzeć sama. Czuła jednak lekkie zirytowanie. Co go tak zmieniło? Wszyscy czekali gdy tylko pojawi się sygnał, że zabezpieczenia zostały przełamane… Zaira bębniła lekko palcami w deskę rozdzielczą.
- Użyję swojej mocy i ci powiem - rzekła Lotte. - Dowiem się, kim jest… co w sobie skrywa… jaka jest jego przeszłość… - zawiesiła głos. - Pytanie, czy będziesz chciała poznać odpowiedzi na te pytania. Mówisz, że to nie twój wnuk. Ale co, kiedy go schwytamy. Będą chcieli w najlepszym przypadku zabić go, a w najgorszym wtrącić do Ergastulum… - powiedziała. - Co zamierzasz zrobić?
Visser nie wątpiła, że Tallah nie zdradzi IBPI, ale chciała to usłyszeć. Starsza kobieta w niczym nie przypominała ludzi ulepionych ze słabej, zdradzieckiej gliny, takich jak Alice.
Tallah nie znała jeszcze odpowiedzi.
- To zależy… Znaczy… Uważam, że powinien dostać karę adekwatną do tego co zrobił… To mój wnuk, ale nie mogę przecież go osłaniać. Nie jest małym dzieckiem, tylko… Dorosłym mężczyzną. Powinien znać konsekwencje swoich poczynań… Nawet jeśli pęknie mi serce, trudno. Ważne, by już nigdy więcej nikogo nie krzywdził - powiedziała starsza kobieta i obserwowała otoczenie. Jej emocje były w dziwnym stanie, z jednej strony czuła się zdystansowana, skupiona na zadaniu, tak jak zawsze na misjach… A z drugiej, czuła się źle i ogarniało ja przygnębienie.
- Słyszałam, że był przetrzymywany przez siedem lat w tajnym obozie Kościoła Konsumentów - powiedziała Lotte. - Został znaleziony w bardzo kiepskim stanie przez badaczy z IRWD. Zaopiekowali się nim i starali go doprowadzić do porządku, uleczyć, ale kiedy to zrobili, okazało się, że jego psychika była już zniszczona. Nie wiemy, co Konsumenci z nim robili, ale to nie ma znaczenia. Zemścimy się na nich bez względu na wszystko - rzekła.
Tallah kiwnęła lekko głową.
- Powinni za to zapłacić… - odpowiedziała powoli. Pomyślała o obecnej szefowej Kościoła. Pamiętała ją jako zagubioną owcę w samym środku pola bitwy… Czy aż tak się zmieniła, że rozpoczęła teraz ponownie rozgrzebywanie starych projektów Kościoła? Dlatego znalazła tę bazę i natknęła się na Zairę - nieudany eksperyment swego poprzednika? Z drugiej strony to nie pokrywało się z raportem dotyczącym znalezionych detektywów.
- A jak to było z wami? W sensie kto was tak właściwie uratował? - zapytała, chcąc zmienić temat bezpośrednio od swego wnuka.
- Alice Harper i jej brygada. Zostawili nas w hotelu. Ruda jeszcze pokłóciła się z naszym Jenkinsem, po czym ruszyła do swojego Zoli. Przepraszam, że w ten sposób o nim mówię, to mimo wszystko wciąż twój wnuk. Jak pytali ją o plan, to powiedziała, że nie ma żadnego planu i idzie się poddać. Jasne. Tak naprawdę chciała wziąć nas jak owieczki na rzeź. Ale że nie miała siły, żeby nas zmusić, to pojechała sama ze swoją Konsumentką. W tej sprawie jest wiele niewiadomych - przyznała. - Jednak mamy niezbite dowody, że zabiła Emilię van den Allen.
Tallah była zdumiona, że Lotte znała to nazwisko. Zerknęła na nią.
- Skąd znasz Emilię? - zapytała. - To dość poufne dane - dodała.
- Wcześniej rozmawiałam z Egzekutorem do spraw Bezpieczeństwa. A może Niebezpieczeństwa - poczucie humoru jej kiepsko dopisywało. - To on powiedział mi o Zoli, te szczegóły. I wspomniał o Emilii. IBPI chyba chce uczynić z niej świętą męczennicę. Nie dziwię im się. Będzie nowym symbolem walki z Konsumentami. Ma bardzo chwytliwą historię. Zgwałcona dotkliwie przez Joakima Dahla. Próbował uczynić z niej Konsumentkę, ale jej serce było zbyt silne. Wyjątkowo silne, nie dała się. Elastyczna gałązka zgięłaby się i wytrzymała, ale ona była twarda… tak twarda, że pękła… Jednak to nie wystarczało Konsumentom. Musieli ją jeszcze dobić. Potem Alice Harper wdała się w pyskówkę z Alicią, która zapłakana błagała ją, żeby oddała jej młodszą siostrzyczkę… - Lotte wzruszyła się.
Tallah przechyliła głowę i drgnęła jej brew…
- Alicia nie płacze… - powiedziała powoli Zaira. Co jak co, ale tej jednej rzeczy była pewna. Van den Allen, zapłakała niewiele razy… Ale na pewno nie pokazałaby słabości przed wrogiem… Nie w tak poniżający sposób.
- Hmm… - Lotte wydawała się nieprzekonana.
- Nie ma sensu na sarkazm Lotte… - zdecydowała, że to Visser wymyśliła teraz tę końcówkę historyjki o męczenniczce.
- Ja też nie jestem osobą, która płacze - powiedziała Lotte. - A jednak płakałam, kiedy Konsumenci zabili mojego brata Daniela. To było w trakcie rejsu MSC Poesii, kiedy zmierzaliśmy na Wyspę Wniebowstąpienia. Jestem za tym, żeby przemianować KK z Kościoła Konsumentów na Kurwie Kutasy. Pasuje dużo lepiej - rzekła. - Ech, jak niewiele pozostało z naszej drużyny. To byłam ja, mój brat, pożal się boże Imogen Cobham oraz biedny wariat Russel Hayes.
- Wybacz Lottie. Nie mam ochoty na rzewne opowieści o tym kto zginął, a kto żyje… Nie dzisiaj… - powiedziała Zaira. Za kilka chwil, może pół godziny będzie obecna przy tym, jak będą decydować co zrobić z tym kimś, kto wcześniej był jej kochanym wnuczkiem. Jedyne co teraz chciała, to albo kogoś zabić, albo się rozpłakać, dlatego najbezpieczniejsze było pozostawienie jej w ciszy własnego umysłu. Lotte nie pomagała rozgrzebując temat Emilii, a zwłaszcza teraz przytaczając Kościół Konsumentów.
Tallah rozejrzała się. Miała nadzieję, że za chwilę coś zdołają osiągnąć, bo czekanie zaczynało ją diabelnie męczyć.
- Puenta była taka, że wszyscy zginęli przez Konsumentów… - powiedziała i zawiesiła głos.
Widziała, jak znad Hverfjall zaczął unosić się helikopter.
- Kurwa… - jęknęła. - Oni mają helikopter? Alice, Zola i ich kurwia brygada?
Wyszła przez drzwi, aby skonsultować się z odpowiednimi osobami. Wcześniej jednak spojrzała na Tallę.
- Nie martw się, złapiemy go - powiedziała.
Tallah kiwnęła głową, ale również wysiadła, żeby się dowiedzieć co było planowane w tej sprawie. Bo właśnie osoby odpowiedzialne za cały bałagan… Uciekały. Czy tego IBPI się nie spodziewało? Rozejrzała się, czy ktoś posiadał jakąś broń przygotowaną na potencjalne próby ucieczki… Jednakże zapewne nikt nie oczekiwał, że w tej bazie będzie jeszcze cokolwiek sprawnego… Może stąd obecny chaos.
Właśnie stąd…
Ludzie zaczęli gromadzić się i ruszyli prosto na Hverfjall, choć niski i gruby informatyk skakał między nimi i próbował ostrzec, że nie przygotował jeszcze AHISP-IBPI. Nikt z nich nie miał żadnej broni. Jedynie Paranormalium o zdolnościach bojowych oraz ci szczególnie obeznani ze sztukami walki. Alicii udało się zgromadzić taką drużynę w zjawiskowo krótkim czasie. Pochodzili ze wszystkich Oddziałów.
Stanęli na wzniesieniu i patrzyli na otwartą klapę. Panował wokoło ogromny rozgardiasz. Każdy chciał coś powiedzieć, ale znaleźć swojego przełożonego. Osobę odpowiedzialną za wydawanie rozkazów.
Minął kwadrans, może nieco więcej czasu… Kiedy pokrywa przed Hverfjall otworzyła się. Wyszła z niej pojedyncza osoba. Wysoki, czarnoskóry mężczyzna.
- To on… - Tallah rozpoznała rysy twarzy swojego wnuka. Poczuła łzy napływające do oczu. - To naprawdę on…

***

Alice krztusiła się wodą. Wypluwała ją. Czuła się… fatalnie. Woda ze źródeł geotermalnych była czysta, ale jednak nie nadawała się do picia. Poza tym kręciło jej się w głowie. Bolała ją twarz. Dostała w nią już dwa razy. Widziała światło… czuła też, że ktoś głaskał ją za nadgarstki. To była Abigail…
- Alice… Alice… - powtarzała. - Obudź się.
Harper zamrugała i znów zakaszlała. Gardło ją bolało, oczy również. Spróbowała podnieść dłoń, by przetrzeć nią twarz i zasłonić się od światła. Była skołowana i lekko zdezorientowana. Pamiętała, że wpadła do wody, gdy Arthur zaczął się szamotać, a co było potem?
Leżała na płytkach niedaleko windy. Obok niej znajdowali się Thomas i Arthur. Obydwoje odpoczywali, na szczęście żyli. W najgorszym stanie zdawał się młodszy z dwóch braci. Abigail w najlepszym. Choć i tak niezbyt dobrym…
- Jesteś…? Thomas, obudziła się - uśmiechnęła się do Douglasa i spojrzała znowu na Alice. Sama przetarła jej twarz. - Możesz usiąść? Pomóc ci usiąść?
Harper zrozumiała, że obudziła się… Najpewniej, niemal utonęła. Jednak nie. Nie pozwolili jej. Zamknęła oczy i spróbowała się podnieść. Po takich dwóch ciosach, jakie dziś zarobiła, na jej szczęce i kości policzkowej wykwitło zaczerwienienie i siniak, który teraz był widoczny. Kręciło jej się w głowie.
- Nie mamy… Czasu… IBPI - powiedziała zmęczonym głosem.
- Wiem… - szepnęła Abigail.
- Tu zaraz będą - dodała Harper.
- Wiemy - powtórzyła Roux. - Thomas zasługuje na podwyżkę. Wyleczył mnie z tych leków sedacyjnych, przez które tak spaliśmy. Ja ogarnęłam, co się z wami dzieje. Wyłowiłam was… jakoś… To znaczy Arthur nie topił się, ale był taki słaby, natomiast ty znajdowałaś się na dnie. Thomas wyleczył was. Pewnie zginęłabyś, gdyby nie on. Tyle że teraz sam dusi się i jednocześnie walczy ze snem, a to kiepskie połączenie… Arthur skorzystał ze swojej mocy i zrobił patrol… - Abby ciągnęła, ale wnet przerwała. - Alice? Słyszysz to, co mówię? Rozumiesz mnie? - zaniepokoiła się, że mówiła na marne.
- Słucham, słucham… Mów… - odpowiedziała lekko zdezorientowana, ale kontaktowała co działo się naokoło.
- Dzięki Thomasie - powiedziała do brata. Przesunęła zmęczonym wzrokiem po całej trójce, po czym odwróciła wzrok, kiedy obraz filmu z ich osobami rzucił jej się na pamięć.
- Uhm… - ten odpowiedział.
- Arthur skorzystał ze swojej zdolności. Powiedział gdzie są ukryte różne sprzęty, które mogą być dla nas przydatne. Ponadto nie ma tu już Zoli i Jennifer. Nie wiadomo, jak uciekli, jednak na wyższym pietrze… to znaczy nad parterem, znajduje się pusty hangar z otwartym sufitem. Jakby ktoś wyleciał tamtędy helikopterem… - zawiesiła głos. - Ponadto spostrzegł całe zastępy ludzi, detektywów IBPI. Na razie stoją przy swoich samochodach, ale to kwestia czasu, zanim ogarną, że mogą tutaj wparować przez ten otwarty dach. Ale ja… mam plan… - mruknęła.
- Jaki plan? - zapytała powoli Alice. Rzygała już dziś planami i brakami planów. Potarła delikatnie szczękę i aż syknęła, bo ta piekielnie ją bolała. Postanowiła zrezygnować i przestać dręczyć obolałe miejsce. Zerknęła na Roux.
- W recepcji jest schowana drabina. Pewnie Zola wykorzystał ją do podwieszenia upiorów. Kiedy byliście nieprzytomni, poszłam tam już. Przewiozłam ją windą do hangaru. Na szczęście się tam zmieściła. Jest na tyle długa, aby wyjść przez dziurę na zewnątrz. Trzeba to zrobić, zanim oni wparują tu. I potem musimy uciec pieszo. Przyniosłam zestaw ubrań do przebrania. Zola miał ich mały zapas dla nas. Przebrałam już Arthura i Thomasa, teraz jeszcze trzeba ubrać ciebie. Mam spodnie, ubierzesz pod to legginy, poza tym koszulka i dwa swetry, nie zmarzniesz okropnie - powiedziała i spojrzała na kupkę złożonych ubrań dla Harper. - Ale już, bez ociągania! - krzyknęła. - Pomogę ci się ubrać!
- Uhm… Tylko bez podglądania, czy coś - poprosiła obu braci. Zaczęła się więc szamotać z mokrymi ubraniami, które miała na sobie.
- Nawet nie żartuj - mruknął Arthur.
- Potrzebuję mój płaszcz… Tam są ważne rzeczy i telefon… Dokumenty o Zairze… Weźmy to - poprosiła w międzyczasie przebierania.
- Jakie dokumenty o Zairze? - zapytała Abby, zakładając na nią płaszcz.
Teraz Alice było bardzo gorąco w tych podziemiach, w których nie było zimno nawet nagim osobom. Arthur i Thomas z trudem, ale weszli do windy. Abby pomagała Harper dojść do środka.
- O tym, że to IBPI uczyniło go tym czym jest… Zola był eksperymentem… W jego ciało wtłoczono czarną plazmę, która jest… Że tak to ujmę ekskrementami portali ze wszystkich oddziałów IBPI. Bo każdy portal to żywa istota… Najpewniej nikt o tym nie wie, ale był tu organizowany projekt stworzenia armii takich psychopatycznych maszyn bojowych jak Zola… Najwyraźniej jednak wymknął im się spod kontroli, ironicznie za sprawą siostry dyrektorki IBPI… Dlatego Zola został uwolniony, tak samo jak Gryla… Jak się okazało, kobieta ta była pierwszym Konsumentem zmienionym przez Joakima… Idąc historią tragedii, nie była jednak udana… Znaczy się, coś musiało pójść nie tak podczas przemiany i skończyła się fatalnie… Ale to historia na inną okazję, nie mam siły tyle mówić. Dokumenty i chodźmy stąd… Jak dokładnie ma wyglądać ten plan. Chcesz, żebyśmy wyszli po drabinie, ale tam są ludzie… Niby jak nas nie zauważą? - zapytała.
- Damy im to, czego pragną - powiedziała Abby. Potem jednak szybko zmieniła temat, kiedy winda ruszyła na górę. - Ale o to się nie martw. Cieszę się, że już lepiej czujesz się… wypowiedziałaś całkiem dużo słów, jak na osobę, która uniknęła śmierci… kolejnym cudem. Swoją drogą, kto was zaatakował w basenie. To był Zaira?
- Zaira mnie, bo nie zrozumieliśmy…
- Czego nie zrozumieliśmy?
- Się… Możliwe że się potknęłam i wbiłam nóż w udo Jenny… A on uznał, że to był atak z premedytacją… - odpowiedziała ściszonym tonem.
- Niby czemu? Przecież raczej nie groziłabyś swojej Konsumentce… - mruknęła Abby.
- Ale mogłam grozić matce jego przyszłego dziecka… Rzecz jasna bez podstaw, bo nie zamierzałam nic jej zrobić, a co więcej, chodziło o to, by odciągnąć go od maszyn, do których byliście podpięci. Najpewniej zamierzał w was też wpompować plazmę - wyjaśniła.
- A potem trochę ciężko mi było lewarować Arthura na kole, bo byłam już strasznie zmęczona… I drugiego kuksańca dostałam od niego, jak wyciągnęłam go z wody, bo mi się zsunął… Ważne że nie straciłam zębów, ale boli jak diabli - westchnęła
Wyszli na parter. Ruszyli w stronę, w którą pokierowała ich Abigail. Wszystkie pomieszczenia były teraz otwarte. Najwyraźniej Z otworzył je przed swoim wylotem. Albo bez jego obecności same się otwierały… ciężko było stwierdzić.
Roux zaprowadziła ich do pomieszczenia, w którym znajdowała się winda.
- Wchodźcie - powiedziała.
Alice szła, ale mimo wszystko była jeszcze osłabiona, podobnie jak cała czwórka.
- Jak masz zamiar dać im to, czego chcą Abby. Przecież Zoli tu nie ma… Co… Ty chyba nie zamierzasz… - powiedziała, marszcząc brwi i spoglądając w napięciu na Roux.
Kiedy wszyscy znaleźli się w środku, Roux nacisnęła przycisk. Ale nie weszła do windy. Ta zaczęła się zamykać.
- Nie martwcie się. Odwrócę ich uwagę - powiedziała. - Wtedy uciekniecie - rzekła.
Następnie odwróciła się i pobiegła bez słowa pożegnania.
Winda zamknęła się i ruszyła na górę.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:44   #458
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa westchnęła ciężko i zamknęła oczy… Co za ironia. Abigail zrobiła jej to samo, co ona zrobiła Bee, gdy tu wchodziła. Aż zrobiło jej się słabo. Oparła się o ścianę windy. Potarła obolały policzek. Spojrzała w podłogę.
Przeżyła dziś nadmiar nieprzyjemnych rzeczy… A to jeszcze nie był koniec… Co jeśli zabiją Abigail? Miała nadzieję… Miała nadzieję, że Abby miała dobry plan.

***

Helikopter wylądował na stanowisku. Krafla zdawała się kompletnie opuszczona. Paliły się tylko te światła, dzięki któremu wiedzieli co gdzie się znajduję. Jennifer otrzymała komplet ubrań, w które się ubrała. Choć najpierw musiała wyjąć z siebie Zolę i wytrzeć jego spermę. Nabierała ją na palce i oblizywała, jak gdyby była najlepszym przysmakiem. No cóż… rzeczywiście była. Już ubrana przykucnęła i owinęła język wokół żołędzi Zairy. Przeciągała po niej językiem, chcąc skosztować jej boskiego, ekstatycznego smaku. Czarnoskóry mężczyzna uśmiechał się. Pogładził ją po głowie.
- Kiedy tylko wrócimy stamtąd - rzekł. - Obiecuję. Daj mi się ubrać…
Miała problem z oderwaniem się. Czuła wewnętrzną niechęć i nieprzyjemność, kiedy tylko musiała się od niego odsunąć. Zrobiła to jednak. Liznęła i possała go po raz ostatni, po czym zabrała usta. Mieli teraz zadanie do wykonania. Miała wysadzać. To kolejna rzecz, którą uwielbiała robić…
- To szybko… Chcę to mieć za sobą i chcę już do ciebie wrócić - oznajmiła bezwstydnie, oblizując usta.
- Chcę znów cię całą oblepić. Wsiąknąć w ciebie i sprawić, żeby każdy centymetr twojego ciała odczuwał rozkosz - rzekł Zola. - Ale nie mogę polegać na moich mocach. Tak długo, jak nie dojdę do jakiegoś balansu w mojej głowie, będziemy musieli uprawiać zwykły seks. Czy bardzo ci to przeszkadza…? - zawiesił głos i pocałował ją w te usta, które oblizywała.
- Nie… Nie przeszkadza... - oznajmiła Jenny, kiedy przerwali wreszcie pocałunek. Wyprostowała się i zerknęła na swoje udo. By ubrać się, musiała pozbyć się ostrza. Bandaż na razie trzymał. Ruszyła, kulejąc w stronę wyjścia z helikoptera. Zola musiał ją poprowadzić, bo nie znała drogi do bazy tak dobrze jak on.
- Nie, nie będziesz chodziła - rzekł Zola i wziął ją na ramiona.
Ruszył z nią w stronę tego budynku przy elektrowni, w który znajdowała się winda prowadząca na dół. Dwóch Strażników zostało pilnować helikopter, a dwóch kolejnych poszło z nimi. Zaira mógłby rozkazać im przenieść Jennifer, ale czuł się niekomfortowo z myślą, że inni mężczyźni mogliby dotykać jego kobietę.
Wnet zjechali na dół. Powitały ich trzy pary szczypiec. Zola stanął jak wryty.
- Wspomnienia… - mruknął. - Wspomnienia.
Zamrugał kilka razy i rozejrzał się.
- Ale jaja - zaśmiał się. - Trafiliśmy do filmu sci-fi? Czy co? Jedno się jednak nie zmienia… ty wciąż jesteś w moich ramionach… moja dziewczyno.
Wypowiedział te dwa ostatnie słowa tak, jak gdyby szczycił się nimi szczególnie.
- Mmm, żebyś wiedział… Przyszliśmy to jednak wszystko rozwalić… Chodź… Musimy poszukać głównego komputera… Mam nadzieję, że to to, postawisz mnie? - poprosiła wskazując komputery w tej konkretnej sali.
- Ale możesz chodzić? - zapytał Zola.
Jednak to zrobił. Wnet Jennifer stanęła na nogach. Noga bolała ją bardziej, kiedy chodziła, jednak mogła się poruszać. Zaira rozglądał się, jak gdyby był tu pierwszy raz, jednak miał bardzo złe uczucia i nie wiedział dlaczego aż tak nie lubił tego miejsca.
- Dziwni wujkowie nadal za nami podążają - zaśmiał się, spoglądając na dwóch Strażników.
- No, w końcu są naszymi strażnikami… Dobra… Zobaczmy… - mruknęła Jennifer i ostrożnie dokuśtykała do paneli komputerów. Oparła na nich dłonie i zamierzała… Po prostu wysadzić je. Nie mocno, ale na tyle, że na pewno nigdy już nie zadziałają.
Była stworzona do tego zadania. Aż dziwiło ją, że wciąż była w stanie wykrzesać z siebie iskrę po tak wielkiej liczbie razy, w których została przerżnięta w ciągu ostatnich dni. Jednak jej moc nie opuściła jej i wciąż mogła na niej polegać. Jeden panel po drugim ulegały zniszczeniu.
- Wow… - szepnął Zola. - Ciebie to lepiej nie wkurzać - mruknął.
Jenny uniosła kącik ust w górę.
- Mhmmm - mruknęła. Kiedy wszystkie panele w tej sali były rozwalone, rozejrzała się, było tu sporo drzwi. Powinni poszukać więcej komputerów… Zerknęła na Zolę.
- Pomóż mi się przedostać i przejść po tych pomieszczeniach, musimy sprawdzić, czy są tu jeszcze jakieś komputery - powiedziała. Uznała, że wysadzanie wszystkiego może być niebezpieczne, ale na pewno wszelkie komputery i inne maszyny musiały się dziś pożegnać z istnieniem. Jenny była w siódmym niebie. Jebanie, adrenalina i niszczenie jednego dnia…
- Chodź, moja piękna - powiedział Zaira.
Weszli do następnego pomieszczenia.
- To archiwum - zrozumiał Zola. - Pełne dokumentów. Je też mamy zniszczyć? - zapytał.
- To by zajęło wieki… Hmm… - Jennifer rozejrzała się. Czy powinni niszczyć Archiwum? To była tylko wiedza… Problem stanowiły natomiast komputery, dostęp do kamer i sieci.
- Poszukajmy więcej komputerów - poleciła decydując co jest ważniejsze.
Tak też zrobili.

Jennifer nie miała nawet pojęcia, że właśnie rozminęła się ze szczególnie ważnymi danymi, o których Kirill wspomniał Alice. Podał jej pełną lokalizację… przynajmniej w obrębie tego Archiwum. Nie przekazał jednak, że chodziło o bazę pod Kraflą…
Jennifer i Zola zniszczyli wszystkie komputery, po czym ruszyli z powrotem na powierzchnię.

***

Tłum detektywów IBPI oblegał Hverfjall. Wszyscy stali na wzniesieniu i spoglądali na czarnoskórego mężczyznę, który powoli szedł w ich stronę. Miał wyciągnięte do góry ręce. Machał białym materiałem. Flaga pokoju...
Detektywi niczym drapieżnicy tuż przed wgryzieniem się w ofiarę patrzyli na niego.
Nie mieli pojęcia, że w rzeczywistości patrzyli na nią.
Abigail Roux była kompletnie sama… miała jednak ważne zadanie do wykonania…
To była stresująca sytuacja, ale jej moc była do tego stworzona. Nie poruszała się przez kilka chwil, skanując detektywów tak jak oni skanowali ją. Patrzyła, czy mieli broń palną. Wzięła głęboki wdech i rozłożyła ręce powoli.
- Goście, witam. Jakże mi miło… Szkoda, że nie zamówiłem cateringu, w końcu dziś święta - rzuciła typowo Zolową manierą wypowiedzi. Poruszyła się parę kroków na bok, splatając dłonie za sobą. Zabiją ją? Rzucą się na nią? Najlepiej by było, gdyby spróbowali ją przechwycić i dokądś przewieść… A jeszcze lepiej… Gdyby zdołała w jakiś sposób uciec. Spróbowała oszacować ilu dokładnie detektywów tu było…
Było słabe światło i nie było jej łatwo policzyć. Ale trzydzieści osób co najmniej. Nie widziała ani jednej sztuki broni, więc przynajmniej tyle. Czy to jednak znaczyło, że nie stanowili zagrożenia? Zdawało się to mało prawdopodobne.
Jakieś dwie osoby wystąpiły naprzód. Potem ruszyły za nimi kolejne dwie… Wśród nich spostrzegła Fanny Brice.
- Gdzie oni są?! - krzyknęła. - Co z nimi zrobiłeś?!
Abigail rozpoznała Fanny i teraz zastanawiała się co z nią zrobić. Szukała również wzrokiem Brandona. Też tu był? Szedł obok Brice.
- Hmmm, nie wiem o kim mówisz, trochę mi pamięć szwankuje… Może podejdziesz bliżej i mi ją odświeżysz? - zaproponowała Abby.
- To pułapka - mruknął mężczyzna na przedzie. - Proszę nie podchodzić, pani Brice. Następnie zwrócił się do Roux. - Jestem Miloš Obilić. Moje stanowisko… Egzekutor do spraw Bezpieczeństwa International Bureau of Paranormal Investigation. Jest pan zatrzymany, panie Zaira. Wyczytałbym panu pańskie prawa, gdyby je pan posiadał.
Abigail przewróciła oczami.
- Jest pan nudny… Wolę rozmawiać z tamtą panią, zdawało się że miała jakieś ciekawe, nierozwinięte pytanie… - zagadnęła i znów przeszła się parę kroków. Rozglądała się po ludziach. Podchodzili, czy może nie? Musiała wybrać moment, by wywołać zamieszanie, ewentualnie moment… By odpowiednio przekabacić na swoją stronę Brandona i Fanny, o ile w ogóle byli po ich stronie. Nie była pewna.
Nawet jeśli… co takiego ta dwójka mogła zrobić przeciwko armii? Coś pewnie mogła. Jednak nie w chwili, kiedy oczy wszystkich były na nią skierowane. A wiadomo było, że im bardziej będzie czegoś domagała się, tym bardziej IBPI nie będzie chciało jej tego dać. Prawo przekory.
- Kurwa nie obchodzi mnie czego chce taki chodzący śmieć, jak ty - powiedział Egzekutor.
Abigail zaczęła słyszeć niepokojące zgrzyty, które zaczęły dochodzić z ciała mężczyzny. Coś przestawiało się w jego kręgosłupie… zmieniała się jego sylwetka… Ujrzała dwa kostne rogi, które zaczęły formować się z jego skroni. Z jego kłykci wyrastały długie, ostre, białe sztylety. Wnet kość zaczęła również pokrywać jego ciało w formie zbroi. Mogła spodziewać się, że moc Egzekutora do spraw Bezpieczeństwa była bardzo… bojowa.
- Będziemy grzeczni? - zapytał.
Wyciągnął przed siebie pięść. Jeden śmiertelnie niebezpieczny pocisk opuścił ją. Minął głowę kobiety jedynie o kilkanaście centymetrów. Gdyby wbił się w nią, padłaby trupem na miejscu…
Abby wstrzymała oddech. Mógłby ją zastrzelić tym jednym kolcem… Pozostała jednak niewzruszona, miała udawać bycie Zolą… Ale tak naprawde tylko dwie osoby z obecnych tu chyba wiedziały jak się normalnie zachowywał, czyż nie? Abigail spojrzała na Fanny.
- Jak na razie tylko pan jest nieuprzejmy. Ja tylko was powitałem, jak przystało na gospodarza przybytku, w którym wasza organizacja porzuciła mnie… Trochę się nudziłem, więc postanowiłem się zabawić… Przyszliście posprzątać swoje brudy? IBPI było niegrzeczne… Może bardziej niż ja… Może bardziej niż Konsumenci… Tylko niech pan nie strzela, jeszcze mnie pan skaleczy i wtedy będzie koniec uprzejmości… - powiedziała i wzruszyła ramionami.
- Nie mam nic przeciwko końcu uprzejmości - mruknął Egzekutor. W tym momencie Abigail zrozumiała, że on pragnął, aby dała mu powód do prawdziwego ataku. Jak wiele czasu spędził w biurze, a nie na polu bitwy? Chciał spróbować krwi. Chciał użyć tego, co zostało mu dane. A że przewaga liczebna była znacząca, czuł się tylko pewniej.
- Wygląda pan trochę jak ja, gdy się uwolniłem z waszej śmiesznej celi… Tylko że pan to się chyba w swojej trzyma dobrowolnie… - zauważyła.
- W mojej celi? Nie mam celi. Ty swoją masz. Masz przyszykowaną dla ciebie w każdym razie. Nie obchodzi mnie, jak wyglądałeś, kiedy się uwolniłeś z celi. Ciekawi mnie, jak będziesz wyglądał, kiedy cię w niej zamknę.
Milos chciał ją podpuścić. Żeby wolała umrzeć w walce, zamiast czekać na kolejne zamknięcie...
- O ile nie będzie pod ziemią… Nie macie gustu, wszystko ładujecie jak krety… Cela z oknem i się dogadamy... No i nie powiedział pan, że mam prawo zachować milczenie, to nie zachowam… - wzruszyła ramionami i podparła biodra rękami. Ile minęło minut? Czy szło jej dobrze, to kupowanie czasu? Znów zerknęła na Fanny i Brandona.
- Wy tam dwoje… - zagadnęła do nich.
- Jadacie czasem kanapki? - zapytała, ciekawa czy któremukolwiek zacznie trybić w głowie, że w czasie, kiedy zakupowali i żywili się kanapkami wszyscy razem, Zola nie miał na nich wglądu, bo był zajęty czymś innym. Fanny wiedziała jaką moc miała Abby. Czy połapie się w tym co się działo? A najważniejsze… Co z tym fantem zrobi?
- Pszenne pieczywo… - rzucił głośno Brandon. - Nie żadne wieloziarniste gówno. Trochę pomidora, nieco zielonej sałaty. Tak żeby sprawić przyjemność mojemu lekarzowi. Jednak źródło białka to wypieczone mięso z bezwzględnego psychopaty. Może z dodatkiem keczupu… choć krew też czerwona, też ma dobry smak…
Baird nie załapał. Fanny nic nie powiedziała. Egzekutor parsknął. Natomiast kobieta obok niego spoglądała tylko na Abby i nic nie robiła.
- A co, i tak nie zamówiłeś cateringu - powiedziała.
Abby spojrzała na Brandona.
- Taaa, pan to wygląda na takiego co zjadłby od razu dwie… Z bekonem i wołowiną na przykład… Ja tak lubię… Nieważne, robię się głodny, a tu to się nie najem… - no jeśli teraz Brandon nie chwycił, to był chyba zaślepiony chęcią wkopania Zoli.
Zmarszczył brwi, jakby nie będąc pewnym. Fanny natomiast spojrzała na niego dłużej.
- Czyli tak… Wywleczono was z niewiadomo skąd, kazano tu przylecieć i liczycie na to, że będziemy się bić, a na pewno ten typ o - wskazała skinieniem na Milosa.
Obilic przesunął nieco pięść tak, że teraz wysuwający się kościany oszczep był skierowany prosto na jej twarz.
- Ale mi się znudziło… Więc zamiast siedzieć pod ziemią, gdzie zablokowałem się w twierdzy, to sobie wyszedłem… Całkiem fajna sprawa… Czy ktoś się z was tego spodziewał? Mam nadzieję, że nie… To by popsuło cały efekt sceny… - gadała powoli i z zamyśleniem Abby.
- Ma białą flagę - powiedziała Fanny. - Jeżeli planuje jakiś fortel, to zareagujemy. Oczy wszystkich są na tobie, skurwysynie - spojrzała na Abby. - Teraz jednak musimy go stąd zabrać. Pani Alicia będzie chciała się z nim zobaczyć. Bez wątpienia.
- Pójdziesz grzecznie? - Obilic powtórzył pytanie. - Dasz sobie założyć kajdanki?
- Jasne… Tylko od tej pani… - skinęła na Fanny i złożyła ręce do skucia.
- Będziesz miał wymagania, skurwysynie - warknął Obilic. - I może jeszcze ci loda zrobić?
- A tak serio, Alicia tu przyjechała? Czy zamierzacie mnie do niej zabrać? - zapytała. To byłoby dopiero zabawne… Że dwie imienniczki, szefowe dwóch organizacji, znajdowałyby się na jednym niewielkim terenie, jakim była ta wyspa…
- Wideokonferencja. Witaj w XXI wieku - powiedział Egzekutor. - Brandon, załóż mu kajdany.
Baird wyszedł naprzód. Miał w dłoni coś, co tylko z grubsza przypominało policyjne kajdanki.
- Będziesz jechał samochodem - rzekł Milos. - Nie mieliśmy czasu na skombinowanie koni, więc musieliśmy zaryzykować. Jednak jeśli wykonasz coś choć trochę podejrzanego, w twoje ciało pójdzie od razu dwadzieścia tysięcy voltów. Jeżeli będziesz próbował przejąć same kajdanki, to ładunek wyzwoli się automatycznie. Może zajebałeś IRWD, ale wciąż mamy ich projekty i wiemy, jak cię przetrzymywać i przenosić - warknął.
Brandon przybliżył się.
- Tyłem do mnie - rzucił oschle.
Abby obróciła się i uśmiechnęła. Milos wiedział jak przetrzymywać Zolę. Czy ten sprzęt był jednak stworzony na kogoś, kto potrafił zmieniać swoją postać w taki sposób jak ona to robiła? Miała nadzieję, że jej gadanie kupiło Thomasowi, Arthurowi i Alice dość czasu.
- Panie Brandonie… Co za nieoczekiwane spotkanie i dość niezręczne - mruknęła cicho, kiedy Baird do niej podszedł.
- Wiem, że masz wszędzie kamery. Strasznie mnie podnieciło, że widziałeś, jak jem z resztą kanapki w Reykjaviku - szepnął do niego. - Wieczorem będę masturbował się do tej myśli - rzucił mocnym sarkazmem.
- Zola zabrał Jenny i odleciał helikopterem, który wszyscy zlali… - mruknęła jeszcze i zamilkła.
Brandon zastygł, spinając jej kajdanki.
- Czy ty…? - zapytał za jej plecami.
- Ćśś… Kupuję czas… - powiedziała tylko.
- Głupia dziewucha - mruknął Baird.
Obrócił ją nagle w stronę Egzekutora.
- Dobrze go spiąłeś, Brandonie?
- Gdybym go naprawdę dobrze spiął, to przypadkiem wyzwoliłbym dwadzieścia tysięcy woltów. Jako że przeżył, to spisałem się umiarkowanie.
Milos zaśmiał się.
- Prowadź go - rzekł.
- Słyszałeś pana Egzekutora, chuju! - Brandon wrzasnął, popychając Abby do przodu. - Ruchy, kurwa!
- Zdaje się że wszyscy panowie detektywi mają wspólną cechę nieuprzejmości… - skomentowała tylko. Ale złapała równowagę. Ruszyła do przodu. Wzrokiem śledziła czy wszyscy dalej na nią patrzą. Jej spojrzenie nie padało na wylot z hangaru, jeszcze ktoś by to zauważył i załapał, że to była szopka.
- Znalazłaś się w dużych kłopotach - mruknął Brandon, prowadząc ją na stracenie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-03-2020, 11:41   #459
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice, Thomas i Arthur wyszli po cichutku drabiną na szczyt Hverfjall. Nie była aż taka wysoka, ale i tak Harper dwa razy prawie z niej spadła. Dzisiaj miała nieco gorszy dzień, jeśli chodzi o sprawność fizyczną, a na dodatek bardzo wiele musiała znieść w ciągu ostatnich godzin… czy może raczej dni… lub miesięcy… Thomasowi i Arthurowi szło jeszcze gorzej. Thomas rzeczywiście upadł i choć wpierw Alice przestraszyła się, że złamał kostkę, to na szczęście nie było to nic aż tak groźnego. Jeszcze brakowało tego, żeby miał niesprawną kończynę…
Harper położyła się płasko na śniegu.
- Żałuję, że nie mam białej kurtki - mruknął Arthur. - Teraz będę w zimie chodził tylko w białych kurtkach i białych spodniach…
- Ćśś… - szepnął Thomas. - Boli mnie głowa.
Alice spojrzała w stronę detektywów zgromadzonych na wzniesieniu od strony drogi. Wszyscy spoglądali w jakiś punkt, który był z tej perspektywy niewidoczny.
Harper tymczasem rozejrzała się. Domyślała się, że tym punktem była Abigail. Cokolwiek wymyśliła, doskonale odwróciło uwagę od wzniesienia. Alice zastanawiała się w którą stronę powinni uciekać. Czy były tu gdzieś nadal skutery śnieżne? Ich samochód? Czy wszystko było na drodze, gdzie teraz byli detektywi? Był jeszcze ich stary samochód, ale czy byliby w stanie się do niego dostać i co najważniejsze… Niepostrzeżenie odjechać? To był poważny problem. Podróż na pieszo też była opcją, ale wycieńczyłaby ich maksymalnie… Na razie Alice rozglądała się i zastanawiała.
Pomasowała głowę. Przecież wczoraj oddali skutery śnieżne po przewiezieniu wszystkich detektywów do hotelu. A może to było dzisiaj rano? Nie zajmowała się tym osobiście, więc nie była pewna. Nie wiedziała, czy tamci detektywi planowali samotną wycieczkę do Lofthellir, ale jeśli tak, to był to jedyny powód, żeby wciąż mieć pod ręką skutery. Do Hverfjall prowadziła asfaltowa droga i nie musieli korzystać z wypożyczonych pojazdów, aby do niego dotrzeć. Stary samochód co prawda znajdował się tutaj, ale po innej stronie. I dzięki bogu, bo jeszcze by kusił Harper. Abigail musiałaby chyba być królową striptizu, żeby odwrócić uwagę ich wszystkich od warkotu silnika. Zresztą nie dałaby rady wyjechać nim pod to całe wzniesienie, które okalało krater. Może gdyby nie było śniegu… i gdyby nie musiała tego zrobić ukradkiem…
- Mamy mniej więcej trzysta metrów, zanim zacznie się wzniesienie - ocenił Thomas. - Potem jeszcze to wzniesienie przejść.
- Najbezpieczniej będzie chyba pokonać Hverfjall od jego wschodniej strony, a potem przejść południowym brzegiem w stronę drogi… ale nie tej drogi, na które są detektywi… - zawiesił głos Arthur.
- Co myślisz, Alice? - zapytał Thomas.
Harper milczała chwilę, po czym westchnęła cicho.
- Myślę że tak… Macie siłę, by zacząć się wspinać? Nie mamy za wiele czasu, nie wiemy jak długo detektywi będą zwlekać - powiedziała cicho. Sama nie była pewna, czy ma siłę, na pewno nie psychiczną, liczyła jednak, że chociaż jej mięśnie były troszkę bardziej wytrzymałe, choć po tym jakie popisy jej ciało dało jej dzisiaj, nie mogła sobie ufać w ogóle.
- A mamy inne wyjście? - zapytał Thomas. - Wolę zdechnąć tam na tym śniegu, niż zostać złapanym przez IBPI.
- Dobra, bądźmy lepszej myśli… - Arthur zawiesił głos, zerkając na niego nieco dłużej. - Moglibyśmy też zejść z góry i trochę poczekać. Może wyniosą się i wtedy byśmy przeszli już normalnie do drogi.
- A co, jak puszczą patrol? Na pewno puszczą patrol i też wyślą kogoś do środka… - Thomas skontrował.
- Thomas ma rację… Sądzę, że mogą się zabrać za przeszukiwanie okolicy i bazy… Powinniśmy się jednak ruszyć - powiedziała. Rudowłosa najchętniej też zostałaby w ukryciu i przeczekała wszystko, ale nie mogli się łudzić, że wszyscy detektywi sobie pojadą…
- Próbujemy się przekraść pochyleni, ale na nogach, czy czołgamy się? - zapytał Thomas.
Arthur spojrzał na niego jak na wariata… potem na Alice.
- Proszę, powiedz, że się nie czołgamy… - mruknął.
- Czołgamy to może nie, ale raczej musimy iść dość nisko… - powiedziała.
- Wolę nie upaprać się w śniegu, bo zmarzniemy szybciej - dodała. Rudowłosa miała nadzieję, że zdołają przejść, nim uwaga detektywów znów zacznie być skupiona na otoczeniu, a nie występie Abby. Miała nadzieję, że Roux nie wymyśliła nic głupiego…
- Ale może łatwiej nas dostrzegą… - mruknął Thomas.
- Słyszałeś, co powiedziała Alice - rzekł Arthur. - Idziemy.

Cicho zaczęli się przekradać. Na szczęście stok był tak nachylony, że detektywi po drugiej stronie nie mieli szansy ich zobaczyć. Alice potknęła się po raz trzeci, ale na szczęście nie krzyknęła. Upadłaby, gdyby Arthur jej nie złapał. Thomas swoim własnym tempem, ale zmierzał do celu. Skradali się przez kolejnych trzysta metrów. Następnie zaczęli wspinać się na podwyższenie. Nie było bardzo strome, jednak z drugiej strony to oznaczało, że wspinaczka miała być dłuższa… Mimo to udało im się bezpiecznie przedostać się poza Hverfjall… jakimś cudem.
Nie bez małych kłopotów, ale jednak udało im się. Byli na górze i wydostali się z wulkanu. Teraz Alice rozejrzała się ponownie. Czy było w pobliżu coś, co zdołałoby im ułatwić ewakuację? Nieobecne skutery i tak nie byłyby dobrym pomysłem, Alice w końcu nie umiała takiego prowadzić. Pozostał więc położony daleko stąd samochód, ale to byłoby bardzo hałaśliwe… poza tym musieliby wrócić z powrotem do Hverfjall aż do wrót, przy których Zola zostawił pojazd. Czy naprawdę powinni wybrać się w podróż na piechotę? Spacer od wulkanu do wioski to była godzina marszu. W ich stanie, może jakieś dwie… Może mniej, gdyby poszli na przełaj…
- Musimy iść - powiedziała.
- No tak - powiedział Thomas.
- Dobrze, że nie trzeba czołgać się - westchnął Arthur. - Ale gdzie idziemy? Jak idziemy? Lepiej byłoby dojść do jakiejś drogi… no ale takiej, którą nie będą jechać detektywi, bo ta cała nasza ucieczka pójdzie na marne, jeśli złapią nas poza Hverfjall.
- Przecież do Hverfjall prowadzi tylko jedna droga - rzekł Thomas. - Gdzie mamy w takim razie iść?
Harper zastanawiała się chwilę. Wyciągnęła telefon i spróbowała sprawdzić, czy miała jeszcze dostęp do mapy, której nie zamykała po tym jak wcześniej ją otworzyła. Może mogła rozejrzeć się po okolicy wulkanu.
Na szczęście mogła. Jednak musiała działać na tym jednym przybliżeniu, do którego ściągnęła mapy z serweru. Jeżeli chciała przybliżyć, to cały obraz robił się szary i pojawiała się informacja o braku dostępu do internetu. Na szczęście, kiedy oddaliła obraz, to wciąż ujrzała załadowaną mapę otoczenia.
Alice przesunęła więc nieco mapę, rozglądając się po okolicy, w którym miejscu był najlepszy punkt, do którego mogliby pójść.
Musieliby przejść kilka kilometrów, żeby dojść do Kaffi Borgir. To była kawiarnia położona przy drodze. Kolejnym punktem, drugim w kolejności… gdzie nie spodziewała się detektywów… było Lofthellir.
Nie miała zamiaru zabierać swoich braci prosto w łapy Gryli, uznała więc, że kawiarnia będzie najbezpieczniejszym wyborem…
- Idziemy na południe… Chodźcie - poleciła, wskazując kierunek.


- To… kompletne… pustkowie… - mruknął Thomas.
- Cudownie - westchnął Arthur.
Zaczęli iść w stronę, która zdawała się w miarę odpowiednia. Niestety nie mieli kompasu, jednak Hverfjall był całkiem wyraźnym punktem, względem którego mogli się dobrze orientować.
Nie rozmawiali, bo do tego trzeba było mieć siły. Kierowali się naprzód. Przeszli kilometr… może dwa kilometry… Kiedy Alice zastygła w bezruchu. Potarła dłonie. Było jej tak zimno… Wspominała wnętrze starej bazy IRWD z niespotykanym sentymentem. Jak miło byłoby wykąpać się w tych źródłach geotermalnych… Wszystko straciło dla niej znaczenie, pozostały jedynie marzenia o cieple. Konflikt IBPI, Kościoła Konsumentów, Zoli Zairy… strach o współtowarzyszy… to wszystko nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, aby się choć trochę ogrzać. Czy miała tu zamarznąć niczym Dziewczynka z Zapałkami? Nie miała nawet zapałek.
- Ja nie wiem, czy dam radę… - mruknął Thomas, przełamując ciszę. - Arthurze…? Arthurze!
Arthur leżał w śniegu. Padł w niego i się nawet nie ruszał.
Alice spojrzała na Arthura i na Thomasa… Musiało im być tak samo zimno jak i jej. Podeszła do brata, który upadł na ziemię. Przewróciła go na bok i usiadła obok niego przytulając się nieco.
- Chodź Thomasie. Zrobimy odrobinę przerwy, żeby się rozgrzać - powiedziała. Zaczęła rozmasowywać zmarznięte dłonie i potarła nimi zaraz ramiona i policzki Arthura. Próbowała go rozgrzać.
- Z-zimno… - Arthur zdołał wydobyć z siebie głos.
- No dalej… Nie jest aż tak zimno - próbowała przekonać siebie i swoich braci.
Thomas również podszedł.
- No dalej - powiedział. - Arthur, wstawaj.
Przykucnął obok niego i zaczął go targać za ramię. Sam był w kiepskim stanie, więc jego wysiłki wyglądały na naprawdę rozpaczliwe.
- Już przeszliśmy dwie trzecie drogi już niemal jesteśmy na miejscu… Napijemy się kawy… - powiedziała dalej próbując rozgrzać brata.
- Kawy? - zapytał Thomas. - Powinno być otwarte, rzeczywiście… prawdziwi ludzie… w prawdziwej kawiarni - rozmarzył się.
Arthur próbował podźwignąć się, ale jego mięśnie były takie słabe.
- No dalej, to ja się prawie utopiłem za was - powiedział Thomas. - Poza tym zaczęło boleć mnie gardło. Grypa gwarantowana.
Arthur w końcu z pomocą pozostałych stanął na nogach.
- Najlepsze święta w historii - mruknął. - Dzięki, że mnie nie zostawiliście… - dodał.
- Ważne że jesteśmy razem… To chyba najważniejsza część świąt, co nie? Bycie razem z najbliższymi - powiedziała Alice, choć usta jej drżały.
- Arthur, ostatnio to byliśmy aż za blisko… - mruknął Thomas, ale chyba jakoś żartobliwie.
- Chodźmy… Już niedaleko - obiecała. Kilometr to naprawdę nie było tak daleko.
Jednak dla takiej ekipy nawet kilkanaście metrów wydawało się dystansem nie do przejścia. Alice i Thomasowi było ciężko, ale na zmianę podpierali Arthura. Mężczyzna znajdował się w takim stanie psychicznym i fizycznym, że nawet nie było mu głupio, że był dla nich takim ciężarem. Przejście tego kilometra zajęło bardzo dużo czasu, ale wreszcie dokuśtykali do kawiarni. Ujrzeli kilka czarnych budynków położonych tuż nad drobnym klifem.


- Zobaczcie… To już… Chodźcie… Napijemy się ciepłej kawy, albo czekolady… Mam portfel… - powiedziała Alice i pomogła Arthurowi doczłapać się do ścieżki prowadzącej do budynku kawiarni. Sama również marzyła teraz o ciepłym napoju, którym mogłaby się odratować.
Kiedy weszli do środka, pani za ladą przestraszyła się.
- Czy wszystko w porządku? - zapytała. - Czy wezwać… - zawiesiła głos. Kogo. Policję? Pogotowie?
Arthur miał rozcięty łuk brwiowy od czasu, kiedy przewrócił się w śniegu. Trochę obmyli jego twarz, ale krew wciąż co chwilę ciekła. Alice sama dostała dwa razy i prawie się utopiła. Thomas wyglądał ogólnie kiepsko.
- Biedactwa… - westchnęła. - Co się stało…?
- Potrzebujemy stolika i czegoś ciepłego do picia… Samochód nam się zepsuł, a sieć nie działa i nie mieliśmy jak wezwać pomocy drogowej… To zdołaliśmy dojść tu na pieszo… Ale nie przewidzieliśmy, że jest tak potwornie zimno - wymyśliła na biegu Alice.
- Jest dużo stolików, proszę wybrać sobie… - kobieta westchnęła zatroskanym tonem.
- Macie tu może gorącą czekoladę? - zapytała.
- I kawę, ciastka… co podać? - zapytała. - Dorzucę kilka biszkoptów na koszt firmy - powiedziała ze współczuciem.
- Ja… ja chcę kawę i czekoladę - powiedział Thomas. - I duże ciastko… sernik…
- Przepraszam, gdzie jest toaleta? - zapytał Arthur.
Kobieta wskazała mu dłonią i tam też się udał. Jego krok przypominał Alice robota.
- A dla pani? - zapytała pracownica kawiarni.
- Czekoladę i sernik - powiedziała. Zerknęła na Arthura. Miała nadzieję, że wszystko z nim w porządku.
- W porządku… - powiedziała ekspedientka.
- Zamówić ci coś? - zapytała zanim odszedł. Doznała nieprzyjemnego deja vu. Raz jak Arthur wyszedł do toalety, już nie wrócił, bo został porwany… Zbladła, o ile w jej stanie przemarznięcia to w ogóle było możliwe.
- Coś kalorycznego - poprosił. - I coś słodkiego. I może shota… albo dwa shoty… - mówił, nie odwracając się. Otworzył drzwi i wszedł przez nie do środka. Wcześniej jednak zerknął na nich. - Ciepła woda… w kranie… - powiedział. Zęby mu szczękały.
- Och… - Thomas na to nie wpadł. - Dasz radę z zamówieniami? - zapytał Alice.
- Jasne… Idź z nim - poleciła, po czym zerknęła na ekspedientkę.
- To jeszcze raz czekoladę i sernik - poprosiła, skoro Arthur chciał coś kalorycznego, to chyba nie było lepszej opcji.
- Mogę polać likierem Bailey - zaproponowała sprzedawczyni. - Tak w gratisie. Słyszałam to o shotach. Alkoholu nie sprzedajemy, jedynie piwo mogę polecić… - zawiesiła głos.
- Nie, alkoholu nie… - powiedziała w zadumie.
Tymczasem drgnęła, słysząc melodię w kieszeni.
- Co…? - zmarszczyła brwi. - Przepraszam - powiedziała, wyciągając telefon. - Mama? Tak, to ja…! Wszystko w porządku - mówiła, idąc na bok. - Wróciła nam sieć…?
Harper otworzyła szerzej oczy… Wyciągnęła swój telefon i spojrzała na niego w nadziei.
Dziesiątki SMSów zaczęły bombardować jej skrzynkę odbiorczą. Najwięcej wysyłał Joakim i Egelman, jednak znalazły się też wiadomości od innych Konsumentów, którzy posiadali jej numer telefonu. Na przykład bliźniaków… albo mężczyzn, którzy płynęli z nią z Isle of Man, Fergusa O’Briena i Kevina Byrne’a. Były to miłe SMSy, niektóre bardziej wylewne, inne mniej. Dahl natomiast wysyłał jej głównie spam. Jakieś wiadomości, które nie miały nawet słów. Litery i cyfry. Widziała oczyma duszy, jak był zdenerwowany i zirytowany, waląc w klawisze i wysyłając cokolwiek. W końcu było i tak wszystko jedno, skoro Alice nie czytała i nie odpowiadała. Musiał też wypić. Spostrzegła jednak, że ostatni SMS od niego nadszedł mniej więcej w czasie, kiedy znajdowała się w domu Emilii van den Allen…
Alice wybrała numer do Joakima. Była zdenerwowana, ale wcisnęła zieloną słuchawkę… Czy odbierze? Miała nadzieję, że nie znienawidził jej, albo nie zapił się na śmierć.
Było to całkiem możliwe, gdyż nie odbierał.
Rudowłosa spojrzała na telefon i zrobiło jej się gorzej. Napisała wiadomość.

Cytat:
Przepraszam… Już sieć wróciła… Żyję
Następnie, wybrała numer do Egelmana.
Conrad odebrał, ale nic nie powiedział. Tak czasami robił, kiedy nie miał pewności, czy po drugiej stronie jest osoba, której oczekiwał. Przecież ktoś mógł przejąć jej komórkę i do niego zadzwonić… Egelmanowi ciężko było uwierzyć, że Alice naprawdę to wszystko przeżyła. Cisza radiowa zdawała się wszystko przesądzać… Był kłębkiem nerwów.

- Wesołych świąt Conradzie… Sieć znów działa… Żyję… Proszę… Potrzebuję, żeby nas ktoś stąd wyciągnął… Mamy problem z IBPI - powiedziała zmęczonym głosem. Jednak to był jej głos. I była żywa.
- Przejęliśmy Błękitną Lagunę - powiedział Egelman. - Jest tutaj całkiem dużo Konsumentów. Świętujemy… oni świętują… od wczoraj… - mruknął.
Co znaczyło kilkadziesiąt osób zalanych w trupa na terenie uzdrowiska IBPI.
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-03-2020, 11:44   #460
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie dobrze… Musimy ich zmobilizować i zebrać do kupy… Po przeciwnej stronie wyspy, koło wulkanu Hverfjall jest cała tona detektywów. Mamy koniec rozejmu i nie dlatego, że przejeliście Lagunę… Niech… Niech skonsumują co się da i dla bezpieczeństwa, będziemy musieli opuścić Islandię. Postaram się zebrać wszystkich i dostać do Reykjaviku… A ty postaraj się zebrać resztę… Masz kontakt z watahą? Powinni być w okolicy razem z Kaverinem. Nie wiem czy po tamtej stronie wyspy też nie było zasięgu, czy tylko po tej - powiedziała w zadumie.
- Mówili o tym w wiadomościach. Że nie było w Akureyri i aż do Myvatn - powiedział Egelman. - Nie martw się, poradzę sobie z nimi - mruknął. - Zaraz będą na nogach - rzekł, ale coś w jego głosie sugerowało, że to będzie jednak trudne zadanie. - Nawiązałem z nimi kontakt. Zajmowali się waszym samolotem. Nie dopytywałem się. Wiem jednak, że obecnie opiekują się Kaverinem, który wciąż się nie obudził. Założyli mu cewnik i kroplówkę. Niczego tutaj nie skonsumujemy, bo jeziora się nie da… z powodu jego właściwości… Związaliśmy trzech detektywów. Dwóch podaje się za naszych przyjaciół. Trzeci chciał walczyć, ale raczej nie miał czym. Co mamy z nimi zrobić?
- Jak nazywają się ci dwaj, którzy podają się za przyjaciół? - zapytała Harper.
- Wcześniej, kiedy werbowaliśmy ludzi, dwójkę odesłałam do Laguny bo ich poziom PWF, był za wysoki, może to oni… - powiedziała w zamyśleniu.
- Christoph Nielsen i Silvestro Tecla - Egelman był dobrze przygotowany. - Nie pamiętam nazwiska tego trzeciego, nie chciał za bardzo się przedstawiać, więc chyba w ogóle go nie poznałem. Taki chorowity, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- To oni… Pozdrów ich ode mnie i przekaż, że odratowaliśmy część ich znajomych… Ale było ciężko… Weźmiemy ich ze sobą, mam nadzieję, że wypoczęli przez te kilka dni w Lagunie, gdy my byliśmy tu. Tak czy inaczej… Musimy się stąd zabierać. W trybie maksymalnie szybkim Conradzie - powiedziała, po czym usiadła przy stoliku.
- Muszę kończyć… - powiedziała.
- Mam do wykonania jeszcze parę telefonów - dodała.
- Chwilka - rzekł Egelman. - Chcesz, żeby przylecieć do ciebie? - zapytał. - Do Akureyri? Mamy ten wasz samolot, ale jest obecnie w naprawie. My przylecieliśmy zwykłymi liniami lotniczymi i możemy też z nich skorzystać, żeby się do ciebie dostać. Chcesz walczyć tam z detektywami?
- Nie… To my przylecimy do Reykjaviku… Wy macie stamtąd odlecieć… Tak naprawdę, jeśli jest lot z Akureyri, który mogłabym złapać, z obecnymi tu towarzyszami, zabierający mnie z Islandii, gdziekolwiek… To go wezmę. Ogłaszam i zarządzam ewakuację z Islandii. Abort Mission. Kontaktowałeś się z Joakimem? - zapytała jeszcze.
- Tak. Rozmawialiśmy i groził mi, że mnie zabije, jeśli nie zbiorę ludzi i cię nie uratuję. No cóż, nie musiał mi grozić, bo i tak już to robiłem. Ale to nawet całkiem słodkie. Bo wiem, że to nie chodzi o to, że mnie nienawidzi, lecz ciebie… kocha… - zawiesił głos.
Poczuł się niezręcznie, mówiąc o takich rzeczach.
- Dobrze, to rozpraszamy się z Islandii - powiedział Egelman. - Swoją drogą, znaleźliśmy na jednym z tutejszych komputerów bardzo pełną książkę adresową. Znajduje się tam mail każdego detektywa IBPI. Teraz jeśli będziesz chciała do kogoś napisać bezpośrednio, to będziesz miała taką możliwość. Znaczy nie wiem, czy to jest dosłownie pełna książka adresowa, raczej nie. Osiemset pozycji… mimo wszystko… - zawiesił głos.
- Bierzemy… Tymczasem, powodzenia i ewakuujcie się - pożegnała go ponownie. Tym razem rozłączyła się. Musiała zadzwonić do Esmeraldy.
Była jedną z osób, które próbowały się do niej dodzwonić.
- Czyżbyś nie wracała do domu na czas…? - de Trafford zawiesiła głos oschle. - Chcę cię widzieć przy stole wieczorem - powiedziała. - Przygotowałam tyle wykwintnych rzeczy… - dodała, po czym zamilkła na chwilę. - Przepraszam, to z mojej strony najpewniej kompletny brak wyczucia. Myślę tylko o sobie. Co się dzieje? Czemu miałaś wyłączony telefon…? - mimo wszystko Esmeralda czuła się urażona.
- Nie miałam… Człowiek, z którym przyszło nam się tu mierzyć… Wyłączył sieć telefoniczną na niemal połowie Islandii. Ale już wszystko w porządku. Postaram się dolecieć na kolację… Może trochę późną… I nie wiem w jakim składzie… Przepraszam, że się martwiłaś - powiedziała i zerknęła w stronę drzwi do łazienki. Miała nadzieję, że Arthur i Thomas mieli się ok.
- Lepiej, żebyś była na czas, bo zaprosiłam twojego ojca i macochę - powiedziała. - Chciałam poznać tych ludzi. Trzeci brat równie przyleci z małżonką i małym dzieckiem. Byli nieprzekonani, bo to daleka trasa, jednak Mia Douglas nie pozwoliła im spędzić Wigilii samotnie. Rozmawiałam z nią i powiedziała, że chętnie zobaczy, gdzie mieszka jej pasierbica. Zaprosiłam też kilka znajomych, samotnych ludzi i par bezdzietnych… - Esmeralda niewinnie zawiesiła głos.
Jak na Esmeraldę ‘niewinne zawieszenie głosu’ było dość podejrzanym zabiegiem.
- No dobrze… To dużo gości… Świetnie, bardzo mi miło, że zaprosiłaś moją rodzinę… Arthur i Thomas na pewno też się ucieszą… To my postaramy się dostać na lotnisko w jak najszybszym czasie… Zobaczymy się wieczorem… Wesołych świąt Esmeraldo - dodała jeszcze na koniec. Już czuła zmęczenie, na myśl o tym, że całą kolację spędzi w obecności Mii.
- Czy masz ładną sukienkę? Bo kupiłam ci - powiedziała. - Biała, musi być biała. Mam też białe garnitury dla twoich braci. Wszystko musi być białe. Otwieramy też Wielką Jadalnię. Wyobrażasz sobie, jakie tam były pajęczyny…? - zawiesiła głos. - Czasami gubię się, czy to ja byłam ciężko chora, czy może wszyscy w tym domu. Beze mnie nie ma życia, jak się obawiam… - westchnęła.
Alice uśmiechnęła się lekko.
- Nie planowałam jeszcze co ubiorę. Z przyjemnością wdzieję suknię od ciebie - odpowiedziała cieplej, choć nadal słyszalnie zmęczonym głosem.
- Nie znoszę niepunktualności - powiedziała jeszcze i się rozłączyła.
Tymczasem Arthur i Thomas wyszli z łazienki i nieco niepewnym krokiem ruszyli w jej stronę.
- Jeszcze nie zamówiłaś? - zapytał starszy brat.
Kobieta za kontuarem schowała telefon i spojrzała na Alice.
- Przepraszam, że tyle to trwało… - zawiesiła głos. - Moja mama mieszka w Seydisfjordur, to taka wioska na wschodzie Islandii. Martwiła sie, bo są święta, a nie mogła się do mnie dodzwonić już od jakiegoś czasu - powiedziała. - Już wszystko przygotowuję. To polać serniki likierem? - zapytała.
- Chcecie likieru na serniki? - Alice zapytała obu braci…
Ci pokiwali zgodnie głową.
- Mam dobrą, złą i dziwną wiadomość - powiedziała jeszcze, nieco ciszej.
- Za chwilę - szepnął w odpowiedzi Arthur.
Obydwoje wyglądali lepiej. Obmyli twarze i dłonie ciepłą wodą. Niestety ich buty wciąż były przemoczone, reszta ubrań po części również. Jednak krytyczny stan chwilowo przeminął. Zdawało się jednak jasne, że ta dwójka nadawała się jedynie do łóżka, ewentualnie do samolotu powrotnego. Żadne specjalne misje nie wchodziły już w grę.
- Czyli dla wszystkich sernik z likierem. Dla jednego pana kawa i czekolada. Dla pani tylko czekolada. A dla pana…
- Kawa, mocna - powiedział Arthur.
- Czy to wszystko? Dobrze przyjęłam zamówienie? - zapytała.
Alice co prawda chciała dla Arthura czekoladę, ale skoro chciał kawę, to kiwnęła głową.
- Tak dokładnie - zgodziła się i wstała, by podejść i zapłacić. Następną rzeczą, jaką zamierzała zrobić po posiłku, to zamówienie taksówki. Jednak… Co z Abigail… Co z Bee? Były całe? Wybrała na telefonie numer do Barnett. W końcu oddała jej jej telefon.
- A-alice…? - zapytała Bee. - Telefony działają…?! To ty, prawda? Żyjesz…?
Usiedli przy stoliku niedaleko jednego z okien. Arthur wyjął dużo serwetek i próbował wpić nimi wilgoć ze spodni, ale to nie przynosiło zachęcających rezultatów. Westchnął.
- Znowu robi mi się zimno - mruknął Arthur.
- Mi też - westchnął Thomas. - To dlatego, bo nie ma z nami Abby.
- Weź przestań - burknął jego brat w odpowiedzi.
- Żyję… Arthur i Thomas są ze mną… Gdzie jesteś Bee? - zapytała. Starała się nie dekoncentrować teraz słowami braci, ale zarumieniła się, bo znowu przypomniało jej się porno ich trojga. Odwróciła głowę lekko na bok, by tego nie zauważyli.
- Jestem w Fosshotel Myvatn - powiedziała. - Czułam się niepewnie w poprzednim, kiedy dowiedziałam się od Brandona, że wkrótce zjawi się tu tabun detektywów. Powiedziałam więc, że idę po paczkę papierosów, wyszłam i nigdy nie wróciłam. Czuję się jak taki standardowy zaginiony ojciec - zażartowała nerwowo.
Alice westchnęła z ulgą.
- Bee. Jedź na lotnisko. I wsiądź do pierwszego samolotu, który zabierze cię z Islandii w bezpieczne miejsce. Ogłaszam ewakuację Konsumentów z wyspy - poleciła jej.
- Powiedz co się stało… pokonałaś Zolę…? Wypuścił was? Jestem na ciebie bardzo zła, że tak mnie urządziłaś! - powiedziała tonem osoby, która bała się tak naprawdę złościć. - Miałyśmy tam wejść razem. Poczułam się wystawiona do wiatru… jak kompletna debilka… Ale najważniejsze, że z Abby i Thomasem wszystko w porządku… - zawiesiła głos jakby pytająco.
- Nie martw się Bee… Po prostu jedź na lotnisko… Obiecuję, że będziesz mnie mogła ochrzaniać do woli później. Teraz my też musimy się powoli zbierać - powiedziała spokojnym tonem. Nie chciała jej mówić o Abigail.
- Daj mi ich do telefonu… - Barnett miała jednak szósty zmysł. A może po prostu zawsze niepokoiła się i tylko głos znajomych osób mógł ją w pełni uspokoić. A jak nie w pełni, to chociaż częściowo.
- Proszę, to całe zamówienie - powiedziała kelnerka, przynosząc cztery kubki pełne ciepłych napojów, trzy talerzyki oraz miseczkę pełną biszkoptów. - Smacznego - uśmiechnęła się i odeszła.
Arthur zaczął od sernika, natomiast Thomas od kawy.
Alice zastanawiała się.
- Nie mamy teraz czasu Bee. Porozmawiacie sobie jak już się stąd wszyscy wyniesiemy w bezpieczne miejsce poza Islandię. Obiecuję - obiecała. Musiała bowiem teraz wymyślić co zrobić w sprawie Abigail… Nie chciała jej przecież zostawić na pastwę IBPI… Jednak powrót tam byłby samobójstwem. Czy Abby była dość kompetentna, by wykaraskać się z tego sama? Harper miała wyrzuty sumienia, ale nie widziała niestety innej opcji. Zabrała się za sernik.
- Hej, chcesz zrobić mnie tak, jak poprzednim ra...
- Muszę kończyć Bee. Usłyszymy się niedługo. Zasuwaj na lotnisko - powiedziała i rozłączyła się. Musiała zamówić taksówkę.
- Całkiem dobry sernik - powiedział Arthur. - Boże, jak dobrze jest zjeść jedzenie bez obaw, że są w nim psychotropy, ale trucizna, albo Plazma, albo jakieś inne gówno… - zawiesił głos.
Thomas kiwał głową. Rzadko kiedy byli aż tak zgodni.
Alice wyszukała numer taksówek w tym rejonie. Jedząc sernik po prostu zadzwoniła i zamówiła jedną na ich obecny adres… Musiała się zastanowić… Jak dostać się na lotnisko… Co prawda wcześniej wynajmowali samochody, ale Fanny miała klucze do pozostałych dwóch, więc… No cóż, musieli wynająć kolejny, by przejechać na lotnisko. Na pewno były takie do wynajęcia w trasę na odloty. Jennifer została zabrana przez Zairę… Harper miała wrażenie, że jeśli kiedykolwiek jeszcze, to raczej szybko jej nie zobaczy. Zwłaszcza po tym nożu… Napisała też wiadomość do Melody i Jacka, by zabrali Kaverina z Islandii do Anglii. Tam powinien znaleźć się w szpitalu. Nie chciała, żeby został w tym przeklętym miejscu. Wszyscy mieli się wynieść z tej wyspy… I to jeszcze dziś.

***

Abigail Roux trafiła do furgonetki policyjnej. Ciężko było stwierdzić, skąd IBPI ją wytrzasnęło, jednak została do niej wtrącona. Dokładniej rzecz biorąc do celi na samym tyle. Od detektywów oddzielała ją czarna, metalowa siatka. Jednak prawdziwym więzieniem były śmiertelnie niebezpieczne kajdanki wokół jej nadgarstków. Abby nie znała kierowcy, jednak obok niego siedział Egzekutor. Jego kościana zbroja zniknęła. Na tyle czuwało dwóch jego strażników. Znajdował się tu również Brandon. Nie dawał po sobie poznać, że jako jedyny nie chciał zamordować na miejscu Zairy… to znaczy Roux. A może chciał? W tych warunkach Abigail ciężko było zachować optymizm… czy mogła na niego liczyć?
Abby miała świadomość, że wrypała się w straszne gówno. Znalezienie sytuacji, w której będzie mogła zwiać, było bardzo trudne. Zwłaszcza, że to była furgonetka… Gdyby potrafiła stawać się niewidoczna jak Bee, to byłoby świetne… Jednak, ona mogła tylko oszukać psychikę patrzącego, stając się dla niego kimś innym. Mogłaby bez problemu zdjąć z siebie kajdanki, były zapięte na Zolę, nie na nią, więc to akurat nie byłby problem z jej dziewczęcymi nadgarstkami. Jednak… Co dalej? Była zamknięta za kratami w samochodzie policyjnym. To był spory kłopot. Musiała poczekać, aż zabiorą ją w jakieś miejsce, gdzie będzie miała dostęp do wolnej przestrzeni… Choćby przez chwilę. Nawet lotnisko będzie idealne. Tam mogłaby się stać dosłownie każdym... Tylko czy przeżyje do tego momentu? Miała nadzieję, że cierpliwość detektywów była ogromna.
Ich droga nie była znacząco długa. Zmierzali do Dimmuborgir Guesthouse. Abigail ujrzała namioty ustawione przez techników. Zbierano i katalogowano ciała. Musieli pozbyć się farby z mężczyzn i upozorować masowe zatrucie czadem. Wadliwa konstrukcja rur w każdym z domków po kolei? Czemu nie. Patomorfolog i tak zostanie przekupiony, a właściwe rozpoznanie zostanie nadane. IBPI zajmowało się wieloma rzeczami. W tej chwili sprzątali po Zoli, lub też może raczej po sobie… biorąc pod uwagę to, że Zaira został stworzony przez nich. Samochód zatrzymał się w małym korku utworzonym przez szereg samochodów detektywów. Parkowali.
- Powinniśmy cię tak samo urządzić, jak tych biednych ludzi - powiedział Milos. - Może to właśnie zrobimy, skurwysynie.
- Tylko znajdźcie mi ładną partnerkę, jeśli chcecie mnie urządzić tak… - zauważyła Abigail, nim ugryzła się w język. Obserwowała uważnie egzekutora. Zastanawiało ją kto normalny wysyłał tak nagrzanego na bitkę gościa w takie miejsce. Przecież prawdziwy Zola rozniósłby go w drobny mak…
Najprawdopodobniej tak właśnie by było, jednak Abigail nie mogła być tego pewna. Nie znała do końca ani zdolności Egzekutora, ani też Zoli. Gdzie znajdowały się ich granice? Czy byłby w stanie zdezaktywować kajdanki zanim by go uśmierciły? A może prąd by go nawet nie usmażył? Choć Zaira najpewniej nie pozwoliłby założyć ich sobie. Te rozważania i tak nie miały większego sensu, jednak miło było uciec wyobraźnią w inne scenariusze… niż ten, w który Abby znalazła się.

Wreszcie ruszyli do przodu. Zaparkowali.
- Teraz wyprowadzimy cię i zamkniemy w tymczasowym więzieniu. Będzie tam okno, więc radzę ci, żebyś przez nie często, kurwa, wyglądał. Bo błękitnego nieba i drzew ty już w życiu nie zobaczysz… - powiedział Egzekutor.
- Przywykłem, takie macie standardy zakwaterowania - powiedziała płynnie wymyślając ripostę i rozejrzała się. Kto go będzie prowadził? Dokąd dokładnie? Jak duże będzie okno? Może zdoła się nim po prostu wydostać… Knuła.
Tylne drzwi vana policyjnego otworzyły się. Dwóch strażników Milosa wdarło się do środka i mocno złapało ją za ramiona. Zanim zdążyła tak naprawdę jakkolwiek zareagować, pociągnęli ją na zewnątrz. Dostosowali swoją siłę do masywnego i muskularnego ciała czarnoskórego mężczyzny, ale zastosowali ją tak naprawdę na szczupłej dziewczynie. Prawie wyleciała na zewnątrz, jednak uchwyt na jej ramionach pozostawał wciąż silny i nie dał jej się przewrócić. Jej moc działała i nikomu z obecnych nawet przez myśl nie przeszło, że coś było wyraźnie nie tak.

Roux spojrzała na techników i badaczy, którzy przystanęli i spoglądali na nią. Kilka osób podchodziło do niej. Wśród nich spostrzegła młodą, całkiem ładną kobietę o srebrnych włosach oraz czarnoskórą babcię. Podeszły do niej powoli. Młodsza prowadziła ją za rękę, mimo, że ta nie była wcale taka stara. Głaskała ją po ramieniu, jakby chcąc uspokoić. Stanęły przed nim. Żadna nic nie powiedziała. Abby dostrzegła, że starsza pani najchętniej by się rozpłakała, ale była zbyt silna na to, aby zrobić scenę przy takiej liczbie ludzi.
Abigail zerknęła, czy Milos też wysiadł. Właśnie to robił.
- Chcecie mi jakąś dać, może być ta… - rzuciła w typowym, Zolowym tonie.
Lotte zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, czy mówił o niej, czy też może o Talli...
- Myślałaś kiedyś o zostaniu aktorką? Zawsze chciałem zostać reżyserem - wykorzystała słowa, która raz powiedział do nich Zaira. Nie wiedziała kim były kobiety, ale domyślała się, że ta starsza może mogła go znać? Albo kogoś z jego rodziny. Nie była pewna.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172