Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2020, 20:23   #516
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację

Albina Orlova, wraz ze swoim mężem Pashą, jak co roku od czterdziestu lat małżeństwa, spędzali Sylwestra u siebie.
- Mam dla ciebie prezent - powiedział Pasha i uśmiechnął się tajemniczo. Albina pokraśniała i poprawiła swoją błyszczącą koszulę w piękne kropki.
- Oh, ale do świąt jeszcze trochę czasu… - przypomniała mu.
- Tak, ale dziś jest nasza rocznica…
- Nie zapomniałeś? Pewnie Olga ustawiła ci przypomnienie w telefonie, ty stary cwaniaku… - powiedziała kobieta, krępując się, ale uśmiechała się do niego zadowolona. Starszy pan podszedł do kuferka, który zabronił wcześniej otwierać Albinie, teraz sam otworzył go i wyjął z niego gramofon. Następnie włożył dużą, czarną płytę. W saloniku rozbrzmiała piękna muzyka lat sześćdziesiątych.
- Zapraszam panią ze stolika numer jedenaście… Do tańca… - powiedział, jakby mówił do mikrofonu. Albina zachichotała, jakby nagle odmłodniała o czterdzieści dwa lata… Mężczyzna podszedł do niej tanecznym krokiem i objął ją w pasie. Ona oparła mu dłonie na ramionach, a potem podała jedną w jego dłoń i zaczęli tańczyć do starej piosenki ich młodości. Przytulili policzek do policzka i tańczyli. Kobieta cmoknęła go w policzek.
- Tak, Olga ustawiła mi przypomnienie, ale to ja ją o to poprosiłem.
- Dobra ta nasza wnusia - zażartowała Albina. Obracała się, kiedy dostrzegła przez uchylony balkon nietypowy błysk. Zainteresował ją, bo wyglądał jak spadająca gwiazda.
- Zobacz Pashka… Gwiazda spada… - powiedziała.
- Nie meteor? - zapytał. Ostatnimi czasy Pasha nabawił się lęku przed tym, że z nieba spadnie mu na głowę meteor, albo jakiś kosmiczny śmieć… Zatrzymał się wraz z żoną i w tym momencie ich złączone w uścisku tanecznym ciała, przeszyła jedna strzała.
‘Ciepło i miłość od starszego pokolenia… Wspólne długoletnie życie… Dajcie mi je’
Rozbrzmiało jak najsłodsza melodia w ich umysłach, nim wyzionęli ducha.
Złote wstęgi znów zajaśniały i zniknęły. Na petersburskim niebie znów pojawił się błysk.


The Ledbury było elegancką i drogą londyńską restauracją. Znajdowała się w Notting Hill na północ od Tamizy i Hyde Parku. Serwowano tam głównie kuchnię nowoczesną. Jedną z tych, gdzie ważniejszy jest sposób podania dania na talerzu oraz teoretyczna jakość, niż ilość i odpowiednie zaspokojenie głodu. Oczywiście, że właśnie to miejsce wybrano na Sylwestra dla ekipy antarktydzkiego Ergastulum. Nie było to typowe miejsce na tego typu imprezy, jednak zostało bardzo dobrze przygotowane. Nie tylko ozdoby nadawały odpowiedniego nastroju. Również zatrudniono naprawdę profesjonalny zespół jazzowy z czarnoskórą wokalistką na czele. Dwadzieścia osób kołysało się w takt uroczej muzyki, klaszcząc i krzycząc wtedy, kiedy kubańskie rytmu tego od nich wymagały.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=wXDkSKpH1Ns[/media]

Katherine Cobham tańczyła najlepiej z nich wszystkich. Znała się na tańcu. W podstawówce uczęszczała na zajęcia baletu w lokalnej szkole tańca. A potem regularnie dbała o gibkość ciała. Następnie to IBPI dbało o jej gibkość. Musiała ją utrzymywać, jeśli chciała polegać na swoim ciele. Jej moc polegała na błyskawicznym tworzeniu swoich klonów. Niewiele to dawało, jeśli miałaby klonować gówno. Dlatego chodziła na siłownię i dbała do siebie.
- Wow! - krzyknął Edmund Thomson, kiedy Kate wskoczyła na scenę i zaczęła zmysłowo kręcić biodrami, uginając kolana i schodząc coraz niżej. Potem powoli podnosiła się. Mogłoby to wypaść tanio i w kiepskim guście. Ale przynajmniej w oczach Australijczyka zdawało się cholernie seksowne.
Delikatne światła opadały na wnętrze The Ledbury. Głównie żółte i czerwone. Jednak dominował tutaj połmrok z akcentem na “mrok”.
- Jest naprawdę dobra - powiedział Ed. - Aż chcę z nią zatańczyć. Choć normalnie to ja nie tańczę.
- Kto wie, może i ja z tobą dzisiaj zatańczę - mruknęła Tallah Zaira.
Uśmiechała się i pozwoliła sobie chociaż na jeden dzień zapomnienia. Niedawna sprawa z jej wnukiem dobijała i wysysała z niej siłę. Jednak miała już trochę lat i przez całe swoje życie takich spraw przeżyła chociaż trochę. I wyciągnęła z nich jeden morał. Czasami jest czas na płacz. Ale czasami na świętowanie. I dzisiaj była noc na świętowanie.
Dopiła do końca drinka.
Wstała i podniosła ręce do góry. Powoli ruszyła w stronę niewielkiego, kameralnego parkietu, bardziej poruszając biodrami i piersiami, niż samymi nogami. Rozległy się głośne oklaski i okrzyki zachęcające Tallę do włączenia się w taniec do kubańskiej muzyki.
- Przysięgam, zaraz zrobię szpagat, żeby tylko znów mnie zauważyli - mruknęła Cobham do dziewczynki siedzącej na taborecie na scenie.
Camille Desmerais uśmiechnęła się lekko. Siedziała wraz z muzykami tylko dlatego, bo chciała. Nie grała na żadnym instrumencie, ale to jej nie powstrzymało. Trzymała szklankę z sokiem pomarańczowym z dodatkiem lodu. Pociągała go przez słomkę, obserwując znajomych. Postanowiła właśnie z nimi spędzić Sylwestra. Niestety nie miała chwilowo lepszych przyjaciół. A ci nie byli wcale źli…

Wnet muzyka przestała grać. Piosenkarka przez chwilę czytała informację z komórki. Najpierw w milczeniu. Potem na głos.
Wnet po The Ledbury wzniósł się zbiorowy głos lamentu.
Tallah Zaira myliła się. Dzisiaj wcale nie był czas świętowania.
Dzisiaj był czas pracy.
I płaczu może jednak też.


Pół godziny przed wybiciem północy Luba Tamarkin wyszła wraz ze swoją matką Ulyaną i dwuletnią córeczką Xenią na podwórko, pobawić się z psem Puszkinem piłką, czekając na pokaz fajerwerków o dwudziestej czwartej. Xenia siedziała w wózeczku i klaskała w dłonie, nieświadoma tego co dzieje się przed nią, ale mama się śmiała, a pies wesoło szczekał to było dobrze. Babcia też klaskała i było bardzo dobrze.
- Puszkin, aport! - zawołała Luba i rzuciła kijek. Pies zaszczekał i pognał za patykiem, za moment przyniósł go kobiecie. Ta zaczęła z nim niby uciekać, a on zaszczekał wesoło i ruszył w pogoń, podskakując. Kobieta przebiegła kilka metrów, gdy rozległ się świst i przebiła ją strzała, unieruchamiając jej ciało w bezruchu, w pół kroku.
‘Szczęśliwe macierzyństwo. Daj mi je’ - odezwał się szept wiatru.
Puszkin złapał za patyk, ale podniósł łeb i zaczął szczekać ujadając donośnie na wstęgę, która zabłyszczała i zaczęła znikać. Ulyana zachłysnęła się powietrzem i zaczęła krzyczeć przerażona. Mała Xenia zaklaskała w dłonie… Widziała piękne światło na niebie, które po chwili zniknęło.




Ulica Sadovaya może nie znajdowała się w samym środku Petersburga, jeśli zmierzyć wszystkie odcinki linijką, ale było to dobre miejsce, w którym mogliby zacząć. Tallah Zaira usiadła po turecku na ziemi przed jakimś pomnikiem. Szukała. Korzystała ze swojej mocy. Była jedną z pierwszych osób, które posiadały moc astralnej projekcji. Zazwyczaj patrolowała niewielkie obszary, natomiast teraz miała całe miasto? To było ciężkie i nigdy wcześniej nie udało jej się czegoś takiego uczynić. Tak właściwie nawet nie próbowała. To jak szukanie igły w stogu siana. Jednak igła zdawała się niezwykle cenna i bardzo interesowała same szczyty IBPI. I właśnie dlatego znalazła się tu i teraz, zamiast świętować nadejście nowego roku 2011, które miało mieć wkrótce miejsce.
- Chwilę to już trwa - mruknęła Cobham do Eda.
Stali i pilnowali jej ciało. Spodziewali się wkrótce problemów z tutejszą policją, ta jednak musiała zajmować się ciekawszymi sprawami od starszej pani siedzącej na ulicy po zmroku. Camille poszła nie wiadomo gdzie. Przypominała kota w tym, że chodziła swoimi ścieżkami. Ostatnio coraz częściej. Zawsze była niesforna i samodzielna, ale po śmierci dziadka i ostatniego członka rodziny zrobiła się do reszty wyobcowana i nieobecna. Kate martwiła się tym, bo mimo wszystko była to wciąż dziewczynka, która potrzebowała wsparcia tak jak każda osoba. Niezależnie od wieku.

Minęło dobre pół godziny, kiedy Tallah otworzyła oczy. Jęknęła. Wypowiedziała słowo, którego nigdy wcześniej nikt z tutaj obecnych nie słyszał w jej ustach.
- Kurwa.
A na ciemnym niebie Petersburga rozbłysł kolejny złoty fajerwerek…


Joakim nigdy nie był w tym miejscu. Ale było tak potwornie białe, że aż mózg go bolał, kiedy otworzył oczy i się po nim rozejrzał. Dodatkowo zdawało mu się, że jego głowa mogłaby za chwilę wybuchnąć od migreny i nie miał pojęcia skąd się wzięła.
O dziwo, Kirill czuł dokładnie to samo, leżąc nieco dalej na posadzce swojej sfery w Iterze. Najczęściej bywała tu Alice, ostatnimi czasy okazało się, że również Kira mogła tu wejść za jego zgodą. Tego człowieka przenigdy tu nie oczekiwał, ani nawet nie chciał. A jednak… Był tutaj.
Obaj wyraźnie słyszeli jak za ścianami sfery panował jakiś harmider i eksplozje…
Kaverin zadrżał. To nie było po prostu… “miejsce”. Uważał to za bardzo ważną część jego samego. Część jego duszy, do której dopuszczał tylko bliskie osoby. Inaczej ta biel zostanie skażona… W tym sacrum myślał, rozważał, medytował. Nie wylądowywał tu przypadkiem ze śmiertelnymi wrogami, których dopiero od niedawna zaczynał tolerować. I oczywiście Joakim nie mógł wiedzieć, co ten pokój dla niego znaczył. A on nie zamierzał mu tłumaczyć. Ani nie był na tyle elokwentny, ani nie miało to żadnego sensu, ani też Dahl nie musiał o tym wszystkim wiedzieć.
- To Iter. Byłeś kiedyś w Iterze? - zapytał.
Joakim zmarszczył brwi.
- Czy to ta mała mieścina obok San Francisco - zażartował, ale dość blado.
- Ech… - westchnął Kirill.
Nie chciał rozmawiać o Aliocie. Sam Joakim również. Nie było to przyjemnym tematem rozmów i też było to już raczej za nimi. Taką w każdym razie mieli obydwoje nadzieję.
- Słyszysz ten hałas? - zapytał Dahl.
- Hmm… - mruknął Kirill.
Podszedł do ściany i zaczął nasłuchiwać.


Rozległ się ryk, jakby ktoś właśnie zamordował filmową Godzillę. Wszystko w sferze Kirilla zatrzęsło się. Złoty błysk był tak jasny, że było go widać nawet przez jasność sfery, podświetlając kształt jednej z istot, których Kirill starał się uważnie unikać w Iterze.
- Obrzydlistwo - Kaverin zjeżył się. - Burza elektryczna w Iterze. I widzisz, do kogo należy to złoto, prawda? - zapytał tak, jak gdyby Joakim był odpowiedzialny za Alice niczym jej rodzic, czy ktoś w tym rodzaju. - Ja chciałem tylko raz w życiu wydać przyjęcie. To oczywiście najpierw ty mi się wpierdoliłeś na głowę, a potem Alice zdecydowała się przyjechać z największym PMS swojego życia - warknął.
Joakim nie miał wiele do powiedzenia na ten temat.
- Ale to ona? - spojrzał na istotę, która przez chwilę była widoczna dzięki blaskowi.
Kirill parsknął gorzko śmiechem.
- Nie - westchnął. - Czy ty wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy?
Wzrok Joakima sugerował, że kompletnie się zgubił.
- To delirium - powiedział.
Kirill spojrzał na niego przez moment. Tak właściwie był w stanie się zgodzić. Zamknął oczy i skoncentrował się. Chciał dowiedzieć się więcej o złotej burzy Dubhe. Co ją powodowało? Czy Alice znajdowała się tu w Iterze? O co chodziło?
Kiedy zaczął badać otoczenie, dostrzegł postać bestii, przebitą dziesięcioma złotymi strzałami. Nad nią w przestrzeni Iteru wisiała złota, efemeryczna postać z łukiem. Miała przepiękne złote skrzydła, a jej włosy falowały powoli, jakby poruszane delikatnymi podmuchami wiatru. Kirill nigdy w życiu czegoś takiego nie widział.
Po jej policzkach spływały złote łzy, tworząc niesamowitą formę makijażu, aż po jej szyję i obojczyki, gdzie znikały w kreacji utworzonej ze złotych wstęg. Wokół niej krążyło wiele ‘istotek’, jak je nazywała Kira, ale gdy tylko jakieś zbliżyły się za bardzo, Dubhe podnosiła wolną dłoń i rozpuszczała je swym światłem i ciepłem.
Taki stan rzeczy kojarzył się Kirillowi tylko z jednym i przeżył to niespełna półtora tygodnia temu…
- Nie… nie może być - szepnął.
- Co? - zapytał Joakim, nie rozumiejąc.
- Ty ją widzisz? Nie widzisz? - zapytał Kaverin po jakichś dziesięciu sekundach, kiedy się wreszcie otrząsnął. - Ech… - westchnął i podszedł.
Złapał go za ramię i skoncentrował się. Dahl zamrugał… i zobaczył.
- To… jest naprawdę…? - szepnął cicho, jak gdyby głośniejszy dźwięk mógł zniszczyć cudowną, ale i smutną wizję.
- Niestety tak. Nie mam pojęcia, jak to się… Przecież…
Alice była niemowlęciem, jeśli chodziło o duchowość. Nauczyła się raczkować i dlatego nie nazwał jej noworodkiem. Nie potrafiłaby uczynić tego, co mu zajęło tyle czasu, trudu i dyscypliny… Jak więc… dlaczego? Spojrzał na te łzy…
- Ona… to chyba przez nas. Ona… cię opłakuje. Tak myślę, że ciebie - powiedział z ukłuciem zazdrości. Chodź to nie było jego dominujące uczucie w tej chwili.
- Nie chcę na to patrzeć, a jednocześnie pragnę, żeby trwało i nie mogę odciągnąć wzroku… - mruknął Joakim.
- To tak, jak ja wczoraj - Kirill rzucił z przekąsem. - Nie podoba mi się to… Musimy wrócić… o ile damy radę… - rzekł.
Joakim zamilkł. Skinął głową.
- Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku - powiedział cicho.
- Tak… ja też. To z naszego powodu.
- Tak, wiem…
Nawiązali kontakt wzrokowy. Mieli już uciec oczami, ale obydwoje zadecydowali, żeby jednak nie.
Chcieli wrócić do ciał.
Chcieli pomóc Alice… bo wszystko wskazywało na to, że potrzebowała ich pomocy.


Abigail krążyła niespokojnie po pokoju. Czekała, bo zdołała po półgodzinie namówić Arthura do wyjścia z ciała w formę projekcji astralnej. Miał się tylko rozejrzeć po niebie i może poszukać kierunku, gdzie działo się coś ‘nietypowego’. Kira jednak nie potrzebowała wycieczki do szpitala, ale Misha i Noel zabrali ją do niego. Im dalej była od budynku O’Hooligans tym lepiej z nią było, choć ‘lepiej’ było dużym słowem, kiedy od pół godziny spała.
Jennifer poinformowała Isidora o całej sprawie, zgodnie z prośbą Noela. Mężczyzna nie kończył zabawy, ale upewnił się, by w razie gdyby potrzebowali pomocy, mogli go łatwo znaleźć.
W tym czasie, stały się dwie rzeczy naraz.
Mięśnie na policzku Kirilla drgnęły i zgiął palce ręki, a Joakim odmłodniał. Żaden jednak jeszcze przez chwilę nie otwierał oczu. Abigail dostrzegła jednak wyraźną zmianę i aż wstała.
- Obudźcie się… - rzuciła jakby to był rozkaz…
- Czyli to było tak… - Jennifer podsumowała. - Alice poczuła się zmęczona po truciu Kiry, więc poszła na górę, żeby się położyć. Zobaczyła, że Joakim i Kirill uprawiali seks. Bo choć się nienawidzą, to sekretnie również kochają. Nasza główna bohaterka wpadła w amok zazdrości. Zaczęła okładać Joakima, bo ten był topem i miała go pod ręką. Ale Kirill krzyknął… “nie, nie pozwolę ci zabić mojego ukochanego” i rzucił się na niego w obronie, a Alice spaliła się ze wstydu i płonąc, wystrzeliła przez…
- Też chcesz wrócić do Iteru? - cicho zapytał Kirill.
- Mhm - odpowiedział Joakim.
Thomas zerknął na nich.
- Wygląda na to, że przeżyją - niby to zażartował.
- Jenny, zapytaj ich… Błagam… Bo zaraz zacznę wymiotować, jeśli jeszcze raz zaczniesz snuć kolejną teorię w stylu ‘bo nie chcieli z nią trójkąta’ - powiedziała Abby, cała czerwona na twarzy. Podeszła do Arthura i sprawdziła czy z nim było wszystko w porządku.
Obaj mężczyźni tymczasem czuli się osowiali i zmarznięci, w końcu leżeli od dobrych dwóch godzin w pokoju z odsłoniętym oknem… Mimo że rzucono na nich kołdrę, nie pomagało to wiele.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline