Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 14:44   #46
Shinju
 
Shinju's Avatar
 
Reputacja: 1 Shinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumny
Roxi zaśmiała się.
- W zasadzie surfuje głównie po internecie, ale może to dlatego, że nigdy nie miał mnie kto nauczyć tego na desce - przyznała. - No, ale nie dam się zaprosić na kolejną randkę, jeśli nie przestaniesz ciągle zmieniać tematu. Zaczynasz mówić coś co rozbudza moją dziennikarską ciekawość, a potem przechodzisz do rzeczy.... mniej gorących tematycznie. Co właściwie próbują osiągnąć tacy jak ty i co się stanie jeśli im się nie uda? - zapytała.

- Zabrzmi to pompatycznie, ale... uratować świat. Uchronić wszystkich od utraty wolności i od śmierci w nowym potopie, powodzi krwi. Czy to brzmi dość chwytliwie na nagłówek? - zapytał z lekką złośliwością, ale szybko się rozchmurzył, bo dotarliście na skraj plaży. - Słuchaj, powiedziałbym ci więcej, ale są tacy, którzy za taką wiedzę będą chcieli cię skrzywdzić, może nawet zabić. Tak, wiesz… na śmierć.

- To można zostać zabity nie na śmierć? Jak w kawale, zabili go i uciekł… Nie, no ale poważnie, nawet jakbym o tym napisała to nikt by mi nie uwierzył. Nastolatka spotyka miejską legendę - człowieka-rekina, który wieszczy jej koniec świata - potop krwi. To by mi wpisali zamykając w psychiatryku - westchnęła siadając na piasku i ściągając buty. - Pewnie moje pytanie nie ma sensu, ale jakby jednak za to co już mi powiedziałeś, pod warunkiem, że ktokolwiek się o tym dowie, ktoś chciał mnie zabić, jak się bronić? - zapytała wstając i zawieszając sobie związane za sznurówki trampki na szyi.

- Dla jednych to kawał, dla innych rzeczywistość - odpowiedział żartobliwie. - A psychiatryka nie polecam. Chociaż nie wiem, może tu i teraz są inne - wzruszył ramionami. - A najlepszą obroną jest bycie częścią większej całości. Przyjaciele i towarzysze broni, którzy uratują ci skórę, gdy zajdzie taka potrzeba.

- Zapewne nie zwykli śmiertelnicy? - bardziej stwierdziła niż zapytała. - Poza tobą chyba nie mam na kogo liczyć - stwierdziła ponuro ruszając w stronę wody. - To ile mi zostało? Muszę wiedzieć, żeby nie przegapić swojej okazji na przejażdżkę motorówką - powiedział wesoło.

- Bycie "zwykłym śmiertelnikiem" jest przereklamowane. Powinnaś to sama dobrze wiedzieć - odparł. - Cóż, nie licz na mnie za bardzo, nie jestem szczególnie godny zaufania… ale powiem ci, że gdyby ktoś cię skrzywdził, odpłaciłbym mu po trzykroć. Krwawa zemsta jest bardziej w moim stylu.

- Raczej mi to nie pomoże jeśli będę martwa na śmierć. Ale z drugiej strony, to zabrzmiało nawet romantycznie - przyznała patrząc na fale wdzierające się na piaszczysty brzeg, to znów cofające. Spojrzała na niego przez ramię, po czym powoli weszła.

- Na tyle mogę sobie pozwolić dla bądź co bądź obcej osoby - odpowiedział chyba szczerze. - Gdybyś jednak dołączyła do mojego kręgu znajomych, dzielnych wojowników o wolność i lepsze jutro… wtedy sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. No bo bądź szczera, ile można się rzucać w tym świecie kontrolowanym przez nadętych bufonów i nadzianych dupków? Nie lepiej rzucić to w cholerę i wyjechać w Appalachy?

- Appalachy mają jedną wadę. Nie ma tam zasięgu - powiedziała rozbawiona, odwracając się do niego znów przodem. - To brzmi jak zaproszenie do tajnego klubu nadprzyrodzonych bojowników o wolność. Kuszące, nie powiem, ale chyba nie zaskoczę cię jeśli powiem że muszę się zastanowić. To też jest dość zobowiązujące jak… jak na pierwszą randkę. I pewnie gdybym nie widziała wczoraj tego co widziałam, a to że tu stoisz jest dowodem na to że mi się nie przyśniło, pewnie pomyślałabym, że masz wyjątkowo ekscentryczna bajere na podryw. Powiesz mi chociaż jaką nazwę ma wasze tajne stowarzyszenie? - spróbowała.

- No dobra, to nie Appalachy. Góry ssą, zawsze bardziej wolałem wodę. Mogę cię kiedyś zabrać do Michigan, tam żyje spora część mojej rodziny. Banda dziwaków, to prawda, ale uwierz mi, wyprawiają najlepsze imprezy. Zwłaszcza na Halloween. Noc Szaleństwa. Krewni się zjeżdżają z całych Stanów. Czasem nawet z zagranicy. Ale nie tylko, są też goście, tacy spoza rodziny. Wszyscy świetnie się bawią i czerpią z jednego, wielkiego kotła... Tak, wiem, to akurat może nie brzmieć szczególnie apetycznie, ale zdziwiłabyś się… - rozmarzył się.

- Już chcesz mnie rodzinie przedstawiać? - zaśmiała się, zła że nie połknął haczyka… choć może połknął go za bardzo. Jeden zły ruch, złe słowo i zdobycz zerwie jej się z wędki, porywając przynętę. - Dużą masz rodzinę? Wiesz, w zasadzie to jestem odludkiem. Trochę jak kot. Chodzę nocą własnymi ścieżkami, czasami tylko włóczę się komuś kto wyda mi się interesujący. W tłumie robię się nerwowa… - dodała wychodząc z wody.

- Ano całkiem sporą, na największych zjazdach Halloweenowych to z samej rodziny może się zjechać prawie setka głów. Wiesz, trzy gałęzie rodu i taka tam genealogia… - machnął ręką. - Mówisz, że jesteś kotem? W mojej rodzinie też są takie osoby. Jest kuzyn Chester, kuzynka Amber... no i oczywiście dziadek Marcus. Ale oni też się przełamują i przyjeżdżają. Bo więzy krwi są najważniejsze… No, chyba że jesteś z jakiejś patologii, to wtedy sorry, ale nie. Pieprzyć palantów co się pastwią nad dziećmi albo próbują im życie układać według własnego widzimisię… Woda nie taka straszna, co? - zapytał, obserwując jej zachowanie.

- Zimna, ale po kostki, faktycznie nie gryzie - przyznała. Opowieść o rodzinie jakoś ją przygnębiła. W klanie nie czuła się częścią wspólnoty, a sam Vincent nigdy nie zapewnił jej ojcowskiego wsparcia. Surowego mentora ze szkoły o podwyższonym rygorze, to i owszem. Do tego zawsze jej mówił co ma robić, jak ma robić… ale z drugiej strony czy potrzebowała czegoś innego. W zasadzie nigdy się nad tym nie zastanawiała. Spojrzała w niebo, po czym na zegar w komórce. - Powinnam już iść - powiedziała. Wciąż jeszcze nic nie jadła, a nie była pewna czy znów będzie mieć okazję skorzystać z zapasów Marlo, zwłaszcza, że dziewczyny mogły już być zanieczyszczone trawą, a ona nie mogła sobie teraz pozwolić na takie wyskoki. - Jutro pewnie też mnie znajdziesz? - stwierdziła z uśmiechem ruszając w stronę miasta.

- Mógłbym, ale może będzie łatwiej jak się po prostu umówimy w konkretnym miejscu? - zaproponował. - Tu kawałek dalej jest takie małe molo. Przypłynę motorówką i będę czekał na pasażera - stwierdził z uśmiechem. - Więc do jutra, mroźna dziewczyno! - zawołał jeszcze i odszedł plażą.
Roksana szła tymczasem w stronę miasta i szczęście jej sprzyjało. Przy wejściu na plażę niemal wpadła na nią miłośniczka nocnego joggingu. Jak tu się nie cieszyć, gdy jedzenie samo się dostarcza wprost w twoje ręce?
Posilona wróciła do Sześcianu, gdzie Black i Blue poinformowali ją o wyjeździe Marlo na spotkanie z Giovanni i o tym, że wydał polecenie, by realizowała swój plan. Gold, który w międzyczasie wrócił, poinformował ją, że udało mu się zebrać trochę informacji, ale mniej niżby chciał. A to przez fakt, że salony samochodowy był chroniony przez sporą grupę uzbrojonych gości w hawajskich koszulach. Takich samych, jakie nosili ochroniarze rezydencji, którą odwiedzili wcześniejszej nocy.
- Dokładny raport jest na serwerze - zakończył.

Mimo początkowego sukcesu, jakim było szybkie i zdrowe, plażowe jedzenie, humor Roxi niemal od razu popsuły wieści o wyjściu Marlo i nie do końca udanej akcji zwiadowczej. Może wyciągała za szybkie wnioski i za dużo spekulowała, ale coraz mniej jej się to podobało.
- Dobrze, że wróciłeś. Nie jestem co prawda takim czarnowidzem jak Marlo, ale to by była duża strata… - stwierdziła niemal od razu sięgając po komputer, będąc prawie pewną, że to co przeczyta jej się nie spodoba. Chyba jednak będzie musiała odwiedzić Vincenta wcześniej. Wyraźnie sprawa była większa niż tylko problemy Marlo, a wszyscy to ignorowali. Albo nie mówili im prawdy. A jeśli Vincent nie będzie przekonujący, jutro przy molo ma na nią czekać inna opcja…

- Jak miło poczuć się docenionym - odpowiedział Gold, uśmiechając się.
Roksana przejrzała zebrane materiały. Całkiem przyzwoicie. Układ budynków, rozmieszczenie kamer, liczebność i zwyczaje ochrony, szczegóły dotyczące głównego budynku, w którym odbywała się legalna sprzedaż. Niestety informacje dotyczące reszty kompleksu były już bardziej ograniczone. Raport kończył się stwierdzeniem, że "śladów nadludzkiej i nadnaturalnej aktywności nie stwierdzono". Były też załączniki. Zdjęcia. Dobrze zrobione, mogą być przydatne… Wtem na jednym z nich, zrobionym już po zmroku, zauważyła znaną sobie postać. Piękną kobietę, Mercedes Cortez, Primogen klanu Toreador.

- Gold - przywołała najemnika do siebie. - Ta kobieta, co tam robiła? Powiedz wszystko co o niej pamiętasz - poprosiła, mając coraz bardziej złe przeczucia.

- Pojawiła się z własną ochroną. Chciała się spotkać z jakimś facetem, wyglądało na to że ważnym, o imieniu Dorian. Zaprowadzono ją do biura na drugim piętrze - zrelacjonował Gold. - Uważasz, że ma coś wspólnego z naszą sprawą?

- Wolałabym, żeby nie miało - powiedziała. - Wolałabym, żeby dwie tak ważne osoby z naszego ugrupowania, jedna bezpośrednio związana z Ethanem spotykały się w kawiarni na wymianie ploteczek z branży porno i fałszerstw, a nie w miejscu gdzie zniknęły pieniądze z okupu. “Przyjaciele” Ethana albo prowadzą własne śledztwo i ona poszła tam żeby pewne rzeczy wyjaśnić jak głowa klanu z głowa klanu, albo siedzi w tym tak samo jak on i postawili już krzyżyk na waszym pracodawcy. W jednym i w drugim przypadku śmierdzi to kolejnym paskudnym konfliktem… - Potop krwi, jak to ładnie ujął Sig. Roxi chwilę myślała. Dla niej bardziej prawdopodobne było to, że dwie głowy klanu osadzone na swoich stanowiskach po czystce, będą ze sobą współpracować, niż walczyć. I bardziej prawdopodobne było dla niej to, że Mercedes pojawiła się tam właśnie w sprawach klanu, niż żeby kupić używany samochód. A jeśli oni byli w to zamieszani, to książę też mógł. Nie powinna mu ufać, zanim nie przedyskutuje tego z Vincentem. Usunęła z serwera zdjęcia, na których pojawiała się Mercedes i przejrzała raz jeszcze raport, żeby upewnić się, że nie ma w nim wzmianki o kobiecie. Może książę jeszcze ich nie widział i nie wie, że oni wiedzą… i co wiedzą.
- Muszę się z kimś skonsultować, z kimś kto być może rzuci mi nieco światła na te strzępki informacji. Jeśli wróci Ethan… - Roxi chwilę myślała co może, a czego nie powinna mówić Marlo. Jeśli zdradzi mu swoje domysły, to pewnie wpadnie w panikę i zrobi coś głupiego, albo w złość i też zrobi coś głupiego… Jak dowie się, że pojechała do Vincenta nabierze nieuzasadnionych podejrzeń i znów zrobi coś głupiego… - Powiedzcie mu, że pojechałam coś sprawdzić i że mogę nie zdążyć wrócić przed świtem, więc żeby się nie martwił. Poza tym może spróbować z Mustangien. Nie należy raczej do supermutanów… jadł pizzę, my nie jadam takich rzeczy… - powiedziała wiedząc jak dziwacznie to zabrzmiało. - Ale pewnie jest pod czyjąś opieką, co prawda w dzień powinien być jej pozbawiony, ale lepiej dmuchać na zimne, zwłaszcza jeśli będzie unikał słońca - westchnęła. - Jeśli nie wrócę jutro po zmroku, powiedzmy tak do północy, przekonajcie go żeby spisał testament, nie wiem może na Elizabeth, to mądra, ogarnięta osoba, i niech wynosi się z miasta, wy też zniknijcie na jakiś czas. To bagno mnie przerasta… - stwierdziła wstając i zamykając komputera. Wzięła futerał na gitarę, wyparowała z niego snajperkę, wsadziła tam komputer i szczoteczkę do zębów, po czym zamówiła taksówkę pod klub. - Postaram się kontaktować.

- Brzmi to trochę jak przesada, ale teraz to nie jestem już niczego pewny - westchnął Gold. - Bądź ostrożna.

Roxi wsiadła do taksówki i kazała się zawieść w okolice zakładu dla obłąkanych. Po drodze napisała do Vincenta, że jest w drodze. Wysiadła przecznice wcześniej i resztę trasy pokonała pieszo. Było już dawno po godzinach odwiedzin, więc jak zawsze włamała się przez okno w gabinecie ordynatora, miał zwyczaj nie domykać go, żeby się wywietrzyło. Vincent, jako jeden ze stałych rezydentów miał swoją celę w piwnicy. Było to wygodne z dwóch powodów. O „pacjentach” w piwnicy personel nie rozmawiał, rzadko też pamiętał, słońce też rzadko dochodziło do ukrytych tu pokoi. Roxi wiedziała, że większość zakwaterowanych tu mieszkańców, to członkowie jej klanu, ale nie bardzo ich znała. Nie żeby było tu wybitnie dużo zajętych pomieszczeń.
Roxi szyła starym, pomalowanym szarą farbą korytarzem i zatrzymała się przed starymi, szarymi drzwiami. Zawsze zastanawiała się czy ta monotonia kolorów ma uspokajać pacjentów, czy po prostu w piwnicach wszystko tak wyglądało. Na wyższych piętrach ściany były mdło żółte… z dwojga złego chyba wolała te szare. Zawsze kiedy tu przychodziła i stawała przed drzwiami przypominały jej się pierwsze lata po spokrewnieniu. Mordercze treningi i godziny nauki. Nim zapukała poprawiła włosy i ubranie. Vincent mający nerwice natręctw, wszędzie widział bakterię. To jedne z powodów dla których wolał mieszkać tu w szpitalu, który jego zdaniem był sterylny. Dlatego też Roxi przychodząc do niego zawsze starała się wyglądać czysto i schludnie, żeby uniknąć wykładu o tym, że roznosi choroby i śmierć. Jakby coś tak ludzkiego mogło i po spokrewnieniu jeszcze zaszkodzić.
W końcu zapukała w dawno temu ustalony sposób i weszła.
Wnętrze pokoju Vincenta w niczym nie przypominało celi w zakładzie psychiatrycznym. Miał dywan, rzeźbione meble, zasłony i obrazy na ścianach. Wszystko w kolorach ciepłego mahoniu i burgundu. Gdzieniegdzie przebijała się jakiś akcent zieleni butelkowej lub paryskiego błękitek. Najjaśniejszymi akcentami pokoju były obrazy. Wszystkie trzy przedstawiały krajobraz dawnej Francji, przynajmniej tak się Roxi wydawało.
Zamknęła za sobą drzwi i przywitała się czekając na zaproszenie do „saloniku”.
Nim przejdzie do rzeczy, musi odprawić jego rytuały inaczej Vincent nie będzie w stanie skupić się na rozmowie. Usiądą, pomówią o pogodzie, lub innych pierdołach, a gdy padną słowa „co cię do mnie sprowadza dziecko” będzie mogła wyrzucić z siebie wszystko to co przyprawiało ją o ból głowy ostatnio.

Po załatwieniu wszystkich niezbędnych formalności, Roksana zaczęła zadawać nurtujące ją pytania. Na pierwszy ogień poszło to o Księcia…
- Tak, moja droga. Książę poinformował mnie, że zgłosił się do niego młody przedstawiciel Klanu Róży, potrzebujący pomocy w ważnym dla niego, niebezpiecznym przedsięwzięciu. Nie wdawał się w szczegóły, ja wywnioskowałem jednak, że będzie to zadanie wymagające eksperyzy specjalisty twojego pokroju. Nie chce mi się wierzyć, abym mógł się w tej kwestii pomylić… czyżby sprawa okazała się zbyt trywialna, córko?

- Ale oczywiście nie wspomniał o tym, że owy przedstawiciel klanu Róży ma poważny problem z narkotykami, przez co jego zdolności percepcyjne są mocno zaburzone, nie mówiąc już o jakimkolwiek rozsądku, czy logice myślenia. Chociaż on to mój najmniejszy problem. I głębiej kopię w tą sprawę, tym bardziej mam nieprzyjemne wrażenie, że to wstęp do kolejnej wojny klanów. Na początku wydawało mi się, że to sprawa kogoś z zewnątrz, bezklanowców, którzy mieli tu coś do załatwienia i przypadkiem wpadli na Ethana Gima i Noctur w muzeum. Skorzystali z okazji, że gotów jest dla niej zrobić wszystko i ma kasy jak lodu. Podejrzewałam Sabat, który robi rozpoznanie, albo powoli wdraża jakiś dziwny plan przejęcie miasta, nawet loże masońską, czy inne ugrupowanie brałam pod uwagę - zaczęła Roxi, po czym wdała się w szczegóły opowieści o tym, jak odkrywała kolejne niepasujące do siebie elementy układanki. Opowiedziała o spotkaniach z Człowiekiem-rekinem i że jego słowa o krwawym potopie brzmią naprawdę niepokojąco, w świetle tego co się dzieje. Że pirmogen Toreadorów spotka się z primogenem klanu Brujach i to w miejscu gdzie zostały zabrane pieniądze Marlo, że w całym tym sznureczku uczestniczył rekin i niejaki Mustang, który jeśli jest spokrewniony to w trzynastym pokoleniu. Na koniec poskarżyła się, że czuje się jakby kręciła się w kółko, bo Marlo nie tyle że nie potrafi skupić się na faktach i sensownych działaniach, co działa tak chaotycznie i bezmyślnie, że sabotuje wszystko co jej uda się zrobić.
- Musiałam poradzić się kogoś, kto lepiej niż ja orientuje się w bieżących wydarzeniach i polityce miasta i klanów. Mam wrażenie, że brakuje mi jakiś ważnych informacji, dlatego wszystko wygląda jak jeden wielki spisek… - powiedziała.

- Wykazałaś się roztropnością. Ważne jest, aby mieć w sobie dość pokory, by umieć przyznać się do własnej niewiedzy i zaczerpnąć z źródeł mądrości starszych i bardziej doświadczonych - odpowiedział zadowolony. - Wiesz, że od kiedy obecny Książę... sprawuje pieczę nad miastem, nie udzielam się już w polityce Spokrewnionych, co nie znaczy jednakże, że jej nie obserwuję. Wręcz przeciwnie, przyglądam jej się pilnie, a będąc na zewnątrz, łatwiej mi zachować chłodne, obiektywne spojrzenie. Polityka klanów i poszczególnych Spokrewnionych jest jednakowoż niezwykle rozległym tematem, więc będę zobowiązany jeśli zawęzisz swój krąg zainteresowań poprzed formulację konkretnych zapytań, co pozwoli mi łatwiej zaspokoić twoją ciekawość, nie zamęczając cię nadmiarem niepotrzebnych faktów.
 
Shinju jest offline