-Jasna, sprawa Lee. Oczy szeroko otwarte i w razie czego im przypierdolimy. Przywalił bym komuś, ale nie liczę na taki obrót spraw. Potrzebują Nas, choć mają swoich med-doców, ale są obecnie uziemieni. Może Rusek wyciągnie jak najwięcej hajsu od Lao. Kiedyś dla nich robiłem jedną robotę, ale było to dawno temu zanim poznałem Was.- odparł Sidney i położył przez krótką chwilę dłoń na barku technika.
-Masz szluga, bo widzę Twoje się skończyły, wyjdźmy pod daszek i poczekajmy na resztę świrusów.-odparł May i wychodząc na smogowe, ale wilgotne powietrze. Deszcz szarpał brudny beton i dziurawy asfalt a Sid rozpalił Camela najpierw Arthurowi a potem sobie, zastanawiając się w myślach czy wszystko pójdzie łatwo. W razie czego był gotowy, jak zawsze.