Powiedzenie, że Bury zgłupiał byłoby stanowczym niedopowiedzeniem. Nie. Bury po prostu ochujał, kiedy patrzył jak doktor Cichocki wyciąga mu z gardła rurę intubacyjną. Już wcześniej czuł, że numer z ogłuszaniem samego siebie może nie być najlepszym pomysłem... Ale żeby do tego stopnia?! Gdzie on właściwie się znalazł? Kiedy zdążył dorobić się wnuka? Czy on w ogóle znajdował się we własnym ciele?
- Gdzie... Gdzie jestem? Kim jestem? - starał się wydukać ledwo żywy mężczyzna.
- Spokojnie, jest pan w szpitalu. Nazywa się pan Waldemar Filipczuk i właśnie wybudził się pan ze śpiączki, na którą zapadł pan na Placu Zwycięstwa podczas tego… wydarzenia.
Lekarz wyraźnie stracił nieco ze swojego radosnego usposobienia, lecz niewiele.
- Czy pamięta pan cokolwiek ze swojej przeszłości?
- O żesz kurwa… - wysapał z wielkim trudem dziadunio. - Panie, musisz pan mnie posłuchać…
Witold starał się zmusić wiekowe ramię, by wyciągnąć je w stronę lekarza i chwycić go za nadgarstek.
- Żelazny Sowieta. Są roboty na ulicach? Słyszał pan o Żelaznym Sowiecie? O rzeziach?
- Panie Waldemarze, żyjemy w wolnej Polsce. Komunizm się skończył. PRL się skończył. Jest pan bezpieczny, a pana rodzinie nic nie grozi. Proszę odpoczwać. Wkrótce powinien sobie pan zacząć wszystko przypominać. Wszystko w samo przyjdzie w swoim czasie - uśmiechnął się lekarz i delikatnie poklepał Witolda po dłoni zaciśniętej lekko na własnym nadgarstku.
Nagle rozległ się rozdzierający, pełny rozpaczy wrzask. Dobiegał on z góry. Może piętro wyżej. Mijały sekundy, a on nie ustawał.
- Co to było? - wystękał z trudem dziadzio Witold, zaniepokojony spoglądając w sufit. - W którym my jesteśmy szpitalu, doktorze?
- Nie wiem… - odparł z wahaniem także oglądając się w kierunku źródła dźwięku.
- Jesteśmy w klinice pomagającej osobom w śpiączce. Proszę leżeć spokojnie, to pewnie nic takiego. Pójdę sprawdzić - powiedział z roztargnieniem i nie poświęcając pacjentowi ani jednego spojrzenia więcej ruszył do wyjścia.
- Dominik Leśniewski… Leśniewski! - krzyknął z wielkim trudem za wychodzącym lekarzem. Witold sapnął, próbując podnieść się z łóżka. Była starcem dopiero od minuty, a już miał tego serdecznie dość… Jeśli tak ma wyglądać starość, to chyba wolał umrzeć młodo.
- Słucham? Kto? - zapytał wstrzymując się przed wyjściem. Część uwagi powróciła do Burego, ale była ona definitywnie mniejsza niż ta poświęcona odgłosom.
- Chłopak… W śpiączce… Więzi ludzi umysłem. Mnie też uwięził. To nie jest moje ciało.
Doktor spojrzał na Witolda i zamrugał kilka razy.
- Oczywiście, panie Waldemarze.
Starzec opadł na poduszki zrezygnowany. Jasnym było, że lekarz widzi w nim jedynie zwariowanego staruszka, nic więcej. Po prawdzie nawet go nie winił... Patrząc w sufit, Witold starał się zebrać myśli do kupy i nie panikować. To ostatnie wcale nie było łatwe. Znajdował się już w swoim życiu kilka razy pod ostrzałem, miał stresującą pracę i w ogóle... Ale myśl o byciu uwięzionym w ciele dziadka z podłączonym cewnikiem przyprawiała o dreszcze.
- Spokojnie... Zaraz powinienem wybudzić się w moim ciele... - mruknął pod nosem Witold, spoglądając w okno.
Na razie wolał nie podnosić się z łóżka. Spodziewał się, że jego prawdziwe ciało lada moment odzyska przytomność, a wtedy to tymczasowe upadłoby na podłogę - być może czyniąc krzywdę starcowi, którym chwilowo zawładnął.