Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 12:13   #478
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa zastanawiała się przez chwilę.
- A co proponujesz? - zapytała. Zerknęła też na Roberta. - Każdy popełnia błędy, gigantyczne i te drobne… Ale nie ma takiego problemu, którego albo nie da się rozwiązać, albo w jakiś sposób nie wpłynie na nas rozwojowo. Nie wiem… Co się stało między tobą i Mią - skłamała gładko, grając swoją rolę.
- Nic się między nami… - Robert zaczął.
- Ale może po prostu poniosły was emocje. Może gdy wrócicie do hotelu i odsapnięcie to gdy porozmawiacie wszystko się ułoży. Może to po prostu aura tego miejsca tak na was działa… - próbowała jakoś przygasić pożar bólu jej ojca. Podobała jej się wizja śpiewania, była niemal jak w tych musicalach Disneya, ale to nie była bajka, śpiewem nie wyleczą złamanego serca jej taty.
“Czyżby?”, zdawało się mówić spojrzenie Joakima.
- Spójrzcie w górę - powiedział.
W tle księżyca znajdował się pojedynczy płatek śniegu. Idealnie ukształtowana, symetryczna śnieżynka. Zaczęła obracać się wokół własnej osi, powoli opadając. Dahl podniósł dłoń i dotknął jej palcem wskazującym. Wnet po otoczeniu przeszła niewidzialna fala energii. Zrobiło się dużo cieplej, jak gdyby wiosna chciała się niespodziewanie wedrzeć do tej krainy mrozu. Alice spostrzegła, że panujące wokół barwy… biel, czerń, granat, brąz, szarość, niebieski… zaczęły się lekko rozmywać i nabierać pastelowego odcienia. Wnet rozbrzmiały skrzypce, choć nigdzie wokół nie można było dostrzec orkiestry.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=0DXBgJ_2E5U&feature=youtu.be[/media]

- Smile though your heart is aching… smile even though it’s breaking - zaśpiewał Joakim. When there are clouds in the sky, you’ll get by…
Rzeczywiście, na niebie znajdowały się chmury. Zaczęły na nich opadać. Robert wyciągnął dłoń i chwycił jedną z nich. Okazała się być z waty cukrowej. Spróbował jej w oszołomieniu. Była smaczna.
- If you smile through your fear and sorrow… smile and maybe tomorrow… you’ll see the sun come shining through for you…
Księżyc lekko przesunął się i na niebo wstąpiło słońce. Jego tarcza powoli płynęła coraz wyżej. Pierwsze promienie nie dotknęły niczego innego, tylko twarzy Roberta…
Alice słuchała tego jak pięknie Joakim śpiewał. Sama też skubnęła nieco chmurzastej waty. Obserwowała jak jej tata wpadał pod zaklęcie Dahla. Była ciekawa jak scena potoczy się dalej, dobrze pamiętała jak spontanicznie potrafiła się rozwijać. Harper wybrała odpowiedni moment, by płynnie dołączyć do śpiewu, jednak nie zagłuszyć Joakima.
- Light up your face with gladness… hide every trace of sadness… although a tear may be ever so near, that’s the time you must keep on trying…
Ciężko stwierdzić, czy Joakim zaklął Roberta, żeby się uśmiechnął. Może uczynił to spontanicznie z powodu tego wszystkiego, co działo się wokół niego. Jednak miało to miejsce. Douglas przestał płakać i na moment zapomniał o smutku.
- Smile, what’s the use of crying? - głosy Joakima i Alice pięknie harmonizowały. - You’ll find that life is still worthwhile if you just smile.
Harper podeszła do swego ojca i uścisnęła go, by dodatkowo pocieszyć i okazać ciepło. Jednak nie mogła już przestać śpiewać, kiedy dołączyła do zabawy wewnątrz czaru Joakima. Miała nadzieję, że dzięki temu jej ojciec naprawdę poczuje się dużo lepiej i po prostu dała ponieść się melodii, wierząc, że uczyni cuda… Jak zwykle.
Dahl okręcił się teatralnie wokół własnej osi niczym tancerz na Broadwayu. Znalazł się bliżej Alice. Chwycił ją za dłoń. Teraz przyszedł czas na obrót Harper. Robert cieszył się i obserwował ich.
- That’s the time you must keep on trying…
To był nowy głos. Trzecia osoba dołączyła do śpiewu. Wynurzyła się zza pobliskich drzew.
- Smile, what’s the use of crying?
To był niski, tubalny głos. Wręcz… zwierzęcy.
- You’ll find that life is still worthwhile if you just smile.
Do śpiewu dołączyło się najprawdziwsze yeti. Ogromne, grube, pokryte szorstkim, białym futrem. Pysk wyglądał dziko i krwiożerczo, ale potrafił wydawać całkiem przyjemne dźwięki.
Czy to było to yeti, którego szukali wszyscy uczestnicy balu? Czy też może yeti z wizji czaru Joakima? Tak czy inaczej, Alice wykonała obrót, który poprowadził Joakim. Nie zatańczyła dziś ani jednej piosenki tej nocy. Wartościowym więc dla niej było nawet te kilka kroków. Nie mogła tego jednak powiedzieć, bo jej usta zajęte był śpiewem.
Następnie Joakim i Alice zaczęli tak tańczyć, jak gdyby zaczęli stepować tuż obok siebie. Rozległ się głośny klekot, choć ani nie było podłogi, ani też odpowiednich butów. Robert odgiął głowę do tyłu, zanosząc się śmiechem. Próbował go powstrzymać, ale kiedy yeti rozdzieliło Joakima i Alice… i weszło w sam środek formacji… dołączając się do stepowania… Zgiął się w pół. Brzuch rozbolał go od śmiechu. Wnet wylądował na śniegu, próbując przestać się śmiać.
- Stop - szepnął Dahl.
Wykonał rękami gest i czar prysł. Robert jednak wciąż się śmiał, choć już siadał.
- Cholera, miałem uciekać - mruknął mężczyzna w stroju yeti, który stał między Joakimem i Alice.
Harper jednak złapała go pod ramię.
- Ale ja liczę na ten roczny zapas marcepanu… Tato, piszesz się? - zapytała, kiedy Robert powoli zaczął wreszcie łapać oddech. - Lubisz marcepan? - zapytała też oczywiście Joakima.
- Niezbyt - rzekł Dahl. - Kobiety mają w sobie tyle słodyczy, że jeszcze tylko trochę więcej i już byłbym kompletnie zamdlony.
- A więc mówisz, że nie brakuje ci ciepła na Antarktydzie - Alice rzuciła.
Joakim parsknął śmiechem.
- Wow. Dobre. Jeszcze trochę czasu ze mną i humor ci się na serio wyostrzy.
Robert tymczasem wstał. Zrobił kilka kroków do przodu i chwycił yeti za ramię.
- Złapałem cię, skurczybyku - powiedział, uśmiechając się. - Będziesz prezentem dla mojej żony.
Alice uznała, że to dobry pomysł i puściła drugi łokieć yeti’ego, by jej tata mógł przyjąć go jako swoją zdobycz. Ona tymczasem chwyciła znów Joakima za rękę.
- Yay… - mężczyzna w kostiumie parodiował ekscytację. - Daj mi tego wina koleś.
- Myślę, że będzie się pan mógł napić, jak już dotrzemy do posiadłości. Wszystkim przydałoby się coś rozgrzewającego do wypicia… Chodźmy… - zaproponowała Harper. Nie wiedziała bowiem ile jej jeszcze zostało czasu z Joakimem, a cieszyło ją, że jej tata się znalazł i wymyślił nawet plan jak udobruchać Mię.
Joakim dotknął dłoni Alice.
- Muszę już wracać, skarbie - powiedział. - Zostało mi tyle czasu, żeby wrócić do posiadłości prostą drogą i przejść przez drzwi.
- Nigdzie nie pójdziesz, koleżko - Robert złapał yeti za ramię i zaczął prowadzić w stronę Trafford Mansion. Nie wspomniał ani słowem o występie muzycznym. Czy w ogóle był go w pełni świadomy? Może od razu o nim zapomniał? Moc Joakima za każdym razem działała trochę inaczej. Była zmienna tak jak jej właściciel, choć w gruncie rzeczy… całkiem stała.
- Mhm… Wracajmy w takim razie… Dziękuję, że się pojawiłeś i że pomogłeś mi znaleźć tatę… I poprawić mu humor - powiedziała, gdy ruszyli razem do posiadłości.
- Nie martw się, po drodzę kogoś zabiję, okradnę i zgwałcę, żeby wyrównać bilans dobra i zła w Joakimie Dahlu - odparł. - Mam kilka minut. Myślisz, że nie zdążę? Zdążę.
- Wiesz, że gwałt polega na tym, że osoba gwałcona musi się opierać… Nie wiem czy wiesz, ale lecą na ciebie już nawet dziesięciolatki… Raz jednej pokazałam twoje zdjęcie… Mało potem nie miałam wyrzutów sumienia, jak zrobiłam się zazdrosna o jej insynuacje, że będziesz jej mrocznym rycerzem, którego ocali od zła… - uniosła brew i uśmiechnęła się rozbawiona.
Dahl roześmiał się soczyście. To był ładny, czysty śmiech.
- Mam dość szerokie gusta, jednak dziesięciolatki do nich nie należą - powiedział. - Możesz odetchnąć spokojnie i wyzbyć się zazdrości.
Zagryzł wargę.
- Czyli mówisz, że ten yeti to by mi się nie opierał? - zapytał. - Ostatnio lubię futrzaków.
- … Nie będziesz rypał yetiego… Trzeba było powiedzieć, to bym się nie depilowała… Haha… - teraz to ona zaczęła się śmiać.
- Wolałbym bardziej przebrać cię w jakiś strój. Masz ładne rude włosy. Lisek by do ciebie pasował.
- Pomyślimy o tym. Jak wpadniesz na dłużej - wyobraziła sobie siebie w stroju lisa.
- To byłby nasz pierwszy raz… - Joakim zawiesił głos. - Nie licząc tego, kiedy ciebie i Terry’ego dopadła czerwona gorączka i mnie zgwałciliście. Stare, dobre czasy.
- Swoją drogą, jak myślisz, długo ci jeszcze potrwa… To co robisz, no i czy czasem nie zamknie cię tam w jakiejś złotej klatce? - zapytała.
- O to się nie martw - powiedział Dahl. - Na pewno nie.
“Alicia ma dla mnie przyszykowaną klatkę, ale ze złotem nie ma ona nic wspólnego”. Gdyby nie zareagował w odpowiednim momencie, zrobiłoby mu się smutno. Ale on uśmiechnął się zgodnie ze słowami wyśpiewanej piosenki. O dziwo rzeczywiście to pomogło. Miał nadzieję, że koniec końców to się dobrze skończy…
- Nie wiem, jak długo potrwa… może miesiąc, może dwa - powiedział. - Może rok lub dekadę.
- Jeśli jednak zamknie cię w jakimś więzieniu… Znowu cię wyciągnę… - obiecała. Nie była zadowolona, że musi go wypuścić do tamtej kobiety.
- Wystarczy, jeśli będziesz do mnie przychodziła na odwiedziny w kusej bieliźnie. W takim więzieniu można byłoby żyć - Joakim zażartował.
Dochodzili do Trafford Mansion. Alice nie spodziewała się i chyba nikt inny też nie… ale przed domem znajdowało się kilkunastu gości, w tym Mia. Paliła papierosa, oparta o murek.
- Kochanie, schwytałem dla ciebie yeti! - krzyknął Robert.
Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Douglasa, który z uśmiechem na twarzy prowadził przebranego mężczyznę.
- Wrrr - yeti był fatalnym aktorem. - Grrr. Grrrrrrrr…!!!
- Może odejdźmy nieco na bok, bo tu się zaraz zrobi… Tłoczno - zauważyła Alice i zerknęła na jedną ze ścieżek w stronę ogrodu. Prowadziła do tej części ogrodu, która znajdowała się koło jadalni z fortepianem. Tam na pewno będzie pusto i spokojnie. - Tam? - zaproponowała.
- Nie tam, potrzebuję słonej wody. Zabierz mnie do kuchni - powiedział Joakim. - To znaczy… sam się do niej zabiorę. Ty po prostu idź ze mną - rzekł.
Nie opuszczał Roberta i yeti.
- Uśmiechaj się, skarbie, może zaczną robić nam zdjęcia - Dahl mruknął do Alice, szczerząc się wesoło do gości. Ale ten raz oczy wszystkich zwrócone były na Roberta, nie na niego.
Mia nie wiedziała do końca, jak się zachować. Jednak włączył się w niej jeden z głównych motorów jej psychologii…
- To mój mąż! - krzyknęła, wstając i tanecznym krokiem ruszyła w ich stronę. Przy okazji rzuciła papierosa w śnieg, bo nie pasował do obrazka.
- Jakoś nie chcę, żeby żona mojego taty cię zobaczyła… Jeszcze znowu będzie próbowała wydrapać mi oczy… - powiedziała cicho pod nosem, ale uśmiechała się delikatnie tym wystudiowanym, lekkim uśmiechem. Alice rozglądała się. Tak właściwie dobrze, że jej tata zgarniał całą uwagę, może zdołają przejść i dostać się do wnętrza domu…
Tak też się stało. Słyszała w międzyczasie szepty.
- Douglasowie?
- Tak, to Douglasowie.
- Jacy Douglasowie.
- Nie wiem.
- Pewnie chodzi o tych Douglasów, co mają sieć drogerii.
- Ach… to ci Douglasowie! - ktoś doszedł do błędnego wniosku.
Mia słuchała tych wszystkich rzeczy. Z każdym szeptem na jej temat młodniała o kilka lat.
- Szybko - Joakim mruknął rozbawiony, otwierając drzwi do środka.
Alice uśmiechnęła się. Było coś ekscytującego w tym, że przemykali przez drzwi jakby nie chcieli niczyjej uwagi. Jakby co najmniej byli parą zakochanych, która wykorzystała chwilę nieuwagi zebranych na przyjęciu, by uciec od ich oczu i znaleźć się sam na sam… Umysł Harper zaszalał. Znaleźli się w hali wejściowej i mogli ruszyć dalej do kuchni. Alice była ciekawa, czy znajdą tam dalej kucharzy i obsługę, czy może w związku z tym, że bal się kończył, pomieszczenie stało się już nieczynne.
Nie było już w środku kucharzy. Wszystkie dania, jakie miały zostać wydane, już zostały wydane. Na samym końcu Esmeralda ustawiła stół szwedzki, w którym głodni mogli się posilić. Starzy kucharze poszli już dawno temu spać, a ci nowi palili papierosy na tyle budynku. Alice widziała ich w trakcie poszukiwań ojca. Do kuchni co jakiś czas wchodziły natomiast kelnerki, ale w tej akurat chwili była pusta.
Joakim przydusił ją nagle do ściany. Pocałował ją namiętnie, wdzierając się w jej usta. Rękę położył na jej klatce piersiowej, ale nic nie mógł wyczuć przez tyle warstw materiału.
To ją zaskoczyło, bo nie spodziewała się, że nagle wyląduje przyszpilona do ściany. Zaskoczył ją i nie opierała mu się. Jedynie spięła się na parę chwil, ale Joakim mógł wyczuć jak po chwili napięcie jej ciała ustąpiło. Oboje poczuli też elektryzujący dreszcz, który przeskoczył między nimi składając obietnicę przyjemności, której niestety oddać się nie mieli czasu.
Alice mruknęła mu w usta i uśmiechnęła, kiedy dał jej odetchnąć.
- Żałuj… - powiedziała cicho, ale tak, jakby po tym słowie był ciąg dalszy, którego jeszcze nie wypowiedziała.
- Będę - Joakim powiedział takim smutnym tonem, że mogło jej się zrobić głupio, że to powiedziała.
Przez moment jeszcze penetrował jej usta, i tylko usta, językiem… i tylko językiem… Po czym westchnął i odsunął się.
- Sól i woda - mruknął i rozejrzał się w poszukiwaniu tych składników.
Uznała więc, że jednak nie będzie mu mówić co takiego miała pod suknią. Jego pocałunek pozostawił ją na moment bez tchu. Podeszła do jednej z szafek i wyciągnęła z niej sól. Woda, rzecz jasna była w kranie.
Wnet Joakim to mieszanki wrzucił sześcian. Zarodek kosmity miał umrzeć, żeby jego organizm macierzysty został zaalarmowany.
- No cóż… Jak ci idzie urabianie Esmeraldy? Jak wiele wie o naszej działalności?
- Wszystko. Zajmuje się gromadzeniem sponsorów, naszymi pieniędzmi i wspomaga moje jakże pomysłowe pomysły… Ale rzecz jasna, nie za darmo - powiedziała spokojnym tonem. Przyglądała się zarodkowi w słonej wodzie.
- Każe sobie płacić? - Joakim się zdziwił. - Czym jej płacisz?
- Powiedzmy, że czymś, na co mnie stać… - powiedziała wymijająco.
- E… śpiewasz jej? Powiedz po prostu - Dahl rzekł.
Nawet tak go to nie interesowało, ale nie miał pojęcia, jak zachowywała się Esmeralda po jej wyzdrowieniu i trochę ciekawił jej charakter. Czy były z Alice przyjaciółkami? A może tylko tolerowały swoją obecność i po cichu nienawidziły, ale zgodziły koegzystować. W końcu…
- A ona wie, że urodzisz dziecko Terry’ego?
- Wie. Szybko to wydedukowała. Była zła przez pewien czas… Póki nie wykorzystała sytuacji najlepiej jak mogła. Owszem śpiewam jej, wcześniej jeszcze grałam, ale przez uszkodzenie prawej dłoni, nie jestem już właściwie w stanie. Urozmaicam jej również czas w sypialni. I przyjaźnię się z nią - odpowiedziała najłagodniej jak mogła.
Joakim wyglądał tak, jak gdyby zaraz miał się zakrztusić.
- Robisz… co? - zapytał, patrząc na sześcian, który tracił objętość.
Wypływała z niego woda, przepływając ze środowiska hipoosmotycznego do hiperosmotycznego, jakim była zasolona woda. Prawa osmozy były nieubłagane. Odwodniony organizm miał zginąć.
- Jesteście lesbijkami? - zapytał Dahl.
- Nie… Bardziej określiłabym to jako biseksualizm. Przynajmniej w moim przypadku i sądzę, że jej też - odpowiedziała spokojnym tonem. Alice zdjęła płaszcz, bo wewnątrz posiadłości zaczynało jej się robić za ciepło, zwłaszcza po tym pocałunku, który zaoferował jej Joakim.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline