Abi zacerował chinola i z marszu przystąpił do negocjacji. Vadim pokiwał tylko w uznaniu głową, bo takiej akcji to się po czarnuchu niespodziewał. Najwyraźniej żółte chujki za bardzo podkurwiły Adonisa i tyle.
Oczywiście reakcja skośnookich frajerów była łatwa do przewidzenia. Machanie łapami i pedalskie piski, których żaden cywilizowany człowiek nie rozumiał.
Gdy pocerowany typek nagle zeskoczył ze stołu operacyjnego, Wieprz wolno przesunął się pół metra do przodu. Stanął na szeroko rozstawionych łapach i groźnie zerkał na wszystkich. Wystarczyło jedno słowo Vadima, a żółty chujek na nowo miałby dziurę w nodze, a krew tryskająca z aorty zalałaby wszystko wokół.
Na szczęście nie było to konieczne.
Niczym bóg z maszyny, zjawił się pan Lao we własnej osobie.
Vadim od razu postąpił do przodu i ukłonił się staremu Azjacie. Nie za nisko oczywiście, aby pierdzioch nie pomyślał przypadkiem, że ma do czynienia z pierwszym lepszym frajerem, co to będzie skakał na każde jego skinienie. Etykiety i zwyczajów trzeba, jednak przestrzegać, co nie?
- Wǎnshang hǎo - zdołał wydukać Żyła, gdy żwawy staruszek wkroczył do akcji.
Wychlastał niepokorne kundelki po mordach i coś tam zaskomlał po swojemu.
I jak wpadł, tak wypadł.
- No, co za dziad - pomyślał Vadim - Nawet się kutas, nie przywitał.
Jego kuzynki z miejsca wypłaciły hajs, który Żyła z przyjął z szerokim uśmiechem na mordzie. Ukłonił się w podzięce i wybiegł za panem Lao.