Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2020, 11:22   #48
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

- Cicho wszędzie, pusto wszędzie - powiedział Daveth, zaglądając do namiotu, gdzie wśród zmiętolonego posłania znalazł… zakrwawione rękawiczki, oraz kawałek mydła.

Widok niewątpliwie zasmucił krasnoluda, który załadował bełta do kuszy i zaczął się rozglądać po pobojowisku. Oto bowiem natknęli się na czyjeś obozowisko, podróżników którzy zginęli bezimiennie. I nikt o nich pamiętać nie będzie.
No chyba, że Olgrim znajdzie jakieś ślady. Notatki, zwoje, pamiętniki. Dlatego też zaczął badanie od plecaka zaglądając do niego. Znalazł tam zawiniątko z solonymi rybami, pęk kluczy, bukłak wody, słoneczny pręcik, i stronicę wyrwaną z księgi czarów, zawierającą chyba opis jakiegoś zaklęcia?

Amaranthe ani do namiotu ani plecaka zaglądać nie miała zamiaru. Zamiast tego skupiła się przy ognisku. Badać śladów tego, co zajęło się poprzednim mieszkańcem obozu, nie miała ochoty, wydawało się to zwyczajnie zbyt niebezpieczne.

- Odpoczywamy tu najdalej godzinę, i idziemy dalej? - Spytała Tropicielka, rozglądając się po towarzystwie.

Carys omiotła spojrzeniem obozowisko, nie paliła się jednak by przeszukiwać pusty namiot czy grzebać w pozostawionych rzeczach. To pozostawiła komuś innemu.
- Nie jest to najlepsze miejsce na obóz - odezwała się do Villema wskazując głową dziwne ślady. - To nie ślady smoka. Nie wiem co je mogło zostawić. Ale to chyba to coś porwało nieszczęśnika, który rozbił ten namiot.

- Wylazło z wody i do niej wróciło - powiedział Daveth. - Pewnie jakiś krokodyl - dodał. - Za godzinę ruszymy dalej - odparł na pytanie tropicielki.

- Niech się wypowie na ten temat specjalistka - zaproponował Olgrim wskazując na Caistinę. - Bo po prawdzie, żadne miejsce tutaj nie wydaje mi się szczególnie bezpieczne. A tu chociaż odwalono kawałek roboty za nas.
Półelfka spojrzała zdziwiona na Krasnoluda.
- Nie powiedzieliśmy właśnie, iż odpoczywamy godzinę, a później ruszamy dalej? - powiedziała, przyglądając się uważniej Olgrimowi. - Ty nadal wczorajszy, czy jak?
- Wyruszamy… ale zawsze możemy wrócić, gdy zacznie się ściemniać i nie znajdziemy lepszego miejsca na odpoczynek. Poza tym to Daveth tak rzekł, a tutaj panują raczej republikańskie zasady niż jednowładztwo. Więc… może za godzinę - stwierdził kapłan pakując żywność i wodę oraz słoneczny pręcik i pęk kluczy. Przez chwilę przyglądał się stronicy szepcząc coś pod nosem i wodząc wzrokiem po literach smoczego pisma w poszukiwaniu czegokolwiek co nie było zaklęciem.- Mag nie pozwoliłby sobie na taką dewastację księgi. Więc może to bandyci?-
Podszedł do Fiaghruagach i podsunął jej kartkę.
-Co ty o tym sądzisz, panno Carys. Co ci ta strona mówi?
- To zaklęcie ze szkoły transmutacji- odpowiedziała Carys po chwili, jakiej potrzebowała na przestudiowanie podsuniętej przez kapłana kartki z księgi zaklęć. - Niezbyt skomplikowane.
- Myślę że bardziej ci przyda niż mnie. Wy magowie lubicie przepisywać czary do swoich ksiąg.- rzekł krasnolud pozostawiając czarodziejce zwój.
- Dziękuję bardzo- Odpowiedziała uprzejmie czarodziejka, przez chwilę przyglądając się zapisanej kartce.
Kapłan zaś spojrzał na Laugę współczując jej straty towarzyszy. Nie odezwał się do niej jednak, ani nie podszedł. Wyglądała bowiem, albo udawała jedną z tych twardych kobiet co taka tragedia nie łamie i pocieszenia nie potrzebują. Silną duchem, co koso patrzy na tych co okazują im współczucie. Kobietę szlaku. Zresztą ich pierwsze spotkanie było… niefortunnie.
Od strony gołego krasnoludzkiego zadka. Nie takich widoków oczekuje się po przewodniku duchowym. Więc… uznał, że jeśli sama będzie potrzebowała porady duchowej, to się do Olgrima sama zgłosi.

A widząc, że rycerz szykuje się do romantycznej wieczerzy z czarodziejką, uznał że to akurat dobry pomysł. Przerwa na posiłek im się przyda. Wprzódy jednak zabrał się za łopatę i pospieszne pochowanie szczątków owego Shina. Na szczęście dołek wielki być nie musiał.
Następnie sięgnął po fiolkę, by poświęcić ziemię i szeptem odmówił modlitwę do Dugmarena Jasnyego Płaszcza, aby łaskawie było pośrednikiem prośby Olgrima do bóstwa opiekuńczego Shina o spokój jego duszy po śmierci. Co by jako duch się nie błąkał po tym padole. Dopiero po tym rytuale mógł się zabrać za posiłek w towarzystwie (przede wszystkim) Amaranthe, przed wyruszeniem w dalszą drogę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline