Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2020, 20:13   #292
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Udało się! Udało!

Wszyscy żywi znaleźli się na ścieżynce stromo opadającej w dół, ku misie wypełnionej spienioną wodą, z której w dalszą drogę w dół doliny Vaseaux toczyła swój wzburzony nurt. Szkielety pozostały na górze, stłoczone na urwisku. Kilka kroków poniżej nich czaił się Caspar w towarzystwie krasnoluda. Reszta wolno schodziła niżej.

Młody czarodziej nerwowo splótł magię. Był na granicy wytrzymałości. Zdawał sobie sprawę, że ten czar może być jego ostatnim. Grimm stał obok, z toporem i tarczą. Gotowy do walki na śliskiej stromiźnie. Do starcia jednak nie doszło. W momencie, w którym pierwszy szkielet pojawił się na ścieżce, Niederlitz uwolnił skumulowaną energię Eteru. Gwałtowny podmuch wiatru potargał gałęzie, zakręcił zeszłorocznymi liśćmi i uderzył od tyłu w grupę szykujących się do zejścia ożywieńców. Większość z nich z klekotem kości wypadła poza krawędź urwiska i kręcąc w powietrzu malownicze figury pomknęła na spotkanie ze znajdującą się kilkanaście metrów niżej taflą wody, z której wystawały ostre krawędzie skał.

Trzy szkielety, które pozostały nie wahały się. Nawet nie zauważyły ostatecznego lotu swoich towarzyszy. Zgodnie z poleceniem ruszyły w dół, aby zabić wszystkich żyjących. Rozprawili się z nimi na dole, u stóp wodospadu. To była szybka walka, w której nie ponieśli już żadnych strat. Nikt nawet nie został draśnięty. Mogli ruszyć, już bez bezwzględnego pośpiechu na spotkanie karawany, której droga nieco niżej łączyła się ponownie ze ścieżką, którą podążali.

*

Wozów, wózków i innych wehikułów było zdecydowanie mniej, niż kiedy po raz ostatni widzieli uciekinierów ze wsi. Zresztą samych wieśniaków też brakowało, nie wspominając o większości krasnoludzkich górników i Gwendoline. Nastrój wśród farigoulczyków był co najmniej grobowy. Po drodze musiało stać się coś bardzo złego. Nawet Cecil z obandażowaną głową, jadący na wozie nie był zbytnio rozgadany.

- Dopadli nas – oznajmił również ranny Hector Brioche, gdy się już spotkali. – Najpierw wykończyli większość górników, którzy zostali z tyłu by nas bronić. Była z nimi panna Deschain… Gdy się przedarli straciliśmy jeszcze kilka osób… Gdyby nie lord Warminghton byłoby po nas…
To ostatnie stwierdzenie brzmiało cokolwiek dziwnie. Cecil Cumley zakręcił wąsa i napuszył się. – Cóż… Zrobiłem co trzeba było… Przecież mówiłem, że sroce spod ogona nie wypadłem… Dzielnym mężem jestem i w potrzebie nikogo nie zostawiam, o nie! – mówiąc to bawił się swoim ozdobnym sztyletem. Sztylet był ciężki i solidny. Na ostrzu wygrawerowane były jakieś znaki. Jelec był wygięty w kierunku ostrza i zakończony dwoma niewielkimi kulkami. Głowica miała kształt trupiej czaszki, w której oczodołach połyskiwały dwa małe rubiny. – Tak żeśmy ich przetrzebili, że zostali z tyłu i więcej nas nie nękali. Sam jeden chyba ośmiu położyłem, tą oto ręką!

*

Parę godzin później, już grubo po zapadnięciu zmroku gdzieś w ciemnościach przed uciekinierami pojawiło się wątłe światełko. Chwilę potem dało się słyszeć szczekanie psa. Przed nimi znajdował się klasztor Maisontaal.
 
xeper jest offline