Northside, 2 listopada 2021, 21:20
Na wąskich zaśmieconych uliczkach w okolicy własnego apartamentowca Vadim prowadził ze sporą ostrożnością, bardzo uważając na to, aby przypadkiem nie uderzyć w któryś z ustawionych pod ścianami kontenerów na śmieci. Okupowane przez bezdomnych, kontenery te były przez nich traktowane jak prawdziwe domostwa, toteż fikser nie zamierzał narażać się na późniejszy odwet i kombinować z wybitymi przez czystą złośliwość szybami.
Dojazd do "Mahjonga" zajął niecałe dziesięć minut. Smirnov zaparkował na skraju zastawionego samochodami niewielkiego placyku i uchylił szybę po swojej stronie machając ręką stojącemu na schodach fast-foodu szczupłemu Chińczykowi w ortalionowym płaszczu.
Deszcz padał przez całą drogę, ale w jej połowie przeszedł w rzęsistą ulewę, cuchnącą ciężkim chemicznym odorem. Znając doskonale rakotwórczą naturę kwaśnych deszczy, żaden z mężczyzn nie kwapił się do wysiadania z wozu, obserwując w zamian uważnie ludzkie sylwetki siedzące przy stolikach za oknami jadłodajni.
- Nie widzę nic dziwnego - mruknął po kilkunastu sekundach Sidney - Lokal normalnie otwarty, mają ruch.
Azjata w ortalionowym płaszczu naciągnął na głowę kaptur, po czym podbiegł do furgonetki popatrując na Vadima nieprzyjaźnie. Cybertatuaże w kształcie chińskich węży zdobiące część jego twarzy przybrały wściekle czerwoną barwę, sygnalizując daleko posunięte zdenerwowanie ich posiadacza.
- Podjedźcie od tyłu, od kuchni! - polecił szczekliwym tonem, ostro akcentując wymawiane w sztuczny sposób słowa. Siedzący z tyłu Headgear gotów był od razu pójść w zakład, że gość nie znał angielskiego, tylko posiłkował się kiepskiej jakości chipem językowym.
Zaplecze chińskiej restauracji śmierdziało zjełczałym tłuszczem i rybą, tworząc silną mieszankę zdolną przebić się nawet przez markowe filtry nosowe. Wprowadzeni do środka przez Chińczyka z tatuażami w postaci smoków, mężczyźni minęli uwijających się w gorącym wnętrzu kuchni pracowników, wszystkich bez wyjątku pochodzących z Azji. Długie ostre jak brzytwa noże śmigały w ich rękach z niebywałą szybkością, siekając na drobniutkie kawałki porcje mięsa, ryb i warzyw. Wszyscy kucharze śledzili obcych kątami skośnych oczu, ale niczym innym nie dali po sobie poznać, że niezapowiedziana wizyta w jakikolwiek sposób ich zainteresowała.
Przewodnik wprowadził gości do pomieszczenia sąsiadującego z chłodnią, wyłożonego białymi ceramicznymi kaflami przydającymi pokojowi chłodnego klinicznego klimatu. Bądź ubojni, jeśli spojrzało się nań z innej strony.
Na stalowym stole, ani chybi służącym do ćwiartowania świeżego mięsa, leżał krzywiący się z bólu młody Chińczyk w taniej podróbce markowego garnituru. Abraham z miejsca dostrzegł zakrwawioną nogawkę spodni, rozciętą tuż nad kolanem w miejscu, gdzie nieszczęśnik przyciskał do ciała jakąś ścierkę.
Dwaj towarzyszący mu Chińczycy obrzucili gości złym wzrokiem, ale żaden nic nie powiedział, kiedy czarnoskóry medyk położył na blacie stołu swą lekarską torbę.