Dom pielgrzyma pod Lucatore, 1 lipca 2595
Wchodząc do holu Abdel natrafił tam na gromadę pielgrzymów stłoczonych wokół swej siostry, kuzyna oraz Guido Dumasa. Członkowie delegacji stali twarzami w twarz z odświętnie ubranym mężczyzną o gładko uczesanych czarnych włosach. Purgaryjczykowi towarzyszyli czterej strażnicy miejscy w skórzniach i z ceremonialnymi pikami, ale dziedzic od razu pojął, że pełnili oni jedynie nie liczącą się w niczym eskortę posłańca.
- Oto i mój brat we własnej osobie - Angeline Léa uśmiechnęła się promiennie wskazując dłonią na Abdela - Pierworodny i dziedzic rodu Sanguine, z czystej krwi Sanglierów. Ambasador Montpellier przynoszący kondolencje całemu Lucatore.
Abdel odczekał do końca prezentacji, potem skłonił bardzo nieznacznie głową na powitanie. Wyraźnie zdenerwowany posłaniec ukłonił mu się w sposób, który być może podpatrzył u przejezdnych kupców, a który był tak niezamierzenie pocieszny, że Sanglier z najwyższą trudnością zapanował nad wybuchem złośliwego śmiechu.
- Szanowny ambasadorze, przynoszę list od namiestnika Ennio Benesato - powiedział posłaniec, wtrącając w rodzimą mowę pojedyncze frankańskie słowa.
Jeśli nawet Purgaryjczyk chciał tym samym dać popis swoich znikomych talentów lingwistycznych, w oczach Abdela jedynie zyskał na swej komiczności.
- To pisemne zaproszenie do domu rodu Benesato na spotkanie z namiestnikiem - wyjaśnił naprędce posłaniec uwalniając dziedzica od mordęgi walki z koślawymi literami jakiegoś kiepsko wykształconego skryby; dziedzic powątpiewał bowiem szczerze, by w miejscu tak podupadłym jak Lucatore znalazł się ktoś znający szlachetną sztukę artystycznej kaligrafii.
- Pan Benesato będzie oczekiwał znamienitego gościa dzisiaj w południe, panie ambasadorze - ciągnął dalej czarnowłosy mężczyzna.
- Proszę przekazać namiestnikowi, że wdzięczny mu jestem za zaszczyt audiencji i zjawię się w południe pod jego gościnnym dachem - odpowiedział Abdel biorąc do dłoni podany mu rulon papieru, zawiązany szkarłatną wstążką i zalakowany niewielką pieczęcią - Wszyscy obywatele Montpellier łączą się w nieutulonym bólu z bratem tragicznie zmarłego Neognostyka.
Na dźwięk ostatnich słów Franka pielgrzymi zaszemrali z aprobatą, zmierzyli ambasadora wzrokiem, w którym można się było dopatrzeć cienia ostrożnego respektu.
- Panie, przekażę naczelnikowi twe podniosłe słowa - posłaniec ukłonił się raz jeszcze, po czym wyszedł z holu w towarzystwie strażników.
- Czeka nas naprawdę interesujący dzień - oznajmił półgłosem Abdel stając pomiędzy siostrą i kuzynem - Ale rozpocznijmy go od najważniejszej kwestii. Gdzie jest ten wałkoń Jambon?
Dom pielgrzyma pod Lucatore, 1 lipca 2595
Rozczesawszy włosy pozłacaną szczotką, Abdel zerknął z niezadowoleniem na efekty swej pracy przed lustrem. Po raz pierwszy - aczkolwiek zapewne nie ostatni w tej podróży - dziedzic poczuł złość na swego szefa ochrony, to on bowiem trzy dni wcześniej w Bergamo wymusił na Abdelu skreślenie z listy delegatów absolutnie dotąd niezbędnego fryzjera.
Jeśli te loczki nie przestaną sterczeć na boki, wyczeszę alpejskiego bęcwała rozżarzonym pogrzebaczem!
Frank walnął szczotką z hukiem w pulpit biurka i wstał z krzesła zmierzając szybkim krokiem do sąsiedniego pomieszczenia. Kręcący się opodal drzwi Guido Dumas pierwszy wpadł Abdelowi w oko, od razu skupiając na sobie uwagę ogromnie zirytowanego szlachcica.
- Jeszcze się pan tutaj kręci?! - sarknął dziedzic - Kupił pan już wieniec pogrzebowy? Nie?! Czy ja się nie wysławiam w zrozumiałej mowie? A może zamierza mnie pan wystawić na publiczne zawstydzenie, kiedy złożę na grobie znamienitego przywódcy anabaptystów wiecheć zerwanych po drodze chwastów? Panie Barthez, gdzieś pan jest?
Ubrany do wyjścia Helweta stanął w progu przedpokoju, strzelił na pokaz obcasami starając się swoją niecodziennie służbistą pozą nieco złagodzić cierpki humor dziedzica.
- Honorowa eskorta czeka? Wszyscy na połysk i w ceremonialnym ekwipunku? I gdzie jest moja siostra?!