Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2020, 20:19   #511
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Kirill odetchnął. Tak. To miała być ta właściwa część. Joakim nie bił go i nie torturował. Nie w taki sposób, jak to miało miejsce przed chwilą w tym pomieszczeniu. Jego przemoc była głównie seksualna. Dopiero na koniec stała się bardzo fizyczna. Kaverin przypomniał sobie, jak się czuł tamtego dnia. Sam leżał plecami na długiej i grubej beli drewna. Jego ręce były spięte od tyłu, tak samo jak nogi. Joakim od dłuższego czasu brał go tak, jak w tej chwili brał go Isidor. Miał bardzo podobny ochraniacz na zęby. Potem mu ją wyjął i zaśmiał się, kiedy Kiril krztusił się jego spermą. Zaczął go całować… schodzić niżej… przesunął językiem po penisie Kaverina, choć ten ani myślał zesztywnieć. Zaczął bawić się nim tak, jak nigdy wcześniej. Kąsać, całować, pieścić całe jego ciało. Trwało to chwilę, ale nie skutkowało w erekcji Rosjanina. Dahl był coraz bardziej zirytowany, ale zarazem podniecony. Co się później stało… Kirill poczuł język Joakima na swojej mosznie. Lizał ją, całował… w pewnym momencie wziął ją całą w usta. Kaverin przestraszył się dopiero wtedy, kiedy poczuł zęby… które zaciskały się coraz mocniej… i mocniej… A potem był ból. I krew. Dużo krwi. Stracił przytomność. A kiedy ją odzyskał, wciąż był przywiązany do tej przeklętej beli drewna. Pamiętał lekko nieobecny i ekstatyczny wzrok Joakima, kiedy przełykał to, co mu odgryzł…

Nogi Kirilla same zgięły się. Przewrócił się do tyłu, tam na szczęście była ściana, która by go podparła. Oddychał głęboko przez usta. Zamykał oczy - widział swoją własną traumę. Otwierał je - spoglądał na horror Joakima. Musiał przysiąść. Tak też zrobił. Zwiesił głowę i pocierał skronie, próbując dojść do siebie. Nie chciał rozkleić się przy tych mężczyznach. Myślał, że był silniejszy, niż w rzeczywistości był. Ale też nie mógł jeszcze przestać. Podniósł wzrok. Patrzył na rozpięte ciało Dahla.
“Patrz”, mówił do siebie. “Nie odrywaj wzroku. Patrz.”


Gwałt trwał. Najpierw brała go jedna para. Potem kolejna i na koniec trójka. Dla czystej frajdy mężczyzn jego łańcuchy zostały zdjęte i przełożono mu pozycje kilka razy inaczej. Rzecz jasna po pewnym czasie musieli zrobić przerwę, ale nie byli nawet skłonni umyć go. A kończyli w nim, na niego, pod niego. Gdziekolwiek im się podobało.
Dahl był tylko i wyłącznie przedmiotem w ich rękach dla ich uciechy. Najpierw wyładowali na nim swoją agresję, a teraz potrzeby seksualne.

Raz…

Drugi raz…

Trzeci raz…

Dosłyszał rozmowę…
Po paru godzinach. A może dniach? Stracił poczucie czasu…
Fyodorov zagadnął do Kirilla.
- Dochodzi siódma. Może pójdziesz się położyć, wyglądasz już prawie tak źle jak on, a bardziej jak gówno wyglądać nie można…

Joakim oddychał przez usta. Bolało go całe ciało. To zresztą było lepkie od krwi, potu i spermy. Mentalnie skurczył się do poziomu gąsienicy, czy jakiejś innej niższej formy życia. Czuł się robakiem. Którym był. Słyszał śmiech, który się nie kończył. Już kiedy przyzwyczaił się do stałego tarcia w odbycie i wielu różnych kształtów oraz wielkości w ustach…. został ten śmiech. Najbardziej go raził. Ta dysproporcja. Ci mężczyźni byli radośni, świetnie się bawili. Jak gdyby wybrali się na mecz ulubionej drużyny sportowej. On tu natomiast umierał. Czuł, jak metalowa obręcz wcierała się w jego dziąsła i raniła je. Po pewnym czasie zaczęła mu bardziej przeszkadzać i doskwierać, od tych kutasów. Wcale się z nich nie cieszył, jednak w porównaniu do rażenia prądem i biczy z metalowymi końcówkami… nie były takie złe. Dużo gorsze zdawały mu się zmiany pozycji. Albo kiedy któryś mężczyzna ściskał jego biodra… lub próbował wykręcić mu dłonie do tyłu… To otwierało stare rany, drażniło te świeższe oraz siniaki… Joakim był cały obolały. Pragnął, żeby położyli go w jednym miejscu i po prostu z niego korzystali. Jego mózg był w stanie wytrzymać jedynie określoną ilość bólu. Potem zaczął rezygnować i wydzielał już tylko substancje, które by go łagodziły. Endogenne morfiny. Endorfiny. Nie dawały mu bynajmniej kopa szczęścia, jak po długim i szczęśliwym biegu. Pozwalały jednak opaść w dziwny stan pomiędzy snem, świadomością i medytacją. Czuł się zmęczony. Wykończony. Jak warzywo. O dziwo najprzyjemniejszym dla niego momentem była sytuacja, kiedy któryś z mężczyzn położył się na podłodze i ułożyli go na nim. To w przygotowaniu do podwójnej penetracji. Przez kilkanaście, może kilkadziesiąt godzin Joakim cierpiał na twardym, zimnym, betonowym podłożu. Miłą odmianą było ciepłe, stosunkowo miękkie i sprężyste. Choć kiedy rozpoczęły się ruchy, to zaczęły doskwierać mu rany na plecach i piekło się o niego upomniało.

- Już siódma? - zapytał Kirill. - Jak ten czas… szybko płynie.
On również przywykł do tej sytuacji. Zaczął oddychać regularnie. Może to zmęczenie łagodziło jego napięcie.
- A jak twoi ludzie? Do której będą mieli siły?
- Dadzą radę może jeszcze z dwie godziny… - mruknął i zamyślił się.
- Chcemy to ciągnąć jeszcze tyle czasu? - zapytał.
Kirill po części obawiał się, że jak to się skończy, to będzie jeszcze gorzej.
- Hmm… chyba już starczy… - rzekł. - Ile to godzin minęło? - zapytał.
Taka podstawowa matematyka w tej chwili była dla niego nieosiągalna. Spojrzał na Joakima. Ciężko go było rozpoznać. Nagi, pokryty bielą i czerwienią, leżał bezwładnie na betonie.
- Siedemnaście… Odkąd zaczęliśmy - odpowiedział Isidor.
- Mm… - wycharczał. Spojrzał na Kaverina. Miał przekrwione, na w pół nieobecne oczy. - A ty? - zapytał.
Kirill zbladł. Choć tak właściwie był już na tyle blady, że nikt wokół nie dostrzegłby żadnej różnicy.
- Wysuń mu już tę uprząż z ust - polecił Isidorowi. Kaverin sam bał się podchodzić do tego czegoś, czym był Joakim. Mężczyzna kiwnął głową, podszedł i po prostu odpiął ją i rzucił na ziemię.
Dahl splunął krwią i spermą. A także wydzieliną oddechową. Poślinił językiem rany wewnątrz ust. Swędziały go i piekły. Jak cała reszta ciała, ale w tej chwili, po zdjęciu uprzęży, czuł je akurat najmocniej.
- Ty mnie… nie weź… iesz? - zapytał.
Kirill nie wiedział, jak na to zareagować.
- Ha, słyszysz? - spojrzał na Isidora. - Jeszcze mu mało.
W pomieszczeniu było parno i gorąco. Śmierdziało seksem, potem i krwią, a także alkoholem. Był ogólny bałagan, ale chyba zawsze tak było po takich ‘imprezach’. Fyodorov spojrzał na korytarz i schody prowadzące na piętro. Jego ludzie siedzieli, to tu, to właśnie tam. Odpoczywali i czekali na potencjalne, następne polecenia.
- Nie - odpowiedział Kirill, patrząc na Joakima.
Był obrzydliwy. Zawsze. Ale w tej chwili to szczególnie. Co to miało znaczyć. Pokazać mu, że to wszystko nie wywarło na nim wrażenia i mógłby tak dużo dłużej? Sprowokować go? Kaverina bolała głowa. Spoglądał na Dahla. Coraz dłużej. Jęczał cicho z bólu. Nawet się nie ruszał. Każdy centymetr ciała go bolał. Kirill wiedział o tym. Widział, co mu robiono. Minęło siedemnaście długich godzin. Czemu więc Dahl właśnie to powiedział? Chyba chciał jakiegoś punktu kulminacyjnego. Takiego, jakim w pierwotnym zamierzeniu miało być odcięcie mu nogi. Kirill jednak nie był w stanie tego uczynić, nie po tym wszystkim. Powinien, ale nie mógł. To było dla niego już za dużo.
- Nie - rzekł spokojniej i ciszej.
Następnie spojrzał na Isidora.
- Starczy już. Czy teraz muszę wam zapłacić? Wolałbym jutro. Teraz chciałbym zostać z nim sam.
- Dobra… Przekażę chłopakom i roześlę ich do domu… Posprzątamy to wszystko po Sylwestrze… Nie zapomnij się z czasem… - przypomniał mu Fyodorov i ruszył na górę. Musiał odesłać chłopców, potem ogarnąć nieco sam bar. Potem siebie i pojechać się wyspać przed wieczorem.
- W porządku - powiedział Kirill.
Nie miał ochoty na dłuższe przemowy. Stanął w drzwiach.
- Dziękuję za wszystko. Zrobiliście wszystko, czego chciałem i więcej - powiedział. To była wyuczona formułka grzecznościowa, którą przygotował sobie już godzinę temu. - Jutro porozmawiamy. To znaczy dzisiaj wieczorem - rzekł.
Następnie chciał poczekać, aż oni wszyscy znikną z O’Hooligans i wtedy wrócić do Joakima.

Po około dwudziestu minutach zwinął się ostatni z chłopców Isidora. Sam Fyodorov zajął się oporządzaniem baru i przygotowywaniem go na wieczór.
Kirill w tym czasie napuścił wody do balii w łazience. Dodał do niej nieco mydła. Wziął dwie rolki papieru toaletowego i ręcznik. Ruszył z tymi rzeczami do pokoju tortur.
“Biedaku”, pomyślał. “Oczywiście, że cię nie dotknę. Nie w ten sposób.”
- Będzie bolało. Ale muszę to zrobić - powiedział łagodnie.
Namoczył ręcznik w wodzie i dotknął skóry Joakima na tułowiu. Zastygł w bezruchu, oczekując jego reakcji.
Mydło nie wpłynęło przyjemnie na jego obolałe ciało, tak samo jak woda na ręczniku. Wzdrygnął się i spróbował wręcz odsunąć od źródła bólu. Nadal nie został uwolniony, więc nie mógł unikać go tak jak chciał, ale w tej chwili zwykłym, naturalnym odruchem, próbował uratować się od większej ilości bólu, zwłaszcza, że od pewnego czasu miał spokój i ospałe wyciszenie jego umysłu nieco osiadło. Nadal nie kontaktował tak jak powinien. Potrzebował snu i odpoczynku, którego nie dostał od godzin…
Tymczasem Kirill wpadł w trans. Obmywał ciało Joakima ze wszystkich wydzielin. Musiał trzy razy zmienić wodę. W międzyczasie nasmarował jego rany antybiotykiem w maści. Na niektóre przylepił plastry.
- Już… jesteś czysty - powiedział, owijając jego ciało kocem. To była najmilsza rzecz, jakiej Joakim doświadczył od dłuższego czasu. - Już… - mruknął.
Nie było go przez chwilę… po czym pojawił się ze szklanką wody.
- Chce ci się pić? - zapytał łagodnie i przystawił jej brzeg do ust mężczyzny.
Kiwnął krótko głową. Zdecydowanie chciało mu się pić. Jeść nie, było mu dość niedobrze, ale pić… Przepłukać usta i gardło. Tak. Tego potrzebował.
Kirill przystawił szklankę do ust Joakima. Ten upił trochę… i wypluł to wraz z rdzawą wydzieliną. Dopiero dwa ostatnie łyki przyjął w pełni. Kaverin wyszedł po całą butelkę wody. Chciał Dahla odpowiednio nawodnić.
- Jestem pod wrażeniem, że nie użyłeś… no wiesz… Przez całe siedemnaście godzin… Dlaczego…?
- Bo… Mi wybaczysz… - odpowiedział jedyną w miarę sprecyzowaną myśl jaką zdołał w tej chwili uformować w swoim umyśle. Napił się ile potrzebował. Był potwornie zmęczony, ale powoli odzyskiwał kontakt… Przynajmniej tyle o ile. Nie poruszał się jednak zbytnio, a jeśli już, to bardzo powoli.
Kirill skinął głową.
- Uważaj teraz - szepnął.
Następnie pochylił się i spróbował podnieść ciało Joakima owinięte materiałem. Chciał go przenieść na górę. Ale czy miał na to dość siły? Sam był taki zmęczony…
Było mu ciężko, ale jednak, jakimś cudem dał radę. Choć Joakim syknął z bólu, który go ogarnął gdy jego ciało zostało poruszone i koc otarł się o ubrania Kirilla. Nie był tak blisko jego od lat. Nie sądził nawet, że będzie. Ten kopał go co prawda i bił, ale dotąd nie był tak blisko…
Kirill zrobił pierwszy krok… drugi… kopniakiem otworzył szerzej drzwi. Następnie ustawił się bokiem - bo uznał, że nogi i głowa Joakima nie potrzebują już więcej obrażeń - po czym przeszedł przez drzwi. Krok za krokiem wchodził po schodach. Było mu ciężko. Oddychał przez usta. Ale dotarł na parter O’Hooligans… a potem na kolejne schody… i do ich apartamentu… Który cały był usłany balonami.
Otworzył drzwi, cały zdyszany. Zachwiał się, ale wytrzymał. Raz jeszcze wszedł bokiem. Ręce tak go piekły, że myślał, że upuści Joakima… ale zdołał zrobić jeszcze jeden krok… Tak sobie mówił.
Jeszcze jeden… i…
Jeszcze jeden….
O mało nie przewrócił się o jeden z balonów, który leżał na podłodze, ale nie wzlatywał pełen helu, jak pozostałe…
Jeszcze jeden…
Wreszcie położył Joakima na łóżku jego i Kiry. Tej nie było, musiała nocować u Mishy i Noela. Kirill był wykończony. Zdjął tylko sweter i spodnie, po czym położył się obok Joakima… Pomyślał o pierścieniu z kamienia księżycowego.
- Zasłużyłeś - szepnął i przymknął oczy, odpływając…
Dahl uśmiechnął się lekko. Nie trwało długo i on również zasnął. Tak naprawdę nie dało się określić który z mężczyzn odpłynął jako pierwszy. Jedno było jednak pewne - przewalczyli dziś wspólnie wiele godzin.
I na razie obaj pogrążyli się w zasłużonym śnie.



Kira po cichu weszła do O’Hooligans wraz z Mishą.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytał chłopiec.
- Myślę, że już po wszystkim. Nie słyszę, by coś się tu jeszcze działo - odpowiedziała blondynka.

Kaverin nie mógł długo spać, w końcu musiał zająć się porządkami przed przyjazdem Alice i jej świty. Dochodziła dziewiąta trzydzieści sześć.

- Wchodzimy na górę? - zapytał młody Rasputin.
- Hm… Poczekaj tu chwilę - poprosiła go Kira i najpierw ruszyła tam sama.
Było cicho i spokojnie. Jak na polu bitwy już dłuższy czas po wszystkich walkach. Kobieta jednak nie widziała trupów. Czy może raczej nie słyszała istotek, które je otaczały. Bardzo często po śmierci człowieka zlatywały się do pustego już ciała. Zupełnie innego rodzaju były przy tych, którzy umarli śmiercią gwałtowną i inne przy tych, którzy w późnym wieku pożegnali się z życiem z powodu starości.
Mogła zejść do piwnicy, gdzie wiedziała, że będzie najgorsza atmosfera. Albo na górę, w mieszkaniu, w którym mieszkała z Kaverinem.
Kira spróbowała posłuchać gdzie znajdowały się istotki Kirilla. Chciała sprawdzić jak się czuł i gdzie teraz był. Rasputin martwiła się o niego całą noc i chciała sprawdzić, czy wszystko z jej partnerem było w porządku.
Podniosła dłonie do góry i zasłoniła nimi uszy.
To miejsce było nawiedzone.
Jak miała tutaj przebywać dłużej niż kilka sekund? Jak miała tu mieszkać? W powietrzu unosiły się te same duchy, które władały jej poprzednim miejscem pracy. Tyle że tutaj było jeszcze bardziej intensywnie… Bardzo intensywnie… Istotki interesowały się uzdolnionymi ludźmi, a do Gwiazd przylegały niczym ćmy do latarni. Czy może w tym przypadku ogni piekielnych. Czuła ogromne cierpienie Joakima Dahla, jak i Kirilla. Widziała obrazy i urywki, nie tylko szepty. Tak mocne były te wizje. Co dziwne, słyszała pośród bardzo głośnego dudnienia gniewu, bólu i wstydu, słodsze melodie przebaczenia i ulgi. Tkwiła pod tym wszystkim przesłanka słodkości. Skojarzyło jej się to z mitem o puszce Pandory. Po otworzeniu uciekły z niej najgorsze horrory i przeraźliwości tego świata. Ale na samym końcu pojawiła się Nadzieja. I wyczuwała ją równie silną, jak nie silniejszą od pozostałych emocji.
Mimo wszystko natłok informacji był tak napastliwy i zmasowany, jak gdyby ktoś krzyczał jej do ucha megafonem. Musiała się cofnąć, aż zapach psychiczny tego miejsca nieco wywietrzeje.
 
Ombrose jest offline