Z dzikim uśmiechem przyjemności patrzyła na szkielety wpadające w przepaść. Po tych wszystkich problemach i stratach, które im zadały, to był wspaniały widok. Gdy trzy ostatnie przedarły się do ich grupy, była jedną z tych, która ruszyła do walki ramię w ramię z innymi. Tym razem nie mieli problemów, by sobie poradzić z tak małą grupką bezrozumnych szkieletów. Walka została wygrana.
- Dobra robota, Caspar - powiedziała do czarodzieja, uśmiechając się lekko. - Postaraj się teraz odpocząć, możemy jeszcze potrzebować twoich czarów później.
Niedługo później dołączyli do głównej grupy z Farigoule, która również doznała strat. Nastroje były paskudne, ale nie było co się dziwić. No i w walce najprawdopodobniej poległa Gwendoline, z którą ostatnio Sophie ogarniała wieśniaków podczas ataku katapulty. Niech Morr ma ją w swojej opiece. Zdziwiła się natomiast, że Cecil był jednym z tych, którzy zrobili najwięcej dla ochrony karawany. Jego sztylet wyglądał dość nietypowo, przez chwilę przebiegło Sophie przez myśl, że może nawet nie jest zwykłą bronią. Nie skomentowała jednak.
- My też ponieśliśmy swoje straty, ale dzięki pomysłowi Caspara i jego zdolnościom, udało nam się zepchnąć szkielety w przepaść przy wodospadzie. Inaczej nie wiem, jak byśmy sobie z nimi poradzili. Najważniejsze, że chwilowo odparliśmy atak czarownika, choć podejrzewam, że to dopiero przedsmak...
Podążając w kierunku klasztoru, pozwoliła opatrzyć swoją ranę na ręce Dietmarowi i pogrążyła się w rozmyślaniach. Gdzieś tam był ten paskudny nekromanta, który najpewniej znów przypuści swój atak, a do jego armii dołączą polegli wieśniacy i ich towarzysze. To wszystko napełniało ją ponurym nastrojem - musieli dobrać się do skóry samemu czarownikowi, na razie jednak nie było takiej możliwości.
Gdy w oddali ujrzeli mury klasztoru, nie poczuła przesadnej radości. Należało opowiedzieć o wszystkim kapłanom i spróbować coś uradzić nad zastaną sytuacją.