Żadna z przeczytanych wiadomości nie skłoniła Samuela do głębszych przemyśleń. O jachcie dowiedział się dokładnie tego czego się spodziewać, czyli sensacji, a o latarniku. No cóż. Jeśli lata znajomości natury ludzkiej czegoś go nauczyły to tego, że częściej piję się na umór chcąc zapomnieć to czy tamto, niż ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Tym bardziej, że to drugie prawie zawsze jest efektem tego pierwszego.
- Dzień dobry panno Walker. Najbardziej pani pomoże - odparł ściągając marynarkę i kapelusz, które następnie starannie odwiesił do szafy
- przykładając się do swojej pracy.
Młodziutka
Panna Walker z Samuelem łatwo nie miała. Czego zresztą musiała mieć świadomość już aplikując na swoje stanowisko gdyż kustosz uniwersyteckiej biblioteki nie ukrywał swojego podejścia do młodości i płci pięknej. Oczywiście nie było ono niegrzeczne. Natomiast bezsprzecznie było wymagające, surowe, a w najgorszym razie gdy Samuel miał gorszy dzień, opryskliwe. Zastanawiał się więc na ile jej profesjonalizm był sztuczne nałożoną maską, która nie sprosta próby czasu, a na ile naturą, której nic nie zmieni. Obstawiał oczywiście to pierwsze.
- Czy San Jose łaskawie zdecydowało się nam odesłać Stevensona? Proszę się upewnić, że dostali wczorajsze przypomnienie i przysłać mi rejestr aktualnych pozycji objętych zewnętrznym programem wymiany. Jeśli dobrze pamiętam mieliśmy ich Fitcha, a także Bowlera do końca miesiąca. Proszę anulować polecenia zwrotu tych pozycji. Proszę też sprawdzić, czy w katalogu mamy kartę panny Jane Price, a jeśli tak to na jakie pozycje opiewa. A także... - miał już poprosił o spis dzienników misyjnych z czasów konkwisty, ale zrezygnował. Któż jest większym głupcem? Głupiec, czy ten który jego śladami podąża? A jednak... Jeśli Richard był gdzieś tam...
- To wszystko na razie panno Walker.
Dopełniwszy bieżących obowiązków ruszył do rejestrów. Zdając się na własną intuicję chciał znaleźć coś... nieortodoksyjnego o indianach Ohlone. A także dzienniki z czasów konkwisty.