Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2020, 20:23   #515
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Noel jednak siedział tuż przy Kirze.
- Możesz zadzwonić po pogotowie? - zapytał jedną kobietę, która akurat była najbliżej.
- Ale ja już zadzwoniłam - odpowiedziała blondynka, która już nieco pijana lekko kołysała się w takt bardzo głośnej muzyki. Nawet tego nie zauważała. Trzymała w dłoni komórkę.
- Zadzwoń po pogotowie - powtórzył Noel.
- Zrobiłam to za pierwszym razem…
Noel był przerażony, choć na to nie wyglądał. Kira wyglądała koszmarnie. Umierała w jego dłoniach, tak to wyglądało. Z jej ust toczyła się pienista ślina, a oczy próbowały przewrócić się na drugą stronę. Kirill kazał mu zaopiekować się nią, ale nie wiedział, co zrobić. Inna sprawa, że czuł się coraz gorzej, gdy leki przeciwgorączkowe przestały działać.
- Zadzwoniłam - powtórzyła blondynka, już łagodniej.
Nikt z nich nie usłyszał tutaj krzyków Mishy. Dubstep przyćmiewał wszystko.
Misha rozejrzał się za Abigail i Jennifer. Te dwie kobiety, tak jak i bracia Alice zdawali się w miarę ogarnięci. Niestety nigdzie nie dostrzegał samej rudowłosej, co również go martwiło. Podszedł do Noela.
- Może weźmy ją stąd i poczekajmy na karetkę. Ja zadzwonię, może potrzeba jej tlenu… - zaproponował chłopiec.
- Nie wiem, myślisz, że można ją przenosić? - zapytał Dahl, trzymając głowę kobiety mocno. Najbardziej bał się, że podczas drgawek zacznie uderzać w podłogę i dojdzie do jakichś trwałych uszkodzeń. Tak właściwie nie wiedział, czy już do nich nie doszło. Bo co spowodowało jej obecny stan? Miał o to zapytać Kirilla, ale ten wybiegł po schodach na górę, skąd teraz zbiegł Misha… co do cholery zdarzyło się na piętrz?!
- Kirill i twój tata są nieprzytomni na górze - chłopiec powiedział zaniepokojonym tonem. Jak przyjedzie ambulans będzie musiał pojechać ze swoją siostrą, musiał więc przekazać wszystkie informacje Noelowi...
- Nieprzytomni? Czemu nieprzytomni? Co się stało? - Noel wrzeszczał, próbując przekrzyczeć muzykę.
Tymczasem podszedł do nich Thomas.
- Co się dzieje? - zapytał. - Cholera… wezwaliście pogotowie?
- Tak… podobno tak, ale nie wiem - odparł Noel, spoglądając na Kirę.
Tymczasem przybyła do nich również atrakcyjna, młoda blondynka.
- Wyglądasz kompletnie jak… - Jennifer zaczęła.
- Joakim, mój ojciec, tak - Noel odpowiedział lekko zirytowany.
- Ja chwycę za stopy, ty za barki i ją wyniesiemy. Dobrze? - zapytał Thomas.
- Dobrze - Noel skinął głową. Przystąpili do wykonania zadania. - Co się stało na górze? - raz jeszcze zapytał Mishy.
- Nie wiem, kiedy wbiegłem na górę, okazało się, że okno jest zbite, a Kirill i Joakim są nieprzytomni… - wykrzyczał Misha przekrzykując muzykę. Do reszty grupy dotarła Abby, ciągnąc Arthura, z którym właśnie skończyła tańczyć. Zamrugała widząc Kirę w takim stanie.
- Co się stało? - zapytała, jako kolejna. Najwyraźniej wszyscy byli w pełni zorientowani, czujni i gotowi…
- Nie wiem - odpowiedział Noel. - Wydaje mi się, że użądliła ją pszczoła i ma wstrząs anafilaktyczny - rzekł.
Widział coś takiego w telewizji. Uznał, że może nie wydarzyło się dokładnie to, ale coś bardzo podobnego.
- A jest uczulona na jad pszczoły? - zapytał Arthur. - To mi nie wygląda na wstrząs anafilaktyczny.
- Jest lekarzem - wyjaśnił Thomas.
- Nie wiem. Jest? - Noel spojrzał na Mishę. Powoli z Thomasem transportowali drżącą Kirę w stronę wyjścia. Na szczęście była leciutka.
- Nie… Nie jest uczulona na pszczoły, ani żadne żądlące stworzenia… znaczy, z tych zwykłych, poza tym, chyba nie ma pszczół o tej porze roku - zauważył Misha. Szedł obok nich, tak samo jak pozostali.
- To mógł być pająk - Noel przyznał. - Tak, masz rację. To na pewno był pająk.
- To możliwe - przyznał Arthur. - Jad pająka mógłby mieć taki sam efekt, jeśli byłaby na niego uczulona. Taki sam, ale nie taki, jak ten - rzekł, idąc obok mężczyzn. - To jakaś padaczka. Czy uderzyła się w głowę?
- Kto wie, niby nie tańczyła zbyt dziko, ale całkiem możliwe - odparł Noel.
- Gdzie jest Alice? - zapytała Abby, rozglądając się najpierw po nich, a potem po sali, gdy z niej powoli wychodzili na zewnątrz.
- Widziałam ją, jak szła na górę - wtrąciła się Jennifer. - Nie wiem po co, ale to było chyba przed atakiem…
- ...Kiry… - Noel służył pomocą.
Jennifer zmarszczyła brwi.
- Myślisz, że ktoś wpisał jej nazwisko do notatnika śmierci? - zdziwiła się.
Noel i Thomas wynieśli Kirę na zewnątrz.
- Nie rozumiem, co masz na myśli - odpowiedział jej Noel.
- O nie, już wiem - powiedział Thomas. - Alice była zazdrosna o Kirilla. Dosypała jej coś do drinka i uciekła.
- To nie pora na żarty - odpowiedział Arthur.
Thomas wydął usta, co sugerowałoby, jakoby wcale nie żartował.
- Nie widziałem jej na piętrze… - zauważył Misha.
- A stamtąd nie ma innych dróg na zewnątrz… - dodał. Tak pomyślał, więc raczej nie miałaby jak uciec… chyba, że przez wybite okno, ale nie wyraził tego poglądu na głos. Na razie był śmiertelnie zatroskany o swoją najdroższą siostrę. Nigdy nie widział ją w takim stanie. Widywał ją w złych, gdy wychodziła czasem spod ręki Rolana, ale nigdy nie wpadła w coś takiego sama z siebie kompletnie bez wcześniejszych ostrzeżeń…
Gdy byli na zewnątrz, rozejrzał się nerwowo w poszukiwaniu nadjeżdżającej karetki. Miał nadzieję, że dotrą tu szybko.
- W sensie… że najpierw zrobiła to tej dziewczynie… - zaczęła Jennifer. - Potem poszła na górę…
- Otruła Kirilla i mojego ojca…
- Po czym skoczyła z okna - dokończyła de Trafford, kiwając głową. - Skończyła z sobą.
- Nie oszukujmy się, wszyscy spodziewaliśmy się czegoś takiego prędzej czy później…
- Czekaj, jakiego twojego ojca? - zapytała Jenny, marszcząc czoło.
- No bo Joakim, mój ojciec - Noel skrzywił się - jest w Petersburgu.
- Wow - mruknęła Jenny. - Kirill i Joakim w jednym mieście? To dopiero początek zabawy, tak mi coś mówi - skrzywiła się. - Biegnę na górę, zobaczyć co z nimi.
Noel i Thomas przykucnęli przy ziemi, aby położyć przy niej Kirę. Ten pierwszy zabezpieczał jej nogi.
- Pójdę z tobą, może mogę im jakoś pomóc - powiedział Arthur. - Bo jej to musi pomóc pogotowie. Sam nie zrobię nic samymi rękami - mruknął i ruszył w stronę O’Hooligans.
- Mam nadzieję, że tam trafimy… - mruknęła Jenny pod nosem.
- Wejście nie jest trudne, to proste schody - rzucił Misha, ale zamierzał zostać z Kirą.
- To ja pójdę z nimi… - powiedziała Abby. Cofnęła się do lokalu i w towarzystwie Jenny i Arthura udała na schody, które wiedzieli już, że prowadziły do mieszkania Kirilla, gdzie później miało się odbyć afterparty.

Minęło kilka minut. Karetka nie przyjeżdżała.
- No cóż… - mruknął Noel. - To jest Sylwester godzina przed północą. Albo nikt nie pracuje, albo ci, którzy pracują, mają mnóstwo roboty w całym mieście. To w końcu Sylwester… godzina przed północą.
Tymczasem od minuty stopniowo Kira dygotała coraz mniej. Ale dopiero teraz stało się to zauważalne. Było jej zimno i czuła się zmęczona. Zarówno od tego ciągłego drżenia, jak i istotek…
- Kira? - zapytał Noel. - Kira!
Kobieta lekko rozwarła oczy. Była na w pół przytomna…
Rasputin spróbowała się rozejrzeć za stworzonkami. Porażający hałas zniknął. Istotek było ledwo co, tak jakby odeszły w większości. Gdziekolwiek były, czuła się wykończona.
- Gdzie jestem? - zapytała zdezorientowana i osłabiona.

Tymczasem trójka Konsumentów zdołała wejść na piętro. Jenny zobaczyła drzwi apartamentu, które pozostały lekko uchylone. Gdy je pchnęła, ukazało jej się mieszkanie wysypane balonami, co przywiodło jej na myśl hotel w Helsinkach.
- Całkiem tu ładnie - powiedziała, ale zabrzmiało to ponuro. Coś w stylu “jakie miłe miejsce, żeby w nim umrzeć”.
Arthur również wszedł i zaczął rozglądać się po otoczeniu. Na szczęście apartament wcale nie był aż taki duży. Tutaj kuchni, tam łazienka… Puste. Sypialnia musiała znaleźć się dalej. Wszedł do środka. Spostrzegł starszego, łysego mężczyznę. To był trup. Leżał na nim Kirill, który oddychał, ale bez wątpienia był nieprzytomny. Podszedł do niego i prędko przewrócił na plecy. Zbadał mu tętno na tętnicy szyjnej i promieniowej. Było. Potem wyjął komórkę z kieszeni, włączył latarkę i zbadał odruch źrenic na światło. Zachowany. Nie miał nastroju na badanie denata, ale z lekarskiego obowiązku przystąpił do niego.
- On żyje - mruknął zaskoczony.
- Aha. Joakim - westchnęła Jennifer.
- To Joakim…? - okazało się, że Arthur mógł być jeszcze bardziej zaskoczony niż przedtem.
Abby weszła do środka i zobaczyła Joakima.
- Mój kochany Jezu… - wysapała, widząc go w takim stanie. Chyba nigdy nie widziała go w aż tak złym stanie… Potem spojrzała na Kirilla, a następnie na wybite okno. Ruszyła w jego stronę, ale potknęła się o torebkę Alice. Zerknęła na nią… A następnie ją podniosła w milczeniu. Nie rozumiała co się tutaj wydarzyło, miała pustkę w głowie.
Jennifer zmarszczyła brwi.
- Do tego trzeba Sherlocka Holmesa - mówiła, kiedy Arthur ich zbadał. - Czy jest tu jakiś liścik? - zapytała, rozglądając się dookoła. Po części żartowała. Podeszła do rozbitego okna. - Erm… to szkło… Krawędzie są stopione - mruknęła i dotknęła ich. - Jeszcze ciepłe. Czyli… nakryła Joakima i Kirilla w jednym łóżku… a potem - zmarszczyła brwi.
- Zobacz, czy nie leży pod blokiem - polecił jej lekarz.
- No tak - mruknęła.
Otworzyła okno i wyjrzała na zewnątrz w poszukiwaniu śladów czegokolwiek niespodziewanego. Albo spodziewanego, jak ciało Alice, która popełniła samobójstwo, wyskakując przez okno. Choć ta hipoteza zdawała się coraz mniej prawdopodobna.
Niestety nie zastała tam ciała, ale dostrzegła,że szkło rzeczywiscie nie pękło do wnętrza pomieszczenia, jak byłoby w przypadku, gdyby ktoś przez nie tu wpadł, lecz wypadły na zewnątrz, na parapet i zapewne w dół, jakby ktoś się przez nie stąd wydostał. Dodatkowo parapet również był gorący i lekko nadtopiony.
- Jej torebka ze wszystkimi rzeczami jest tutaj… - powiedziała Abigail. Zaczęła się nie na żarty martwić. Spojrzała znów na obu mężczyzn. Podeszła i spróbowała potrząsnąć Kirillem, a potem lekko Joakimem. Któryś mógł wiedzieć co się stało…
- Są bladzi i wyczerpani. Ten to szczególnie - mruknął Arthur, spoglądając na Joakima.
Nie do końca wiedział, dlaczego wszyscy zachwycali się jego urodą. Musiał mieć magnetyczną osobowość.
- A także mają dziwnie szybkie tętno. Ale ich stan wydaje się stosunkowo stabilny. Choć w normalnych okolicznościach już bym dzwonił po karetkę. Tylko czy chcemy wysłać ich do szpitala? - zastanowił się, spoglądając na Abby.
- Może dajmy im godzinę… Jeśli nie będzie poprawy, albo cokolwiek się pogorszy… Wtedy ich wyślemy do szpitala - zaproponowała. Nie chciała, by wszystkie osoby okazały się kompletnie wyłączone. Zastanawiało ją co tu robił Dahl, z tego co wiedziała, był w pobliżu Alicii. Po trzecie, cały czas martwiła się, niemożnością zlokalizowania wskazówki gdzie może być Alice…
Byli w kropce…


Tanya szła wraz z mamą i tatą za rękę w stronę głównego placu. To była jej pierwsza wyprawa w jej siedmioletnim życiu o tak późnej porze. Obiecali jej, że pójdą na pokaz świateł. Pan Królik, wielki, biały pluszowy zając szedł razem z nimi, za rękę z tatusiem. Tanya była podekscytowana i podskakiwała co rusz, zmuszając rodziców do wspólnego podnoszenia jej w górę, jakby podlatywała, czemu towarzyszyło wesołe ‘Hopla’. Dziewczynkę bardzo to bawiło. Pozostało już niewiele drogi, gdy coś w kącie oka zwróciło jej uwagę. Obróciła głowę w prawą stronę i obserwowała niebo. Pojawił się na nim pulsujący złoty blask.
- Fajrerwerk! Fajrererwerk! - zawołała dziewczynka obserwując piękny, złoty kwiat, który rozrósł się na ciemnym niebie. Był jednak niezbyt okazały. Dwoje rodziców również spojrzało w tamtą stronę, chcąc zrozumieć o czym mówiła ich córka, w końcu nie słyszeli typowego dla wybuchu fajerwerków huku… Zanim jednak zrobili cokolwiek rozległ się piękny, cienki świst.
Trzy ciała zostały przebite cienkimi, ostrymi i długimi strzałami. Te wbiły się również w ziemię na której stali, przez co ich ciała nie upadły na ziemię, tylko zawisły na przebijających ich strzałach bezwładnie. Kobieta i mężczyzna zbledli i stracili przytomność, ich krew powoli zaczęła cieknąć po strzałach. Wsiąkała w nie i sprawiała, że długie, półprzezroczyste wstęgi, które pięły się aż do nieba zaczynały świecić bardziej, intensywnym złotem. Tanya obserwowała to. Spojrzała na Pana Królika i wyciągnęła do niego rączkę, nim usłyszała szept w uszach.
‘Szczęśliwe dzieciństwo… Daj mi je’ - piękny, cudowny głos anioła uśpił ją do wiecznego snu. Jej wstęga również rozbłysła.
Trwało to kilkadziesiąt sekund i wstęgi zniknęły. Ciała na strzałach tymczasem pozostały, kompletnie wysuszone z krwi…
Gwiazda na niebie znów błysnęła i zniknęła, przenosząc się gdzieś indziej…


- Ech… co tym razem? - zapytała Wendy Eddington.
Poprawiła okulary na oczach. Była starszą, dość pulchną kobietą. Wczoraj świętowała swoje sześćdziesięcioletnie urodziny, ale nie miała wrażenia, że to powód do świętowania. Robiła się tylko starsza i starsza… Żadnej imprezy z tego powodu też w życiu nie miała. Dzień przed Sylwestrem ludzie spędzają czas na przygotowaniach, nie na przyjęciach urodzinowych. Dlatego też spędziła ten czas sama z butelką dobrego wina i serią filmów o Bridget Jones. Jako że fatalnie znosiła alkohol i bardzo rzadko piła, miała kaca przez cały następny dzień. Który musiała spędzić w pracy.
- Ach… to co zawsze. Mniej więcej pięćdziesiąt stałych pulsów z całego świata - odpowiedział Brian Johnson. - Tych, które powtarzają się co rok i nic nie znaczą.
- To dlaczego marnujesz mój czas…? - Wendy poprawiła okulary na nosie. - To znaczy… przepraszam. Dlaczego postanowiłeś pofatygować się do mnie?
- Bo właśnie otrzymaliśmy dodatkowy, bardzo silny. Chyba nie było drugiego tak silnego od czasów Islandii.
- Gdzie tym razem? - Eddington westchnęła. - Niech zgadnę. Kambodża.
Kambodża ostatnio była popularną lokalizacją punktów o podwyższonym PWF.
- Sankt Petersburg.
- Oczywiście, Rosja - Wendy westchnęła. - Dobrze, że przyszedłeś. Według zaleceń mamy jak najszybciej zgłosić kolejny taki duży pik PWF. Zadzwonię do Ergastulum, wyślą jak najszybciej oddział przez Portal.
- Oczywiście - odparł Brian. - Dziękuję.
- Nadal jesteś obrażony, prawda?
- Oczywiście - odpowiedział, odchodząc.
 
Ombrose jest offline