“Tak człowiek ma, jak sobie dba” - zwykł mawiać stary Vadima. I trudno było się z tym nie zgodzić. Żyła miał szerokie grono znajomych i dbał o nich, jak o swoją przybraną rodzinę. Nie raz mu się to już opłaciło i przyniosło wymierne korzyści.
Telefon od Kena przyszedł, co prawda nie w porę, ale wieści jakie przekazał wynagrodziły to całkowicie.
Vadim zignorował zaczepki chinoli. Nie było sensu wchodzić z nimi w pyskówkę. Tym skośnookim łajzom przecież o to tylko chodziło, żeby prowokować, a potem się pożalić Staremu Lao.
- Nic z tego, żółte chujki - pomyślał Vadim.
W głębi ducha cieszył się, że jego kumple także trzymali nerwy na wodzy. Abi zaszyje girę i trzeba stąd czym prędzej spadać.
Wieprz cały czas czujnie obserwował chińczyków. Jego napięte do granic możliwości mięśnie wyraźnie wskazywały, że wystarczy najmniejsza iskra, a z wściekłością rzuci się Żółtko do gardeł.
Vadim mocniej zacisnął pięść na smyczy i tupiąc stopą czekał, aż Abi skończy swoją robotę.