Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 12:12   #477
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Przeszli może jakieś dziesięć metrów, kiedy napotkali Marthę.
- O, jak miło, że znalazła pani sobie dżentelmena. Akurat mam jeszcze jedną lampę… - powiedziała, trzymając dwie czarne, metalowe naczynia, na szczycie których paliły się światełka. - Czy to… - zawiesiła głos.
- Witaj, Martho - Joakim uśmiechnął się uprzejmie.
Gospodyni otworzyła usta, po czym je zamknęła.
- Spodziewałam się Elvisa Presleya, a tu jeszcze większe zaskoczenie… - zawiesiła głos. - Toż to przyjaciel pana Terrence’a! I jak nieodpowiednio ubrany na dzisiejszą galę… - spojrzała na jego czarną marynarkę.
- Możnaby było co najmniej przypuszczać, że sabotował cały projekt tylko dlatego, że dużo lepiej jest mu w czerni - rzuciła niewinnym tonem Alice. Wzięła lampę. Była naprawdę klimatyczna. Zerknęła na Joakima.
- Że co? Mi dobrze jest w każdym kolorze… czy też braku koloru… - powiedział Joakim.
Martha znienacka pokiwała energicznie głową, chyba nie do końca świadomie.
- Uczynisz mi zaszczyt i poniesiesz nasze światło? - zapytała.
- To brzmi jak jakaś metafora - rzekł Dahl. - Nie ma sprawy. To będzie dla mnie przyjemność - powiedział, przyjmując lampę oliwną. - Och… jak przyjemnie…
Ruszył dalej.
- Ta lampa… ach… jaka gorąca… - mamrotał. - Jaka miła…
Martha pokręciła głową i wróciła do rezydencji. Szukanie yeti czy rozwodzących się ojców było nie dla niej. Ona miała schowane pół buteleczki brandy i zamierzała ją skonsumować. Impreza chyliła się ku końcowi. To miała być ostatnia atrakcja, jako że pani Esmeralda zrezygnowała ze Świętego Mikołaja. Po pierwsze, zakup trzystu pięćdziesięciu prezentów wypadłby zbyt drogo, po drugie… to byłoby nieco zbyt infantylne. Chyba że Święty Mikołaj byłby tak naprawdę striptizerem, ale tego Martha nie śmiała zaproponować.
Alice zerknęła na Joakima i lampę.
- Jeszcze zrobię się zazdrosna… - skomentowała tylko i zerknęła w stronę, gdzie mieli się udać.
Szli ścieżką prowadząco do lasku okalającego posiadłość. Świeciło się w nim dużo światełek i dochodził stamtąd gwar jak nigdy dotąd. To było dziwne, ale nawet nieco wesołe. Rzadko kiedy w Trafford Park można było usłyszeć tak wiele spontanicznego śmiechu. Oby posiadłość chłonęła tę atmosferę niczym panele świetlne i potem oddawała ją przez cały rok.
- Swoją drogą… Jenny zarobiła ode mnie niechcący nożem i kuleje, ale czemu ty kuśtykasz? Walnąłeś we framugę palcami po ciemku? - zapytała, gdy ruszyli dalej.
“Alicia obcięła mi mały palec u nogi i torturowała”. Jak to brzmiało?
- Znowu napiłem się zbyt dużo i całą noc spałem w dziwnej pozycji. Noga mi zadrętwiała i jeszcze nie doszła do siebie. Jak będziesz w moim wieku, to zobaczysz, jak kruche potrafi być ciało - Joakim zażartował lekko.
Szli pośród drzew. Chcąc niechcąc, Alice przywołała mu złe wspomnienia na myśl.
- Czemu ją zabiłaś? - zapytał po chwili przerwy.
Rudowłosa rozglądała się. Pytanie Joakima nieco sprowadziło ją na ziemię. Znów wyraźnie spochmurniała.
- Nie chciałam, jej ciało po prostu było już za słabe… Od pewnego czasu jestem w stanie widzieć energię wewnątrz ciał innych obdarzonych osób. Widziałam jak zachowywała się ta w niej i zaproponowałam jej rozwiązanie. Ona powiedziała, że mam ją zabić… Wyjaśniła mi co się wydarzyło i powiedziała, że jako iż jestem Dubhe, mam ją zabić. Ja zaproponowałam, że spróbuję ją uleczyć, ale nie znam skutku, jeśli się nie uda. No i… Nie udało się. Nie cierpiała. Przeżywała ekstazę, gdy jej serce stanęło… Mimo wszystko jest mi przykro… Miałam zamiar wywołać ponownie wojnę z Alicią po tym co znalazłam w tamtych bazach, nie chciałam jednak, by to jej siostra stała się powodem - powiedziała ponuro. Westchnęła ciężko.
“Jednocześnie przez ciebie o włos nie umarłem”, pomyślał Joakim. “W sumie wciąż mogę umrzeć…”
- To były problematyczne dni… W tym tygodniu… - dodała.
- Mhm…
Dahl zaczął się robić dziwnie emocjonalny. Wspomnienia zaczęły napływać do jego głowy. Poczucie winy i słuszne wyrzuty, które ciągnęły się za nim przez kilkanaście lat… Poza tym przeżyte tortury i miła obecność Alice, tak ładnie dzisiaj wyglądającej. Panujący wokoło nastrój… Las rozświetlony lampami oliwnymi. Emilia… Emilia… Łzy same wypłynęły z jego oczu. Kiedy ostatni raz płakał? Było mu tak przykro. To, że przed chwilą przytulał i całował Alice, czuł się nawet szczęśliwy… To zderzenie przeciwstawnych uczuć przydusiło go niczym magiel. Uznał, że nic nie powie, dopóki nie odzyska nad sobą kontroli… za chwilę… Albo za następną…
Harper zauważyła, że płakał. Nic nie powiedziała. To nie byłoby w dobrym tonie, zwłaszcza, że była winna tych łez, przynajmniej po części, bo nie wiedziała o czym dokładnie Joakim myślał. Wsunęła dłoń do torebeczki i wyciągnęła z niej paczkę chusteczek. Podsunęła mu. Zerknęła na niego uważnie. Chciała własnoręcznie zetrzeć mu te łzy. Najlepiej, nigdy więcej do nich nie doprowadzić. Zamrugała, bo zachciało jej się również płakać, ale nie mogła. Tylko oczy jej się zaszkliły i pociągnęła cichutko nosem. Zaraz zaczęła się rozglądać, czy może gdzieś przypadkiem nie widziała swojego taty.
Niestety nie.
- To ze szczęścia - Joakim powiedział mało przekonująco, pocierając oczy. - Żałuję, że nie udało mi się jej przeprosić, kiedy jeszcze żyła. Nawet nie wiedziałem, gdzie mieszka - dodał, teraz już kompletnie przekreślając to pierwsze wyjaśnienie, że z jego oczu leciały łzy radości.
- Ale oni tu mają piękne drzewa - powiedziała jakaś lady niedaleko. - My takich nie mamy. Nie ta gleba.
- Tu jest podmokły grunt, pewnie ich zalewa na wiosnę - odparł jej mąż.
- Nie wydaje mi się, żeby ta posiadłość była zalewana - odrzekła kobieta. - Na pewno mają tutaj rowy.
Joakim spojrzał na nich.
- Może my też kiedyś tacy będziemy… - zawiesił głos. Chyba tęsknie?
Alice zerknęła w tamtą stronę.
- Czemu nie… To byłoby miłe - stwierdziła. ‘Tylko najpierw trzeba byłoby nie umrzeć gdzieś po drodze’ - dodała w myślach.
Wokół było zimno, jednak Alice była dostatecznie ciepło ubrana, że jej to nie doskwierało. Widziała jednak, że niektórzy z gości pocierali dłonie. Nie wszyscy ubrali się wystarczająco ciepło. Część zarzuciła na siebie tylko płaszcz i wybiegła, podekscytowana polowaniem na yeti.
- Co próbujesz… A zresztą… Hm… - rozmyśliła się.
Mogła zadawać mu pytania, ale nie było sensu teraz, nie chciała ani jemu, ani sobie bardziej popsuć nastroju. Zauważyła na mijanych krzewach sporą ilość śniegu… - Joakimie… - powiedziała nagle przeciągle i zachęcająco by zwrócił na nią uwagę…
- Co takiego? - odparł Dahl.
Przetarł twarz rękawem. Już nie płakał. Spojrzał w jej stronę tak, jak go o to poprosiła.
Alice zgarnęła nieco śniegu i chciała w niego trochę rzucić, ale był zbyt puszysty i rozpruszył się kaskadą połyskujących drobinek w powietrzu… Zapanowała chwila ciszy…
- Ym… - powiedziała tylko Alice i pfyfnęła trochę zażenowana, a trochę rozbawiona i odwróciła wzrok na bok.
- Damn cute - mruknął Joakim i uśmiechnął się lekko.
Sam również zgarnął nieco białego puszku i prysnął w nią, jednak niewiele dotarł do niej. Zdecydowaną część śniegu porwał wiatr.
- Słyszeliście? - jakaś inna para spojrzała na nich. Kobieta zmarszczyła brwi, patrząc na czarną marynarkę Joakima. - Podobno ktoś widział yeti! Znajduje się w tamtym kierunku! - wskazała dłonią stronę, w którą wszyscy zmierzali. Jej mąż pokiwał głową.
Harper zerknęła w tamtą stronę. Zaczęła nasłuchiwać odrobinę wyostrzając zmysł słuchu. Nie zrobiła tego jednak nadmiernie, bo gdyby ktoś krzyknął, znowu jak na Champs, pewnie zaczęłaby jej lecieć krew.
- Gdybyś był zdesperowanym facetem, około sześćdziesiątki, który złapał flaszkę, szykuje się do rozwodu i chce w spokoju zatapiać się w smutku… Gdzie byś poszedł? - zapytała… Po czym cyknęła językiem, uświadamiając sobie ile tego opisu rzeczywiście pasuje… Przez to, że Joakim wyglądał tak piekielnie młodo… kompletnie czasem zapominała ile naprawdę miał lat… - Znaczy… Nieważne… - spróbowała wybrnąć.
“Are you fucking kidding me”, mówiła mina Joakima.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Poszedłbym nad wodę - powiedział. - Przez chwilę bym miotał się w lesie, po czym doszedłbym do wniosku, że żadne miejsce w nim nie jest dobre. Uznałbym, że płynąca woda w rzece jest zawsze atrakcyjna. Może mnie zahipnotyzuję i będę mógł bezmyślnie spoglądać na nią, pijąc moje wino. Ewentualnie rzucałbym kamykami do jeziora. Zależy gdzie byłoby cieplej. Też wszystko zależy od stopnia desperacji. Osiągnąłbym wreszcie stan totalnego upojenia. Najpewniej uznałbym, że… cytuję… “piździ w chuj” i wróciłbym do ciepłego pomieszczenia w domu. Albo też położyłbym się pod drzewem i zasnąłbym. Co najpewniej skończyłoby się moją śmiercią, gdyby nie moja piękna córka i jej przystojny mężczyzna...
- ...Jej przystojny Pyton.. Mhm… - wtrąciła Alice.
- Jednak nie nazywaj mnie tak - Joakim zaśmiał się lekko. - Nie bez powodu nie jest komplementem nazywanie mężczyzn epitetami sugerującymi genitalia.
Ta rozmowa od romantycznego flirtu bardzo płynnie przeszła do czegoś dużo bardziej dziwnego, ale Dahlowi nie było z tym źle.
- To trochę seksowne, że twój ojciec jest tylko kilka lat ode mnie starszy - powiedział Joakim. - Mam wrażenie teraz, że jesteś jeszcze młodsza, niż jesteś.
- ‘Tato, martwiłam się, bo zniknąłeś, jak wydałam prawie pół miliona funtów i Mia, ta pizda, postanowiła chcieć rozwodu w święta… Poznaj, to mój przyszły mąż, w czerwcu skończył sześćdziesiąt cztery lata…’ - powiedziała udając szczebioczący, młodzieżowy, amerykański akcent. Zamrugała i parsknęła.
Joakim zapowietrzył się.
- Że niby ile, kurwa…? - zawiesił głos. - Czy nie jestem już teraz dostatecznie stary dla ciebie? - zapytał.
Alice zerknęła na niego i uniosła brew.
- No nie wiem, wyglądasz przynajmniej o pięć lat ode mnie młodziej… - zauważyła zadziornie. Pamiętała, które Joakim miał urodziny na wyspie zoo, postanowiła się z nim trochę podroczyć.
- Terry był trochę młodszy - powiedział Dahl. - Jeżeli będę twoim drugim chłopakiem, to znaczy, że wybierasz sobie coraz starszych. Jak umrę, to wszyscy w domu starców będą się ciebie obawiać, kiedy przyjdziesz polować na kolejnego faceta - zażartował.
- No to musisz się postarać, żeby nie umrzeć… Bo inaczej znajdę jakiegoś… Hugh Hefnera… - pociągnęła żart dalej. - I będę mu podawać do kroplówki whiskey… - dodała.
- Wchodząc na jego materac przeciwodleżynowy i zaczynając go ujeżdżać - powiedział Joakim. - No cóż, tak właśnie wyobrażam sobie moją późną starość - uśmiechnął się lekko.
Tak naprawdę ta wizja była lekko przerażająca i Alice miała to samo zdanie.
- Kiedy ty będziesz miała czterdzieści lat, ja będę miał siedemdziesiąt - powiedział. - To solidna różnica wieku. Kiedy ty będziesz w moim wieku, ja już będę nie żył. A przed tobą będzie jeszcze wiele, wiele lat życia… - zawiesił głos. - Mimo wszystko wolę to od wspólnej śmierci, kiedy obydwoje jesteśmy jeszcze w miarę młodzi. To znaczy ty jesteś młoda, a ja… wyglądam młodo.
- Wolę każdą wizję przyszłości, od śmierci… Choć czasem, gdy mam naprawdę dość, to mogłabym zmienić zdanie… To nie jest jednak ten moment… Chodźmy więc nad wodę - poleciła, zmieniając kierunek ich marszu.
- Przeszukujemy jezioro czy rzekę najpierw? - zapytał Joakim. - To jednak różne kierunki.
Wokół Trafford Mansion znajdowało się kilka zbiorników wodnych. Na południu kilka jezior, a od północy posiadłość łukiem otaczała rzeka.
Alice zastanawiała się chwilę, gdy do głowy wpadł jej plan ‘B’. Wyciągnęła telefon z torebki i wybrała numer do Arthura.
- Tak, Alice? - zapytał. - Nie powiem ci, gdzie jest yeti. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. A w tym lesie to jest wojna. Każdy chce dorwać yeti pierwszego. Być może użyję swojej mocy, ale jak tak, to dla mojego prywatnego zwycięstwa. Słyszałem plotkę, że zwycięzca dostanie roczny zapas marcepanu z fabryki słodkości Hastingsów. Marcepan, rozumiesz to, Alice? Marcepan, kurwa - Arthur bez wątpienia podpił się szampanem i winem.
- Roczny zapas marcepanu brzmi poważnie, ale jest coś ważniejszego. Czy tata nie wrócił do posiadłości? Nie widziałeś go od czasu gdy wyszedł? Wziął butelkę i szwęda się gdzieś sam po lesie… W fatalnym humorze. Nie chciałabym, żeby gdzieś zamarzł pod drzewem - powiedziała poważnie.
- To nie jest małe dziecko - powiedział Arthur. - Jeżeli uznał, że w posiadłości jest za mało pokojów, żeby się w nich upić, to droga wolna. Ja i Abigail chodzimy po lesie i szukamy yeti, będziemy w takim razie szukać też taty. Thomas wrócił do posiadłości, żeby skorzystać z toalety, więc straciłem go z oczu. Nie, nic się nie stało, Abby - Arthur uspokoił kobietę. - Swoją drogą, czemu tata miałby mieć zły humor? Zdaje mi się, że dobrze się bawił.
Alice stuknęła palcami o telefon.
- Dorośli też robią nieodpowiedzialne rzeczy… Tak czy inaczej, jeśli gdzieś na niego wpadniecie, to dzwoń - powiedziała i bez większych wyjaśnień rozłączyła się. Westchnęła ciężko.
- Spoko - jeszcze powiedział Arthur.
- Pracowanie z podpitym towarzystwem jest piekielnie ciężkie… Wygląda na to, że pozostaje nam przejść się od tej krawędzi - wskazała kierunek. - Dookoła w lewo i do posiadłości. Jeśli się znajdzie, to dobrze… Jeśli się nie znajdzie… To chociaż odprowadzę cię do przejścia, przy którym będziesz mógł skorzystać z Implikera, a ja będę kontynuować poszukiwania sama… - powiedziała i zerknęła na Joakima.
- To chodźmy… - rzekł Dahl.
Dystans do rzeki nie był zbyt duży. Powoli płynęła, jak gdyby cały czas wahając się, czy aby na pewno nie powinna po prostu zamarznąć. Alice ujrzała puchatą sowę, która przeleciała nad jej głową. Najwyraźniej była głodna. Ona polowała na ofiarę, a Harper szukała Roberta. Wreszcie zauważyli go w oddali. Siedział na dużym kamieniu. Pił z gwinta, spogladając na toń wody. Wydawał się cały i zdrowy, tyle że smutny.
- Wyglądacie tak samo, kiedy się martwicie - powiedział Joakim.
Alice uniosła brew. Zerknęła znów na Roberta, czy rzeczywiście sama dostrzegała też jakieś podobieństwa?
- W jaki sposób? - zapytała zaciekawiona co Joakim miał na myśli, kiedy zbliżali się powoli w stronę Douglasa.
- Fizycznie w ogóle nie jesteście do siebie podobni. Najwyraźniej wdałaś się w matkę. Jednak wasze miny, sposób układania ciała… To zabawne, bo nie widziałaś go, kiedy dorastałaś. A jednak przypominasz go. Nawet jeśli trzeba się wpatrzeć, żeby to zauważyć - rzekł.
- Dajcie mi spokój! - Robert krzyknął, widząc podchodzących do nich ludzi. - Gdybym chciał towarzystwa, to by mnie tu nie było - nawiązał kontakt, choć dzielił ich jeszcze całkiem duży dystans.
- Tato, to ja… - odezwała się do niego spokojnym, zmartwionym tonem. Alice miała nadzieję, że Robert zmieni postawę dowiadując się, że przyszło jedno z jego dzieci. Zdecydowanie nie chciała zostawić go samego na mrozie.
- Choć, napijemy się czegoś mocniejszego od wina - rzucił Joakim. - Wino jest dla eleganckich dam, nie poważnych facetów.
Trafił w dobry punkt, bo Robert chciał napić się whiskey lub wódki i był zły na fakt, że Martha miała przy sobie tylko słabe alkohole.
- Trzeba było coś z sobą wziąć - mruknął Dahl. - Głupio tak z pustymi rękami do teścia - westchnął do Alice.
- Wybacz, spieszyłam się i nie pomyślałam, ale ty też… Za co niby chcesz mnie wykupić… - odpowiedziała cicho.
Joakim uśmiechnął się lekko. Bawiło go to.
Podeszli bliżej. Alice czuła ulgę, że znaleźli jej tatę całego.
- Zmartwiłam się, gdy tak wystrzeliłeś z sali tato - powiedziała Harper i puściła dłoń Joakima, żeby podejść do ojca bliżej.
- Ech… przecież nie poszedłem się zabić, do diabła...
- A po drodze wpadłam na Joakima… I zaczął mi pomagać cię szukać… - dodała jeszcze, przedstawiając w między wierszach Dahla, bez ‘to mój współ szef organizacji’, czy ‘to mój przyszły mąż’. To mogłoby nie być w porządku, zwłaszcza, że jej tata opłakiwał rozwód, który wisiał nad nim niczym gilotyna.
- Nie mam wam nic do powiedzenia. Zabrzmię jak moja Natalie, kiedy była nastolatką… ale nie macie szans mnie zrozumieć. Teraz moja Natalie gryzie piach i tak samo Connor. A kobieta mojego życia zostawiła mnie i to tylko i wyłącznie z mojego powodu. Dziwię się jej, że nie zrobiła tego wcześniej. Jestem kupą gówna, nie mężczyzną…
Joakim uśmiechnął się, trochę smutno, trochę ze współczuciem. Rozumiał go doskonale. Z drugie strony nie mógł tego w żaden sposób okazać. Nie dość że wyglądał młodziej od Alice, to jeszcze pierwszy raz na oczy widział jej ojca.
- Może coś zaśpiewamy? - zasugerował Alice.
 
Ombrose jest offline