Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2020, 23:56   #212
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 66 - IX.20; wt; południe

Czas: IX.20; wt; południe
Miejsce: wielkie miasto; początek mostu
Warunki: jasno, żar, pogodnie, łagodny wiatr, opustoszała osada i dżungla,



Marcus



Tropiciel w gazmasce nie znalazł nic wartego zabrania w przerdzewiałych wrakach. Jak coś tu kiedyś było do zabrania to albo ktoś to już dawno zabrał albo przegniło, przerdzewiało i rozpadło się w pył. Pozostali towarzysze po chwili dyskusji postanowili przystać na jego propozycję chociaż bez wyraźnego entuzjazmu.

Ruszyli dalej na drugi kraniec mostu. Który okazał się tak samo bezludny i zagracony jak ten pierwszy. Woda na dole okazała się być szeroka na jakieś ćwierć kilometra. Tak mniej więcej. Więc gdyby nie ta cholerna, dusząca mgła pewnie bez kłopotu byłoby widać oba brzegi rzeki. A tak to już na takie odległości niemożliwością było coś dostrzec.

Po drugiej moście zaczynał się podobny, długi i łagodny podjazd jak z tej pierwszej. Tylko tym razem z niego schodzili. Chociaż dalej trasa wiodła szeroką estakadą ponad poziomem gruntu. Widać to kiedyś musiała być jakaś główna arteria miejskiej metropolii. Teraz zaś dominowała nad zalewowym terenem poniżej. Właściwie na dole wody było tyle, że nie do końca było pewne gdzie się kończy rzeka a zaczyna stały ląd. Co prawda woda sądząc po wrakach, znakach i budynkach chyba nie powinna być zbyt głęboka. Raczej powinno dać się ją przejść. Z drugiej okolica sprawiała jeśli nie bagienne to podmokłe wrażenie.

Przeszli tą estakadą z jakiś kwadrans. Może trochę mniej lub więcej. Most i rzeka już dawno stracili z oczu. I przez ten czas miejski, bezludny krajobraz porzuconego na pastwę losu, pogody i dżungli miasta był podobny do tego z poprzedniego brzegu rzeki.

Chociaż właśnie na tym mostowym kawałku i tej estakadzie które tak nie tonęły w wodzie jak droga którą do tej pory szli Marcus natrafił na ślady otarć na jednej z betonowych otulin na krawędzi tej estakady. A przy niej kawałki karoserii. Zdarta nawierzchnia betonu wyglądała na względnie świeżą. Co prawda mogła powstać zarówno z kilka minut, godzin czy dni temu. Tego nie był pewny. No ale była względnie świeża. Resztę śladów niestety zatarły padające praktycznie codziennie deszcze. Więc trzeba by dużego farta by jakieś ślady na błocie czy piasku miały szansę się ostać bo z reguły zmywał je pierwszy deszcz. A to mocno utrudniało tropienie takich śladów. Niemniej był to chyba pierwszy jakikolwiek dowód, że ktoś materialny jeździ w tym mieście duchów jakimś samochodem. Nawet jeśli nie natrafili na tego kogoś i jego samochód.

Na kolejny natknęli się trochę później. Tym razem bez większego trudu zorientowali się wszyscy. Mimo duszącego powietrza i żaru lejącego się ze słonecznego nieba z wymarłego miasta doszły ich niskie, rytmiczne dźwięki. Jak jakieś pomruki. Niosły się gdzieś z tej mgły. Trochę jak jakiś duży mechanizm czy maszyna. A trochę jak jakieś bębny. Nie było tego słychać aż tak wyraźnie ale na szczęście dźwięki się powtarzały w dość regularnych odstępach więc można było spróbować je namierzyć.

Ale by chociaż zlokalizować z kierunek z jakiego dochodzą te dźwięki to już był spory kłopot. Stracili dobre parę chwil chodzenia w tę i nazad po tej estakadzie oplecionej przez pnącza dżungli i czasem nawet wydawało się, że dźwięki ustały albo odeszli zbyt daleko by je słyszeć. Przynajmniej Ricardo tak twierdził. Bruce w pewnym momencie zorientował się jak i pozostała trójka, że zaszli zbyt daleko i muszą się wrócić bo te dźwięki słabiej słychać. Ale jak się wrócili to znów nie bardzo był pewny skąd one dochodzą. Will gdy się wrócili wskazał lewą stronę drogi. Że to chyba gdzieś stamtąd. Ale nie był pewny. Przeważyło zdanie Marcusa który też był zdania, że to gdzieś z lewej strony. No to poszli w tą lewą stronę.

Chociaż nie tak od razu. Ponieważ estakada była dość wysoka, zbyt wysoka by skakać na niepewny grunt poniżej. Więc musieli dojść do zjazdu z estakady nim zejść na poziom niżej i wreszcie wrócić w tą płytką, bagienną wodę. Przynajmniej przez filtr gazmaski nie dolatywał jej bagienny zaduch. Chociaż w tym tropikalnym kotle i tak człowiek gotował się we własnym sosie. Pozostała trójka kaszlała i pluła coraz bardziej. Zwłaszcza Willowi dokuczało to powietrze no ale jeszcze jakoś się trzymał.

Na dole wyszli obok dawnego salonu Chevroleta. Obwieszczał to przewrócony, potężny znak który sądząc z wysokości dawniej pewnie był widoczny z estakady. A dziś porasta go bluszcz, zielenił mech i kto wie co jeszcze ale mimo to nazwa dawnej marki była jeszcze rozpoznawalna. Na parkingu dawniej pełnym nowiutkich samochodów teraz panował chaos porzuconych, zgniłych, zardzewiałych i porośniętych mchem i glonami wraków. Widać klimat mocno nie służył tutejszej motoryzacji i może dlatego w wiosce Johansena nie widać było żadnego sprawnego pojazdu.

A do tego ten parking jak i zakład był całkiem spory. Normalnie jak jakaś fabryka. Może to nawet była jakaś fabryka samochodów. Trudno było to zgadnąć jak się szło chlupocząc butami po zalanym parkingu. Wreszcie jak go po dobrych kilkuset metrach przeszli to już chyba wszyscy zdołali się zorientować, że raczej się zbliżają niż oddalają od źródła tych dudniących dźwięków. Przeszli przez zawalony, zardzewiały płot tego parkingu który gdyby był trochę wyższy mógłby obecnie spełniać rolę drucianych zasieków. Wyszli na kawałek nieco mniej mokrej drogi i zaraz potem dostrzegli coś dziwnego.

- Co to jest? - zdumiał się Ricardo. Z tej mgły bowiem z każdym krokiem stopniowo wyłaniało się coś ogromnego. Szli przez jakiś fabryczny albo magazynowy sektor. No ale to coś co zaczęło majaczyć we mgle było ogromne. To musiał być jakiś ogromny budynek. A z każdym kolejnym kawałkiem jaki się do niego zbliżyli robił się coraz dziwniejszy.

Po pierwsze nie było widać żadnych okien. Chociaż musiał mieć przynajmniej kilka pięter wysokości. Jawił się jak masywna, pionowa ściana przynajmniej od dołu porośnięta bluszczem. Ale ten sięgał tylko drobnej części tego czegoś, góra była zrudziała, z jakimiś plamami ale jednak coś okien za bardzo nie było widać.

Drugi detal ujawnił się trochę potem. Bowiem okazało się, że to coś jest okrągłe. Ale jeśli całe było okragłe to średnica musiała być ogromna. Ćwierć setki kroków, może pół setki. No spora. I wysoka na kilka pięter.

Kolejne detale okazały się jeszcze dziwniejsze. Na samym szczycie dostrzegli ruch. Z początku wydawało się, że to może jakieś ptaki ale jednak nie. To wyglądało na ludzką sylwetkę. Z chociaż po skosie i od dołu widać było tylko górną część sylwetki. Więc widać było tylko górną połowę ludzika kilka pięter wyżej i kilkadziesiąt metrów dalej.

- No to kogoś znaleźliśmy. Co teraz? - zapytał Ricardo trąc mocno zaczerwienione od tego szkodliwego powietrza oczy. Will nic nie mówił bo właśnie zbierał flegmę z gardła aby ją wypluć. Bruce miał chociaż gogle to z oczami miał spokój. Ale też zakaszlał obserwując z ukrycia to wielkie coś i sylwetkę na szczycie tego czegoś. Sylwetka sprawiała wrażenie jakiegoś obserwatora czy wartownika. Ale chyba też ta mgła pewnie nie pomagała wypatrywać czegoś czy kogoś z kilometrowych odległości. No ale pytanie patykowatego młodzieńca wydawało się w sam raz jakie kroki należy teraz podjąć.



---


Mecha

- Przeszukiwanie wraków na moście (suk 1-3/k20): http://kostnica.eu/roll/5e8502353a550/
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline