Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2020, 08:26   #57
Ayoze
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
Nazwisko kapłana Morra to było słowo-klucz, bo strażnik piorunem zniknął za palisadą i tak samo szybko otworzył jedno ze skrzydeł bramy. Teraz mogliście zauważyć, że mężczyzna był dość niski i pulchny, nie wzbudzając swoją osobą zbytniego szacunku. Nie czyniły tego nawet widły dzierżone przez niego w prawej dłoni.
- Artur jestem, ochotnik wioskowy znaczy. No a jak do ojca Weissa, to zapraszam drogich państwa w nasze skromne progi - powiedział i wciągnął brzuch, przepuszczając was przodem. - Tyle, że to problym bedzie, bo ni ma go w wiosce. Ja tam nic nie wim, ale zniknoł. Łaził na cmentarz kilka razy w tygodniu, potem zaczął nie wracać na noc. No... pare razy mu sie zdarzyło. Aż którygoś dnia wcale nie wrócił. To z misionc już bedzie jak go ni ma. Byli my na cmyntorzu, ale tam jest cimno jak w kurzej dupie... - Strażnik zmieszał się, gdy spojrzał na Gretę i Laurę. - Przepaszam. Ale rozumicie, nie? A kto by na cmyntarz nocą łaził? Szalyńce chyba jeno. Myślelimy, że go co zjadło w lesie, jak tyle łaził, skoro po tylu dniach żadnego znaku życia od niego nie było.

Wzruszył ramionami.
- A bramę zamykom, bo ludzie siem bojo. Sołtys powiedzioł, że jak ni ma kapłana w wiosce, to nie ma byzpieczeństwa, Każom zamykać, zamykom, nie każom - nie zamykom. A że tero każom, to zamykom.
Spojrzał na Laurę.
- Mamy tu gospode, paninko. Najlepszo w okolicy. Zara przy promie, nad rzeko. Tyż się tam wybierom, tylko służbe skuńcze. Idźta tom drogom - wskazał główne, szerokie przejście otoczone z obu stron drewnianymi chatami. - Dojdzieta do rzeki, karczma po prawo bedzie. Piwo wyborne tam dajo, zobaczyta. - Poklepał się po wydatnym brzuchu, jakby chciał tym potwierdzić swoje słowa.

Po przekroczeniu bramy waszym oczom ukazało się wnętrze wioski. Munkenhof wydawało się typową osadą, jakich pełno Imperium. Zwierzęta zaganiane były do zagród, matki zbierały dzieci do domów, a mężczyźni wracali z pracy. Z kominów unosił się dym i czuć było zmieszany ze sobą zapach szykowanych kolacji. Sporo chat ustawionych było w znacznej odległości od siebie, co dawało dobry widok na większość wioski. Jedynie na wprost domy wydawały się być ustawione ciut ciaśniej.

W czasie drogi do gospody powietrze zrobiło się chłodniejsze i wilgotniejsze, wyglądało na to, że wieczór i noc będą deszczowe. Mijając kolejne domostwa, nagle do Grety i Bastiana podbiegło małe dziecko - dziewczynka, jak się okazało - i szarpnęła ich za poły płaszczów. Odwróciliście się w jej stronę wszyscy, zdziwieni tą niecodzienną sytuacją. Dziewczynka mogła mieć najwyżej siedem lat, starannie uczesane włosy w kolorze ciemnego blond i niebieską sukieneczkę. Nie miała jednak charakterystycznego dla wiejskich dzieci brudu na twarzy. W lewej dłoni trzymała lalkę zrobioną ze sznurków. Zwróciła się do Grety i Bastiana z niesamowitą jak na dziecko powagą, lekkim przerażeniem i dużą dozą smutku.
- Śniłam o was! Śniłam, że wy, właśnie wy, pomożecie mi odnaleźć mojego pieska! Zgubił się w lesie!

Nie było wam dane porozmawiać długo z dziewczynką, gdyż nagle usłyszeliście paskudnie głośny, szkeczący głos rudowłosej, otyłej kobiety, która wpatrywała się w dziecko z ganku jednej z chat.
- Klara, na litość boską, ile razy mam ci mówić, żebyś nie rozmawiała z obcymi! Do domu! Już!
Dziewczynka pochyliła głowę i wykonała polecenie, a kobieta posłała wam nienawistne spojrzenie, po czym trzasnęła drzwiami.

Odchodząc, ujrzeliście siedzącego na dachu domu kruka. Ptak był naprawdę spory, jak na swój gatunek i co mogło zastanawiać: nie krakał, przyglądając wam się jedynie ciekawsko. Robił to do momentu, aż zniknęliście za węgłem jednego z drewnianych domów.




Nad rzeką, będącą zapewne jednym z dorzeczy Talabeku, znaleźliście budynek karczmy. Zauważyliście przy okazji, że rzeczka była na tyle szeroka i wartka, że przepłynięcie jej wpław było by oznaką szaleństwa. Za nią jednak nie było ani domostw, ani dalszej części wioski. Jedynie gęsto zarośnięty las i jakaś ścieżka, zbyt wąska dla powozu. Karczma natomiast miała na szyldzie wymalowany prom i napis „Przy promie” - najprostszą nazwę jaką dało się wymyślić w tych okolicznościach. Przez okna wylewało się rozpraszające mrok światło, a ze środka słychać było głosy gości. Budynek wyglądał na zadbany i solidnie stojący na porządnych fundamentach. Ustawione na bocznych ścianach drabiny zdradzały, że jest w trakcie remontu.

Otworzyliście drzwi karczmy i od razu uderzyła was duchota zamkniętego pomieszczenia, w którym siedziało zbyt wiele osób. Zapach do najlepszych nie należał. Śmierdziało, jakby siedziało tam ze trzydziestu niemytych rolników i nie było to przesadą, gdyż w karczmie rzeczywiście znajdowało się ze trzy tuziny przepoconych, rozmawiających między sobą farmerów. Z zapachem niemytych ciał wymieszany był smród resztek jedzenia i alkoholu. Mimo dość odstręczającego zapachu, przybytek był pełen. Po lewej stronie od wejścia prowadziły na górę schody, niknące teraz w mroku piętra. Obok nich znajdował się szynkwas, za którym wędziło się mnóstwo ryb i stało kilka beczek.

Za samą ladą prężył się (z pewnością na podwyższeniu) czarnobrody krasnolud w zielonkawej tunice, serwujący ludziom napitki. Po prawej stronie głównej sali zauważyliście nierozpalony kominek. Cała sala wypełniona została stołami i krzesłami, a pod wysokim sufitem zwisało około setki ryb.


Karczmarz zareagował na wasze wejście lekkim uśmiechem i tubalnym powitaniem,
- Witajcie, zapraszam do mojego przybytku. Zwą mnie Barug. W czym mogę służyć, długonodzy? - Popatrzył na was zaciekawiony.

 
Ayoze jest offline