"Mahjong", 2 listopada 2021, 21:45
Kiedy jeden ze znających angielski pomagierów Wonga przetłumaczył mu cenę usługi, ranny Chińczyk wytrzeszczył oczy i poczerwieniał na twarzy, co mimowolnie wywołało nader komiczny, chociaż oczywiście niezamierzony efekt. Wypluwając z siebie słowa w tempie kojarzącym się z Minami mężczyzna zaczął wymachiwać Dickowi przed nosem obiema rękami niczym początkujący karateka z zaciętym chipem sztuk walki.
- Chyba zrozumiałem, co on gada - uśmiechnął się promieniujący aurą bezkresnej życzliwości Abraham - Bardzo mi przykro, ale czeków nie przyjmuję, przynajmniej w tej dzielnicy. Z uścisku ręki też nie wyżyję. Jak nie zapłaci gotówką, nigdy wam nie powiem, czy te szczypce były wysterylizowane, a ostatnio grzebałem nimi w bebechach takiego jednego gościa, co umarł zaraz potem na zakażenie krwi.
Wong zaczął wrzeszczeć jeszcze głośniej, macając na dodatek rękami wokół siebie w ewidentnej próbie pochwycenia czegoś, czym mógłby w swego wybawcę cisnąć.
- Przesadne zdenerwowanie prowadzi do zawału - oznajmił spoważniały w jednej chwili Abi, zerkając jednocześnie w stronę pozornie rozluźnionego Sidneya - I strasznie wkurwia naszego psa, a to przechuj jakich mało, prawdziwy psi King Kong. Ledwie nad nim panujemy, niech pan Zong ma to na względzie.
Drzwi pomieszczenia otwarły się w tej samej chwili, kiedy czerwony jak burak Wong postanowił zejść ze stołu nie bacząc na swą zranioną kończynę. Poprzedzany przez ochroniarza z tatuażami pod postacią chińskich smoków, do środka pokoju wparował człowiek, na widok którego Vadim wyprostował się w ułamku sekundy na baczność.
Liczący rzekomo ponad sto lat Chińczyk miał twarz pomarszczoną jak rodzynka, ale poruszał się z zadziwiającą żwawością, nie pasującą ani do jego podeszłego wieku ani nadwagi. W jednej chwili okazało się też, że potrafi wyrzucać z siebie słowa jeszcze szybciej od Wonga, w sposób tak krzykliwy, że w uszach gości brzmiał niczym zgrzyt szkła pod butami.
Jego oczywista złość skupiła się na osobie postrzelonego Chińczyka, wydającego się zapadać w sobie i kurczyć po każdym następnym zdaniu głowy rodu.
Tak, pan Lao cieszył się niepodważalnym szacunkiem wśród swoich krewniaków i ziomków.