Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-03-2020, 20:19   #511
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Kirill odetchnął. Tak. To miała być ta właściwa część. Joakim nie bił go i nie torturował. Nie w taki sposób, jak to miało miejsce przed chwilą w tym pomieszczeniu. Jego przemoc była głównie seksualna. Dopiero na koniec stała się bardzo fizyczna. Kaverin przypomniał sobie, jak się czuł tamtego dnia. Sam leżał plecami na długiej i grubej beli drewna. Jego ręce były spięte od tyłu, tak samo jak nogi. Joakim od dłuższego czasu brał go tak, jak w tej chwili brał go Isidor. Miał bardzo podobny ochraniacz na zęby. Potem mu ją wyjął i zaśmiał się, kiedy Kiril krztusił się jego spermą. Zaczął go całować… schodzić niżej… przesunął językiem po penisie Kaverina, choć ten ani myślał zesztywnieć. Zaczął bawić się nim tak, jak nigdy wcześniej. Kąsać, całować, pieścić całe jego ciało. Trwało to chwilę, ale nie skutkowało w erekcji Rosjanina. Dahl był coraz bardziej zirytowany, ale zarazem podniecony. Co się później stało… Kirill poczuł język Joakima na swojej mosznie. Lizał ją, całował… w pewnym momencie wziął ją całą w usta. Kaverin przestraszył się dopiero wtedy, kiedy poczuł zęby… które zaciskały się coraz mocniej… i mocniej… A potem był ból. I krew. Dużo krwi. Stracił przytomność. A kiedy ją odzyskał, wciąż był przywiązany do tej przeklętej beli drewna. Pamiętał lekko nieobecny i ekstatyczny wzrok Joakima, kiedy przełykał to, co mu odgryzł…

Nogi Kirilla same zgięły się. Przewrócił się do tyłu, tam na szczęście była ściana, która by go podparła. Oddychał głęboko przez usta. Zamykał oczy - widział swoją własną traumę. Otwierał je - spoglądał na horror Joakima. Musiał przysiąść. Tak też zrobił. Zwiesił głowę i pocierał skronie, próbując dojść do siebie. Nie chciał rozkleić się przy tych mężczyznach. Myślał, że był silniejszy, niż w rzeczywistości był. Ale też nie mógł jeszcze przestać. Podniósł wzrok. Patrzył na rozpięte ciało Dahla.
“Patrz”, mówił do siebie. “Nie odrywaj wzroku. Patrz.”


Gwałt trwał. Najpierw brała go jedna para. Potem kolejna i na koniec trójka. Dla czystej frajdy mężczyzn jego łańcuchy zostały zdjęte i przełożono mu pozycje kilka razy inaczej. Rzecz jasna po pewnym czasie musieli zrobić przerwę, ale nie byli nawet skłonni umyć go. A kończyli w nim, na niego, pod niego. Gdziekolwiek im się podobało.
Dahl był tylko i wyłącznie przedmiotem w ich rękach dla ich uciechy. Najpierw wyładowali na nim swoją agresję, a teraz potrzeby seksualne.

Raz…

Drugi raz…

Trzeci raz…

Dosłyszał rozmowę…
Po paru godzinach. A może dniach? Stracił poczucie czasu…
Fyodorov zagadnął do Kirilla.
- Dochodzi siódma. Może pójdziesz się położyć, wyglądasz już prawie tak źle jak on, a bardziej jak gówno wyglądać nie można…

Joakim oddychał przez usta. Bolało go całe ciało. To zresztą było lepkie od krwi, potu i spermy. Mentalnie skurczył się do poziomu gąsienicy, czy jakiejś innej niższej formy życia. Czuł się robakiem. Którym był. Słyszał śmiech, który się nie kończył. Już kiedy przyzwyczaił się do stałego tarcia w odbycie i wielu różnych kształtów oraz wielkości w ustach…. został ten śmiech. Najbardziej go raził. Ta dysproporcja. Ci mężczyźni byli radośni, świetnie się bawili. Jak gdyby wybrali się na mecz ulubionej drużyny sportowej. On tu natomiast umierał. Czuł, jak metalowa obręcz wcierała się w jego dziąsła i raniła je. Po pewnym czasie zaczęła mu bardziej przeszkadzać i doskwierać, od tych kutasów. Wcale się z nich nie cieszył, jednak w porównaniu do rażenia prądem i biczy z metalowymi końcówkami… nie były takie złe. Dużo gorsze zdawały mu się zmiany pozycji. Albo kiedy któryś mężczyzna ściskał jego biodra… lub próbował wykręcić mu dłonie do tyłu… To otwierało stare rany, drażniło te świeższe oraz siniaki… Joakim był cały obolały. Pragnął, żeby położyli go w jednym miejscu i po prostu z niego korzystali. Jego mózg był w stanie wytrzymać jedynie określoną ilość bólu. Potem zaczął rezygnować i wydzielał już tylko substancje, które by go łagodziły. Endogenne morfiny. Endorfiny. Nie dawały mu bynajmniej kopa szczęścia, jak po długim i szczęśliwym biegu. Pozwalały jednak opaść w dziwny stan pomiędzy snem, świadomością i medytacją. Czuł się zmęczony. Wykończony. Jak warzywo. O dziwo najprzyjemniejszym dla niego momentem była sytuacja, kiedy któryś z mężczyzn położył się na podłodze i ułożyli go na nim. To w przygotowaniu do podwójnej penetracji. Przez kilkanaście, może kilkadziesiąt godzin Joakim cierpiał na twardym, zimnym, betonowym podłożu. Miłą odmianą było ciepłe, stosunkowo miękkie i sprężyste. Choć kiedy rozpoczęły się ruchy, to zaczęły doskwierać mu rany na plecach i piekło się o niego upomniało.

- Już siódma? - zapytał Kirill. - Jak ten czas… szybko płynie.
On również przywykł do tej sytuacji. Zaczął oddychać regularnie. Może to zmęczenie łagodziło jego napięcie.
- A jak twoi ludzie? Do której będą mieli siły?
- Dadzą radę może jeszcze z dwie godziny… - mruknął i zamyślił się.
- Chcemy to ciągnąć jeszcze tyle czasu? - zapytał.
Kirill po części obawiał się, że jak to się skończy, to będzie jeszcze gorzej.
- Hmm… chyba już starczy… - rzekł. - Ile to godzin minęło? - zapytał.
Taka podstawowa matematyka w tej chwili była dla niego nieosiągalna. Spojrzał na Joakima. Ciężko go było rozpoznać. Nagi, pokryty bielą i czerwienią, leżał bezwładnie na betonie.
- Siedemnaście… Odkąd zaczęliśmy - odpowiedział Isidor.
- Mm… - wycharczał. Spojrzał na Kaverina. Miał przekrwione, na w pół nieobecne oczy. - A ty? - zapytał.
Kirill zbladł. Choć tak właściwie był już na tyle blady, że nikt wokół nie dostrzegłby żadnej różnicy.
- Wysuń mu już tę uprząż z ust - polecił Isidorowi. Kaverin sam bał się podchodzić do tego czegoś, czym był Joakim. Mężczyzna kiwnął głową, podszedł i po prostu odpiął ją i rzucił na ziemię.
Dahl splunął krwią i spermą. A także wydzieliną oddechową. Poślinił językiem rany wewnątrz ust. Swędziały go i piekły. Jak cała reszta ciała, ale w tej chwili, po zdjęciu uprzęży, czuł je akurat najmocniej.
- Ty mnie… nie weź… iesz? - zapytał.
Kirill nie wiedział, jak na to zareagować.
- Ha, słyszysz? - spojrzał na Isidora. - Jeszcze mu mało.
W pomieszczeniu było parno i gorąco. Śmierdziało seksem, potem i krwią, a także alkoholem. Był ogólny bałagan, ale chyba zawsze tak było po takich ‘imprezach’. Fyodorov spojrzał na korytarz i schody prowadzące na piętro. Jego ludzie siedzieli, to tu, to właśnie tam. Odpoczywali i czekali na potencjalne, następne polecenia.
- Nie - odpowiedział Kirill, patrząc na Joakima.
Był obrzydliwy. Zawsze. Ale w tej chwili to szczególnie. Co to miało znaczyć. Pokazać mu, że to wszystko nie wywarło na nim wrażenia i mógłby tak dużo dłużej? Sprowokować go? Kaverina bolała głowa. Spoglądał na Dahla. Coraz dłużej. Jęczał cicho z bólu. Nawet się nie ruszał. Każdy centymetr ciała go bolał. Kirill wiedział o tym. Widział, co mu robiono. Minęło siedemnaście długich godzin. Czemu więc Dahl właśnie to powiedział? Chyba chciał jakiegoś punktu kulminacyjnego. Takiego, jakim w pierwotnym zamierzeniu miało być odcięcie mu nogi. Kirill jednak nie był w stanie tego uczynić, nie po tym wszystkim. Powinien, ale nie mógł. To było dla niego już za dużo.
- Nie - rzekł spokojniej i ciszej.
Następnie spojrzał na Isidora.
- Starczy już. Czy teraz muszę wam zapłacić? Wolałbym jutro. Teraz chciałbym zostać z nim sam.
- Dobra… Przekażę chłopakom i roześlę ich do domu… Posprzątamy to wszystko po Sylwestrze… Nie zapomnij się z czasem… - przypomniał mu Fyodorov i ruszył na górę. Musiał odesłać chłopców, potem ogarnąć nieco sam bar. Potem siebie i pojechać się wyspać przed wieczorem.
- W porządku - powiedział Kirill.
Nie miał ochoty na dłuższe przemowy. Stanął w drzwiach.
- Dziękuję za wszystko. Zrobiliście wszystko, czego chciałem i więcej - powiedział. To była wyuczona formułka grzecznościowa, którą przygotował sobie już godzinę temu. - Jutro porozmawiamy. To znaczy dzisiaj wieczorem - rzekł.
Następnie chciał poczekać, aż oni wszyscy znikną z O’Hooligans i wtedy wrócić do Joakima.

Po około dwudziestu minutach zwinął się ostatni z chłopców Isidora. Sam Fyodorov zajął się oporządzaniem baru i przygotowywaniem go na wieczór.
Kirill w tym czasie napuścił wody do balii w łazience. Dodał do niej nieco mydła. Wziął dwie rolki papieru toaletowego i ręcznik. Ruszył z tymi rzeczami do pokoju tortur.
“Biedaku”, pomyślał. “Oczywiście, że cię nie dotknę. Nie w ten sposób.”
- Będzie bolało. Ale muszę to zrobić - powiedział łagodnie.
Namoczył ręcznik w wodzie i dotknął skóry Joakima na tułowiu. Zastygł w bezruchu, oczekując jego reakcji.
Mydło nie wpłynęło przyjemnie na jego obolałe ciało, tak samo jak woda na ręczniku. Wzdrygnął się i spróbował wręcz odsunąć od źródła bólu. Nadal nie został uwolniony, więc nie mógł unikać go tak jak chciał, ale w tej chwili zwykłym, naturalnym odruchem, próbował uratować się od większej ilości bólu, zwłaszcza, że od pewnego czasu miał spokój i ospałe wyciszenie jego umysłu nieco osiadło. Nadal nie kontaktował tak jak powinien. Potrzebował snu i odpoczynku, którego nie dostał od godzin…
Tymczasem Kirill wpadł w trans. Obmywał ciało Joakima ze wszystkich wydzielin. Musiał trzy razy zmienić wodę. W międzyczasie nasmarował jego rany antybiotykiem w maści. Na niektóre przylepił plastry.
- Już… jesteś czysty - powiedział, owijając jego ciało kocem. To była najmilsza rzecz, jakiej Joakim doświadczył od dłuższego czasu. - Już… - mruknął.
Nie było go przez chwilę… po czym pojawił się ze szklanką wody.
- Chce ci się pić? - zapytał łagodnie i przystawił jej brzeg do ust mężczyzny.
Kiwnął krótko głową. Zdecydowanie chciało mu się pić. Jeść nie, było mu dość niedobrze, ale pić… Przepłukać usta i gardło. Tak. Tego potrzebował.
Kirill przystawił szklankę do ust Joakima. Ten upił trochę… i wypluł to wraz z rdzawą wydzieliną. Dopiero dwa ostatnie łyki przyjął w pełni. Kaverin wyszedł po całą butelkę wody. Chciał Dahla odpowiednio nawodnić.
- Jestem pod wrażeniem, że nie użyłeś… no wiesz… Przez całe siedemnaście godzin… Dlaczego…?
- Bo… Mi wybaczysz… - odpowiedział jedyną w miarę sprecyzowaną myśl jaką zdołał w tej chwili uformować w swoim umyśle. Napił się ile potrzebował. Był potwornie zmęczony, ale powoli odzyskiwał kontakt… Przynajmniej tyle o ile. Nie poruszał się jednak zbytnio, a jeśli już, to bardzo powoli.
Kirill skinął głową.
- Uważaj teraz - szepnął.
Następnie pochylił się i spróbował podnieść ciało Joakima owinięte materiałem. Chciał go przenieść na górę. Ale czy miał na to dość siły? Sam był taki zmęczony…
Było mu ciężko, ale jednak, jakimś cudem dał radę. Choć Joakim syknął z bólu, który go ogarnął gdy jego ciało zostało poruszone i koc otarł się o ubrania Kirilla. Nie był tak blisko jego od lat. Nie sądził nawet, że będzie. Ten kopał go co prawda i bił, ale dotąd nie był tak blisko…
Kirill zrobił pierwszy krok… drugi… kopniakiem otworzył szerzej drzwi. Następnie ustawił się bokiem - bo uznał, że nogi i głowa Joakima nie potrzebują już więcej obrażeń - po czym przeszedł przez drzwi. Krok za krokiem wchodził po schodach. Było mu ciężko. Oddychał przez usta. Ale dotarł na parter O’Hooligans… a potem na kolejne schody… i do ich apartamentu… Który cały był usłany balonami.
Otworzył drzwi, cały zdyszany. Zachwiał się, ale wytrzymał. Raz jeszcze wszedł bokiem. Ręce tak go piekły, że myślał, że upuści Joakima… ale zdołał zrobić jeszcze jeden krok… Tak sobie mówił.
Jeszcze jeden… i…
Jeszcze jeden….
O mało nie przewrócił się o jeden z balonów, który leżał na podłodze, ale nie wzlatywał pełen helu, jak pozostałe…
Jeszcze jeden…
Wreszcie położył Joakima na łóżku jego i Kiry. Tej nie było, musiała nocować u Mishy i Noela. Kirill był wykończony. Zdjął tylko sweter i spodnie, po czym położył się obok Joakima… Pomyślał o pierścieniu z kamienia księżycowego.
- Zasłużyłeś - szepnął i przymknął oczy, odpływając…
Dahl uśmiechnął się lekko. Nie trwało długo i on również zasnął. Tak naprawdę nie dało się określić który z mężczyzn odpłynął jako pierwszy. Jedno było jednak pewne - przewalczyli dziś wspólnie wiele godzin.
I na razie obaj pogrążyli się w zasłużonym śnie.



Kira po cichu weszła do O’Hooligans wraz z Mishą.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytał chłopiec.
- Myślę, że już po wszystkim. Nie słyszę, by coś się tu jeszcze działo - odpowiedziała blondynka.

Kaverin nie mógł długo spać, w końcu musiał zająć się porządkami przed przyjazdem Alice i jej świty. Dochodziła dziewiąta trzydzieści sześć.

- Wchodzimy na górę? - zapytał młody Rasputin.
- Hm… Poczekaj tu chwilę - poprosiła go Kira i najpierw ruszyła tam sama.
Było cicho i spokojnie. Jak na polu bitwy już dłuższy czas po wszystkich walkach. Kobieta jednak nie widziała trupów. Czy może raczej nie słyszała istotek, które je otaczały. Bardzo często po śmierci człowieka zlatywały się do pustego już ciała. Zupełnie innego rodzaju były przy tych, którzy umarli śmiercią gwałtowną i inne przy tych, którzy w późnym wieku pożegnali się z życiem z powodu starości.
Mogła zejść do piwnicy, gdzie wiedziała, że będzie najgorsza atmosfera. Albo na górę, w mieszkaniu, w którym mieszkała z Kaverinem.
Kira spróbowała posłuchać gdzie znajdowały się istotki Kirilla. Chciała sprawdzić jak się czuł i gdzie teraz był. Rasputin martwiła się o niego całą noc i chciała sprawdzić, czy wszystko z jej partnerem było w porządku.
Podniosła dłonie do góry i zasłoniła nimi uszy.
To miejsce było nawiedzone.
Jak miała tutaj przebywać dłużej niż kilka sekund? Jak miała tu mieszkać? W powietrzu unosiły się te same duchy, które władały jej poprzednim miejscem pracy. Tyle że tutaj było jeszcze bardziej intensywnie… Bardzo intensywnie… Istotki interesowały się uzdolnionymi ludźmi, a do Gwiazd przylegały niczym ćmy do latarni. Czy może w tym przypadku ogni piekielnych. Czuła ogromne cierpienie Joakima Dahla, jak i Kirilla. Widziała obrazy i urywki, nie tylko szepty. Tak mocne były te wizje. Co dziwne, słyszała pośród bardzo głośnego dudnienia gniewu, bólu i wstydu, słodsze melodie przebaczenia i ulgi. Tkwiła pod tym wszystkim przesłanka słodkości. Skojarzyło jej się to z mitem o puszce Pandory. Po otworzeniu uciekły z niej najgorsze horrory i przeraźliwości tego świata. Ale na samym końcu pojawiła się Nadzieja. I wyczuwała ją równie silną, jak nie silniejszą od pozostałych emocji.
Mimo wszystko natłok informacji był tak napastliwy i zmasowany, jak gdyby ktoś krzyczał jej do ucha megafonem. Musiała się cofnąć, aż zapach psychiczny tego miejsca nieco wywietrzeje.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:20   #512
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zakręciło jej się w głowie i zemdliło ją.
- Uh… Wybacz Misha… Chyba… Chyba musimy się cofnąć… Nie mogę tu teraz siedzieć… Nie póki sie tu nie uspokoi. Wszystko jest już dobrze, Kirill żyje, ale energia tego miejsca… Słabo mi jest… Czy możesz pójść i rozejrzeć się za Kirillem? Może być na dole, albo na piętrze… Przekaż mu, że zostałam u Noela… Po prostu nie wytrzymam tu przez kilka najbliższych godzin… - powiedziała i cofnęła się. Kira zrobiła się bardziej blada niż zwykle. Misha zmartwił się i pomógł jej się wycofać z lokalu. Po chwili został w głównej sali zupełnie sam. To było nieco… Upiorne. Rozejrzał się. Podszedł do schodów na parter, a potem do tych na górę. Nasłuchiwał gdzie był Kaverin… Czy mógł go w ogóle dosłyszeć?

Nie. Było cichutko. Zupełnie jak gdyby budynek został nawiedzony przez duchy. Wcale nie dziwił się, że reakcja Kiry była taka stanowcza. Co więcej, każdemu napędziłaby stracha. Gdyby to był film, to krzyczałby na tego głupiego chłopca na ekranie, żeby słuchał słów siostry i uciekał. Ta co prawda kazała mu wejść do środka, ale...
Misha uznał, że nie ma sensu tego przedłużać. Wszedł do środka. Przy schodach nic niepokojącego nie usłyszał. Kirill mógł być wszędzie. Albo na górze, albo na dole.

Misha ruszył na górę. Może Kaverin po prostu był w sypialni i odpoczywał? Rasputin uznał, że to może być najbardziej sensowne rozwiązanie. Jeśli całą noc był zajęty, to pewnie teraz odpoczywał przed przyjazdem swojej przyjaciółki. Wszedł po schodach, po czym otworzył drzwi do apartamentu i rozejrzał się.
Było cicho i spokojnie. Spostrzegł jednak, że drzwi do sypialni były otwarte. Widział, że ktoś leżał na łóżku, ale był zbyt daleko, aby spostrzec, kto to taki. Zresztą widział jedynie jego nogi… To były nogi? Niebieskie i sine… W pierwszej chwili Misha pomyślał, że może to jakieś przebrzydkie pończochy. Potem jednak odniósł wrażenie, że to wcale nie był kolorowy materiał…
Chłopiec otworzył szerzej oczy i ruszył w tamtą stronę. Powoli, krok za krokiem zbliżał się do drzwi sypialni.
- Ki...rill? - zapytał, sądząc, że to może jednak chłopak jego siostry… Popchnął drzwi do przodu i zobaczył ciało. Zamurowało go. Śledził wzrokiem po kolażu z barw na skórze starszego człowieka, który leżał w łóżku Kirilla i Kiry. Nie miał włosów, wyglądał strasznie taki poturbowany… Misha nie wytrzymał i zapowietrzył się. Cofnął się kilka kroków w tył, po czym zaczął zbiegać na dół, mało nie gubiąc nóg. W oczach stanęły mu łzy, w rysach tej bardzo dojrzałej twarzy rozpoznał coś znajomego, ale był porażony faktem, że pierwszy raz w życiu widział z bliska na oczy prawdziwe zwłoki.

Zbiegł na dół, o mało nie potykając się. Na sam koniec ruszył biegiem w stronę wyjścia z O’Hooligans.
Szarpnął za drzwi, ale stawiły mu opór. Okazało się, że w dokładnie tej samej chwili ktoś próbował je otworzyć. Stanął twarzą w twarz z piękną, rudowłosą kobietą. Jej włosy opadały falami na ramiona. Miała na sobie czarny, długi do ud płaszcz, spod którego widać było spodnie i kozaki. Fioletowy szal otulał jej szyję. Miała bardzo zaskoczona minę widząc chłopca. Zaraz jednak dostrzegła strach i szok w jego oczach.
- Co się stało? Nic ci nie jest? - zapytała melodyjnym głosem.
- Zwłoki… boże… Nie żyje… - wysapał Misha i chciał minąć kobietę. Rudowłosa stała chwilę w bezruchu, ale zaraz wzdrygnęła się i weszła prędko do lokalu. Rozejrzała się, szukając śladów walki, strzelaniny, lub czegoś podobnego. Nie było tu Isidora, ani żadnej klienteli, to jej nie dziwiło, skoro dopiero dochodziła dziesiąta.

Alice miała tylko jedną opcję, cokolwiek wystraszyło tego młodego chłopca, musiało być w apartamencie na górze. Do głowy jej bowiem nie przyszło, że przecież O’Hooligans miało piwnicę. Była w niej zaledwie raz i to kupe czasu temu, a teraz panicznie bała się o Kirilla. Wyciągnęła telefon, w razie gdyby okazało się, że po prostu trzeba wezwać karetkę. Ruszyła na górę, na tyle szybko na ile mogła sobie pozwolić w butach na lekkim obcasie. Drzwi apartamentu były otwarte, Misha zapomniał ich zamknąć w amoku. Harper weszła do środka.
- Halo? - zagadnęła wchodząc do środka.
Ujrzała w środku Kirilla. Mężczyzna był nagi i blady. Opierał się o drzwi do łazienki, które przed chwilą otworzył. Przed chwilą obudził się i poszedł umyć twarz. Wydawało mu się, że usłyszał, że ktoś wszedł do środka, ale po szybkiej inspekcji okazało się, że mu się tylko zdawało. Wrócił do toalety, aby dokończyć poranną higienę i właśnie wychodził z pomieszczenia, kiedy okazało się, że to poprzednim razem wcale nie było złudzeniem. Alice wchodziła i wychodziła z apartamentu, ale teraz postanowiła zostać na dłużej… najwyraźniej.
- Cześć… to już ta godzina? - zdziwił się. Był wciąż zmęczony.
Ruszył delikatnie w stronę drzwi do sypialni. Chciał je zamknąć, aby Alice nie weszła do środka i nie zobaczyła nic niepokojącego.
Harper zmarszczyła lekko brwi. Odruchowo widząc, że Kirill idzie do drzwi sypialni, spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła fragment tego co wcześniej poraziło Mishę. Otworzyła szerzej oczy.
- Kirill… Kto leży w twojej sypialni? - zapytała spiętym tonem. Jeśli to jakiś wróg, morderca, ktoś kto im zagroził, to była gotowa zrozumieć.
- Ja ci do sypialni nie zaglądam - Kaverin zażartował nerwowo.
Zamknął drzwi prowadzące do sypialni.
- Powiedz mi lepiej, jak ci się leciało samolotem - powiedział, zmieniając prędko temat. - Nie trafiliście przypadkiem znowu w sanie Świętego Mikołaja? - zaśmiał się jak ktoś, kto bardzo nie umie udawać wesołości.
Alice zastanawiała się co takiego mężczyzna ukrywał przed nią w tym pokoju. Czy naprawdę to były czyjeś zwłoki? Czemu po prostu o tym nie powiedział?
- Nie, na szczęście obyło się bez niedzielnych, saniowych kierowców… Modliłam się o to trzy razy… - mruknęła. Zdjęła płaszcz.
- Do którego boga? Który bóg jest obecnie na topie w naszych okolicach? - zapytał Kirill. Bardzo chciał odwrócić jej uwagę od sypialni.
- Mogę liczyć na kubek kakao? - zapytała. Rozejrzała się po mieszkaniu i skrzywiła lekko. Ostatni raz kiedy tu była, nie było to w najmilszych okolicznościach…
- Nie podobają ci się balony? - zapytał Kirill, w ten sposób interpretując jej minę. - Kira dość długo napełniała je helem. Wiem, że to wygląda trochę tanio, ale również… szampańsko. Chyba. Gdzie są twoi przyjaciele?
- Nie, nie… Balony sa w porządku. Po prostu przypomniałam sobie w jakich okolicznościach ostatni raz byłam w tym mieszkaniu - powiedziała.
- Ech… no wiem, pamiętam. Przepraszam za tamto.
- Reszta jest w hotelu, rozpakowują się. Ja chciałam się przywitać i dać znać, że już jesteśmy. Wiem, że do przyjęcia i imprezy jeszcze trochę, ale jeśli planujecie coś jeszcze szykować, to możemy pomóc… Albo nie przeszkadzać - odpowiedziała.
Kirill podszedł do lodówki i wyjął z niej butelkę mleka.
- Wiesz co? Zrobię nam wszystkim - rzekł. Zamilkł na moment. - Całej naszej dwójce.
Nalał do dwóch kubków i włożył do mikrofalówki. Jednocześnie przyszykował puszkę nesquika, która stała w szafce obok zlewu.
- M-hmmm… - odpowiedziała w zamyśleniu Alice. To sformułowanie brzmiało co najmniej dziwnie, bo raczej odnosiło się do większych grup, ale nie komentowała. Czekała cierpliwie na swój kubek kakao i obserwowała jakoś bardzo uważnie Kirilla.
- Wyglądasz trochę bladziej niż zwykle, dobrze się czujesz? - zapytała w końcu.
- Uhm… nie bardzo. Szczerze mówiąc… Czuję się lżej i miło mi, ale jestem też odrętwiały i bardzo, bardzo zmęczony. Pamiętasz… erm… Finlandię i Valkoinen? Wczoraj zajmowałem się jednym facetem z tego kraju - rzekł zgodnie z prawdą, ale to było więcej, niż półprawdą. Nazwałby to lingwistyczną manipulacją. - Ale już wszystko w porządku.
Wyciągnął kubki. Pomieszał mleko łyżeczką i włożył jeszcze na trzydzieści sekund, aby nieco lepiej się zagrzało.
- Kogoś z Finlandii? Węszył tutaj? - Alice zinterpretowała to za kolejną ingerencję Valkoinen. Może w takim razie to ten trup leżał w sypialni? Przeszkodziła mu w usunięciu go?
- Pedofil. Kazał Mishy całować go. Misha to brat mojej dziewczyny - wyjaśnił Kirill.
Czy Joakim był pedofilem? Chyba tak. Czternastoletnimi chłopcami zajmowali się pediatrzy, więc bez wątpienia byli jeszcze dziećmi.
- Może powinieneś odpocząć przed Sylwestrem? W końcu to impreza, źle by było, gdybyś zasnął po dwóch tańcach - Alice zażartowała niewinnie.
- Tak, jeszcze wrócę do pokoju i zdrzemnę się trochę - zaproponował Kirill. - A ty możesz zwiedzić Petersburg. Byłaś w Ermitażu? Albo w pałacu Peterhof? To tak, jak przylecieć do Paryża i nie widzieć Wieży Eiffle’a - wyjaśnił. - Może wzięlibyście z sobą Mishę i Kirę? Na pewno się polubicie.
To nie było wcale tak eleganckie, jak Kaverin by chciał. Wręcz przeciwnie, w normalnych okolicznościach nie zorganizowałby tego w ten sposób. Pragnął jednak pozbyć się wszystkich na tak długo, jak to możliwe. Może Ermitaż był mu w stanie pomóc.
- Cóż… No nie. Do tej pory nie zwiedzałam Petersburga… Hm… Może to nie taki zły pomysł. Gdzie znajdziemy Kirę i Mishę? - zapytała. Chłopiec pewnie potrzebował odsapnąć po tej traumie, skoro jakiś pedofil kazał mu się całować. Było jej przykro i skoro mogłaby pomóc w taki sposób…
- To bardzo miłe osoby. Kira jest niewidoma, ale nie będzie dla was wcale ciężarem. Jeśli będzie miała jakieś kłopoty, to Misha jej we wszystkim pomoże. Obydwoje wiedzą o naszym świecie i nie musicie mieć przed nimi tajemnic. To znaczy, mam na myśli… wiesz, co mam na myśli - dokończył niezgrabnie.
Zamieszał kakao i podał kubek Alice.
Kobieta podziękowała i uśmiechnęła się do niego lekko.
- Jak tam bal? Bo słyszałem o wielkim balu de Traffordów. Świątecznym. Pisali o nim w internecie. Podobno była tam McGonnagal? - zapytał zaciekawiony. Tak właściwie rzeczywiście go to nieco interesowało.
Alice zarumieniła się lekko i milczała. Schowała twarz w kubku kakao i piła kilka chwil.
- Był wspaniały. Poza McGonnagal był jeszcze Gandalf i Elton… Same sławy - zauważyła. Zastanawiała się, czy wycieczka, by coś oglądać, wraz ze ślepą osobą to nie nieuprzejmy pomysł.
- Ciągnię cię do gwiazd. Jak nie takich, to innych - Kirill zażartował.
- A co u Noela? - zagadnęła, chyba chcąc zmienić temat.
Kaverin pomasował skroń. Głowa zaczęła go boleć. Chyba pierwszy raz towarzystwo Alice go w ten sposób stresowało. Poza tym obawiał się, że zaraz Joakim obudzi się i zacznie jęczeć, a wtedy Harper na sto procent by rozpoznała jego głos. To i tak było dziwne, że jeszcze jakieś jej instynkty nie zaprowadziły ją do sypialni. Kirill uważał, że Alice miała mnóstwo szczęścia i dobrych przeczuć. Inaczej zmarłaby dawno temu.
- Zachorował, bo wczoraj bardzo długo latał. A poza tym dobrze. Dużo gra na konsoli z Mishą. Chyba prowadzi niespodziewanie normalne życie, jak każdy mężczyzna w jego wieku - Kirill to sobie uświadomił. - Jak ci smakuje kakao? Nie za zimne?
- Jest w porządku. Dziękuję… Hm… To gdzie znajdziemy Kirę i Mishę? Żebym ci już cennych chwil odpoczynku nie zabierała - uśmiechnęła się.
- Zadzwonię do Mishy i poproszę, aby po was przyszedł. Tak będzie najłatwiej.
- Choć po tej drzemce po Lagunie, to powinieneś nie spać przez najbliższy miesiąc - mruknęła trochę przekomarzając się z nim, a trochę żartobliwie.
- To tak właściwie prawda. Zazwyczaj śpię dziennie może sześć godzin? Tam w Islandii wyrobiłem miesiączną dawkę - zażartował. - Ale zdaje się, że co miało miejsce w Islandii, zostaje w Islandii. Nawet godziny odżywczego snu.
- Żeby ze wszystkim tak działało - mruknęła Harper i pokręciła głową.
Tylko w połowie koncentrował się nad tym, co mówił, bo jednocześnie zastanawiał się nad czymś innym. Jak zadzwonić do Mishy i powiedzieć mu, żeby nie wspominał o Joakimie w ten sposób, aby kobieta o nadnaturalnych zmysłach tego nie usłyszała.
Wyciągnął telefon i napisał SMSa.

Cytat:
Przyjdź, zabierzesz Alice i resztę na turystyczne zwiedzanie Ermitażu i tak dalej. NIE WSPOMINAJ ANI SŁOWEM O JOAKIMIE! Powtórz to Kirze.
Cytat:
OK
Odpowiedź nadeszła dość szybko. Zapewne Misha miał telefon gdzieś pod ręką. Alice tymczasem rozejrzała się po balonach.
- Kolorowo… Ładnie… - skomentowała. Pomyślała jednak o pewnym hotelu, w którym również było dużo balonów… Po chwili nieco spochmurniała, kiedy przypomniała sobie, że właśnie w tamtym miejscu niemal zabiła Joakima korkociągiem.
- O czym myślisz? - Kirill zmarszczył brwi.
Bał się, że Alice zaraz powie, że jest tu tak kolorowo i ładnie, że chciałaby jednak zostać. Kaverin starał się przypomnieć sobie jakieś interesujące szczegóły na temat Ermitażu, którym mógłby zareklamować to muzeum. W międzyczasie napił się jeszcze kakaa.
“Alice została zgwałcona na górze, Joakim na dole. Alice tylko przeze mnie, Joakim przez wszystkich, tylko nie mnie. Po Alice czułem wyrzuty sumienia, po Joakimie ulgę. Pieprzona symetria”, pomyślał.
- Lubię kolory i te balony… Ale w bardzo podobnych okolicznościach prawie zabiłam Joakima w czerwcu… W tamtym pokoju było mnóstwo balonów, które nadmuchał z okazji swoich urodzin… Wybacz, że o nim wspominam, wiem że tego nie lubisz, ale zapytałeś… To nie znaczy, że macie chować te balony, po prostu mi się skojarzyło - pomachała ręką.
Kirill kiwał głową, co nie było jego typowym manieryzmem. Wzmianka o Joakimie sprawiła, że lekko zadrżał w duchu. Naprawdę nie chciał, aby Alice dowiedziała się, w jakim stanie był mężczyzna. To by mogło zepsuć jej Sylwestra. Co brzmiało jak… wielkie niedomówienie. Pragnął, żeby ten Nowy Rok naprawdę się udał. To była chyba pierwsza impreza, jaką w życiu zorganizował. Poza tym widok Dahla mógł być traumatyczny nawet dla osoby, która go zbytnio nie lubiła. Na przykład dla samego Kaverina. I głównie z tego powodu był gotów się z nim pogodzić.

Nie minęło piętnaście minut i do drzwi apartamentu ktoś zapukał. Te otworzyły się i zajrzał do środka Misha. Był blady jak na siebie. Spojrzał najpierw na Alice, a po chwili na Kirilla.
Harper przeniosła na chłopca wzrok i uniosła brwi w górę.
- Oh, to ty… - powiedziała zaskoczona. Misha milczał i rozejrzał się jeszcze, ale usilnie starał się nie patrzeć w stronę drzwi sypialni.
- To wy się znacie? - Kirill zmarszczył brwi.
- Nie wiedziałem, że to pani… Przepraszam, że panią zaskoczyłem.
- Nie szkodzi… Nie przejmuj się - powiedziała uprzejmie. Zgadywała, że to był Misha, brat partnerki Kirilla. Ten, którego napastował ten pedofil. To w takim razie zrozumiałe, że był taki zestresowany.
- Miło mi cię poznać, jestem Alice… Mów mi po imieniu, żadna ze mnie pani - przedstawiła się i wyciągnęła dłoń do chłopca. Misha podszedł i uścisnął ją.
- Misha Rasputin - przedstawił się.
- Niezwykłe nazwisko - stwierdziła kobieta. Misha zarumienił się. Znał skojarzenia, ale nie mógł całe życie się ich bać.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:21   #513
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Misha i Kira są wielkimi fanami Boney M - wyjaśnił Kaverin. - Na cześć tego zespołu zmienili nazwisko na Rasputin. To jest dopiero oddanie, prawda? - zażartował.
Żartował głównie wtedy, jak był zestresowany. Po chwili pomyślał, że tak właściwie gdyby ktoś inny dał mu to wyjaśnienie, to byłby gotów w nie uwierzyć. Rasputin było bardzo rzadkim nazwiskiem.
Alice parsknęła.
- To w takim razie my pójdziemy. Kirill się wyśpi i wrócimy na imprezę, tak? - zaproponowała. Uśmiechnęła się lekko do przyjaciela.
Kaverin odpowiedział tym samym. Chociaż poczuł się nieco fałszywie. Powinien jej o wszystkim powiedzieć. Jednak nie potrafił.
- Mam nadzieję, że znajdziecie przewodnika dla niewidomych - powiedział. - Alice miała rację, udać się do muzeum sztuki z niewidomą osobą to trochę cios poniżej pasa - mruknął. - Z drugie strony możliwe, że przy starych obrazach będą jakieś istotki? Które mogłaby zobaczyć Kira? To mogłoby być dla niej interesujące. Tak właściwie to ona widzi je tylko przy ludziach, czy też przy obiektach? - zapytał chłopca.
- To zależy, czy z danym obiektem są związane jakieś bardzo silne stare emocje. Wtedy też, od czasu do czasu… - wyjaśnił Misha. Alice słuchała z zainteresowaniem.
- O… czyli może też coś z tego będzie miała - Kirill mruknął.
- Mam nadzieję, że w takim razie przy mnie nie będzie się czuła źle… Bo mogę mieć burzliwe istotki… No nic. Dowiemy się za chwilę. Prowadź Misha… - poprosiła chłopca i spojrzała na Kaverina.
“Jakby miała problem, to i tak idźcie do galerii i tutaj nie wracajcie”, Kirill o mało co nie powiedział.
- A ty masz rozkaz odpocząć - poleciła mu. Po chwili opuściła mieszkanie wraz z młodym Rasputinem. Zapanowała kompletna cisza.
- Mam rozkaz - Kaverin uśmiechnął się do siebie pod nosem. - No cóż… taki rozkaz mogę wykonać.
Wyszedł do drzwi.
- Bawcie się dobrze! - krzyknął jeszcze do schodzących po schodach.

Następnie zamknął drzwi na zamek. Oparł się o nie i westchnął. Przeczesał dłonią włosy i odetchnął głębiej. Miał dużo szczęścia, że to się skończyło w ten sposób. Dopił swoje kakao, po czym zebrał dwa kubki i włożył je do zlewu. Umył je i odłożył. Następnie otworzył lodówkę i zastanowił się, co będzie najbardziej odpowiednim pokarmem dla Joakima. Uznał, że może jogurt pitny. Nie wiedział, czy Dahl miał siłę, żeby gryźć. Wziął wysoką butelkę pełną smakowego produktu mlecznego o smaku pistacji i wanilii. Miał nadzieję, że Fin nie porzyga się od tego. Następnie ruszył do sypialni, aby dowiedzieć się, w jakim był stanie.
Mężczyzna spał na plecach. Jedną dłoń trzymał na klatce piersiowej, a drugą ułożył wzdłuż ciała. Nawet na jego kości policzkowej wykwitł siniak. Oddychał jednak spokojnie i mimo tego co przeszedł, zdawał się w odrobinie lepszym stanie po tych zaledwie dwóch godzinach mocnego snu. Nie rozbudził się jednak, gdy Kirill wszedł. Pozostawał więc w swojej starszej postaci.
Dahl nie wyglądał tak pięknie bez swoich włosów i czaru młodości. No i w tych wszystkich siniakach. Mimo to i tak zdawał się bardziej atrakcyjny od większości mężczyzn. Kirill pomyślał, że musiałby odciąć mu nie włosy, ale całą głowę, żeby przestał się podobać. Choć w tej chwili jego uroda bardziej wywoływała litość i chęć opiekowania się nim, niż zachwyt. Kaverin zastanowił się i doszedł do wniosku, że nie ma sensu go budzić, żeby podać mu trochę jogurtu. Tak właściwie wydawało mu się, że minęło dużo więcej czasu od kiedy tortury się skończyły. Trochę go dziwiło, że Joakim był w stanie spać po tych wszystkich obrażeniach, jakie otrzymał. Z drugiej strony pokazywało to, jak bardzo wykończony był. Kirill wrócił do kuchni i schował jogurt w lodówce. Następnie wrócił do sypialni i położył się na łóżku. Sam również potrzebował snu… Przymknął oczy i czekał, aż zaśnie. Zdawało mu się, że nie potrzebował do tego zbyt dużo czasu.




Misha zaprowadził Alice do hotelu, w którym wynajmowała pokój wraz z resztą Konsumentów. Weszli jednak piętro wyżej. Następnie udali się prosto do jednego z pokojów. Misha włożył kartę do drzwi, po czym wszedł.
- Mm, proszę - powiedział pozwalając po chwili Alice wejść do środka. Światła w środku paliły się tylko w kilku miejscach. Głównie w kuchni i saloniku. Harper rozejrzała się. Widziała sporo słodyczy i torby po lekach. Pudełko po pizzy i stertę gier do grania na konsoli. Na kanapie siedziała młoda blondynka. Była śliczna, miała delikatną dziewczęcą urodę i niesamowite, duże, niebieskie oczy. Zdawały się jednak nieobecne. Jej uwaga bez wątpienia skupiona była teraz na drzwiach wejściowych.
Kira słuchała istotek wokół Mishy, ale były zagłuszane przez te wokół kobiety, która wraz z nim weszła. Było w nich dużo bólu, żalu i lęku, a także kilka o chęci niesienia pomocy. Kobieta zdawała się być mieszanką emocji… Kira powoli podniosła się i westchnęła cicho.
- Miło mi, jestem Kira… - przedstawiła się.
‘Bez wątpienia’ - podsumowała Alice. Jeśli Kirill znalazł sobie jakąś kobietę, musiała być przepiękna jak anioł. I taka właśnie zdawała jej się ta dziewczyna. Miała delikatną urodę, zdawała się również mieć miły charakter, nieco wycofany. Może była opiekuńcza i potrafiła zaleczyć rany, które wiele lat Kaverin sam sobie zadawał. Jeśli tak, to Harper była skłonna wygłuszyć lekkie ukłucie zazdrości, które się w niej nawarstwiło. Kirill tego potrzebował, a ona wiedziała, że nie mogłaby mu tego dać. Skoro jednak dostał to z innego źródła… Alice poczuła ulgę, bo to oznaczało, że mogła się skupić w pełni na swoich obowiązkach… A także na zbudowaniu relacji z Joakimem, tak jak chciała… Nawet jeśli Bóg wie gdzie był i nie musiał być do tego najchętniejszy… Przypomniała sobie jednak jego słowa z Balu Bożonarodzeniowego. O ślubie. Zrobiło jej się znów nieco lżej na duchu. Żałowała trochę, że nie odpowiedziała mu wtedy od razu ‘tak’, ale z drugiej strony, nie chciała, żeby czuł że jest mu oddana tak jak wszyscy jego konsumenci, wolała by patrzył na nią jak na kogoś godnego zostania jego parą…
Tok myśli Alice szalał, a Kira próbowała nad tym zapanować.
- Słyszałam, że Kirill zaproponował byśmy się wybrali do Ermitaża… Misha poprowadzi nas na miejsce, bo zna już okolicę - zaproponowała Rasputin.
- Hmm, w porządku. A jak się ma Noel? Chciałabym się z nim przywitać, dawno go nie widziałam… No chyba, że śpi… - dodała Alice.
- Mogę sprawdzić - dorzucił Misha. Zerknął na Kirę. Ta wzruszyła ramionami.
- Napije się… Napijesz się czegoś? - zapytała zwracając się do Alice.
- Nie, dziękuję. Kirill poczęstował mnie kakao, zanim wysłałam go spać. Kira kiwnęła głową.
- Mm, sen dobrze mu zrobi - stwierdziła.
- Słyszałam, że nie miał najlżejszej noc - westchnęła Harper.
Misha tymczasem poszedł do drzwi sypialni Noela i zajrzał do środka, czy mężczyzna spał, czy może robił coś innego.

Mężczyzna leżał na łóżku. Był szczelnie owinięty kołdrą, spod której wystawała tylko jego głowa i ręce. Trzymał na brzuchu laptopa z włączoną grą. Wystarczył rzut oka, aby Misha rozpoznał Pokemony. Nie wymagało to ani wielkiego myślenia, ani też szczególnie nie stresowało. Idealny wybór na chorobę.
- Słyszałem głosy - powiedział Noel. Zamilkł na moment. - Teraz usłyszałem, jak to zabrzmiało - uśmiechnął się lekko.
Leki przeciwgorączkowe działały. Miał lepszy humor, niż ostatnim razem, kiedy Misha go widział.
- Mamy gości? - zapytał. - I chętnie bym zjadł trochę tego rosołu, który ugotowałeś. Skończył się już? Był pyszny. Ugotuj znowu - poprosił, czy może raczej rozkazał.
- Mhm, mamy, właściwie to masz, całego jednego - rzucił Misha.
Noel odstawił na bok laptop i zapauzował grę, po czym znów spojrzał na swojego… kochanka.
- Jest jeszcze nieco rosołu, mogę ci przynieść - zaproponował nastolatek. Rozległo się tymczasem pukanie do drzwi sypialni.
- Halo, dzień dobry - zagadnęła Alice, zaglądając do środka. Spojrzała na Noela usadowionego w łóżku.
- Och… dzień dobry! - Noel poprawił się na łóżku. Też sięgnął po chusteczkę i oczyścił nos. Odłożył ją na bok i spojrzał na Harper.
- Jak to jest, że za każdym razem, gdy jestem w Petersburgu, ty jesteś chory z gorączką po lataniu? - zapytała, żartując nieco. Misha zerknął na nią, zaciekawiony.
- To ja ci ugrzeję ten rosół - oznajmił i ruszył do kuchni. Kira tymczasem poszła do łazienki. Potrzebowała trochę odsapnąć od aury Alice. Nie była tak dramatyczna, jak ta w O’Hooligans dziś wcześniej, ale nadal była ciężka.
- Dzięki, Misha - powiedział Noel. - Może też masz ochotę? Chłopak ugotował dla mnie pyszną zupę. Jak jesteś głodna, albo nie jesteś… to i tak polecam. Chyba wykorzystał trzy różne rodzaje mięsa. Jest taki gęsty… a ja znów głodny… - zaśmiał się. - Mam wrażenie, że to jakiś defekt. W sensie ta moja odporność. To trochę tak, jak gdyby kupił podstawkę gry, jaką jest latanie, ale potrzebował DLC, czyli zwiększonej odporności, aby rzeczywiście czerpać radość z rozrywki.
Ostatnio nie robił nic, tylko spędzał czas przed komputerem lub konsolą. Więc takie skojarzenia i porównania przychodziły mu naturalnie.
- Cóż, może dobrze by ci zrobiło trochę sportu. Mógłbyś podbudować odporność - zaproponowała Alice. Oparła się o framugę drzwi.
- No cóż, ostatnio zwiększyłem swoją aktywność fizyczną - Noel odpowiedział i spojrzał na Rasputina.
- Na rosół Mishy skuszę się, może nie dziś, ale w ciągu pobytu u was na pewno. Hm… Szkoda, że znów się rozłożyłeś, bo zamierzamy wybrać się wszyscy do Ermitaża, a tak będziesz musiał zostać tu sam… - mruknęła.
- Ja i tak nie lubię za bardzo oglądać starych obrazów - powiedział Noel. - Nie jestem tego typu człowiekiem. Ale sam budynek też jest ładny, powinien ci się spodobać. Pasuje mi do ciebie - mruknął. - Poczekasz tylko chwilę, aż chłopak zagrzeje mi tę zupę? I wtedy pójdziecie - zaproponował. - Kto jeszcze z tobą przyleciał? Misha wspomniał, że tylko ty tutaj przyszłaś w charakterze gościa, gdzie są pozostali?
- Są ze mną jeszcze cztery osoby, ale zostawiłam ich na razie w pokoju hotelowym. Zapewne jednak zabiorę ich na wycieczkę.
- Lepiej, żeby poszli z tobą, niż siedzieli sami w hotelu - Noel zgodził się.
- Przyleciała Jennifer, Abigail i dwaj moi bracia Arthur i Thomas - powiedziała wymieniając członków swojej świty.
Noel pokiwał głową, ale jego mina wskazywała, że nic mu to nie mówiło.
- Poznasz ich, jeśli nie dziś na imprezie, to jak wydobrzejesz - oznajmiła, bo raczej wątpiła, czy Noel pozbiera się do przyjęcia Sylwestrowego.
- Spróbuję się pozbierać do wieczora - mruknął Noel. - Mam gorączkę i katar, na szczęście nie kaszlę, no i boli mnie głowa i gardło. Zejdę może chociaż na samo odliczanie, bo nie chciałbym być zbyt długo. Z jednej strony męka dla mnie, a z drugiej jeszcze was zarażę - skrzywił się. - Wierz mi lub nie, ale nie chcę być zapamiętany, jako ten, przez którego wszyscy leżeli po Sylwestrze w łóżkach. Półżywi, tak jak ja. Rozmawiałaś już z Kirillem? - zmienił temat. - Powiedział ci coś… ciekawego? - zerknął na Alice.
- Jeśli za ciekawego masz na myśli tego… - Harper zerknęła w stronę drzwi.
Noel wydął usta niczym osoba, która zna sekret, ale udaje, że wcale nie. Kobieta kontynuowała.
- Tego człowieka, który napastował Mishę, a którego Kirill zabił, to nie… Nie rozmawialiśmy na ten temat… Przynajmniej nie dużo, wyjaśnił mi tylko, że to jakiś Fin, zgaduję, że jeszcze od Valkoinen… Przykro mi, że ktoś was tu dalej prześladuje, mimo że od Helsinek minęło tak dużo czasu - westchnęła.
Noel momentalnie usiadł.
- On go kurwa zabił?! - wrzasnął. - Mówiłem, żeby go nie zabijał - chwilowo zapomniał o bólu gardła. - Jak to? Dlaczego?
- Znaczy nie powiedział, że go zabił, widziałam tylko jakieś ciało… Nim zatrzasnął drzwi od sypialni - dodała Harper, zaskoczona reakcją młodego Dahla.
Odsunął kołdrę. Okazało się, że cały ten czas spędził w onesie jednorożca. Błękitne rękawy otulały jego ramiona i nogi, natomiast brzuch był pomalowany na biało. Kaptur z głową i rogiem wisiał za jego plecami.
Wstał i ruszył do salonu.
- Misha? - zapytał.
Alice zamrugała. Nie spodziewała się takiego stroju.
Misha drgnął. Był w kuchni, mieszając odgrzewaną zupę w garnku.
- Co się stało? - zapytał chłopiec, słysząc napięty ton głosu Noela.
- Alice wspomniała o martwym Finie w sypialni Kirilla? - młody Dahl zapytał bardzo napiętym głosem. - Chyba uzgodniliśmy, że zero zabijania?
Wyglądało na to, że Noel stał się pacyfistą, który brzydził się odbieraniem życia innym ludziom, nawet jeśli byli wrogami. Przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka… Mogło być jakieś inne wytłumaczenie?
Harper zmarszczyła brwi nie rozumiejąc co się działo. Misha tymczasem stał się bardzo spięty.
- Bo… znaczy… Widziałem ciało w sypialni… Nie wiem czy martwe, ale trochę się wystraszyłem - powiedział ostrożnie. Zerknął na Alice.
- Może zadzwonisz do niego i po prostu go zapytasz? Nie ma sensu zgadywać teraz - zaproponowała wreszcie rozsądnie Kira.
- Hmm… dobrze - Noel był cały czas zdenerwowany i całe jego ciało mówiło, że nie, wcale nie było dobrze.
Ruszył do sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi. To było dramatyczne wyjście, ale potem wrócił do salonu w poszukiwaniu komórki. Była podpięta do kontaktu niedaleko krajalnicy do chleba. Jak na hotelową kuchnię, zdawała się bardzo dobrze zaopatrzona. Odpiął telefon i ruszył z nim do sypialni.
- Miłej wycieczki - młody Dahl mruknął i drugi raz zamknął za sobą drzwi.
Misha wrócił do mieszania rosołu, Harper była zdezorientowana, a Kira zdawała się nieco zmęczona. Chłopiec nalał zupy do miski, po czym poszedł zanieść ją Noelowi.
- To chodźmy… - powiedział, gdy opuścił sypialnię. Też zdawał się zmęczony.
Harper doszła do wniosku, że coś tu było nie tak, ale jeszcze nie wiedziała co. Postanowiła, że wcześniej, czy później się dowie…


Kiedy Kirill obudził się drugi raz, była godzina szesnasta. Późno, ale jeszcze nie tragicznie późno. Wciąż był zmęczony, jednak nie na tyle, żeby wrócić do snu. Obliczył w głowie, że za dwie godziny powinna rozpocząć się impreza. Nie był pewien, czy wszyscy stawią punktualnie, czy też może modnie spóźnią. Chwycił telefon i sprawdził nieodebrane połączenia. Dziesięć od Noela. Prędko do niego oddzwonił.
- Miałeś go nie zabijać! - usłyszał na wstępie.
Kaverin był zaspany i jeszcze nie do końca przytomny. Nachylił się w stronę Joakima, żeby sprawdzić mu tętno na szyi.
- On umarł? - zapytał zaskoczony.
Usłyszał gniewne parsknięcie pełne niedowierzania. Jednocześnie przekonał się o tym, że Dahl był jak najbardziej żywy. I jeden, i drugi. Obydwoje chwilowo nie szczycili się zdrowiem, ale jeden z nich był w zdecydowanie lepszym stanie od drugiego.
- Nie, żyje. Kto ci nagadał takich głupot?
- Alice.
- Alice wie o Joakimie?! - Kaverin podniósł głos.
- Najwyraźniej tak, Misha musiał jej powiedzieć - rzekł Noel.
- Ten mały… - mruknął Kirill.
- Znaczy odniosłem wrażenie, że nie wie o Joakimie, jako o… Joakimie. Bo wypowiedziałaby jego imię - Noel zaczął myśleć. - Mówiła tylko o Finie i Valkoinen.
- Ach, czyli to, co ja jej powiedziałem. To w porządku.
- Jak w porządku, skoro mój ojciec nie żyje?!
- No powiedziałem właśnie, że żyje.
- Chyba obydwoje powinniśmy się jeszcze chwilę zdrzemnąć.
- Racja - mruknął Kirill i się rozłączył.
Następnie wybrał numer Alice i czekał na połączenie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:21   #514
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Chwilę trwało, ale odebrała telefon.
- Obudziłeś się już? - zapytała uprzejmie Harper. W końcu wiedziała kto dzwonił, miała jego numer zapisany na telefonie.
- Tak - odpowiedział Kirill. - Jak tam Ermitaż? Dobrze się bawicie? Pewnie już skończyliście zwiedzać? Jecie obiad?
Pytał, po czym wstał i ruszył do łazienki, aby wykonać drugą tego dnia toaletę. Tym razem nie poranną, lecz popołudniową. Przed wyjściem z pokoju zerknął na Joakima, czy ten się zaczął wybudzać.
Mężczyzna zdawał się ocknąć tym razem. Najwyraźniej głos Kaverina wybudził go z leczniczego snu. A wraz z przebudzeniem dotarły do niego wszelkie bodźce bólowe…
- Tak, właśnie jesteśmy w pizzerii na obiedzie. Niedługo będziemy wracać, bo w końcu trzeba się przygotować na przyjęcie, a mamy tu parę dam, którym to zajmie nieco czasu - zażartowała Harper.
- Ej, nie wyśmiewaj się z Mishy - rzucił Kirill.
Następnie zamilkł. Kiedy zrobił się taki niemiły? Chyba wciąż miał chłopcu za złe, że nie powiedział mu od razu o Joakimie. Choć teraz ta sprawa wydawała się mocno zamierzchła.
- Przepraszam, nieważne. A jak muzeum?
- Ermitaż był piękny. Przepych niektórych rzeźb i całej architektury budynku robi wrażenie… Ale co się dziwić, w końcu to Petersburg… - pokręciła głową, ale tego Kaverin widzieć, ani słyszeć nie mógł.
Kirill pomyślał sobie, że Alice tak opisała budynek, jak ktoś, kto nigdy w nim nie był, ale udawał inaczej.
- Czyli o której tutaj będziecie? - zadał główne i najważniejsze pytanie, które było powodem, dlaczego zadzwonił.
Tymczasem Joakim otworzył oczy. Spojrzał na Kirilla, który obserwował, jak w ułamku sekundy mężczyzna znów stał się młody. To była magia w najczystszym wydaniu.
Wrażenie było wręcz rozpraszające, ale zdołał usłyszeć odpowiedź Alice.
- Myślę, że o dziewiętnastej wszyscy już się wyzbierają i przyjdziemy wspólnie. Przynajmniej z Mishą, bo mówi, że jego rzeczy i tak są w hotelu u Noela… Jak mniemam Kira przyjdzie do ciebie jednak wcześniej - zauważyła Alice.
- ...po jedzeniu... - usłyszał w tle głos Kiry.
- Mówi, że jak skończymy jeść - dodała Harper.
- Ach, dobrze. To wszystko, czego chciałem. Pozdrawiam i erm… wszystkiego najlepszego. Czy coś - powiedział i się rozłączył.
Był kompletnie rozproszony, a i w stanie najwyższego skupienia zdolności społeczne mężczyzny były na mocno przeciętnym poziomie.
- Jak się czujesz? - zapytał, opierając się barkiem o framugę drzwi. Zabrzmiało to oschle, ale to, że w ogóle zadał takie pytanie, zdawało się ogromnym krokiem naprzód w porównaniu do sytuacji z poprzedniego dnia.
- Ergh… - Joakim jęknął. - Jak porażony całą elektrownią atomową, obdarty ze skóry, wybiczowany i skatowany, a potem… przejebany, jak tylko się da i przez kogo się da… i gdzie się da…
- Dobrze - Kirill skinął głową.
- Pewnie będę teraz katalogiem chorób wenerycznych.
- Czyli coś się zmieniło? - zapytał Kaverin.
- Uhm… słuszna uwaga - Joakim próbował się zaśmiać, ale to spowodowało tylko ból żeber. - Muszę się wysikać, ale nie mogę wstać - zmienił temat.
Tymczasem Kirill zmarszczył brwi i podszedł bliżej.
- Masz już krótką szczecinę - mruknął.
- Ej, co z ciebie za dżentelmen?!
- Na głowie, w sensie… twoje włosy… dość szybko odrastają…
- Ach, no tak. Bo włosy są związane z młodością. I czar młodości… sam rozumiesz. Dwa, trzy dni, maksymalnie tydzień i znów będą długie.
- Będę ci je golił dzień za dniem.
- Chyba naprawdę ci na nich zależy - Joakim znów spróbował się zaśmiać, ale spotkał się z tym samym problemem, co wcześniej. - Pomożesz mi… dojść do toalety?
- Przyniosę miskę i przewalę cię na bok.
- To będzie bolesne…
- No a ty chciałeś wstać z łóżka i robić kroki.
- Słuszna uwaga. Nie mogę ruszać za bardzo rękami, więc będziesz musiał sam chwycić i pokierować moim…
Kirill wydał z siebie warknięcie.
- Dobra, dobra, poradzę sobie sam - gdyby mógł, Joakim podniósłby ręce do góry.
Po chwili Kaverin wrócił z miską. Odsunął koc Dahla. Następnie zaczęli współpracować, chcąc ulżyć pęcherzowi Fina.
- Swoją drogą… nie wiem, czy to jest na to dobra pora - mruknął Joakim, kiedy skończył.
- To uwłaczające, że muszę się tym zajmować - Kirill przewrócił oczami, patrząc na zawartość miski. - Już drugi raz.
- Chyba to nie jest dobra pora - westchnął i spojrzał na plecy oddalającego się Kaverina. Chciał mu powiedzieć jeszcze jedną, ważną dla niego rzecz. Zamiast tego spojrzał dłużej na pierścień z księżycowego kamienia. Przymknął oczy. Lekko się uśmiechnął. Przynajmniej jego mięśnie mimiczne jeszcze nie odmówiły mu posłuszeństwa. Oczywiście, stracił prawie wszystko, włącznie z godnością, zdrowiem i siłą. Jednak pozyskał cennego sprzymierzeńca w walce z Bibliotheką. A tak właśnie chciał nazywać Kirilla.



[media]http://www.youtube.com/watch?v=1TG4LBBXedc[/media]

21:56, O’Hooligans, Petersburg, Rosja

Od kilku godzin trwało już przyjęcie. Nie było dramatycznie wielu gości w O’Hooligans, ale na tyle, by trzeba było się pilnować, żeby nie zgubić swoich towarzyszy w lokalu. Rzeczywiście nawet Noel pojawił się, by zapoznać z Konsumentami i przywitać Nowy Rok.
Alice w swojej ciemnej, błyszczącej kreacji przechadzała się po sali. Nie piła alkoholu, a jedynie wodę gazowaną, na co właściciel baru najpierw wyraził dezaprobatę, a gdy dowiedział się powodu, to ogłosił toast. Harper obserwowała jak wszyscy się bawili. Głównie przy stoliku, ale jakimś cudem Abby zdołała wyciągnąć Thomasa, a potem Arthura do tańca. Alice stanęła przy ścianie i obserwowała. Śledziła wzrokiem, gdzie był Kirill ze swoją piękną partnerką. Ta ubrała się w delikatną, jasną sukienkę, w srebrze i bieli. Pasowała do niej i pasowała do niego.
Pasowali do siebie.
To odrobinę kłuło i gryzło rudowłosą. Przytknęła kieliszek do ust w zamyśleniu. Zerknęła na zegar, który odliczał minuty i godziny do północy, a potem na wejście na górę, do apartamentu Kaverina i Rasputinów. Już od pewnego czasu o tym myślała, ale z drugiej strony, Kirill miał tyle godzin, by pozbyć się ciała, że tak właściwie bardziej spodziewała się nie zastać tam niczego. Mimo wszystko, chciała sprawdzić. Poza tym, kilka godzin w harmidrze… Miała ochotę na chwilę ciszy, a na górze wiedziała, że tak będzie. Kirill już ją w tym kiedyś uświadomił, że mieszkanie było wygłuszone…

Alice weszła po schodach na górę. Otworzyła drzwi prowadzące do mieszkania. O dziwo były otwarte, choć tak właściwie każdy mógłby z przypadkowych ludzi wejść i ich obrabować. Jednak Kirill dość często wracał z jakiegoś powodu do siebie, więc może dlatego nie zamykał drzwi za każdym razem. W tej chwili był jednak w pełni zajęty Kirą, więc nie spodziewała się jego przybycia. Wnętrze wyglądało dokładnie tak samo, jak dzisiaj rano, kiedy piła kakao z Kaverinem. Podeszła do sypialni, bo właśnie ten pokój ją najbardziej interesował.
Otworzyła drzwi…
Na samym początku go nie rozpoznała. Pomyślała: o jakiś trup. Po pierwszej sekundzie miała po prostu obrócić się i wyjść. Ale wtedy… została… i przyjrzała się… To był jakiś starszy, łysy mężczyzna. Pokryty siniakami i strupami. Czerwień i fiolet zdobiły prawie każdy centymetr jego ciała. Potem jednak przyjrzała się rysom jego twarzy… To… to był Joakim? Wydałoby się to śmieszne, ale upewniła się dopiero wtedy, kiedy jej wzrok spoczął na podbrzuszu mężczyzny. Tak, to był Joakim.
Ogarnęło ją zimno i gorąco jednocześnie. Upuściła torebkę i zrobiła krok w tył, ledwo łapiąc dech. Zaczęła się dusić. W oczach stanęły jej łzy i poczuła silny ból w klatce piersiowej, kiedy krzyk i wycie bólu próbowały się wydostać ale nie mogły.

Nagle słowa Kirilla, Mishy i Noela nabrały zupełnie nowego sensu. Dlaczego trzymano ją w takiej nieświadomości. Dlaczego Kirill tak usilnie chciał odsunąc ją od tego pokoju. Poczuła ukłucie żalu, zdrady, rozpaczy. Przeszyły ją na wskroś. Poczuła się pijana.
Elektryczny dreszcz przepłynął po jej kręgosłupie.
Poczuła jak gorąco i chłód przepełniły jej serce. Zaczęła płakać, ale w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej. Nie zapalała żadnego światła, a jednak to migotało światełkami na ścianach, rzucając cienie. To tu stała się tragedia w czerwcu i to właśnie tu położono teraz jego ciało. Ogarnęło ją kolejne silne uczucie.
Samotność.
Taka była. Zawsze. Samotna.
Skoro tak. Skoro właśnie tak miało być.
Złote krople zostawiały ślady na jej policzkach i skapywały na czarną suknię. Wpadały na nią niczym spadające gwiazdy. Cała jej skóra powoli zaczęła pokrywać się złotem, jak i jej włosy.
Umysł Alice wygasił się i zatopił w smutku i żalu.
I nowym doznaniu. Chęci zabierania.
Pragnęła zabrać wszystkim, wszystko to, czego jej brakowało.

Alice tego nie wiedziała, ale Kira upadła. Znajdowała się piętro niżej. Wciąż widziała i słyszała istotki, które zostały po torturach Joakima. Było ich mniej, niż rano, i mieszały się z tymi festynowymi z ostatnich godzin. Trochę ją bolała głowa od tego całego przekroju duchów, jednak robiła dobrą minę do złej gry. Dla Kirilla i pozostałych. Zresztą po pewnym czasie i tak przywykła do ciągłych szeptów, a nawet udało jej się nieco wyciszyć je.
Teraz jednak głos istotek zmienił się w milczenie. Po tym całym gwarze zdawało się ogłuszające. A potem zaczęły wibrować… jeden dźwięk, jedno natężenie głosy. Zaczęły wirować i podążać w górę, na wyższe piętro. Było ich coraz więcej. Zlatywały się z całej okolicy, może nawet całego miasta…
- Kira… - szepnął Kirill.
W porę pochwycił Kirę, kiedy ta straciła przytomność. Całe jej ciało drżało, a oczy były wywrócone do góry. Kaverin poczuł, jak mocno i szybko jego serce biło. Był przerażony.

Tymczasem Alice…
Jej włosy wzleciały w górę. Pokryły się złotem, ale też stały się nieco półprzezroczyste… Znacznie zwiększyły swoją objętość i długość. Pojawiła się w nich siatka utkana z małych, drobniutkich gwiazd. Świeciły jasno i mieniły się niczym diamenty. Część pasm zaczęło się splątywać z sobą w warkocz, jednak tylko na krótkich fragmentach. Włosy Harper opadły na jej ramiona, a potem na suknię. Ta, do tej pory czarna, nagle zalśniła złotem. Niektóre pasemka Alice wczepiły się w nią, jak gdyby stanowiły jedną całość. Sam materiał zdawał się również bardziej utkany ze światła i efemery, niż faktycznych nici. Jej stopy wzniosły się ponad podłogę i nawet nie wiedziała, w którym momencie. Czarne buty zalśniły złotem, podobnie jak reszta jej ciała. Wtem z jej pleców wystrzeliły świetliste promienie. Były jasne, niczym słońce, oślepiały, jeśli spojrzeć na nie bezpośrednio. Łączyły się z sobą na podobieństwo skrzydeł. Blask, który padał zza Alice, nadawał jej dodatkowego majestatu. Złoto zdawało się skrzyć jeszcze bardziej, niż przedtem. Skóra kobiety wygładziła się i zrobiła marmurowo blada, przez co sprawiała wrażenie prędzej niezwykłej rzeźby, niż faktycznego, żyjącego człowieka. Wtem na całym jej ciele pojawiły się drobne, pulsujące żyłki, które świeciły wszystkimi kolorami tęczy. Było ich niewiele i przytłaczało je złoto, jednak właśnie dzięki nim postać Harper nie zdawała się monochromatyczna. Dodało to jej głębi i szlachetności. Wyciągnęła mimowolnie przed siebie prawą rękę. Jej dłoń rozszczepiła się w długi łuk, który mógł mieć półtora metra długości. Lśnił opalizującą bielą. Alice nie potrzebowała kołczanu i strzał. Te miały wyfrunąć spod jej lewej i w tej chwili jedynej dłoni, kiedy tylko dotknie napiętej cięciwy. Coś w wyglądzie łuku przywoływało na myśl harfę. Jak gdyby Harper… czy może raczej Dubhe… czyniła z zabijania piękną muzykę. Requiem dla każdego jej wroga i nieprzyjaciela…
Alice obróciła głowę w bok i ruszyła w stronę okna. To zadygotało. Nie była w stanie się w nim przejrzeć, bowiem jasność jej ciała przytłaczała wzrok. W pokoju nie było nawet jednego cienia, który można było dostrzec na widoku.
Szkło poddało się jej woli, a ona zrobiła krok w górę i znalazła się na poziomie parapetu.
Pękające szkło zbudziło Joakima, a jego ruch zwrócił uwagę Gwiazdy Energii. Obróciła głowę w jego stronę i wycelowała łuk.

Dahl otworzył oczy… a potem znów je zamknął. Ten blask… co to było? Czy on… umarł? To była jego jedyna myśl. W całym swoim życiu widział wiele rzeczy, ale to? Jeśli tak nie wyglądało oblicze Boga, to jak w takim razie miało? Czy mógłby w jakikolwiek sposób przebić to, co prezentowała ta… istota? Jeśli tak można było nazwać emanację pierwotnej siły, która znajdowała się tuż przy nim. Joakim miał wrażenie, że znalazł się tuż przy reaktorze termojądrowym, czy innej ekstremalnie niepojętej, intensywnej sile. Poczuł w sobie… ukłucie. Ukłucie budzącej się bieli.
“Nie”, pomyślał. “Nie”.
Przymknął oczy, próbując powstrzymać budzącego się Aliotha. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, i obie siły się zetkną… po Sankt Petersburgu nic nie zostanie. Na przestrzeni wielu kilometrów… a może i dziesiątek lub nawet setek… pozostanie wielka, czarna, ziejąca dziura. Nie mógł na to pozwolić. Już wolał zginąć. Czekał na to, co się wydarzy. Choć tak właściwie nie było to czekanie, lecz bardziej intensywna walka z pierwotnym instynktem. Instynktem duszy, która wypływała powoli na powierzchnię…
Istota opuściła łuk, po czym obróciła znów głowę i wzięła wdech w płuca, jakby mroźne powietrze Petersburga pobudzało ją. A następnie po prostu błysnęła i zniknęła. Pozostała po jej ruchu jednak smuga, niczym warkocz za kometą. Przez kilka sekund Joakim mógł dostrzec go, nim rozpłynął się na ciemnym niebie. Gdy blask zniknął, w pokoju zrobiło się fatalnie wręcz czarno. A potem rozległ się hałas. Ktoś wpadł do mieszkania.
To był Kirill.
Joakim spojrzał na niego. Jego oczy były pozbawione źrenic i tęczówek. Czysta, promieniująca biel. Kaverin wzdrygnął się na ten widok. Zwłaszcza że zobaczył w spojrzeniu Dahla czystą panikę. Nie dawał sobie rady. Przegrywał tę walkę. Przypominał rozbitka, który tylko jednym palcem trzymał się tratwy i miał puścić za trzy sekundy… dwie… jedną…
Otworzył usta. Biały dym zaczął wyciekać spomiędzy nich. Dahl próbował zamknąć szczękę, walczył z tą siłą...
Kaverin przymrużył oczy… Skoczył do przodu. Oczyścił umysł… następnie przystawił swoje usta, do ust Joakima. Wyglądało to tak, jak gdyby namiętnie go całował, podczas gdy w rzeczywistości połykał dym… pochłaniał go… próbował oczyścić… Jego ciało zaczęło promieniować srebrem. Wszedł w Imago. Próbował blaskiem Megreza przytłumić Aliotha. Zalśnił jasno, odwracając bieg czasu. Z każdą kolejną sekundą biały dym wracał do ciała Joakima.
Jedna sekunda… dwie… trzy…
Alioth zaczął zasypiać…
Kirill zaświecił raz jeszcze i padł wyczerpany na ciało Dahla. Sam Joakim zasnął natomiast snem tak mocnym, że przypominał śpiączkę…

Misha wbiegł po schodach i natrafił na dwóch mężczyzn, nieprzytomnych i jedno całkiem wybite okno. Zamrugał zdezorientowany. Obrócił się i chciał zbiec na dół. Musiał zawołać Noela, on na pewno będzie wiedział co robić…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:23   #515
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Noel jednak siedział tuż przy Kirze.
- Możesz zadzwonić po pogotowie? - zapytał jedną kobietę, która akurat była najbliżej.
- Ale ja już zadzwoniłam - odpowiedziała blondynka, która już nieco pijana lekko kołysała się w takt bardzo głośnej muzyki. Nawet tego nie zauważała. Trzymała w dłoni komórkę.
- Zadzwoń po pogotowie - powtórzył Noel.
- Zrobiłam to za pierwszym razem…
Noel był przerażony, choć na to nie wyglądał. Kira wyglądała koszmarnie. Umierała w jego dłoniach, tak to wyglądało. Z jej ust toczyła się pienista ślina, a oczy próbowały przewrócić się na drugą stronę. Kirill kazał mu zaopiekować się nią, ale nie wiedział, co zrobić. Inna sprawa, że czuł się coraz gorzej, gdy leki przeciwgorączkowe przestały działać.
- Zadzwoniłam - powtórzyła blondynka, już łagodniej.
Nikt z nich nie usłyszał tutaj krzyków Mishy. Dubstep przyćmiewał wszystko.
Misha rozejrzał się za Abigail i Jennifer. Te dwie kobiety, tak jak i bracia Alice zdawali się w miarę ogarnięci. Niestety nigdzie nie dostrzegał samej rudowłosej, co również go martwiło. Podszedł do Noela.
- Może weźmy ją stąd i poczekajmy na karetkę. Ja zadzwonię, może potrzeba jej tlenu… - zaproponował chłopiec.
- Nie wiem, myślisz, że można ją przenosić? - zapytał Dahl, trzymając głowę kobiety mocno. Najbardziej bał się, że podczas drgawek zacznie uderzać w podłogę i dojdzie do jakichś trwałych uszkodzeń. Tak właściwie nie wiedział, czy już do nich nie doszło. Bo co spowodowało jej obecny stan? Miał o to zapytać Kirilla, ale ten wybiegł po schodach na górę, skąd teraz zbiegł Misha… co do cholery zdarzyło się na piętrz?!
- Kirill i twój tata są nieprzytomni na górze - chłopiec powiedział zaniepokojonym tonem. Jak przyjedzie ambulans będzie musiał pojechać ze swoją siostrą, musiał więc przekazać wszystkie informacje Noelowi...
- Nieprzytomni? Czemu nieprzytomni? Co się stało? - Noel wrzeszczał, próbując przekrzyczeć muzykę.
Tymczasem podszedł do nich Thomas.
- Co się dzieje? - zapytał. - Cholera… wezwaliście pogotowie?
- Tak… podobno tak, ale nie wiem - odparł Noel, spoglądając na Kirę.
Tymczasem przybyła do nich również atrakcyjna, młoda blondynka.
- Wyglądasz kompletnie jak… - Jennifer zaczęła.
- Joakim, mój ojciec, tak - Noel odpowiedział lekko zirytowany.
- Ja chwycę za stopy, ty za barki i ją wyniesiemy. Dobrze? - zapytał Thomas.
- Dobrze - Noel skinął głową. Przystąpili do wykonania zadania. - Co się stało na górze? - raz jeszcze zapytał Mishy.
- Nie wiem, kiedy wbiegłem na górę, okazało się, że okno jest zbite, a Kirill i Joakim są nieprzytomni… - wykrzyczał Misha przekrzykując muzykę. Do reszty grupy dotarła Abby, ciągnąc Arthura, z którym właśnie skończyła tańczyć. Zamrugała widząc Kirę w takim stanie.
- Co się stało? - zapytała, jako kolejna. Najwyraźniej wszyscy byli w pełni zorientowani, czujni i gotowi…
- Nie wiem - odpowiedział Noel. - Wydaje mi się, że użądliła ją pszczoła i ma wstrząs anafilaktyczny - rzekł.
Widział coś takiego w telewizji. Uznał, że może nie wydarzyło się dokładnie to, ale coś bardzo podobnego.
- A jest uczulona na jad pszczoły? - zapytał Arthur. - To mi nie wygląda na wstrząs anafilaktyczny.
- Jest lekarzem - wyjaśnił Thomas.
- Nie wiem. Jest? - Noel spojrzał na Mishę. Powoli z Thomasem transportowali drżącą Kirę w stronę wyjścia. Na szczęście była leciutka.
- Nie… Nie jest uczulona na pszczoły, ani żadne żądlące stworzenia… znaczy, z tych zwykłych, poza tym, chyba nie ma pszczół o tej porze roku - zauważył Misha. Szedł obok nich, tak samo jak pozostali.
- To mógł być pająk - Noel przyznał. - Tak, masz rację. To na pewno był pająk.
- To możliwe - przyznał Arthur. - Jad pająka mógłby mieć taki sam efekt, jeśli byłaby na niego uczulona. Taki sam, ale nie taki, jak ten - rzekł, idąc obok mężczyzn. - To jakaś padaczka. Czy uderzyła się w głowę?
- Kto wie, niby nie tańczyła zbyt dziko, ale całkiem możliwe - odparł Noel.
- Gdzie jest Alice? - zapytała Abby, rozglądając się najpierw po nich, a potem po sali, gdy z niej powoli wychodzili na zewnątrz.
- Widziałam ją, jak szła na górę - wtrąciła się Jennifer. - Nie wiem po co, ale to było chyba przed atakiem…
- ...Kiry… - Noel służył pomocą.
Jennifer zmarszczyła brwi.
- Myślisz, że ktoś wpisał jej nazwisko do notatnika śmierci? - zdziwiła się.
Noel i Thomas wynieśli Kirę na zewnątrz.
- Nie rozumiem, co masz na myśli - odpowiedział jej Noel.
- O nie, już wiem - powiedział Thomas. - Alice była zazdrosna o Kirilla. Dosypała jej coś do drinka i uciekła.
- To nie pora na żarty - odpowiedział Arthur.
Thomas wydął usta, co sugerowałoby, jakoby wcale nie żartował.
- Nie widziałem jej na piętrze… - zauważył Misha.
- A stamtąd nie ma innych dróg na zewnątrz… - dodał. Tak pomyślał, więc raczej nie miałaby jak uciec… chyba, że przez wybite okno, ale nie wyraził tego poglądu na głos. Na razie był śmiertelnie zatroskany o swoją najdroższą siostrę. Nigdy nie widział ją w takim stanie. Widywał ją w złych, gdy wychodziła czasem spod ręki Rolana, ale nigdy nie wpadła w coś takiego sama z siebie kompletnie bez wcześniejszych ostrzeżeń…
Gdy byli na zewnątrz, rozejrzał się nerwowo w poszukiwaniu nadjeżdżającej karetki. Miał nadzieję, że dotrą tu szybko.
- W sensie… że najpierw zrobiła to tej dziewczynie… - zaczęła Jennifer. - Potem poszła na górę…
- Otruła Kirilla i mojego ojca…
- Po czym skoczyła z okna - dokończyła de Trafford, kiwając głową. - Skończyła z sobą.
- Nie oszukujmy się, wszyscy spodziewaliśmy się czegoś takiego prędzej czy później…
- Czekaj, jakiego twojego ojca? - zapytała Jenny, marszcząc czoło.
- No bo Joakim, mój ojciec - Noel skrzywił się - jest w Petersburgu.
- Wow - mruknęła Jenny. - Kirill i Joakim w jednym mieście? To dopiero początek zabawy, tak mi coś mówi - skrzywiła się. - Biegnę na górę, zobaczyć co z nimi.
Noel i Thomas przykucnęli przy ziemi, aby położyć przy niej Kirę. Ten pierwszy zabezpieczał jej nogi.
- Pójdę z tobą, może mogę im jakoś pomóc - powiedział Arthur. - Bo jej to musi pomóc pogotowie. Sam nie zrobię nic samymi rękami - mruknął i ruszył w stronę O’Hooligans.
- Mam nadzieję, że tam trafimy… - mruknęła Jenny pod nosem.
- Wejście nie jest trudne, to proste schody - rzucił Misha, ale zamierzał zostać z Kirą.
- To ja pójdę z nimi… - powiedziała Abby. Cofnęła się do lokalu i w towarzystwie Jenny i Arthura udała na schody, które wiedzieli już, że prowadziły do mieszkania Kirilla, gdzie później miało się odbyć afterparty.

Minęło kilka minut. Karetka nie przyjeżdżała.
- No cóż… - mruknął Noel. - To jest Sylwester godzina przed północą. Albo nikt nie pracuje, albo ci, którzy pracują, mają mnóstwo roboty w całym mieście. To w końcu Sylwester… godzina przed północą.
Tymczasem od minuty stopniowo Kira dygotała coraz mniej. Ale dopiero teraz stało się to zauważalne. Było jej zimno i czuła się zmęczona. Zarówno od tego ciągłego drżenia, jak i istotek…
- Kira? - zapytał Noel. - Kira!
Kobieta lekko rozwarła oczy. Była na w pół przytomna…
Rasputin spróbowała się rozejrzeć za stworzonkami. Porażający hałas zniknął. Istotek było ledwo co, tak jakby odeszły w większości. Gdziekolwiek były, czuła się wykończona.
- Gdzie jestem? - zapytała zdezorientowana i osłabiona.

Tymczasem trójka Konsumentów zdołała wejść na piętro. Jenny zobaczyła drzwi apartamentu, które pozostały lekko uchylone. Gdy je pchnęła, ukazało jej się mieszkanie wysypane balonami, co przywiodło jej na myśl hotel w Helsinkach.
- Całkiem tu ładnie - powiedziała, ale zabrzmiało to ponuro. Coś w stylu “jakie miłe miejsce, żeby w nim umrzeć”.
Arthur również wszedł i zaczął rozglądać się po otoczeniu. Na szczęście apartament wcale nie był aż taki duży. Tutaj kuchni, tam łazienka… Puste. Sypialnia musiała znaleźć się dalej. Wszedł do środka. Spostrzegł starszego, łysego mężczyznę. To był trup. Leżał na nim Kirill, który oddychał, ale bez wątpienia był nieprzytomny. Podszedł do niego i prędko przewrócił na plecy. Zbadał mu tętno na tętnicy szyjnej i promieniowej. Było. Potem wyjął komórkę z kieszeni, włączył latarkę i zbadał odruch źrenic na światło. Zachowany. Nie miał nastroju na badanie denata, ale z lekarskiego obowiązku przystąpił do niego.
- On żyje - mruknął zaskoczony.
- Aha. Joakim - westchnęła Jennifer.
- To Joakim…? - okazało się, że Arthur mógł być jeszcze bardziej zaskoczony niż przedtem.
Abby weszła do środka i zobaczyła Joakima.
- Mój kochany Jezu… - wysapała, widząc go w takim stanie. Chyba nigdy nie widziała go w aż tak złym stanie… Potem spojrzała na Kirilla, a następnie na wybite okno. Ruszyła w jego stronę, ale potknęła się o torebkę Alice. Zerknęła na nią… A następnie ją podniosła w milczeniu. Nie rozumiała co się tutaj wydarzyło, miała pustkę w głowie.
Jennifer zmarszczyła brwi.
- Do tego trzeba Sherlocka Holmesa - mówiła, kiedy Arthur ich zbadał. - Czy jest tu jakiś liścik? - zapytała, rozglądając się dookoła. Po części żartowała. Podeszła do rozbitego okna. - Erm… to szkło… Krawędzie są stopione - mruknęła i dotknęła ich. - Jeszcze ciepłe. Czyli… nakryła Joakima i Kirilla w jednym łóżku… a potem - zmarszczyła brwi.
- Zobacz, czy nie leży pod blokiem - polecił jej lekarz.
- No tak - mruknęła.
Otworzyła okno i wyjrzała na zewnątrz w poszukiwaniu śladów czegokolwiek niespodziewanego. Albo spodziewanego, jak ciało Alice, która popełniła samobójstwo, wyskakując przez okno. Choć ta hipoteza zdawała się coraz mniej prawdopodobna.
Niestety nie zastała tam ciała, ale dostrzegła,że szkło rzeczywiscie nie pękło do wnętrza pomieszczenia, jak byłoby w przypadku, gdyby ktoś przez nie tu wpadł, lecz wypadły na zewnątrz, na parapet i zapewne w dół, jakby ktoś się przez nie stąd wydostał. Dodatkowo parapet również był gorący i lekko nadtopiony.
- Jej torebka ze wszystkimi rzeczami jest tutaj… - powiedziała Abigail. Zaczęła się nie na żarty martwić. Spojrzała znów na obu mężczyzn. Podeszła i spróbowała potrząsnąć Kirillem, a potem lekko Joakimem. Któryś mógł wiedzieć co się stało…
- Są bladzi i wyczerpani. Ten to szczególnie - mruknął Arthur, spoglądając na Joakima.
Nie do końca wiedział, dlaczego wszyscy zachwycali się jego urodą. Musiał mieć magnetyczną osobowość.
- A także mają dziwnie szybkie tętno. Ale ich stan wydaje się stosunkowo stabilny. Choć w normalnych okolicznościach już bym dzwonił po karetkę. Tylko czy chcemy wysłać ich do szpitala? - zastanowił się, spoglądając na Abby.
- Może dajmy im godzinę… Jeśli nie będzie poprawy, albo cokolwiek się pogorszy… Wtedy ich wyślemy do szpitala - zaproponowała. Nie chciała, by wszystkie osoby okazały się kompletnie wyłączone. Zastanawiało ją co tu robił Dahl, z tego co wiedziała, był w pobliżu Alicii. Po trzecie, cały czas martwiła się, niemożnością zlokalizowania wskazówki gdzie może być Alice…
Byli w kropce…


Tanya szła wraz z mamą i tatą za rękę w stronę głównego placu. To była jej pierwsza wyprawa w jej siedmioletnim życiu o tak późnej porze. Obiecali jej, że pójdą na pokaz świateł. Pan Królik, wielki, biały pluszowy zając szedł razem z nimi, za rękę z tatusiem. Tanya była podekscytowana i podskakiwała co rusz, zmuszając rodziców do wspólnego podnoszenia jej w górę, jakby podlatywała, czemu towarzyszyło wesołe ‘Hopla’. Dziewczynkę bardzo to bawiło. Pozostało już niewiele drogi, gdy coś w kącie oka zwróciło jej uwagę. Obróciła głowę w prawą stronę i obserwowała niebo. Pojawił się na nim pulsujący złoty blask.
- Fajrerwerk! Fajrererwerk! - zawołała dziewczynka obserwując piękny, złoty kwiat, który rozrósł się na ciemnym niebie. Był jednak niezbyt okazały. Dwoje rodziców również spojrzało w tamtą stronę, chcąc zrozumieć o czym mówiła ich córka, w końcu nie słyszeli typowego dla wybuchu fajerwerków huku… Zanim jednak zrobili cokolwiek rozległ się piękny, cienki świst.
Trzy ciała zostały przebite cienkimi, ostrymi i długimi strzałami. Te wbiły się również w ziemię na której stali, przez co ich ciała nie upadły na ziemię, tylko zawisły na przebijających ich strzałach bezwładnie. Kobieta i mężczyzna zbledli i stracili przytomność, ich krew powoli zaczęła cieknąć po strzałach. Wsiąkała w nie i sprawiała, że długie, półprzezroczyste wstęgi, które pięły się aż do nieba zaczynały świecić bardziej, intensywnym złotem. Tanya obserwowała to. Spojrzała na Pana Królika i wyciągnęła do niego rączkę, nim usłyszała szept w uszach.
‘Szczęśliwe dzieciństwo… Daj mi je’ - piękny, cudowny głos anioła uśpił ją do wiecznego snu. Jej wstęga również rozbłysła.
Trwało to kilkadziesiąt sekund i wstęgi zniknęły. Ciała na strzałach tymczasem pozostały, kompletnie wysuszone z krwi…
Gwiazda na niebie znów błysnęła i zniknęła, przenosząc się gdzieś indziej…


- Ech… co tym razem? - zapytała Wendy Eddington.
Poprawiła okulary na oczach. Była starszą, dość pulchną kobietą. Wczoraj świętowała swoje sześćdziesięcioletnie urodziny, ale nie miała wrażenia, że to powód do świętowania. Robiła się tylko starsza i starsza… Żadnej imprezy z tego powodu też w życiu nie miała. Dzień przed Sylwestrem ludzie spędzają czas na przygotowaniach, nie na przyjęciach urodzinowych. Dlatego też spędziła ten czas sama z butelką dobrego wina i serią filmów o Bridget Jones. Jako że fatalnie znosiła alkohol i bardzo rzadko piła, miała kaca przez cały następny dzień. Który musiała spędzić w pracy.
- Ach… to co zawsze. Mniej więcej pięćdziesiąt stałych pulsów z całego świata - odpowiedział Brian Johnson. - Tych, które powtarzają się co rok i nic nie znaczą.
- To dlaczego marnujesz mój czas…? - Wendy poprawiła okulary na nosie. - To znaczy… przepraszam. Dlaczego postanowiłeś pofatygować się do mnie?
- Bo właśnie otrzymaliśmy dodatkowy, bardzo silny. Chyba nie było drugiego tak silnego od czasów Islandii.
- Gdzie tym razem? - Eddington westchnęła. - Niech zgadnę. Kambodża.
Kambodża ostatnio była popularną lokalizacją punktów o podwyższonym PWF.
- Sankt Petersburg.
- Oczywiście, Rosja - Wendy westchnęła. - Dobrze, że przyszedłeś. Według zaleceń mamy jak najszybciej zgłosić kolejny taki duży pik PWF. Zadzwonię do Ergastulum, wyślą jak najszybciej oddział przez Portal.
- Oczywiście - odparł Brian. - Dziękuję.
- Nadal jesteś obrażony, prawda?
- Oczywiście - odpowiedział, odchodząc.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:23   #516
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację

Albina Orlova, wraz ze swoim mężem Pashą, jak co roku od czterdziestu lat małżeństwa, spędzali Sylwestra u siebie.
- Mam dla ciebie prezent - powiedział Pasha i uśmiechnął się tajemniczo. Albina pokraśniała i poprawiła swoją błyszczącą koszulę w piękne kropki.
- Oh, ale do świąt jeszcze trochę czasu… - przypomniała mu.
- Tak, ale dziś jest nasza rocznica…
- Nie zapomniałeś? Pewnie Olga ustawiła ci przypomnienie w telefonie, ty stary cwaniaku… - powiedziała kobieta, krępując się, ale uśmiechała się do niego zadowolona. Starszy pan podszedł do kuferka, który zabronił wcześniej otwierać Albinie, teraz sam otworzył go i wyjął z niego gramofon. Następnie włożył dużą, czarną płytę. W saloniku rozbrzmiała piękna muzyka lat sześćdziesiątych.
- Zapraszam panią ze stolika numer jedenaście… Do tańca… - powiedział, jakby mówił do mikrofonu. Albina zachichotała, jakby nagle odmłodniała o czterdzieści dwa lata… Mężczyzna podszedł do niej tanecznym krokiem i objął ją w pasie. Ona oparła mu dłonie na ramionach, a potem podała jedną w jego dłoń i zaczęli tańczyć do starej piosenki ich młodości. Przytulili policzek do policzka i tańczyli. Kobieta cmoknęła go w policzek.
- Tak, Olga ustawiła mi przypomnienie, ale to ja ją o to poprosiłem.
- Dobra ta nasza wnusia - zażartowała Albina. Obracała się, kiedy dostrzegła przez uchylony balkon nietypowy błysk. Zainteresował ją, bo wyglądał jak spadająca gwiazda.
- Zobacz Pashka… Gwiazda spada… - powiedziała.
- Nie meteor? - zapytał. Ostatnimi czasy Pasha nabawił się lęku przed tym, że z nieba spadnie mu na głowę meteor, albo jakiś kosmiczny śmieć… Zatrzymał się wraz z żoną i w tym momencie ich złączone w uścisku tanecznym ciała, przeszyła jedna strzała.
‘Ciepło i miłość od starszego pokolenia… Wspólne długoletnie życie… Dajcie mi je’
Rozbrzmiało jak najsłodsza melodia w ich umysłach, nim wyzionęli ducha.
Złote wstęgi znów zajaśniały i zniknęły. Na petersburskim niebie znów pojawił się błysk.


The Ledbury było elegancką i drogą londyńską restauracją. Znajdowała się w Notting Hill na północ od Tamizy i Hyde Parku. Serwowano tam głównie kuchnię nowoczesną. Jedną z tych, gdzie ważniejszy jest sposób podania dania na talerzu oraz teoretyczna jakość, niż ilość i odpowiednie zaspokojenie głodu. Oczywiście, że właśnie to miejsce wybrano na Sylwestra dla ekipy antarktydzkiego Ergastulum. Nie było to typowe miejsce na tego typu imprezy, jednak zostało bardzo dobrze przygotowane. Nie tylko ozdoby nadawały odpowiedniego nastroju. Również zatrudniono naprawdę profesjonalny zespół jazzowy z czarnoskórą wokalistką na czele. Dwadzieścia osób kołysało się w takt uroczej muzyki, klaszcząc i krzycząc wtedy, kiedy kubańskie rytmu tego od nich wymagały.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=wXDkSKpH1Ns[/media]

Katherine Cobham tańczyła najlepiej z nich wszystkich. Znała się na tańcu. W podstawówce uczęszczała na zajęcia baletu w lokalnej szkole tańca. A potem regularnie dbała o gibkość ciała. Następnie to IBPI dbało o jej gibkość. Musiała ją utrzymywać, jeśli chciała polegać na swoim ciele. Jej moc polegała na błyskawicznym tworzeniu swoich klonów. Niewiele to dawało, jeśli miałaby klonować gówno. Dlatego chodziła na siłownię i dbała do siebie.
- Wow! - krzyknął Edmund Thomson, kiedy Kate wskoczyła na scenę i zaczęła zmysłowo kręcić biodrami, uginając kolana i schodząc coraz niżej. Potem powoli podnosiła się. Mogłoby to wypaść tanio i w kiepskim guście. Ale przynajmniej w oczach Australijczyka zdawało się cholernie seksowne.
Delikatne światła opadały na wnętrze The Ledbury. Głównie żółte i czerwone. Jednak dominował tutaj połmrok z akcentem na “mrok”.
- Jest naprawdę dobra - powiedział Ed. - Aż chcę z nią zatańczyć. Choć normalnie to ja nie tańczę.
- Kto wie, może i ja z tobą dzisiaj zatańczę - mruknęła Tallah Zaira.
Uśmiechała się i pozwoliła sobie chociaż na jeden dzień zapomnienia. Niedawna sprawa z jej wnukiem dobijała i wysysała z niej siłę. Jednak miała już trochę lat i przez całe swoje życie takich spraw przeżyła chociaż trochę. I wyciągnęła z nich jeden morał. Czasami jest czas na płacz. Ale czasami na świętowanie. I dzisiaj była noc na świętowanie.
Dopiła do końca drinka.
Wstała i podniosła ręce do góry. Powoli ruszyła w stronę niewielkiego, kameralnego parkietu, bardziej poruszając biodrami i piersiami, niż samymi nogami. Rozległy się głośne oklaski i okrzyki zachęcające Tallę do włączenia się w taniec do kubańskiej muzyki.
- Przysięgam, zaraz zrobię szpagat, żeby tylko znów mnie zauważyli - mruknęła Cobham do dziewczynki siedzącej na taborecie na scenie.
Camille Desmerais uśmiechnęła się lekko. Siedziała wraz z muzykami tylko dlatego, bo chciała. Nie grała na żadnym instrumencie, ale to jej nie powstrzymało. Trzymała szklankę z sokiem pomarańczowym z dodatkiem lodu. Pociągała go przez słomkę, obserwując znajomych. Postanowiła właśnie z nimi spędzić Sylwestra. Niestety nie miała chwilowo lepszych przyjaciół. A ci nie byli wcale źli…

Wnet muzyka przestała grać. Piosenkarka przez chwilę czytała informację z komórki. Najpierw w milczeniu. Potem na głos.
Wnet po The Ledbury wzniósł się zbiorowy głos lamentu.
Tallah Zaira myliła się. Dzisiaj wcale nie był czas świętowania.
Dzisiaj był czas pracy.
I płaczu może jednak też.


Pół godziny przed wybiciem północy Luba Tamarkin wyszła wraz ze swoją matką Ulyaną i dwuletnią córeczką Xenią na podwórko, pobawić się z psem Puszkinem piłką, czekając na pokaz fajerwerków o dwudziestej czwartej. Xenia siedziała w wózeczku i klaskała w dłonie, nieświadoma tego co dzieje się przed nią, ale mama się śmiała, a pies wesoło szczekał to było dobrze. Babcia też klaskała i było bardzo dobrze.
- Puszkin, aport! - zawołała Luba i rzuciła kijek. Pies zaszczekał i pognał za patykiem, za moment przyniósł go kobiecie. Ta zaczęła z nim niby uciekać, a on zaszczekał wesoło i ruszył w pogoń, podskakując. Kobieta przebiegła kilka metrów, gdy rozległ się świst i przebiła ją strzała, unieruchamiając jej ciało w bezruchu, w pół kroku.
‘Szczęśliwe macierzyństwo. Daj mi je’ - odezwał się szept wiatru.
Puszkin złapał za patyk, ale podniósł łeb i zaczął szczekać ujadając donośnie na wstęgę, która zabłyszczała i zaczęła znikać. Ulyana zachłysnęła się powietrzem i zaczęła krzyczeć przerażona. Mała Xenia zaklaskała w dłonie… Widziała piękne światło na niebie, które po chwili zniknęło.




Ulica Sadovaya może nie znajdowała się w samym środku Petersburga, jeśli zmierzyć wszystkie odcinki linijką, ale było to dobre miejsce, w którym mogliby zacząć. Tallah Zaira usiadła po turecku na ziemi przed jakimś pomnikiem. Szukała. Korzystała ze swojej mocy. Była jedną z pierwszych osób, które posiadały moc astralnej projekcji. Zazwyczaj patrolowała niewielkie obszary, natomiast teraz miała całe miasto? To było ciężkie i nigdy wcześniej nie udało jej się czegoś takiego uczynić. Tak właściwie nawet nie próbowała. To jak szukanie igły w stogu siana. Jednak igła zdawała się niezwykle cenna i bardzo interesowała same szczyty IBPI. I właśnie dlatego znalazła się tu i teraz, zamiast świętować nadejście nowego roku 2011, które miało mieć wkrótce miejsce.
- Chwilę to już trwa - mruknęła Cobham do Eda.
Stali i pilnowali jej ciało. Spodziewali się wkrótce problemów z tutejszą policją, ta jednak musiała zajmować się ciekawszymi sprawami od starszej pani siedzącej na ulicy po zmroku. Camille poszła nie wiadomo gdzie. Przypominała kota w tym, że chodziła swoimi ścieżkami. Ostatnio coraz częściej. Zawsze była niesforna i samodzielna, ale po śmierci dziadka i ostatniego członka rodziny zrobiła się do reszty wyobcowana i nieobecna. Kate martwiła się tym, bo mimo wszystko była to wciąż dziewczynka, która potrzebowała wsparcia tak jak każda osoba. Niezależnie od wieku.

Minęło dobre pół godziny, kiedy Tallah otworzyła oczy. Jęknęła. Wypowiedziała słowo, którego nigdy wcześniej nikt z tutaj obecnych nie słyszał w jej ustach.
- Kurwa.
A na ciemnym niebie Petersburga rozbłysł kolejny złoty fajerwerek…


Joakim nigdy nie był w tym miejscu. Ale było tak potwornie białe, że aż mózg go bolał, kiedy otworzył oczy i się po nim rozejrzał. Dodatkowo zdawało mu się, że jego głowa mogłaby za chwilę wybuchnąć od migreny i nie miał pojęcia skąd się wzięła.
O dziwo, Kirill czuł dokładnie to samo, leżąc nieco dalej na posadzce swojej sfery w Iterze. Najczęściej bywała tu Alice, ostatnimi czasy okazało się, że również Kira mogła tu wejść za jego zgodą. Tego człowieka przenigdy tu nie oczekiwał, ani nawet nie chciał. A jednak… Był tutaj.
Obaj wyraźnie słyszeli jak za ścianami sfery panował jakiś harmider i eksplozje…
Kaverin zadrżał. To nie było po prostu… “miejsce”. Uważał to za bardzo ważną część jego samego. Część jego duszy, do której dopuszczał tylko bliskie osoby. Inaczej ta biel zostanie skażona… W tym sacrum myślał, rozważał, medytował. Nie wylądowywał tu przypadkiem ze śmiertelnymi wrogami, których dopiero od niedawna zaczynał tolerować. I oczywiście Joakim nie mógł wiedzieć, co ten pokój dla niego znaczył. A on nie zamierzał mu tłumaczyć. Ani nie był na tyle elokwentny, ani nie miało to żadnego sensu, ani też Dahl nie musiał o tym wszystkim wiedzieć.
- To Iter. Byłeś kiedyś w Iterze? - zapytał.
Joakim zmarszczył brwi.
- Czy to ta mała mieścina obok San Francisco - zażartował, ale dość blado.
- Ech… - westchnął Kirill.
Nie chciał rozmawiać o Aliocie. Sam Joakim również. Nie było to przyjemnym tematem rozmów i też było to już raczej za nimi. Taką w każdym razie mieli obydwoje nadzieję.
- Słyszysz ten hałas? - zapytał Dahl.
- Hmm… - mruknął Kirill.
Podszedł do ściany i zaczął nasłuchiwać.


Rozległ się ryk, jakby ktoś właśnie zamordował filmową Godzillę. Wszystko w sferze Kirilla zatrzęsło się. Złoty błysk był tak jasny, że było go widać nawet przez jasność sfery, podświetlając kształt jednej z istot, których Kirill starał się uważnie unikać w Iterze.
- Obrzydlistwo - Kaverin zjeżył się. - Burza elektryczna w Iterze. I widzisz, do kogo należy to złoto, prawda? - zapytał tak, jak gdyby Joakim był odpowiedzialny za Alice niczym jej rodzic, czy ktoś w tym rodzaju. - Ja chciałem tylko raz w życiu wydać przyjęcie. To oczywiście najpierw ty mi się wpierdoliłeś na głowę, a potem Alice zdecydowała się przyjechać z największym PMS swojego życia - warknął.
Joakim nie miał wiele do powiedzenia na ten temat.
- Ale to ona? - spojrzał na istotę, która przez chwilę była widoczna dzięki blaskowi.
Kirill parsknął gorzko śmiechem.
- Nie - westchnął. - Czy ty wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy?
Wzrok Joakima sugerował, że kompletnie się zgubił.
- To delirium - powiedział.
Kirill spojrzał na niego przez moment. Tak właściwie był w stanie się zgodzić. Zamknął oczy i skoncentrował się. Chciał dowiedzieć się więcej o złotej burzy Dubhe. Co ją powodowało? Czy Alice znajdowała się tu w Iterze? O co chodziło?
Kiedy zaczął badać otoczenie, dostrzegł postać bestii, przebitą dziesięcioma złotymi strzałami. Nad nią w przestrzeni Iteru wisiała złota, efemeryczna postać z łukiem. Miała przepiękne złote skrzydła, a jej włosy falowały powoli, jakby poruszane delikatnymi podmuchami wiatru. Kirill nigdy w życiu czegoś takiego nie widział.
Po jej policzkach spływały złote łzy, tworząc niesamowitą formę makijażu, aż po jej szyję i obojczyki, gdzie znikały w kreacji utworzonej ze złotych wstęg. Wokół niej krążyło wiele ‘istotek’, jak je nazywała Kira, ale gdy tylko jakieś zbliżyły się za bardzo, Dubhe podnosiła wolną dłoń i rozpuszczała je swym światłem i ciepłem.
Taki stan rzeczy kojarzył się Kirillowi tylko z jednym i przeżył to niespełna półtora tygodnia temu…
- Nie… nie może być - szepnął.
- Co? - zapytał Joakim, nie rozumiejąc.
- Ty ją widzisz? Nie widzisz? - zapytał Kaverin po jakichś dziesięciu sekundach, kiedy się wreszcie otrząsnął. - Ech… - westchnął i podszedł.
Złapał go za ramię i skoncentrował się. Dahl zamrugał… i zobaczył.
- To… jest naprawdę…? - szepnął cicho, jak gdyby głośniejszy dźwięk mógł zniszczyć cudowną, ale i smutną wizję.
- Niestety tak. Nie mam pojęcia, jak to się… Przecież…
Alice była niemowlęciem, jeśli chodziło o duchowość. Nauczyła się raczkować i dlatego nie nazwał jej noworodkiem. Nie potrafiłaby uczynić tego, co mu zajęło tyle czasu, trudu i dyscypliny… Jak więc… dlaczego? Spojrzał na te łzy…
- Ona… to chyba przez nas. Ona… cię opłakuje. Tak myślę, że ciebie - powiedział z ukłuciem zazdrości. Chodź to nie było jego dominujące uczucie w tej chwili.
- Nie chcę na to patrzeć, a jednocześnie pragnę, żeby trwało i nie mogę odciągnąć wzroku… - mruknął Joakim.
- To tak, jak ja wczoraj - Kirill rzucił z przekąsem. - Nie podoba mi się to… Musimy wrócić… o ile damy radę… - rzekł.
Joakim zamilkł. Skinął głową.
- Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku - powiedział cicho.
- Tak… ja też. To z naszego powodu.
- Tak, wiem…
Nawiązali kontakt wzrokowy. Mieli już uciec oczami, ale obydwoje zadecydowali, żeby jednak nie.
Chcieli wrócić do ciał.
Chcieli pomóc Alice… bo wszystko wskazywało na to, że potrzebowała ich pomocy.


Abigail krążyła niespokojnie po pokoju. Czekała, bo zdołała po półgodzinie namówić Arthura do wyjścia z ciała w formę projekcji astralnej. Miał się tylko rozejrzeć po niebie i może poszukać kierunku, gdzie działo się coś ‘nietypowego’. Kira jednak nie potrzebowała wycieczki do szpitala, ale Misha i Noel zabrali ją do niego. Im dalej była od budynku O’Hooligans tym lepiej z nią było, choć ‘lepiej’ było dużym słowem, kiedy od pół godziny spała.
Jennifer poinformowała Isidora o całej sprawie, zgodnie z prośbą Noela. Mężczyzna nie kończył zabawy, ale upewnił się, by w razie gdyby potrzebowali pomocy, mogli go łatwo znaleźć.
W tym czasie, stały się dwie rzeczy naraz.
Mięśnie na policzku Kirilla drgnęły i zgiął palce ręki, a Joakim odmłodniał. Żaden jednak jeszcze przez chwilę nie otwierał oczu. Abigail dostrzegła jednak wyraźną zmianę i aż wstała.
- Obudźcie się… - rzuciła jakby to był rozkaz…
- Czyli to było tak… - Jennifer podsumowała. - Alice poczuła się zmęczona po truciu Kiry, więc poszła na górę, żeby się położyć. Zobaczyła, że Joakim i Kirill uprawiali seks. Bo choć się nienawidzą, to sekretnie również kochają. Nasza główna bohaterka wpadła w amok zazdrości. Zaczęła okładać Joakima, bo ten był topem i miała go pod ręką. Ale Kirill krzyknął… “nie, nie pozwolę ci zabić mojego ukochanego” i rzucił się na niego w obronie, a Alice spaliła się ze wstydu i płonąc, wystrzeliła przez…
- Też chcesz wrócić do Iteru? - cicho zapytał Kirill.
- Mhm - odpowiedział Joakim.
Thomas zerknął na nich.
- Wygląda na to, że przeżyją - niby to zażartował.
- Jenny, zapytaj ich… Błagam… Bo zaraz zacznę wymiotować, jeśli jeszcze raz zaczniesz snuć kolejną teorię w stylu ‘bo nie chcieli z nią trójkąta’ - powiedziała Abby, cała czerwona na twarzy. Podeszła do Arthura i sprawdziła czy z nim było wszystko w porządku.
Obaj mężczyźni tymczasem czuli się osowiali i zmarznięci, w końcu leżeli od dobrych dwóch godzin w pokoju z odsłoniętym oknem… Mimo że rzucono na nich kołdrę, nie pomagało to wiele.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:24   #517
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- O, dobre. Bo nie chcieli z nią trójkąta - Jennifer pokiwała głową. - Jak mogliście nie chcieć z nią trójkąta? Tylko dlatego, bo jest ciężarna? Pregnant shaming, pregnant shaming - zasyczała. - Swoją drogą, moja słodka siostro, Abigail. Kto jak kto, ale ty nie powinnaś wypowiadać się na temat trójkątów. Wiadomo, że przynajmniej ty ich nigdy nie odmawiasz.
Thomas parsknął czymś co było chyba śmiechem, oburzeniem, śliną… na pewno śliną…
Joakim tymczasem usiadł i spojrzał na Kirilla.
- To, że w tej chwili czuję się najbliżej związany z tobą, sprawia, że chcę się zabić - rzekł Kaverin.
Dahl uśmiechnął się.
- Ale wtedy szlag trafi nasz trójkąt z…
Uciszył go wzrok Kirilla.
- Co się tutaj stało? Gdzie jest Alice? - zapytała Abigail, bliżej koloru pomidora po tym jak Jenny wytknęła jej motyw trójkątów.
- Przez nią obaj straciliście przytomność? - Roux dopytywała jeszcze.
- Kira żyje, ocknęła się kiedy Thomas i Noel wynieśli ją z lokalu. Szeptała coś o ‘milionach istotek, które przyszły do O’Hooligans’… O ile coś wam to mówi… - Roux zdała raport… Była dobra w zdawaniu raportów. Chyba robiła to zupełnie odruchowo w obecności Dahla.
- Milionach istotek? - Thomas zmarszczył brwi. - Bez przesady, w O’Hooligans nie było aż tylu imprezowiczów. Ale może i tak zrobiło jej się duszno - wzruszył ramionami.
- Alice… Alice weszła w Evectio. Tak jak ja w Islandii - rzekł Kirill. - Najprawdopodobniej zobaczyła Joakima i uznała, że nie żyje. Wcześniej myślałem, że do tej sztuki potrzeba wielkiej dyscypliny, talentu i naturalnych zdolności. Ale zdaje się, że wystarczą też tylko emocje - powiedział.
Jennifer zmarszczyła brwi.
- Jestem w stanie rozpoznać pojazd, zwłaszcza jak ktoś nie próbuje go ukryć - mruknęła, mrużąc oczy.
- Cokolwiek - westchnął Kaverin. Był zmęczony.
I przestraszony. Śmiertelnie. Ale starał się tego nie okazywać.
- Podsumowując, Alice zmieniła się w bombę jądrową i wypadła przez okno… bóg wie czemu.
- Czyli tak… Mamy niewiele przed wybiciem północy… I latającą… Głęboko zdruzgotaną i dodatkowo emocjonalną przez ciążę…
- Pregnant shaming… pregnant shaming - szeptała Jenny.
- ...Paranormalną bombę jądrową nad Petersburgiem, która jest Bóg wie gdzie i robi Bóg wie co… Panie Kaverin… Pan to robi najlepsze imprezy. Zamiast piniaty mamy uganianie za złotym zniczem - podsumowała Abby. Pstryknęła trzykrotnie koło ucha Arthura. Chciała go ściągnąć z powrotem do ciała, tak jak ćwiczyli. Miała nadzieję, że coś miał… Bo ich jedyny ‘poszukiwacz PWF’... No cóż… Musiał zostać znaleziony, bo wyjebał przez okno.
- Tak, a teraz to moja wina, no jasne - mruknął Kirill.
Joakim spoglądał na niego. Ciekawiło go, kiedy spontanicznie rozbierze się, bo podobno to była jego charakterystyczna cecha. Potem jednak nerwy w jego ciele zaczęły znowu działać i informować o agonii. Jęknął i padł na materac. Jeśli się nie ruszał, to tylko bombardował go informacjami o cierpieniu każdy kawałek jego ciała. To było dużo lepsze od momentów, kiedy już próbował poruszyć którymkolwiek mięśniem.
Natomiast Arthur otworzył oczy.
- Pierwszy raz w życiu spotkałem się z inną projekcją astralną… - szepnął zafascynowany.
Roux zerknęła na Douglasa i pomasowała go opiekuńczo po ramieniu, wiedziała, że zawsze mu drętwiały po projekcjach.
“Szkoda, że nie uwierzyła tamtym razem, kiedy powiedziałem o jeszcze jednej części ciała, która mi drętwieje po projekcjach”, westchnął w myślach Arthur.
- Jak to z inną projekcją astralną? Spotkałeś tu kogoś, kto też podążał poza ciałem? - zapytała zaskoczona. Ona sama znała tylko jego z tą zdolnością, choć rzecz jasna w internecie słyszało się sporo o takich osobach i technikach jak można było to robić samodzielnie, które oczywiście gówno dawały… Może w Petersburgu był jeszcze ktoś, kto mógłby im pomóc.
- Tak. To była taka miła, starsza, czarnoskóra babcia i…
Joakim westchnął głośno i spojrzał na Arthura kątem oka. Trzymał nieruchomo szyję, więc jego spojrzenie zdawało się dodatkowo niepokojące.
- O, kurwa - mruknął Dahl.
- Znalazłeś Alice? - Abby zapytała dodatkowo.
- Tak, obydwoje jej szukaliśmy… - powiedział Douglas. Zamilkł i zmarszczył brwi. - Teraz, jak tak o tym myślę… to zastanawiam się, dlaczego taka miła, starsza, czarnoskóra babcia miałaby szukać Ali…
Joakim przewrócił oczami. Kirill spojrzał na niego.
- IBPI? - zapytał.
- Pieprzone IBPI. Tylko jedna organizacja nie potrafi się bawić w Nowy Rok - mruknął.
Jennifer rozejrzała się po rozwalonej sypialni, odłamkach szkła, rozbitym oknie, zmasakrowanym Joakimie…
- Kościół Konsumentów? - zapytała.
- Uznajmy to za pytanie retoryczne, poza tym pan Kirill mógłby się poczuć urażony, że go do tego zaliczasz… - rzuciła Abby. Nieco ostygła przez te kilka chwil.
- Poczuję się urażony, jak dalej będziesz mówiła do mnie per pan - powiedział i uśmiechnął się do niej delikatnie. Odkąd nieco dłużej zaczął przebywać z Kirą, nauczył się tak mówić do kobiet, żeby go lubiły. Raz jeszcze uśmiechnął się do niej.
- Czyli tak… Znaleźliście Alice… Razem z IBPI… Gdzie? - Roux zapytała starając się zachować spokój. Źle, że IBPI też o niej wiedziało, najpewniej mogą być mobilniejsi, z drugiej strony po tym co słyszała od Bee o Erectio… Evectio Kirilla, poprawiła się w myśli, było całkiem potężne, może to Alice było też dostatecznie silne, by obronić się przed ich najazdem nim oni do niej dotrą.
- Nad takim jakimś budynkiem całkiem ładnym i obok niego była rzeka. A na tej rzece taka jakby wyspa z twierdzą.
- Jest nad pieprzonym Ermitażem - westchnął Kirill.
- Źle mi się kojarzą wyspy z twierdzami - mruknął Joakim. - Na jednej byłem długotrwale przetrzymywany i torturowany… - przeniósł wzrok na Kaverina - ...nie żebym miał coś przeciwko temu - dodał szybko.
- W każdym razie… wiemy już, gdzie zmierzać - westchnęła Jennifer. - A czy wiemy, jak ją powstrzymać? I przed czym dokładnie? Co ona takiego robi?
- Z opowieści Bee wiem, że P… Kirill… - poprawiła się Abby.
- Mów do mnie Kirill - Kaverin pokiwał głową. Nie zmienił zdania.
- Że Kirill w swoim… Evectio - tu też pilnowała się, by nie przejęzyczyć.
Rosjanin kiwał głową, jakby dumny z tego, że Abby poprawnie wypowiedziała to słowo. Przypominał trochę nauczyciela, który znajdował się podczas konkursu literowania swojej podopiecznej.
- Wszedł w stan jakiejś hiper postaci, dostał niesamowitych, jakby mechanicznych skrzydeł, a potem ukazał osobom wspomnienia z ich przeszłości, w jakiś sposób sprawiając, że wręcz poczuły się jakby w nich były… Jednocześnie przemawiając i przekonując do pomocy mu… Czyli mam wrażenie, że to podkręca posiadane zdolności… Cokolwiek więc robi Alice albo robi to świadomie, albo nieświadomie… Choć Kirill był wtedy świadomy, więc ona może też? - zerknęła na Arthura.
- Ja byłem półświadomy - wtrącił Kaverin. - Miałem poczucie celu i dlatego go wypełniłem. Ale moja osobowość… nie chcę powiedzieć, że się rozsypała, ale na pewno przytłumiła. Byłem bardziej siłą natury, niż kimś z myślami i logicznymi działaniami. Nie znaczy to jednak, że przestałem być sobą i kierowałem się diametralnie innymi popędami… Szczerze mówiąc byłem w Evectio tylko raz i to nie aż tak długo, więc nie będę nazywał się specjalistą.
- Jak to twoim zdaniem wyglądało? Zdawała się poczytalna? - Abigail zapytała Douglasa.
- Tam w powietrzu? Na pewno nie dało się z nią porozmawiać. Była bardzo skoncentrowana na celu. I wydawała mi się ekstremalnie piękna, pełna władzy, ale również zrozpaczona. Ja myślę, że ten stan ją wypala. Nie można być w nim zbyt długo. Ciało ludzkie ma swoje ograniczenia… - zawiesił głos. - W ogóle nie zwracała na nas uwagi, ale nie wiem. Może dlatego, bo nas nie widziała, skoro nie mieliśmy ciał. Ale wydaje mi się, że dostrzeżenie nas nie było tak kompletnie poza zasięgiem jej możliwości - wzruszył ramionami.
- Co masz na myśli, przez skoncentrowana na celu? Robiła coś określonego? - zapytała Abby. W końcu słowa użyte przez Arthura musiały zostać dobrane tak nie bez powodu. Może jak Kirill dalej posiadała część swojej normalnej świadomości i podążała za jakimś celem.
- Przypominała mi trochę łódź płynącą w jakimś kierunku. Czy może raczej ogromny, piękny statek. W tym sensie skoncentrowana na celu. Choć nie wiem, jaki był jej cel - mruknął Arthur. - Tak samo jak nie wiesz, gdzie zmierza płynąca łódź. Wiesz tylko, że gdzieś zmierza i raczej prędko nie zmieni kursu.
Jenny parsknęła na to.
- Jaki poeta...
- Trochę boję się dowiedzieć, jaki cel może przyświecać kobiecie zrozpaczonej po utracie kogoś bardzo ważnego z ręki kogoś również bardzo ważnego… - Abby skwitowała ciszej z przekąsem.
- Wydaje mi się, że naciągała cięciwę łuku - powiedział Arthur. - Stała prawie nieruchomo i spoglądała z góry na ten…
- ...Ermitaż - dopomógł mu Kirill.
- Ermitaż. Bo ona teraz ma wielki łuk i najwyraźniej potrafi z niego strzelać. Ale nie widziałem, żeby strzelała… Zdawała się lekko zmęczona. Ale nie zmęczona w sposób, w jaki zmęczony jest człowiek po długim biegu. Tylko bardziej… zmęczona po zjedzeniu wszystkich dań wigilijnych. Jak już jesteśmy w tematyce świątecznej - mruknął i spojrzał na drobną choinkę, która stała naprzeciw łóżka.
- Czyli cel… W sensie cel bardzo dosłowny… Sądzicie, że zbierała wszystkie źródła energii PWF w okolicy? - zapytała Abby. To nie brzmiało dobrze. Zwłaszcza, jeśli było w to wkręcone IBPI.
- No… to by coś co do niej pasowało, czy nie? - westchnęła Jenny.
- Daleko stąd do tego Ermitaża nie jest… Tylko czy macie jakiś pomysł jak ją stamtąd ściągnąć i uspokoić? - zapytała i zerknęła ponownie na Kirilla i Joakima.
- Hmm… tak, to jest dobre pytanie - westchnął Kirill. - Co zrobić, żeby ją uratować.
- Może po prostu polecieć do niej i powiedzieć jej, że Joakim żyje? - zaproponowała Jenny. - Wiem, obrzydliwie proste. Ale czemu nie?
- Ale czy uwierzy? - zapytał Arthur. - Ja bym nie uwierzył.
- To może niech Joakim do niej poleci i jej się pokaże? - zapytała de Trafford.
Zapadła chwila ciszy.
- Z pomocą Noela poleci, rzecz jasna - westchnęła blondynka.
- Nie jestem pewien, czy to by pomogło - mruknął Kaverin. - Nawet gdyby Joakim był w stanie… w swoim obecnym stanie… na takie akrobacje powietrzne, to mogłaby się tylko mocniej zdenerwować na jego obecny widok. Ja na przykład denerwuję się na jego widok nawet, kiedy wygląda dobrze.
Dahl parsknął śmiechem. Ale potem spoważniał.
- Wydaje mi się, że ona widziała mnie. W sensie… potem zobaczyła, że się poruszyłem. Ale to nie zmieniło, bo spust został pociagnięty. To bardziej Dubhe, niż Alice.
- Tak, prawda - mruknął Kirill. - Jednak nie do końca. Alice wciąż jest w środku.
Był tego pewien. Sam pamiętał, jak się czuł, kiedy przebywał w Evectio.
- Tak czy inaczej, powodem tego, że weszła w ten stan był szok, czy żal, czy jedno i drugie… Związane z wami dwojgiem… Jeśli nawet to teraz bardziej Dubhe, to chyba oczywistym jest, że przyciągnie ją obecność innych Gwiazd… Czy nie? Jak to działa? - zapytała Abigail spoglądając na Kaverina jak na wyrocznię. W końcu on wiedział na te tematy najwięcej.
Kirill nie do końca zrozumiał, gdzie zmierzała jej wypowiedź.
- To znaczy, że w końcu ruszy w naszym kierunku? - zapytał. - Że mamy tu siedzieć i na nią czekać, bo przyciągniemy ją do siebie? Poza tym tak naprawdę mamy tutaj jedną Gwiazdę i to bardzo zmęczoną. Mnie. Alioth śpi, a Megrez jest zmęczony kołysaniem go do snu - mruknął.
- Nie jestem pewna, tylko sobie teoretyzuje… z drugiej strony, jeśli… Niech mnie ktoś poprawi, jeżeli się mylę, ale czy jeśli Alice nie jest gwiazdą, która gromadzi energię, to jej drugim, ale zapewne też ważnym zadaniem jest coś z nią zrobić? Komuś przekazać? - zapytała Roux.
“A kto to może wiedzieć”, pomyślał Kirill, ale robił mądrą minę, słuchając jej kolejnych słów.
- Odnoszę wrażenie, że odkąd istnieje Kościół, to przekazujemy sobie jej moc do pozyskiwania Fluxu, po to by potem coś z nim zrobić, znaczy wykorzystać do wzmocnienia naszych zdolności, ale jeśli jej zdolnością jest pozyskiwanie energii i wyszukiwanie, to co tak właściwie Dubhe robi z tą całą nagromadzoną energią? - zapytała w końcu Abigail.
Wszyscy spoglądali po sobie. Kirill czuł lekką presję, bo to on był od wiedzy okultystycznej.
- Niektórzy po prostu lubią pobierać energię - mruknęła Jennifer. - Mam na myśli… Jeśli ktoś bardzo dużo je, to może dlatego, bo lubi. Nie znaczy to od razu, że potrzebuję kalorii do jakichś konkretnych wyczynów - wzruszyła ramionami. - Może Dubhe to taki nasz gwiezdny obżartuszek.
- Wydaje mi się, że Dubhe robi z tą energią po prostu to, co chce. Może pozwolić, żeby się rozproszyła. Może coś z niej stworzyć przy pomocy innych. Może przekazać ją innym. Jest jak elektrownia. Co elektrownia robi z całą wyprodukowaną energią? - Kaverin wzruszył ramionami.
- A gdyby ją spróbować skonsumować? - zapytał Joakim. - Może to by rozładowało z niej energię…
- To brzmi jak bardzo niebezpieczne szaleństwo - mruknął Kirill. - Nie wiem, czy nie przeczekać tego. W końcu się zmęczy i skończy się Evectio.
- Zmęczy się, jeśli nie robi nic, tylko pobiera energię? - zapytał Joakim. - Może będzie ją pobierać, aż wybuchnie.
Kaverinowi nie podobała się ta rozmowa.
- To i tak nie ma dla nas żadnego praktycznego znaczenia. Musimy skoncentrować się na tym, co możemy zrobić - powiedział. - W tej chwili najrozsądniejszy jest chyba powrót do Iteru. Może od tej strony do niej dotrę. Ale boję się, że jak ją zdezaktywuję, to spadnie z nieba i się roztrzaska…
- Nie wiem co gorsze… Że mogłaby się roztrzaskać, czy to, że mogliby ją pochwycić członkowie IBPI, bo obstawiam, że jeśli jeszcze nie są na miejscu, to już są w drodze… - zauważyła Abby.
- Tylko… co takiego mogliby zrobić członkowie IBPI, czego my byśmy nie mogli? - zapytał Joakim. - Powinni być tak samo bezsilni, jak my. Choć może nie jesteśmy całkiem bezsilni. A gdyby Noel ustawił się w strategicznym miejscu, a ty próbował na nią wpłynąć przez Iter?
- To chyba najlepszy zarys planu, na jaki nas stać - przyznał Kirill. - Gdybym nie zmęczył się tobą, to miałbym siłę, żeby po prostu cofnąć czas - skrzywił się.
“Wiecznie moja wina”, pomyślał Dahl.
- Proszę, to nie jest teraz czas na sprzeczki… - powiedziała Abigail i poprosiła Kirilla aby wybrał numer do Noela. Umówili się, że w razie co zadzwonią do niego z informacjami o tym co się wydarzyło.
- Nikt się nie sprzecza przecież - powiedział Kirill.
Czekał przez chwilę, aż syn Joakima odbierze.
- Hej - mruknął Noel. - Co tam słychać?
Kirill zagryzł wargę. Dzisiaj irytowało go dosłownie wszystko.
- Potrzebujemy twojej pomocy. Wracaj do O’Hooligans. Za ile będziesz najszybciej?
- Kilka minut. Korki uliczne mnie nie obowiązują. Ale dlaczego?
- Musisz pomóc nam uratować Alice. Znajduje się obecnie nad Ermitażem. Zachorowała na… chorobę Gwiazd. Spróbuję jej pomóc poprzez Iter… to znaczy medytację. Ale boję się, że jak to zrobię, to spadnie z tego nieba niczym…
- Spadająca gwiazda! - dokończył Noel.
- Spadająca gwiazda - westchnął Kirill.
- Ok, to ja polecę prosto nad Ermitaż.
Kirill zdziwił się, ale to było akurat rezolutne i wszystko przyspieszało.
- Zadzwoń, jak będziesz na miejscu - powiedział i rozłączył się.
Wyglądało więc na to, że wszystko układało się dobrze… Abigail zerknęła na Kaverina, a potem na Dahla. Usiadła w jednym z foteli i westchnęła ciężko.
- Dasz sobie z nią radę sam w tym całym Iterze? - zapytała. Trochę ją denerwowało, że nie mógł tam zabrać więcej osób, ale z drugiej strony nadmiar osób mógłby stanowić zagrożenie, gdyby wpadali sobie sami pod nogi i niechcący przeszkadzali, niezgrani we współpracy.
- Pewnie nie - Kirill odpowiedział szczerze. - Nie sądzę. Ale czy mamy jakąś inną opcję?
Joakim zastanowił się.
- Może mógłbym ci pomóc? - zaproponował.
- Pomożesz mi, jeśli będziesz trzymał swoją gwiazdę w ryzach i nie trzeba cię będzie ratować - odpowiedział Kirill. - To zadanie dla ciebie. Ekstremalnie ważne. Obawiam się, że jeśli wezmę cię do Iteru, to mogę przez przypadek ruszyć Aliotha. Tak jak przed chwilą ruszyła go Dubhe. Jest źle, to prawda, ale nie czyńmy z sytuacji prawdziwego piekła.
Jennifer uśmiechnęła się.
- Ktoś tu ma dzisiaj humorek - powiedziała. - Pewnie to nie jest dobry czas, żeby zapytać wreszcie, co mu się stało? - wskazała na Joakima.
- To między mną, a nim - odpowiedział Dahl.
- Tata byłby zazdrosny - mruknęła.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:24   #518
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail zastanawiała się. Podniosła się z fotela, bo nie mogła na nim długo usiedzieć.
- To może chociaż wynieśmy się z tego przemarzniętego pokoju? Wszyscy? Salon też zdaje się być w porządku, a na pewno będzie tam cieplej? - zaproponowała. W końcu siedzenie przy wybitym oknie mogło się skończyć zapaleniem oskrzeli dla wszystkich zebranych.
Jennifer pokiwała głową.
- Ja… nie za bardzo się ruszę - mruknął Joakim. - Nie chcę. Ale jest zimno - przyznał.
- Nie powinieneś tutaj zostać - przyznał Kirill. - Może jeśli zasłonić czymś to okno… Ach, Alice - skrzywił się. - Nie mogłaś przefrunąć niematerialna na zewnątrz?
- Pomogę rozłożyć kanapę w salonie - zaproponował Arthur.
- Ja też muszę się gdzieś położyć - dodał Kaverin. - Zmieścimy się obydwoje na tamtej kanapie? - zapytał niepewnie. - Choć może wystarczy, jeśli usiądę sobie na podłodze - skinął głową.
Arthur ruszył do salonu.
- Pomogę ci - powiedziała Jenny.
- Au… - Joakim jęknął, kiedy dotknęła jego ramienia, chcąc zgiąć jego tułów do pozycji siedzącej.
- Jezu, Jenny, ostrożnie… - mruknęła Abby. Zerknęła na Thomasa. Zastanawiała się, jak powinna go zmobilizować do pomocy. Przeniosła wzrok na Joakima.
- Nie wiem jak bardzo jesteś poturbowany, ale o ile nie chcesz do tego wszystkiego być chory… No to musisz zacisnąć zęby byśmy mogli cię przenieść… To tylko dwie minuty i znów będziesz sobie leżał - powiedziała, obiecując i tłumacząc.
- Jenny może weźmiesz go pod ramiona a Thomas za nogi? Albo odwrotnie jak wolicie? - zaproponowała.
- Ja pozbieram pościel i zrobimy tam legowisko w którym go zagrzebiemy - dodała. Chwyciła jedną z poduszek jakby na dowód, że była gotowa do działania.


Alice - jeśli wciąż można było ją w ten sposób nazywać - zawisła nad Ermitażem. Budynek był położony nad samą rzeką. Jej ciemne, atramentowe wody błyszczały miejscami, gdzie odbijały się od nich światła budowli. Wyglądała pięknie, choć Harper nie doceniała tego w tej chwili. Spoglądała z góry na mury. Jej wzrok przenikał je. Wyczuwała w środku ogromną, gromadzoną od stuleci esencję. Dwadzieścia sześć obrazów Rembrandta. Dwadzieścia pięć van Dycka. Czterdzieści Rubensa. Dwanaście Poussina, tyle samo Lorraina i Watteau. Trzydzieści jeden Picassa, osiem Moneta, jedenaście Tycjana… Dziewięć Tiepola, trzydzieści siedem Matissa… dwanaście rzeźb Canovy…
Każde dzieło miało nieco podwyższony PWF. Tak działała sztuka. Niewiele obrazów do tak wysokiego poziomu, żeby stały się Paraspatiami. Choć tych również nie brakowało w Ermitażu. Mimo to łączna zebrana wartość tego wszystkiego sprawiła, że Dubhe zainteresowała się tym miejscem…


Nie spodziewała się ataku. Drobna postać przykucnęła na dachu Ermitażu. Miała dwa blond kucyki z poskręcanymi końcówkami. Przedłużały się w wąską niematerialną nitkę, stworzoną z najciemniejszego odcienia czerni. Oplatała się wokół jej szyi, a potem przedłużała się na resztę ciała, jak gdyby dziewczynka została złapana w jedyną w swoim rodzaju onyksową, błyszczącą siateczkę. Mimo to mogła poruszać się swobodnie.
Przykucnęła. Była noc. Jej moce były wtedy najsilniejsze. Co prawda budynek oświetlały najróżniejsze światła, jednakże dzięki temu cienie mogły zostać rzucone… A Camille otulała się szczelnie cieniami. Były pożywieniem Pana Mroczka. Istoty z innego wymiaru, która w nim obejmowała całe niebo swoją czernią. Dziewczynka w młodości zagubiła się pomiędzy światami - właśnie podróżowanie między nimi było jej faktyczną mocą. Pan Mroczek, bo tak go nazywała, szczególnie ją sobie upodobał. I po części został z nią na zawsze.

Skoczyła. Dziesięć, dwadzieścia metrów wyżej zaczęła tracić pęd. Ale wtedy wystrzeliła w górę dwie macki, którymi były jej ramionami. Sprężyste, stworzone z mroku bronie rozciągnęły się i samymi końcówkami oplotły złote kostki Alice.
Pociągnęła z całych sił.
Dubhe poleciałaby w dół, ale zatrzepotała skrzydłami stworzonymi ze słońca. Utrzymała się w tym samym miejscu. Natomiast sama Camille jak na wyrzutni wystrzeliła w górę… Aż na jej wysokość. Puściła jej stopy i spojrzała na jej twarz.
“To Alice”, pomyślała. To komplikowało wszystko i nie komplikowało niczego. Koniec końców musiała z nią walczyć…
Dubhe powoli przeniosła uwagę z Ermitaża na tę istotę, która usilnie próbowała zwrócić na siebie jej uwagę. Było już takich parę, ale były nic nie warte. Ta zdawała się o tyle ciekawa, że miała dość spore pokłady energii. Gwiazda Energii uniosła rękę z łukiem i naciągnęła cięciwę z zamiarem wystrzelenia w nia jednej ze swych strzał.
Skoro już tak usilnie próbowała, pozwoli jej dołączyć.

Desmerais uśmiechnęła się. Otworzyła szeroko usta. Zrobiła z nich otwór na dobre czterdzieści centymetrów. Połknęła strzałę. Zamknęła usta. Ta zaczęła jasno błyszczeć w jej żołądku. Camille skuliła się lekko. Czerń jej ciała próbowała pomieścić i zdławić światło Dubhe.
Minął ułamek sekundy. Rozległ się wybuch. Desmerais poleciała w tył, ale Dubhe również straciła chwilowo równowagę i odepchnęło ją do tyłu. To stworzenie było w stanie przyjąć jej strzałę. I wcale nie wydawało się szczególnie przerażone jej mocą. Camille wylądowała na dachu Ermitażu. Cement pokrył się siateczką zmarszczek wywołanych impaktem. Jednak samej Desmerais nic nie było. Szykowała się do kolejnego ataku…

Dubhe odzyskała równowage na niebie. Jak śmiało rozpraszać jej cenna uwagę… Jak śmiało stawać na drodze jej i jej przyszłego posiłku… Uwaga Gwiazdy przesunęła się po okolicy. Skanowała, czy nie było tu więcej takich natrętnych much… Zaraz jednak ponownie naciągnęła cięciwę, teraz z trzema strzałami naraz. Wycelowała w kierunku natrętnej istoty. I strzeliła.

Camille biegła po dachu Ermitażu. Nie obliczyła tylko tego, jak szybkie były strzały Dubhe. Pierwsza dosięgła jej ciała i tylko w ostatniej chwili zdołała chwycić ją prawą macką. Zapiekło boleśnie. Druga strzała pojawiła się błyskawicznie. Odparła ją lewą macką. Znów ten sam ból. Odrzuciła dwie strzały na bok. Trzecia zmierzała prosto na jej głowę. Zaczerpnęła powietrze. Następnie wystrzeliła w jej stronę długi, czarny język. Niczym żaba. Pochwyciła atak Dubhe i połknęła go. Chwilę przetrzymała w sobie, rozładowując energię. Po czym beknęła iskrami.
- Nie tak smaczne, jak tamte lody, Alice… ale przyjmę cokolwiek - mruknęła.
Rozbiegła się, spięła mięśnie nóg i skoczyła raz jeszcze w powietrze. Wyrzuciła przed siebie macki, chcąc opleść nimi postać śmiercionośnego Anioła Energii.
Dubhe wzięła wdech i szarpnęła się w tył. Jej skrzydła zaczęły pulsować ładunkami energii i gdy macki miały już ją chwycić, te machnęły mocno w przód, wyzwalając falę złotego pyłu, która uderzyła prosto w czarne odnóża, zaczynając na nich osiadać i palić. Pył wyglądał jak przepiękny brokat, a z ziemi wyglądał dokładnie tak jak pokazywane w telewizji wyładowania energetyczne na Słońcu.
To zabolało. Na serio. Camille była w stanie znaleźć siłę, żeby wylądować tak, aby się nie połamać. Spojrzała jednak na swoje macki. Próbowała strzepnąć z nich pył, ten jednak przypominał pasożyta, który próbował wypalić z niej wszystkie siły. Zamknęła oczy. To było dużo trudniejsze, niż się spodziewała. Od czasu tej strasznej pani władającej krwią nie miała drugiego takiego ciężkiego przeciwnika. Tamtym razem zginął jej dziadek i dzięki jego poświęceniu pokonali Katerinę, czy jak nazywała się ta pani z Kościoła Konsumentów. Teraz jednak była sama. Nie mogła liczyć na nikogo innego w walce.
Nabrała powietrza. Jej ramiona były chwilowo niesprawne. Jednak posiadała jeszcze inne bronie. Wystrzeliła w niebo swój język. Czarny, cienki, długi. Planowała niczym żaba pochwycić Alice i ją połknąć.
Dubhe podniosła łuk, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
Chwyciła język Camille swoją ręką, która naciągała do tej pory tylko cięciwę. Język owinął się wokół niej, ale ona tylko na to liczyła. Ścisnęła mocno… Camille poczuła, jak język drętwieje, a jego czerń powoli zmienia się… Z nieba, spływało powoli w jej stronę złoto… Zupełnie tak, jakby przyjęła pojedynek na pożeranie i zamierzała pokazać jej co to tak naprawdę oznaczało…

Camille zrozumiała, że nie mogła równać się z nią pod względem czystej walki. Dubhe odpierała każdy jej atak, nie licząc tego pierwszego z zaskoczenia. Nie można z nią było wygrać. Nie w ten sposób. Pan Mroczek nie był w stanie pokonać świetlistej pani.
“Dzięki, że próbowałeś”, pomyślała.
Lepki mrok łasił się do wnętrza jej duszy. Otarł się o nią w odpowiedzi. Przypominał jej kota. Tylko takiego większego. Jednak nie był w stanie pokonać Dubhe. Może jednak Camille by się to udało? Nawiązała połączenie z Alice. Musiała spróbować teraz uczynić coś, czego nie robiła od półtora roku.
Przeniesie ich do innego wymiaru.
Zamknęła oczy i się skoncentrowała.

Przez chwilę mrok i światło siłowały się z sobą na cienkiej nici, jaką był język Camille. Wtem Dziewczynka zmobilizowała ostatnią część jej ciała, która nie była jeszcze zraniona, czyli nogi. Skoczyła. Chwyciła język mackami, choć te zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Trzy razy pociągnąła, wspinająć się w stronę Alice. Na sam koniec pociągnęła jeszcze raz… wzleciała… Objęła świetlistego anioła…
Przez krótki moment obie zamigotały, po czym zniknęły.

Katherine Cobham odłożyła lornetkę na bok.
- Nie mogę na to patrzeć - starła pojedynczą łzę.
- Co się stało? - zapytał Ed.
Tallah stała obok nich niedaleko rzeki Newy.
- Patrzcie - powiedziała i wskazała palcem kawałek nieba.

Mniej więcej pięćdziesiąt metrów nad Ermitażem po chwili pojawił się połyskujący, lewitujący w tym samym miejscu kryształ. Przypominał oszlifowany diament, połyskujący czernią Pana Mroczka i blaskiem Dubhe. Nie opadał.
- Chyba mamy problem - mruknęła Zaira.


Abigail poprawiła poduszki pod plecami Joakima po raz ósmy i wróciła do krążenia po salonie. Jej ruch sprawiał, że balony wzlatywały i przesypywały się po podłodze. Minęły już dwa kwadranse…
- Ile jeszcze on będzie tam leciał… - mruknęła bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. Zerknęła na zegar. Minęła już północ. Mieli rok 2011. Rozpoczęli go w niezwykłym towarzystwie. Alice na pewno chciałaby też tu z nimi być… Szczególnie, że Kaverin i Dahl zdawali się już niezbyt skorzy do mordowania się… To była wiekopomna chwila, a zamiast tego był problem… Konsumenci wrócili do punktu wyjścia sprzed roku = ponownie poszukiwali swojej Dubhe.
- Nie mam pojęcia - mruknął Arthur.
Joakim akurat drzemał na kanapie, natomiast Kirill koncentrował się, medytując na ziemi tuż obok. Thomas jeszcze wszedł na górę. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że i tak im nie pomoże, bo od dłuższego czasu po prostu tańczył i bawił się na dole z imprezowiczami. Jennifer wydawała się wahać. Z jednej strony martwiła się o Alice, a z drugiej chciała się znowu napić. Tęskniła za Terrym, tęskniła za Shanem, teraz tęskniła za Alice. Wydawało jej się, że jeszcze za kimś tęskniła, ale już nie pamiętała za kim dokładnie. Za Fabienem. Ale nie, jeszcze za kimś innym… Koniec końców mogła liczyć tylko na alkohol w butelce. Pozostawał przy niej wiernie. Tak długo, aż go nie wypije.
- Więc… - Arthur zawiesił głos, spoglądając na Abby. - Będziesz mnie pilnować? Pomyślałem, że może raz jeszcze wybiorę się nad Ermitaż - zaproponował.
Roux zerknęła na niego.
- Dobra… Ale jak tylko zobaczysz Noela to wracaj do ciała i mów - poprosiła. Gdy Arthur usiadł, ona usiadła na przeciw niego i czekała. Była zniecierpliwiona. Martwiła się o Harper.


Misha siedział na korytarzu w poczekalni szpitala przy ulicy Arsenal’naya. Okazało się, że mężczyźni w pogotowiu potraktowali atak Kiry jako atak paniki. Zawieźli ich z tego powodu do szpitala psychiatrycznego, choć tak właściwie każdy byłby równie dobry. Chłopiec grał na komórce i czekał, aż lekarz skończy rozmawiać z jego siostrą w gabinecie.
Poruszył się i spojrzał w bok. Pielęgniarze ciągneli jakąś starszą kobietę na wózku. Trzymała w dłoniach małe zawiniątko. Dopiero po chwili Rasputin zrozumiał, że to było dziecko.
- Moje dziecko! - wrzasnęła. - Moje biedne dziecko!
Misha wpierw zrozumiał, że coś nie tak musiało być z niemowlęciem. Jednak po chwili usłyszał ciąg dalszy.
- Moja słodka Luba! Przebita przez złotego, świetlistego anioła! Moje biedne dziecko… Czemu… czemu ona… Chodzimy regularnie do cerkwi… Codziennie się modliłam - kobieta smarkała i płakała.
- Pani nazwisko?
- Ulnaya… Tamar… Tamarkin.
- Dobrze, jest już dla pani przyszykowana sala. Ale trzeba znaleźć opiekę dla dziewczynki. Niestety nie może pani tutaj przebywać z dzieckiem.
- Świeciła jasno niczym słońce! I powiedziała… “daj mi szczęśliwe macierzyństwo”... Była piękna, ale było to zgniłe piękno! Dziewczynka… Zabrała mi moją biedną dziewczynkę!
Misha uniósł brwi i skrzywił się. Wziął telefon i napisał sms’a do Kaverina na temat tego co usłyszał. Czuł się tutaj źle, nie chciał bowiem, żeby z jakiegoś powodu kiedykolwiek jego siostra trafiła w takie miejsce. Albo on, bo ktoś uznałby, że fakt iż woli mężczyzn to choroba psychiczna… Wrócił do grania na telefonie.
Kaverin jednak nie odpisał. W tamtej chwili znajdował się już w transie…


Noel pojawił się tuż nad Ermitażem. Miał dobre trzydzieści dziewięć stopni gorączki i czuł się fatalnie. Tak właściwie zdawał się w gorszym stanie od Kiry, ale to z nią pojechali do szpitala. Tyle że psychiatrycznego, który Dahlowi nie mógł w żaden sposób pomóc.
Prawda?
Prawda…?
“Co to jest”, pomyślał. Poprawił szalik wokół szyi i naciągnął głębiej kaptur na głowę. Następnie podleciał bliżej.

Ogromny kryształ lewitował w powietrzu nad Ermitażem. Miał dobre dwa metry długości. Błyszczał czernią i bielą.
- Alice? To ty? - zapytał.
Straciła swoje kobiece kształty. I też wydawała się niezbyt chętna do rozmów. Wyciągnął dłoń i po chwili wahania dotknął. Nic się nie stało. Spróbował popchnąć. Kryształ jednak stał w miejscu. Zaparł się plecami, ale… diament ani drgnął.
- Zostaw to, ty skurwysynie! - usłyszał kobiecy głos gdzieś poniżej. - To nasze jest! - blondynka krzyczała po angielsku Tuż obok niej stał zażenowany mężczyzna. Czarnoskóra kobieta rozmawiała z kimś przez telefon.
Noel pokazał jej środkowy palec i spróbował zabrać z sobą Alice. Ta jednak sprawiała wrażenie nieprzesuwalnej. Wyciągnął telefon. Wielki wiatr o mało nie wydarł mu go z dłoni.
Na szczęście jednak zdołał go utrzymać, jednak sygnały do Kaverina trwały i trwały…
Po chwili jednak odebrano.
- Noel? Jesteś na miejscu? Znalazłeś ją? - zapytała Abigail odbierając telefon Kaverina.
- Kirill medytuje w Iterze - wyprzedziła jego potencjalne pytanie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:25   #519
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- A tutaj kryształ lewituje na niebie - odpowiedział Noel. - Tuż nad Ermitażem. Długi na dwa metry. Trochę czarny, trochę świetlisty… łapiesz, o co chodzi. To w sumie było pytanie. Wiesz, o co chodzi? Nie rozumiem nic… czy to naprawdę jest Alice? - zapytał.
- Jak ja zaraz tam do ciebie pójdę! - piekliła się blondynka w dole. - Zmiataj mi stamtąd!
Jej towarzysz nachylił się do jej ucha i coś jej szeptał. Może przypominał, że przecież nie potrafi latać.
- A, i są tu na dole jeszcze jacyś irytujący łowcy skarbów, którzy koniecznie chcą to jubilerskie arcydzieło dla siebie - dodał Noel.
- To na dole to pewnie ludzie z IBPI, uważaj, żeby cię nie zaatakowali. Nie mogą zabrać tego kryształu… Z tego co rozumiem, Alice wyglądała wcześniej inaczej, może nażarła się tyle energii, że się znów zmieniła? Cholera, nie mam pojęcia, będziemy musieli poczekać na Kirilla, ma spróbować do niej dotrzeć przez Iter… Pozostań tam, może wyląduj gdzieś na dachu i odsapnij? Żebyś potem miał siłę ją złapać - poprosiła Abby, ale nadal chciała zatroszczyć się trochę i o niego.
- Ach… dobrze. Rozumiem - mruknął Noel. - W sumie to nie. Możesz powtórzyć raz jeszcze, skąd wziął się tutaj ten kryształ, skoro to nie Alice? Że to jakiś jej kokon i wyfrunie z niego jak piękny motyl? To czy powinniśmy ją w takim razie ruszać? Swoją drogą, ta blondynka próbuje rzucać we mnie kamieniami, ale brakuje jej tak ze sto metrów zasięgu. Słodkie.
Edmund gładził ramię Kate, chcąc ją uspokoić.
- Rozumiesz? Co za pech. Nie dość, że porwała nam naszą Camille, to jeszcze przyleciał jakiś Piotruś Pan i chce ją porwać! Chce je porwać! - warczała.
- Ale nie mamy na to wpływu, pamiętasz? - westchnął Australijczyk.
- Możesz w nią rzucać cukierkami jak jakieś masz, może z tej wysokości któryś ją zabije - zasugerowała Abby.
- Ale wtedy nie będę miał już cukierków! - mężczyzna się oburzył.
- Tak czy inaczej odsapnij chwilę. Nie mam pojęcia o co chodzi z tym kryształem, musimy poczekać. Wolę nie budzić Kirilla, bo nie wiemy na jakim jest stadium przemawiania do Harper - powiedziała Roux i znów zaczęła krążyć po pokoju.
- Mhm. Wyląduję na dachu Ermitażu w takim razie. Po części roztrzaskanym, swoją drogą. Ach ci Rosjanie - mruknął. - Nie potrafią dbać o swoje własne zabytki - mruknął i dotknął stopami podłoża. - Zadzwonisz do mnie, jak będzie wiadomo coś więcej? - poprosił.
- No jasne. Tylko błagam, nie odpadnij na tym dachu, nie chcę mieć twojego i jej trupa na Ermitażu - poprosiła jeszcze.
- Pff! - parsknął Noel.
- Do usłyszenia. Jak coś, to też dzwoń - poleciła, nim się rozłączyła.



Kirill przebywał w swojej sferze. Jednak niestety nie było w pobliżu słychać nigdzie wyładowań Alice. Słuchał uważnie i dosłyszał jakieś zakłócenia w pewnej odległości, ale to oznaczało, że musiał wyjść ze swej sfery… Tymczasem wewnątrz niej również pojawiło się jakieś zaburzenie…
Zamrugał. Przed tym mrugnięciem nie było Joakima. Po nim… Joakim się pojawił.
- Och… kurwa - westchnął Kirill.
Spojrzał z góry na Dahla. Który wpierw wylądował w pozycji na czworakach. Obecnie wstawał, choć po chwili ociągania. Uśmiechnął się do Kirilla lekko.
- Czy to przeznaczenie? - zapytał.
Kaverin przewrócił oczami.
- Wyjdźmy stąd prędko - mruknął. - Nie chcę widzieć cię w mojej samotni dłużej, niż jest niezbędnie konieczne. Zdaje się, że jest między nami jakieś połączenie…
- Oh yeah…
- ...które będzie musiało zostać zerwane, ale w tej akurat chwili mamy lepsze rzeczy do roboty.
- Prowadź, Kaverinie.

Rosjanin stanął na środku sfery. Następnie przykucnął i dotknął czubkiem palca wskazującego podłogi. Wnet pod stopami jego i Joakima pojawił się świecący, srebrny okrąg. Natomiast biały pokój zamigotał i zgasł. Jak gdyby przez cały ten czas był jedynie hologramem. Wokół nich pojawiły się miedziane serpentyny prowadzące w każdym możliwym kierunku. Kirill wskoczył na tę, która znajdowała się najbliżej. Dahl uczynił to samo. Był tutaj nieco bardziej sprawny, niż w rzeczywistym świecie. Czy może raczej… tym materialnym. Iter, kiedy się w nim przebywało, zdawał się nie mniej prawdziwy.

Ruszyli przed siebie. Joakim zrobił kilka kroków, kiedy obrócił się za siebie.
- Twoja sfera znów się pojawiła - rzucił.
- Tak, tylko na moment ją rozproszyłem - mruknął Kirill, rozglądając się dookoła. Którą drogą powinni ruszyć?


Wyczuwał dalej to dziwne wibrowanie w Iterze. Kiedy obrał odpowiednią ścieżkę, dostrzegł, że wywoływały je falujące zastępy istotek. Dygotały, jakby były bardzo niezadowolone. Wszystkie znajdowały się w okolicy miejsca, gdzie zazwyczaj znajdowała się sfera Alice.
Kirill otworzył oczy i wypuścił oddech.
- Musimy się udać w okolicę sfery Alice. Złap moją dłoń, kulo u nogi - rzekł i wyciągnął swoją.
Joakim postąpił zgodnie z poleceniem.
- Technicznie, jako kula u nogi, powinienem złapać się twojej kostki, czyż nie? Najwyraźniej nie jesteś wielkim fanem tradycji.
Kirill przewrócił oczami.
- Może Alice podobają się twoje tandetne żarty, ale mi daj proszę spokój - powiedział…
...i pociągnął Joakima w bok…
...zaczęli spadać…
...aż po pewnym czasie wylądowali na gwiaździstej ścieżce, która prowadziła prosto do sfery Alice. Kirill miał to miejsce zapisane w swoistej zakładce podróży. Rozejrzał się po otoczeniu.
- Wow - mruknął Joakim. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Drzwi do jej sfery były zamknięte, ale zdawały się pokryte złotym pyłem w miejscu gdzie znajdowała się klamka, tak jakby ktoś jej użył wchodząc do środka. Istotki tymczasem otaczały ścieżkę po lewej i po prawej stronie, jakby nie mogły się doczekać, aż ta wspaniała istota wyjdzie stamtąd by ponownie uraczyć je swoją boską obecnością. Zdawały się pobudzone tak, jak jeszcze Kirill nigdy ich nie widział.
- To mi wygląda na pułapkę - powiedział Joakim. - I najwyraźniej Dubhe jest w środku.
- Masz rację na temat Dubhe, ale czy pułapka mogłaby być tak koszmarnie ukryta? Nie sądzę, żeby nasza dwójka w ogóle przyszła jej na myśl.
- Powinienem wchodzić do środka, biorąc pod uwagę… moją wrażliwość?
- To jest dobre pytanie. Poczekaj może tutaj chwilę, a ja wejdę pierwszy.
- Mam zostać tutaj sam? Jak ślepiec we mgle? - Joakim rozejrzał się po istotkach. - Kto wie, co mi się…
- No dobra, idź ze mną, tylko już się, na litość boską, zamknij - mruknął Kirill i pociągnął za klamkę, chcąc wejść do środka.

Weszli do ogrodu Alice… Wszystkie liście jej drzewa, krzewów, a także trawy… Wszystko pokryte było złotem. Patrzenie na to niemal bolało. Na szczęście jasność nie wzmagała się i po chwili obaj mężczyźni zdołali się przyzwyczaić do jasności pomieszczenia, jednak gdy szli ścieżką od drzwi w pniu drzewa, czuli jak po ich skórze przesuwa się energia. Jakby tylko czekała, żeby ją wzięli i wykorzystali. Ładunki czystej gwiezdnej energii przeskakiwały po roślinach. Wystarczyłoby wyciągnąć dłoń i pozwolić im wpełznąć po niej na siebie…
Kirill wyczuł, że jest tu jednak coś nie tak. Gdy spojrzał wgłąb ogrodu, w miejscu gdzie zwykle znajdowała się huśtawka Alice, było coś bardzo dziwnego. Wir czerni, kompletnie tu nie pasujący i rażący w oczy. Wyglądał jak płaska tafla lustra. Magicznego zwierciadła zawieszonego w powietrzu pośrodku złotego królestwa…
- Myślałem, że chce mi się wymiotować z powodu tego skoku. Ale tu czuję się gorzej - powiedział Joakim. - To miejsce nawołuje do tej części mnie, która jest Konsumentem. Zaraz tu oszaleję - jęknął. Kręciło mu się tragicznie w głowie.
Kirill już miał mu powiedzieć, żeby nie płakał jak mała dziwka, ale rzucił na niego wzrokiem. Joakim rzeczywiście wyglądał kiepsko.
- Poczekaj, tylko zajrzymy, co kryje się w tym lustrze - rzekł. - Może wystarczy do niej sięgnąć i wyciągniemy z niej… e… Alice.
- Jak królika z kapelusza.
Kirill uśmiechnął się lekko.
- Co czyni z nas magików, jak mniemam - mruknął.

Kiedy Kaverin podszedł do lustra stwierdził, że nie jest w stanie się w nim przejrzeć. Dostrzegł jednak pewne pulsowanie na jego powierzchni. Gdy dotknął dłonią powierzchni, stwierdził że była miękka i jakby płynna. Gdy zagłębił ją jednak w powierzchnię lustra… Stwierdził, że nie może jej już wyciągnąć, a powierzchnia zaczęła wsysać go do swego wnętrza.
Spróbował ją cofnąć w naturalnym odruchu. Joakim natomiast zbliżył się i chwycił mocno jego ramię, chcąc być dla niego rzeczywiście kulą u nogi, czy też kotwicą.
Niestety nic to nie dało, żaden z nich nie miał dość fizycznej siły, by przeciwstawić się wciąganiu zwierciadła… Po chwili Kaverin zniknął w jego wnętrzu.
Joakim miał decyzję do podjęcia. I miał na to jedynie ułamek sekundy. Mógł puścić Kirilla i zostać samemu w sferze Alice. Najwyraźniej każda Gwiazda posiadała swój specjalny pokój, tylko jemu nie przydzielono żadnego. Mógł tu spędzić trochę czasu, ale nie chciał z powodu tej całej energii. Było jej tu tak dużo… zdecydowanie za dużo. Każde miejsce było lepsze niż to. Inna sprawa, że nie chciał rozdzielać się z Kaverinem. Ten był jego przewodnikiem i Joakim miał wrażenie, że bez Kirilla spotka go szybka śmierć ze strony jakiejś prozaicznej dla Iteru rzeczy. Potrzebował go. A poza tym zależało mu na nim i nie chciał, żeby Rosjaninowi stało się coś złego, choć nie było to jego świadomą myślą w tym momencie.
Po chwili jego ręce również zostały wciągnięte przez chłodną powierzchnię czarnego lustra.
Odruchowo wziął głęboki wdech…

Jednak nie musiał go wstrzymywać zbyt długo. Nie trwało bowiem wiele sekund, nim poczuł, że wpada na Kaverina…
Po drugiej stronie lustra.
Gdy się obejrzał, dostrzegł, że z tej strony zwierciadło było utworzone ze złotej wirującej masy. Tak jakby było dokładnym odbiciem tego w sferze Alice.
Pytanie brzmiało… Gdzie oni u licha byli?
Kosmyki włosów Kirilla srebrzyły się lekko, tymczasem Joakim odniósł wrażenie, że kątem oka widzi biel. Jednak nie czuł się źle i boleśnie jak to miewało miejsce, kiedy walczył z energią Aliotha w sobie. Czuł się tu… Bosko.
- Ciekawe - mruknął Kaverin.
Rozejrzał się po otoczeniu. Gdzie byli?
Sam Joakim tymczasem próbował dojść do wniosku dlaczego tak właściwie czuł się aż tak dobrze? Co się zmieniło? Normalnie nie patrzyłby w zęby darowanemu koniowi, ale to był kompletnie wyjątkowy przypadek. Zwłaszcza, że po siedemnastu godzinach tortur i w trakcie ich stale życzył sobie szybkiej śmierci. Tyle bólu, cierpienia i upokorzenia. W tej akurat chwili czuł się po prostu zajebiście. Ta zmiana była szokująca.
Nie mógł pojąć skąd to wrażenie, po prostu miał dziwne uczucie, że tym razem jest odwrotnie. Alioth nie próbował zawładnąć jego umysłem, nie próbował zdusić go i zdominować. Joakim czuł się, jakby jego świadomość ustąpiła mu tutaj miejsca.
Kirill miał to samo wrażenie. Przede wszystkim, pierwszy raz, gdy zaczął się nad tym zastanawiać, tak mocno i intensywnie czuł Megreza w sobie i to, że nim był.
Gdziekolwiek byli, to miejsce było wykręcone, wpływało na ich energię Gwiazd, ale nie umniejszało jej. Ograniczały ją teraz tylko ich umysły.

Dostrzegli złoty pył na ziemi. Na czarnej ścieżce, rozrzucony jakby ktoś się z kimś szarpał…
Jakby Kapitan Hak potrząsał Dzwoneczkiem o jeden raz za długo.
- A co to za czarna ścieżka? Dlaczego ścieżka miałaby być czarna? - zapytał Kirill.
Przykucnął i ją dotknął.
Znajdowali się na kompletnej pustyni. Ciągnęła się wzdłuż i wszerz. Nie było na niej kompletnie nic. Jedynie czarne niebo nad ich głowami. Im dłużej Joakim się w nie wpatrywał, tym mocniejsze odnosił wrażenie, że ono spogląda w niego. Jak w tym cytacie Nietzsche. Choć niebo było czarne, to o dziwo sama pustynia była jasna jak w dzień. Co wywoływało bardzo dziwne wrażenie.
Jedynym wskaźnikiem gdzie mogła być Alice, był złoty pył na ziemi. Musieli najpewniej podążyć jego śladem…
Ruszyli więc jego śladem. Przez pewien czas milczeli. Wcale nie było gorąco, mimo że znajdowali się na pustyni. Również nie odczuwali zimna. Co pewien czas wiał lekki wiatr, chłodząc im twarze. Kirill po pewnym czasie zaobserwował, że wcale nie poruszał ziarenkami piasku, choć przecież na nie również nacierał.
- Jakie to zastanawiające, nieprawdaż? - zapytał. - Do tej pory byliśmy śmiertelnymi wrogami. Natomiast w tej chwili zmierzamy w tym samym kierunku… w przenośni i dosłownie. Cieszy mnie to. Przykro mi, że odpłaciłem ci się tak wielkim cierpieniem i przemocą… również tą seksualną. Chciałem, żebyś poczuł się tak samo źle, jak ja się czułem. Nie jest to z mojej strony szlachetne. Może po prostu utraciłem moją szlachetność dawno temu.
Joakim pokręcił głową.
- Uważam, że jesteś szlachetnym człowiekiem. Może tego ci zazdrościłem i to chciałem ci odebrać. Jest wiele powodów, dlaczego tak zachowałem się względem ciebie i ani jeden nie jest dobry. Szczerze przepraszam. I tak, to było traumatyczne…
Kirill zerknął na niego, czekając ciągu dalszego wypowiedzi.
- ...ale… - ciągnął.
Joakim uśmiechnął się lekko, ale potem spoważniał.
- To było traumatyczne. Kropka. Pierwszy raz w życiu ktoś mi uświadomił, że seks wcale nie musi równać się przyjemności. Że można nim wyrządzić komuś krzywdę. Że to, że sam odczuwasz rozkosz nie oznacza, że druga osoba również. Oczywiście… wiedziałem o tym. Wbrew powszechnej opinii nie jestem kompletnym psychopatą. Jednak nigdy wcześniej chyba tego… nie rozumiałem.
- Chciałem ci to właśnie pokazać - rzekł Kirill. - Pamiętaj też, że sam… zgwałciłem Alice dlatego, żeby się na tobie odegrać. Czułeś wtedy to, co ona czuła z powodu magii Tuonetar. W pewnym sensie zgwałciłem waszą dwójkę jednocześnie. Biorąc pod uwagę jeszcze to, co miało miejsce w piwnicy pod O’Hooligans… Myślę, że wcale nie jestem lepszy od ciebie. Dlatego nie będę cię już oceniać. Szkoda mi tylko, że mnie okaleczyłeś tak dotkliwie. Nie wiem, jak mężczyzna mógłby zrobić coś takiego drugiemu mężczyźnie…
Joakim westchnął.
- Nie oddam ci tego, co ci odebrałem… Jednakże… już wcześniej próbowałem ci coś powiedzieć. Otóż… wcześniej, przed tym wszystkim, zebrałem twoje… nasienie i je zabezpieczyłem… w zamrażarce… Więc… pewnego dnia… Jeśli będziesz chciał… to będziesz mógł mieć dzieci - Joakim spojrzał w bok, nieco zawstydzony.
Kirill przystanął w miejscu. Otworzył szeroko oczy. Nie miał o tym najmniejszego pojęcia. Był kompletnie zszokowany i widać to było po jego twarzy.
- Ale… jak…? Dlaczego?
Joakim poskrobał się po głowie.
- Pewnie już nie pamiętasz… ale kiedyś powiedziałem, że spłodzę tuzin twoich dzieci, będę je trzymał w piwnicy obok ciebie i brał was wszystkich po kolei…
Kaverin zrobił się czerwony na twarzy.
- ...co, jak przypominam, się nie wydarzyło! - Joakim szybko dokończył i wybuchł śmiechem.
Kirill już miał na niego naskoczyć, ale perspektywa ewentualnego posiadania dzieci wciąż paraliżowała jego zmysły. Tyle że Kira była bezpłodna, a jedynie z nią chciałby dorobić się potomstwa… Czyli ta informacja nic tak naprawdę nie zmieniała. Dlaczego więc ucieszył się? Choć jednocześnie był wściekły na Joakima, że rzeczywiście w pewnym momencie podjął kroki do wykonania tego swojego śmiesznego, ale też przerażającego planu… Ile lat w takim razie zamierzał trzymać go w tej piwnicy? Dwadzieścia? Być może gdzieś indziej, w jakiejś innej rzeczywistości, Kirill wciąż był uwięziony w lochach Joakima, a na dodatek…
- Chodźmy dalej za pyłem - mruknął i westchnął, spoglądając na złoty szlak.
 
Ombrose jest offline  
Stary 25-03-2020, 20:25   #520
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację

Alice wisiała w cienistej przestrzeni. Nie było w niej nic. Była tylko ona i nieprzyjemne uczucia, które ogarniały ją i zawładnęły jej umysłem. Była sama. Wszyscy zasługiwali na posiadanie kogoś bliskiego, tylko nie ona. Kiedy dwukrotnie sądziła, że może zdoła jej się poszczęścić… Obaj mężczyźni stracili życie. Sprowadzała śmierć na osoby, którym pragnęła oddać swe serce.
Joakim miał rację, była bardzo podobna do Tuonetar… Skoro więc tak, teraz rzeczywiście się do niej upodobniła. Nie dlatego, że chciała. Po prostu pragnęła poczuć odrobinę tego szczęścia, które mieli inni, a na które ona sobie pozwolić nie mogła.

Teraz nie miała pojęcia gdzie była. To miejsce, w którym się znalazła było jej kompletnie obcym i nieznanym. Daleko w mroku dostrzegała dwa połyskujące srebrem i bielą punkty, ale nie miała pojęcia co oznaczały. Może były końcem, do którego miała się udać. Może były jakąś odpowiedzią, a może stanowiły dla niej jakieś zagrożenie. Nie wiedziała co ma o tym myśleć i na razie pozostawała w bezruchu. Podkuliła nogi, przez co zawisła w przestrzeni. I tak nie była pewna czy stała na czymkolwiek, ani nawet czy był tu ktoś poza nią. To nie ona trzymała teraz ster. Przynajmniej, nie do końca. Czuła jednak, że miała pewną łączność ze światem zewnętrznym, jednak nie była pewna jak się do niego dostać…

- Proszę pani? - usłyszała głos obok siebie.
Brzmiał bardzo młodo. Był dziewczęcy. Alice w pierwszej chwili wydało się, że był nieznajomy. Potem go rozpoznała, choć nigdy wcześniej nie słyszała go… z zewnątrz.
- Chyba nie powinnyśmy tutaj zostawać - powiedziała dziewczynka.
Miała długie, lekko skręcające się, rude włosy. Ładną, choć skromną, zieloną sukienkę i czarne lakierki. To była mała Alice. Mogła mieć osiem lat, może trochę więcej. Podniosła do góry dłoń. Wyciągnęła ją w stronę dorosłej Harper.

Alice zerknęła na młodszą siebie. W pierwszej chwili nie rozpoznała się, przez moment kompletnie zapomniała kim była. Była żalem w ogromnej pustce. Teraz, przypomniała sobie, że miała imię i brzmiało ono Alice… Że miała falowane rude włosy, oczy przez większość życia zafascynowane i ciekawe świata, miły uśmiech i przyjemny głos. Obserwowała małą rączkę dziewczynki, po czym wyprostowała się powoli i podała jej dłoń. Nie ścisnęła jej mocno, trzymała ją ostrożnie. Uznała, że może warto spróbować… Zaufać chociaż sobie, bała się jednak teraz skrzywdzić samą siebie.
Dziewczynka uśmiechnęła się. Tymczasem nogi Harper bezwiednie się wyprostowały i sfrunęła na podłoże, na którym stała jej młodsza wersja.
- Miałam dzisiaj zły dzień. Moje koleżanki dzisiaj się ze mnie śmiały. Wyszarpnęły mi tornister… Znalazły w środku Misia Pompona… i powiedziały, że jestem dzieckiem, skoro bawię się misiami…
Mimo, że mała mówiła smutne rzeczy, to uśmiechała się i wydawała się bardzo nie przejmować tym wydarzeniem.
- Co się stało? Jest pani smutna?
Alice zastanawiała się co powiedzieć małej sobie. Zastanawiała się.
- Miałam przyjaciela… Bardzo ważnego dla mnie. Takiego, o którym myślałam, że będziemy żyć długo i szczęśliwie… Niestety zniknął - powiedziała i westchnęła ciężko.
Dziewczynka pokiwała głową i ścisnęła jej dłoń mocniej.
- A zabawy misiami nie są złe… Ja lubię misie - powiedziała dorosła Alice chcąc nieco odwrócić uwagę małej Alice od przykrego tematu.
- Prawda, że tak! - dziewczynka ucieszyła się na tę opinię. - Misie są świetne, misie zawsze przy tobie są. Alex była moją przyjaciółką, a nie stanęła po mojej stronie, lecz wyśmiewała się z innymi ze mnie. Koniec końców możemy liczyć tak naprawdę jedynie na misie. Oraz na siebie same - uśmiechnęła się lekko.
Pociągnęła dorosłą Alice w stronę dwóch błyszczących punktów - srebrnego i białego. Tymczasem kobieta przypomniała sobie, że rzeczywiście w jej dziewczęcym życiu był taki epizod. Nie myślała o Alex od przynajmniej kilkunastu lat. Jaki przypadkowy moment, żeby sobie o niej przypomnieć…
Harper podążała za młodszą sobą w stronę punktów.
- Misie… Może też powinnam zacząć ufać im bardziej… Jak myślisz, które misie są bardziej przyjacielskie? Kolorowe, białe, czy czarne? - zapytała. Zaczęła przypominać sobie różne rzeczy ze swojej przeszłości. Wiele złych, ale też drobne… Miłe. Powoli zaczęła się rozpraszać.
- To jest coś, co każdy może sobie wybrać - powiedziała dziewczynka. - To nawet nie musi być miś, to może królik, lub inna zabawka. Przyjaciel, na którym można polegać bardziej, niż na ludziach. Bo ludzie odchodzą, ale misie zazwyczaj zostają z nami - dodała.
To było już po tym, kiedy Alice zamieszkała ze swoimi dziadkami. Miała powody, żeby nie tęsknić za rodzicami, ale tak naprawdę trochę tęskniła i czuła się przez nich opuszczona. Ale zawsze była w stanie znaleźć sobie sposób, żeby rozproszyć się i odwrócić uwagę od złych rzeczy. Dzięki temu mogła przetrwać.
- Nie dziwi mnie wcale, że zniknął twój przyjaciel - powiedziała dziewczynka po chwili. - Ale ci współczuję. Nauczysz się - powiedziała to tak, jakby to ona była tutaj dorosła, a nie odwrotnie.
Alice uśmiechnęła się, lekko rozczulona tym faktem. Przez chwilę dała się poprowadzić młodszej sobie w ciszy.
- Dokąd idziemy? - zapytała jednak po chwili, ciekawa, czy młodsza ona zna cel swojej podróży.
- Wcale nigdzie nie idziemy - powiedziała dziewczynka. - Nie w dosłownym sensie. Sklejamy rozbite naczynie - rzekła. - Czy zaśpiewasz ze mną piosenkę? - zaproponowała.
Następnie zaczęła błyskawicznie nucić pod nosem. “Jeśli nie pokochasz siebie, to jak będziesz w stanie pokochać innych”? To był slogan z jakiejś reklamy telewizyjnej, Alice nie pamiętała już, czego dokładnie. Jednak melodia rzeczywiście wpadała w ucho i słowa również podobały się dziewczynce.
- A jaką piosenkę chciała być razem ze mną zaśpiewać? - zapytała zaciekawiona. Nie była bowiem pewna czego spodziewać się po młodszej wersji siebie. Była ciekawa opinii samej siebie sprzed lat. Zerknęła na dwa jasne punkty. Nie wiedziała co oznaczały, ale szły w ich stronę, więc albo mała Alice się nimi zasugerowała, albo może ich nie widziała? Nie była pewna.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qq09UkPRdFY[/media]

Dziewczynka zaczęła wyklaskiwać rytm, a Alice zaczęła gdzieś w tle własnego umysłu słyszeć instrumenty. Nagle zrobiło się dużo radośniej, kiedy skoczna melodia nieco rozjaśniła mrok.
- Śpiewaj Alice! - krzyknęła dziewczynka, jakby było to dla niej bardzo ważne. Przyglądała się uważnie swojej starszej wersji siebie. Wtedy Harper odniosła wrażenie, że mała Alice myślała dużo więcej rzeczy, których nie mówiła.
Rudowłosa początkowo nie rozpoznała utworu, ale po kilku chwilach uświadomiła sobie, że dawno temu to był hit, właśnie mniej więcej w okresie jej szkolnych lat. Nie miała pojęcia, że znała te słowa tak dobrze, ale jednak znała. Zerknęła na swoją młodszą wersję i wzięła głęboki wdech, rozluźniła się i zaczęła śpiewać wraz z małą Alice na dwa głosy. Początkowo szło opornie, ale wkrótce zgrały się i piosenka zaczęła brzmieć naprawdę przyjemnie. Harper pamiętała jeszcze w tyle głowy o tym dlaczego tu była i o tym całym smutku i troskach, ale w tej chwili starała się myśleć tylko o misiach i wesołych piosenkach lat dziewięćdziesiątych.
Wreszcie jednak piosenka dobiegła końca. I choć obydwie już jej nie śpiewały, to Alice wciąż słyszała samą wersję instrumentalną.
- Wiesz, że musisz troszeczkę lepiej się kontrolować, prawda? - zapytała dziewczynka.
Były już mniej więcej w połowie drogi do celu. O ile ich celem rzeczywiście były te dwie iskierki - jedna srebrna, druga biała.
Harper milczała chwilę.
- Mm… - mruknęła odrobinę niechętnie. Tak naprawdę, uważała że młodsza ona miała niestety nieco racji… Z drugiej strony, nie dokońca zdołała nad sobą zapanować, a w tamtej chwili nawet nie wiedziała, czy chciała. Widok martwego ciała Joakima flasznął jej przed oczami i aż się skrzywiła boleśnie.
- Zginęli przez nas ludzie - powiedziała dziewczynka. - Pamiętasz o tym? Zniszczyłyśmy życie nie tylko im, ale również ich bliskim. Czy to, że opuścił nas przyjaciel, dało nam do tego prawo? - dziewczynka mówiła dojrzałym głosem jak na kogoś w jej wieku, ale Alice dość szybko dorosła. Oczywiście, kochała swoje misie, ale to wcale nie oznaczało, że była dziecinna. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka mogłoby się tak wydawać.
Kobieta słuchała uważnie słów dziewczynki.
- Masz rację… Nie dało… Powinnam się była kontrolować… - powiedziała z przygnębieniem. Smutny nastrój powrócił.
- Musisz umieć nad nią panować, inaczej to się powtórzy - rzekła dziewczynka. - Śmierć twojego przyjaciela to już wystarczająca tragedia. Niczym ciąg domino pociągnęła za sobą kolejne. Jesteś silna, Alice. Silniejsza niż ci się zdaje. Wiem to, bo jesteśmy jedną osobą. Musisz sobie tylko przypomnieć, jak to jest, polegać na sobie. Inaczej, kiedy będziesz polegać na innych i tych innych zabraknie… zerwiesz się raz jeszcze. A wtedy już sobie tego nie wybaczysz. Być może wtedy nie będziemy już w stanie skleić rozbitego naczynia. Które było naszym umysłem.
Alice milczała. Słuchała uważnie. Po chwili kiwnęła głową z milczącym zrozumieniem. Rzeczywiście, młodsza Alice miała rację. Nie chciała, by jej umysł całkowicie się potrzaskał i tak był już wystarczająco posklejaną wazą… Zerknęła na dwa punkty w milczeniu.
- Wiesz co to świeci przed nami Alice? - zapytała.
- Dostaniesz ich z powrotem dopiero wtedy, jak mi obiecasz - powiedziała dziewczynka.
- Kogo dostanę? Co mam obiecać? - zapytała zerkając na małą rudowłosą, rezolutną dziewczynkę.
- Obiecaj mi, że nie będziesz liczyła na to, że będą cię ratować. I obiecaj mi, że w pierwszej kolejności będziesz polegała na sobie samej. Wtedy dopiero będziesz na nich zasługiwać - dziewczynka wydęła usta i lekko zadrżała. Z emocji, jak i chyba ze strachu, że zostanie zbesztana za taką dużą pewność siebie i pyskowanie.
Alice miałaby uwierzyć w siebie… Polegać na sobie… Nie czekać, aż ktoś ją uratuje… Helsinki nauczyły ją, że to podejście nie prowadziło do niczego dobrego. Mauritius również… A jednak młodsza wersja jej samej próbowała nakłonić ją do kolejnej próby. Milczała kilka chwil, po czym westchnęła, poddając się.
- Dobrze… Dam sobie… Jeszcze jedną szansę - odpowiedziała z lekko niepewną miną, ale ta niepewność nie pochodziła od jej niechęci do postanowienia, a raczej od tego, że nieco nie była pewna jak ugryźć ten temat.
Dziewczynka spojrzała na nią chwilę dłużej i westchnęła.
- Twoimi atutami, Alice, są ludzie, którymi się otaczasz. Taką właśnie masz moc. Dawanie innym zdolności Konsumowania. I ty sama potrafisz Konsumować. Dodatkowo zmysły Łowcy… Jednak dopiero niedawno… odkryłaś w sobie takie bardziej bojowe zdolności. Nie będziesz mogła raczej korzystać z nich znowu w najbliższej przyszłości, zresztą tego właśnie nie chcemy. Podsumowując, to naturalne, że jesteś uzależniona od innych, jeśli chodzi o walkę i tym podobne… Miałam na myśli bardziej sferę emocjonalną. Chciałabym, żebyś nie liczyła na to, że inni będą cię ratować, w sensie pocieszać. I poprzez poleganie na sobie samej… mam na myśli to, że nigdy się nie złamiesz, bez względu na to, jak sama byś nie była. Nie proszę cię o to, żebyś wszystko próbowała zrobić sama, tak donikąd nie dojdziesz. Proszę cię o to, żebyś dawała innym wsparcie duchowe, którego oni potrzebują i żebyś sama znajdowała w sobie siłę, żeby być dla siebie wystarczającą podporą…

Dziewczynka otworzyła usta i przez nie zaczęła oddychać. Te wszystkie słowa wypowiedziała prawie na jednym oddechu i też zdawała się coraz bardziej zmęczona. Stanęły obie tuż przed dwiema migoczącymi… gwiazdkami. Były prawie na wyciągnięcie ręki.

Harper słuchała jej wciąż bardzo uważnie.
- Jesteś bardzo rozsądna Alice i masz dobre serce… Dobrze, że mi o tym przypomniałaś. Będę mieć dużo naprawiania… Kiedy wreszcie to wszystko się wyciszy… - westchnęła ciężko. Zerknęła na dwie gwiazdki, po czym przeniosła pytające spojrzenie na młodszą Alice.
Dziewczynka uśmiechnęła się, teraz już zdawała się mniej zmęczona.
- Właśnie o to mi chodziło. Powinnaś mówić to sobie częściej. Że jesteś rozsądna i masz dobre serce… tak właśnie jest - powiedziała i przytuliła się mocno do starszej wersji siebie. - Teraz możesz dołączyć do pozostałych. Tylko nie zapomnij o tym, o czym rozmawiałyśmy. Może to prawda, co mówią. Co cię nie zabije, to cię wzmocni… Może taki był sens tego cierpienia.
- Każde cierpienie powinno mieć jakiś sens… Bezsensowne cierpienie może zabić - powiedziała i pokręciła głową. Pogłaskała młodszą siebie po włosach.
Ta uśmiechnęła się na tę pieszczotę. Zarówno ze strony słów Alice, jak i jej gestu.
- Dziękuję za pomoc i rozmowę - powiedziała. Zastanawiała się co nastąpi za chwilę. Nie była pewna do kogo, albo do czego miała wracać. Była lekko zdezorientowana w tym co tak właściwie działo się ‘na zewnątrz’. Była częściowo świadoma, ale bardziej jakby to był niewyraźny sen…
- Dotknij je - podpowiedziała dziewczynka. - Doszłyśmy do końca rozmowy. Złap je w garść. Teraz już możesz.
Alice kiwnęła głową, po czym puściła małą siebie i obróciła się w stronę gwiazdek. Zerknęła najpierw na jedną, potem na drugą, po czym… Chwyciła je.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172