Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 12:09   #472
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Mi też się podoba - zgodziła się blondynka i westchnęła. Skrzyżowała ręce. Podniosła się. Rozejrzała, upewniając, że byli tu sami. - Chodź ze mną… Nie chcę by ktoś poza mną oglądał sobie twoje nagie ciało - oznajmiła i ruszyła po schodach na górę. Dziwnie jej się szło, kiedy teraz jej ciało ocierało się o materiał, a nie było zakryte czarną substancją, która była tak naprawdę Zairą. Chciała zabrać go do siebie i cieszyć się już wreszcie swobodą.
Zola ruszył za nią powoli. Nie martwił się tym, że ktoś go zobaczy. Chciał tego, bo wtedy miałby dobry powód, żeby tę osobę zabić. A pragnął krwi. Potrzebował jej. Sycił się seksem, który był cudowny… ale nie mógł zastąpić radości mordowania. Tak samo jedzeniem większych ilości chleba nie można było nasycić pragnienia, a piciem większej ilości wody nie można było zaradzić głodowi.
- Kim był tamten mężczyzna? Ten, który siedział przy stole. Wysłałem oko do twojego nadgarstka i obserwowałem go. Co chwilę na ciebie spoglądał… - Zola zawiesił głos.
Jenny zmarszczyła lekko brwi.
- Ah… Masz na myśli Shane’a… Dogadalibyście się, obaj sprawiliście sporo problemów Alice i z tego co kojarzę szukacie jakiejś pozytywki. Nie wiem czy tej samej, ale na pewno moglibyście założyć klub gości, którzy szukają pozytywki i przypomnieli mi podczas misji, że jestem tylko dziewczyną… Plus trochę złamał mi serce, bo zniknął bez pożegnania - podsumowała.
- Jak ci złamał serce… - Zola zawiesił głos, pokonując kolejne stopnie. - Przecież to twój krewny. Uprawiałaś w życiu kazirodczy seks? - zapytał. - Kto by pomyślał, że będę tą zdrowszą, lepszą moralnie opcją - zaśmiał się.
Jednak poczuł ukłucie zazdrości. Doszedł do wniosku, że zabije go, jednak nie na tym przyjęciu. Pewnego dnia wyjdzie do sklepu po papierosy, odpali silniki odrzutowe, zabije gościa, wróci i to wszystko w ciągu godziny. Tylko jeszcze musiał wiedzieć, gdzie Shane mieszkał.
- Często się widujecie? Ma tu gdzieś dom?
- To nie był kazirodczy seks, de Traffordowie nie są moimi biologicznymi rodzicami. Tylko mnie adoptowali… - sprostowała temat.
“Czyli rzeczywiście był seks”, Zola zauważył.
- Nie widujemy się. Widziałam go ostatni raz w pierwszym tygodniu grudnia na Isle of Man. A potem zniknął. Przepadł. Wyparował. Tak właściwie, to nawet chyba nie powinno go tu dzisiaj być - powiedziała ponuro.
- Nieładnie tak… Wziąć serce dziewczyny i je złamać. Zabiję go za to - powiedział Zaira. - Pewnie i tak nikt nie będzie za nim rozpaczał.
Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i zaczął schodzić po schodach w dół.
- Stój, nie psuj przyjęcia mojej mamie… Czerwony średnio będzie wyglądał na tych pieprzonych śnieżynkach - powiedziała, zaczynając schodzić za nim, by zatrzymać go.
- Ech… taki kobiecy los. Psuć zabawę mężczyźnie - westchnął Zola.
- Zapomnijmy o nich wszystkich i zajmijmy sobą. No chodź… - zachęcała go. Dosłownie przykleiła się do jego ciała swoim, żeby nie schodził dalej. Jakoś… Nie chciała mieć Shane’a na sumieniu.
- No dobra - rzekł Zaira i obrócił się. Zaczął iść ponownie na pierwsze piętro. Wreszcie na nie dotarł. - Założę się, że czarnoskórzy byli tutaj jeśli już, to w charakterze niewolników budujących piętra - powiedział. - Być może jestem pierwszym czarnym, który postawił stopę na tej oto desce… - mruknął, spoglądając pod stopy. - Gdzie mnie prowadzisz? Co chcesz ze mną zrobić?
Uśmiechnął się do niej delikatnie. Przekaz był jasny: “jak nie mam zabijać, to zajmij mnie jakoś…”
Jennifer dołączyła do niego już po chwili.
- Chodź… Pokażę ci mój pokój… Wychowałam się w nim. Będziesz mnie mógł wziąć na moim łóżku, na którym sypiam od dziecięcych lat - powiedziała zachęcająco i ruszyła prowadząc go korytarzem do swojego ‘właściwego’ pokoju, nie tego ‘pokazowego’.
- Nie jestem pewny, czy to aż takie seksowne - mruknął Zola, uśmiechając się znowu.
Zrobił kilka kroków do przodu, po czym stanął w miejscu. W dalszej części korytarza znajdował się mężczyzna. Stał oparty o ścianę. Miał na sobie biały garnitur, więc można go było całkiem łatwo dostrzec, mimo że stał w półcieniu. Trzymał w dłoni czarnego kota. Głaskał go delikatnie po głowie.
- To prawda, że wszyscy mieliśmy przyjść w białych ubraniach - powiedział Shane Hastings. - Jeśli jednak takich nie mamy… to lepiej pojawić się w czymkolwiek, niż nago - zażartował.
Jennifer zerknęła na Shane’a, a potem na Zolę… Była spięta, a to zaczynało ją denerwować.
- Co tu robisz? - zapytała nieco napiętym tonem.
- Zostałem zaproszony - powiedział Hastings. - Czy zadajesz to pytanie wszystkim gościom po kolei? Są ich setki. Może po prostu chciałem spotkać się z rodziną. Albo zaciekawiły mnie zabawy przyszykowane przez Esmeraldę. Lub też pragnąłem pocałować cię raz jeszcze. Czy też…
- ...jesteś wielkim fanem Michaela Buble’a? - zasugerował Zola, występując naprzód i idąc powoli w jego stronę.
- Na przykład - zgodził się Hastings.
Jennifer wyczuwała bardzo problematyczną sytuację. Obecność Shane’a w ogóle ją wkurwiała i sprawiała, że czuła nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. Teraz dodatkowo niepokoiła się. Zola był niebezpieczny, ale nie była też pewna czego oczekiwać po Hastingsie i była trochę zdezorientowana, bo nie chciała, by któremuś coś się stało…
- Trzeba było po… pomyśleć o tym, zanim wyjebałeś w kosmos na Isle zostawiając mnie bez słowa wyjaśnienia - powiedziała napiętym głosem, ale spoglądała z niepokojem na plecy Zoli. - Zola… - to była napięta prośba wycelowana w jego plecy.
- Czasami trzeba zostawić miłość, żeby można było do niej wrócić później - powiedział Shane. - To nie tak, że zostawiłem cię tonącą na środku oceanu… - zawiesił głos.
Zola parsknął. Przybliżył się. Oparł się dłonią o kawałek ściany tuż przy głowie Hastingsa. Oboje mężczyźni znajdowali się bardzo blisko siebie. Zaira był zdecydowanie wyższy i bardziej muskularny. Obydwoje byli atrakcyjni, ale w kompletnie inny sposób.
- Wiesz, że mógłbym zgnieść twoją czaszkę tak po prostu? - Zola uśmiechnął się, pytając słodko. Położył ogromną dłoń na czerepie Hastingsa.
Jenny przełkęła ślinę.
- Zola, poczekaj, weź go nie zabijaj… Serio… Nie w moim rodzinnym domu no… - próbowała przekonać mężczyznę. Naprawdę nie potrzebowali tu trupa. A szczególnie trupa rodziny Hastingsów… A szczególnie trupa Shane’a. Zaczęła podchodzić bliżej, szło jej to jednak wolniej, głównie przez ranę na udzie.
Shane mrugnął. Przez moment Jennifer ujrzała dziwny błysk w jego oczach… jakby iskrę. W oczach jego dziwnego kota również na moment zaświeciło się światło. To był tylko ułamek sekundy. Jednak wystarczył, żeby Zola zrobił krok do tyłu. Jego oczy zaświeciły się na jasny, limonkowy kolor. Wszystkie mięśnie jego ciała spięły się. Stanął kompletnie sparaliżowany… a potem osunął się na kolana. Spoglądał w podłogę oczami pozbawionymi jakiejkolwiek inteligencji. Jak gdyby Hastings po prostu zabrał mu umysł.
- A ja ci zgniotłem umysł - Shane uśmiechnął się słodko.
- To teraz mu odgnieć, bo kurwa nie ręczę za siebie… - powiedziała wkurzona. Podeszła do nich blisko. Stanęła między Zolą i Shanem, wciskając się w tą małą przestrzeń, która między nimi powstała.
Hastings uśmiechał się do niej, jakby zaciekawiony, co miała do powiedzenia. Było w tym coś lekko złośliwego, a nieco tajemniczego. Zawsze wydawał się znać dziesięć tajemnic więcej od ciebie, i to wszystkie na twój temat.
- Denerwujecie mnie obaj… Kurwa… - sapnęła. Czemu dwóch mężczyzn, przy których czuła się tak dobrze musiało zderzyć się akurat dzisiaj. Chciała sobie odpocząć i popieprzyć się z Zairą… Czemu wszystko musiało się tak gównianie skomplikować.
- Pouvoir bawi się z nim w krainie snów - powiedział Shane. - Ja chcę bawić się z tobą - rzekł.
Podniósł dłoń i położył ją delikatnie na ramieniu Jennifer, jakby mimo wszystko bał się, że ta złapie go za głowę i nastąpi wybuch. Badał grunt.
- Zabijmy go, to nudysta kryminalista - rzekł. - Przyszedłem dzisiaj, żeby cię wziąć… żeby cię zabrać ze mną. Bądź moim prezentem gwiazdkowym - poprosił. Jennifer widziała, że pragnął ją pocałować.
Poczuła dreszcz, kiedy ją dotknąl, ale to nie było to samo, gdy dotykał ją Zola. Jej ciało kompletnie inaczej funkcjonowało dla Zairy.
- Nie zabijaj go. Jest mi potrzebny. Chcę go żywego - powiedziała poważnym tonem. - Nie mogę teraz z tobą odejść Shane. Tak naprawdę, w ogóle miało mnie tu nie być, ale nie chciałam zrobić matce przykrości, tak samo Alice. Obiecałam jej, że pomogę jej przy jeszcze jednym wyjeździe… - powiedziała poważnie. Nie wysadzała mu głowy. - Zola jest dla mnie ważny… Jest taki jak ja. Nie pozwolę, by cię zabił, ale i ty go nie zabijaj - westchnęła. Było widać, że była sfrustrowana. Prawdopodobnie nie było jej wygodnie w tej sytuacji. - Też szuka jakiejś gwiezdnej pozytywki… O ile to ta sama co twoja, może nawet byście się w tym dogadali… - dodała, przypominając sobie. Nie zbliżyła się do Shane’a. Obserwowała jego usta, ale nie ośmieliła się pokonać tej dzielącej ich odległości. Nie chciała żeby Zola się ocknął i to zobaczył. Z drugiej strony, uświadomiła sobie, że stała między nimi dwoma i to było dziwnie hot.

Shane przybliżył się i pocałował ją w usta. Prawie że niewinnie. Nie próbował wdzierać się do niej językiem.
- Ja też ci byłem potrzebny - powiedział Hastings. - Dlaczego miałabyś chcieć tego potwora? Bo czarny kotek właśnie szepnął mi do ucha, że ten prostak zabił więcej osób ode mnie. I to z dużo błahszych powodów. Czy nie robisz przykrości matce i Alice, zadając się z nim?
- Zapewne robię, ale to silniejsze ode mnie… Moje ciało fizycznie go potrzebuje. Zmienił mnie. Dostosował do siebie. Na poziomie komórkowym… Zdaje mi się, że potrzebuję go - odpowiedziała przerywając po chwili pocałunek. Sapnęła aż. Był przyjemny, ale to nadal nie było to co z Zolą. Gdyby zdołali się dogadać… Mogłaby mieć ich obu… Aż przeszedł ją dreszcz.
- Jeżeli go zabiję, to to nędzne zaklęcie, które na ciebie nałożył, zostanie zerwane - powiedział Shane. - Już ja cię zostawiłem samą. Czy naprawdę chcesz odpłacić mi się tym samym? Jeśli go zabiję, to najpewniej przestaniesz go pożądać. Poza tym ten mężczyzna nacierpiał się już w życiu. Odebranie mu go byłoby jak słodki pocałunek anioła litości… A nawet jeśli nie chcesz go zabijać, to na pewno uda mi się tak ciebie zahipnotyzować, że nie będziesz pamiętała o jego istnieniu. Tak jak Alice nie pamięta o moim.
Jenny wstrzymała oddech. Zmrużyła oczy i popchnęła Shane’a na ścianę.
- To nawet trochę podniecające, jak mnie tak szantażujesz… - powiedziała i zerknęła na Zolę przez ramię.
- Nie obudzi się… - szepnął Hastings.
- Co mam zrobić, żebyś jednak go nie zabijał… I nie wymazywał go z mojej pamięci… - przeszła do konkretów. Shane chciał, żeby z nim poszła? Może i by to zrobiła. Na razie przytrzymywała go przy ścianie lekko.
- Prześpij się ze mną - powiedział. - Teraz.
Potrzebował jej od tak długiego czasu… Był atrakcyjnym mężczyzną, ale nie sypiał z kim popadnie. Jennifer natomiast była młodszą, piękną dziewczyną, na dodatek rewelacyjną w łóżku. Miał swoje poważne plany i knowania, jednak był również człowiekiem. I krew napływająca mu z mózgu do lędźwi wcale nie pomagała podejmować najrozsądniejszych decyzji…
- Zahipnotyzowałeś ich obu? - zapytała z zaciekawieniem Jennifer, na razie po prostu dalej stojąc przed Shanem.
- To jest jedna osoba. Posiada tylko dwa bardzo różne, niewspółgrające z sobą aspekty. Ścierają się i walczą o panowanie nad ciałem. Czy wygra jedna strona? Może druga? A może spotkają się gdzieś pośrodku? To zależy od niego samego, ale także od jego otoczenia - powiedział Shane. - Może pomógłbym mu odzyskać balans psychiczny… na przykład sesjami hipnozy… Ale najbardziej chcę go zabić. Nie chcę, żebyś miała innych mężczyzn prócz mnie. Zwłaszcza dwumetrowych Murzynów. No błagam cię… - zawiesił głos. - Spójrz na to bydle.
Jennifer uniosłą brew.
- Mam wymagania… Jestem młoda i wiesz że lubię ostry seks… A on na razie podbił barierkę… - powiedziała niby niewinnie, ale trochę docinając Shane’owi. Na pewno Hastings już sobie wyczytał w umyśle Zoli co ten potrafił robić… A jeśli nie…
Hasting zmarszczył brwi, patrząc na nią w jakby… karcący sposób.
- Zerknij sobie na to co mi zrobił… Całkiem chore… Ale zajebiste… Chcę, żebyś był zazdrosny Shane… Nie wysadzę ci głowy, więc chcę, żebyś był zazdrosny. Bo mnie bolało jak przepadłeś. Ciebie ma boleć też - powiedziała wreszcie.
- To jak mam to podbić? Przebrać się w strój czarnego kota? - zapytał Shane. - Nie jesteśmy dziećmi - powiedział. - I tej nocy również nie będziemy. Jeśli chcesz, żeby bydle przeżyło, idź do swojej sypialni. Wezmę cię i wtedy zobaczymy obydwoje, z kim jest ci najlepiej. Nie będę powtarzał - rzekł oschle.
Jennifer milczała kilka chwil…
- Zgoda - powiedziała wreszcie, przystając na taki układ.
Jenny odsunęła się i ruszyła w stronę drzwi do swojego pokoju. Nadal lekko kulała. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Rozejrzała się. Było tu ciepło, ale nie było zaduchu, więc najpewniej wietrzono jej pokój codziennie. Wszystko było tak, jak to zostawiła przed wyjazdem na Islandię… Jedynie zniknęły brudne naczynia i puste butelki po alkoholu, a także jej brudne ubrania… Spróbowała złapać zamek błyskawiczny stroju, który miała na sobie. Znajdował się na plecach. Skoro mieli uprawiać seks, po co było czekać. Chciała się już rozebrać. Pod spodem i tak była naga, bo wcześniej okrywał ją Zola.
Shane stanął za nią. Chwycił ją za suwak sam. Tak było dużo wygodniej, kiedy to on rozpinał jej kostium. Spoglądał na jej plecy, które teraz tonęły w blasku księżyca. Sam ten widok był w stanie go podniecić… Rozpiął ją aż do pośladków, bo dalej się nie dało. Następnie przytulił ją od tyłu, wsuwając dłonie w kostium. Lewą ręką objął jej płaski brzuch, a prawą chwycił pierś. Odnotował, że były większe, niż je pamiętał. Zrobił to mocno, jakby rozpaczliwie. Westchnął, niczym spragniony wędrowiec, który znalazł wreszcie oazę na pustyni. Był jej naprawdę złakniony. Świadomość, że zaraz się w nią wsunie podniecała go i ekscytowała. Niczym już się tak naprawdę nie ekscytował, więc to uczucie było dla niego bardzo rzadkie i może dlatego aż tak przyjemne.
Przybliżył twarz i pocałował jej szyję.
- Pięknie pachniesz - powiedział.
Przynajmniej w ten standardowy sposób. Bo jeśli chodzi o zapach psychiczny, to cała Jennifer cuchnęła Zolą.
- Wyrżnę go z ciebie - obiecał.
Nie odpowiedziała, ciekawiło ją jak zamierzał to uczynić… Miała niejasne wrażenie, że mogło być to trochę nawet niemożliwe… Jednak w tej chwili nie chciała się już dłużej zastanawiać. Zerknęła tylko, czy nie zostawił Zairy na tym korytarzu, bo to byłby gówniany pomysł, a poza tym, czy drzwi do sypialni był zamknięte, żeby nikt więcej nie wlazł.
Popchnął delikatnie na łóżko. Niezbyt brutalnie, jednak zdecydowanie. Tymczasem Zola wszedł do pomieszczenia. Nawet zamknął za sobą drzwi. Podszedł mechanicznym, ołowianym krokiem do kąta i stanął do niego przodem. Przypominał jej nieco… mebel.
- Nie będzie mi przeszkadzał - powiedział. - A tobie?
- Ważne, żebyś nie zostawił go na korytarzu, bo wolałabym, żeby nikt go tam nie znalazł… - powiedziała, nie chcąc odpowiadać na to pytanie Shane’a. Wylądowała na łóżku przodem, więc musiała się obrócić, by spojrzeć na Hastingsa. Podparła się na łokciu i spróbowała obrócić na plecy.
- Ściągnij to z siebie - powiedział Shane, odwieszając swoją marynarkę na krzesło. Następnie zaczął poluzowywać swój piękny, szafirowy krawat. Spoglądał na nią wzrokiem pozbawionym miłości… było w nim głównie pożądanie. Bez wątpienia czuł się niezwykle potężny. Tak po prostu unieszkodliwił Zolę, co nie udało się nikomu z Konsumentów i tak właściwie również z IBPI. Co więcej, przejął nad nim kontrolę niczym wirus, który zhackował obcy komputer. Zaira stał postawiony w kącie niczym niegrzeczne dziecko w podstawówce. A nawet jeszcze lepiej, bo się nie wiercił ani trochę.
Jennifer posłuchała go i ściągnęła z siebie kombinezon. Za moment leżała na łóżku całkowicie naga. Na jej udzie znajdował się bandaż osłaniający ranę po nożu. Odrzuciła ubranie gdzieś na bok poza krawędź łóżka, tam gdzie wylądowały też jej buty i teraz całkowicie naga obserwowała z dołu Shane’a. Rzeczywiście mógł poczuć władzę, a jej się podobało jaką minę robił, kiedy się tym napawał.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline