Gdybym ja była słoneczkiem na niebie,
Nie świeciłabym, jak tylko dla Ciebie.
Ani na wody, ani na lasy:
Ale przez wszystkie czasy
Pod twym okienkiem i tylko dla ciebie
Gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie... - Koteckowi wkręciła się nutka śpiewana przez Cygankę Pandomiłę.
- Byś skończył z tymi wiejskimi smętami - skrzywił się Bartłomiej dłubiąc w zębie. Tęsknił za peją, lirojem, dodą i innymi ziomami zamieszkującymi jego wybajerzone mp3. Niestety - sam odtwarzacz pozostał w innym wymiarze i innej gęstości, toteż Chomik skazany był na słuchanie muzycznych popisów Kotecka.
- Pff! Zero szacunku dla sztuki! - ofuknął go Solembub.
- Tam sztuki - żachnął się Bartłomiej i poprawił dresik:
Słuchaj kudłaty spedalony sierściuchu
Joł, joł, zaraz skopię Cię po tłustym brzuchu
Bejcel wyrwę Ci ze śmierdzących bebechów
Będzie przy tym w ch[olerę] dużo śmiechu, a-ha! To jest sztuka! To jest ekspresja! - Chomik ekstatycznie zaciągnął się świeżym "Startem" którego trzymał w łapie. Raz jeszcze poprawiając dresik zauważył zszokowane spojrzenia towarzyszy.
- Jak sto lat żyje... - Klex zaczął swoje przemyślenia.
- Klex, ty się już przymknij! - warknął Chomik - Sto lat to dużo, i może już
chwatit! - popisał się słówkiem zasłyszanym na kwadracie.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
- Paliwo się kończy - ekonomiczny umysł Żółwia zarejestrował błyskającą kontrolkę na głównym panelu cygańskiego konia którym podróżowali - Na czym to w ogóle jeździ? Etylina, ropa, gaz?
- Obawiam się, że zboże... - rzekł filozoficznie Klex.
- Ku[rde] - Chomik podsumował spostrzeżenia.
- No i co teraz? - skrzywił się Kotecek. W tym momencie zza pagórka wyjrzał daszek małego, skromnego, acz bardzo przytulnego sklepu monopolowego.
- Mam pomysł - uśmiechnął się Filonek i skierował się w stronę świeżo spostrzeżonego przybytku rozpusty.
-... Do nieba nie choodzęęęę bo jest mi nie po drodzeee!.. - Jezus stawał się właśnie bohaterem wieczoru. To znaczy, stał się już wcześniej kiedy brakło jabola, a Jezus wyszedł na zewnątrz gdzie płynął leśny strumyczek i w całości przemienił go w złocistą pachnącą nalewkę "Keleris". Toteż i dlatego impreza prawie w całości przeniosła się nad wspomniany strumyk, ażeby czerpać ambrozję prosto ze źródełka z którego płynęła. Tymczasem Zbawiciel stoczył się ze sceny żegnany burzą oklasków.
- To było świetne, Jezusicku! - krzyknęła do niego roznegliżowana blondynka. Jezus oblizał się i sprawdził kieszenie na okoliczność posiadania gumek.
- A, bo widzisz, trzeba śpiewać od serca, o tym co myślisz i co czujesz - wybełkotał, starając się skoncentrować swój wzrok na jej dekolcie. Przypominał mu dwa dojrzałe meloniki; nic tylko wgryźć się w nie i ssać krew... Ciepłą, przyjemną krew, spływającą przez gardło...
- Przyswoisz piwo? - jakiś nieogolony hipis pociągnął go za rękaw. Jezus zwykle nie przyjmował podarków i hołdów lennych od jegomości wyglądających gorzej niż święty Piotr po balandze ze ślepotką i kurtyzanami w wieczerniku, ale dziś okazja była specjalna, a jego zwykle silna i niewzruszona wola zmiękczona była przez ilość krążących w jego krwioobiegu wściekle zajadłych i agresywnych zwierzątek zwanych promilami.
- No ba - rzekł więc, i haftnął obok, ażeby miejsce sobie zrobić dla dodatkowego trunku, po czym w ciągu dwóch sekund wygulgał cały kufel. Świat nagle zakołysał się, tu i ówdzie wyrosły, kusząc podwawelską, pokryte słodkim mchem drzewa kiełbasiane; przed nim pachnącym kwieciem pokrył się ślicznie zielony krzew ogórka kiszonego... A potem zaległa ciemność.
- No i? Jak sobie to teraz kochany wyobrażasz? - Kotecek patrzył na Żółwika który wytaszczył właśnie ze sklepu kratę półlitrówek.
- Ty nie pleć, tylko wlotu baku szukaj - mruknął i cisnął kratą o ziemię.
- Ale..? Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz?! - Kotecek wyraził swoją wątpliwości.Żółwik zaś oparł się o konia w geście tryumfu:
- No sam żeś mówił że to - wskazał na konia - Na zboże jeździ. A to - pokazał płetwą kratę wódki - To jest przecież zboże, tylko w płynie. No to co za różnica?!
-
Chleba naszego powszedniego daj nam w płynie - oczy Bartusia mieniły się wszystkimi kolorami tęczy - Ty, Filonek, wszystko będzie im potrzebne?..
- Zobaczymy. Jak coś zostanie, to se golniemy, w końcu my też nie jesteśmy perpetuum mobile - Żółwik zarechotał obleśnie - Dobra, my tu gadu gadu a tu się silnik z braku paliwa zatrze. Łapaj go za mordę.
Złapali we dwóch konia za łeb, po czym zaczęli wlewać we wlot gębowy flaszkę za flaszką.
- Budzi się - Agent K przyglądał się badawczo przywiązanemu do stołu operacyjnego Jezusowi - Można podłączyć inhibitor pamięci.
- Się robi - mruknął Agent J.
Jezus patrzył na nich badawczo, ale się nie bał. Gorsze miał delirki w swoim życiu: raz mu się wydawało, że jest kibicem ŁKSu, innym to razem był komórką jajową podczas owulacji... Więc takie lajtowe haluny, jak ten były mu niestraszne; nie bojąc się więc niczego, uśmiechnął się od ucha do ucha do obu stojących nad nim postaci.
- Agencie J, on się do nas uśmiecha... - rzekł zaskoczony Agent K.
- To najprawdopodbniej skutek uboczny pierwiastka chrzanu, oraz dwugumianu durexu - naukowo odparł Agent J - Mów, jakie są Twoje rozkazy Kasjopejaninie! - warknął do Jezusa.
Chrystus patrząc na fikuśne garniturki Agentów, oraz ich srogie miny zrobił to, co pierwsze przyszło mu do głowy. Uśmiechnął się jeszcze szerzej po czym zarechotał od serca.
- Kpi sobie z nas! - wydarł się Agent K - Kpi sobie w żywe oczy! - złapał Jezusa za szmaty i począł nim trząść - Mów co miałeś tu zrobić, cholerny szaraku!
- Zostaw go K! - J złapał go za ramię - Spokojnie. Trzeba będzie to się wytnie mózg i włoży pod mikroskop, to się dowiemy o czym myślał - wyraził swoją naukową teorię - Wiemy że jesteś z Kasjopei - zwrócił się teraz do Jezusa - Twoim agentem operacyjnym był Roman Parzydełko; zaś twój pseudonim to "TW Wielki Sajanin" - ostatnie słowo jąkając się, przeczytał z kartki - Wiemy, że szaraki zrzuciły Cię z desantem, w okolicach północnego biegunu; że brałeś udział w wyprawie Eryka Wikinga, i że jesteś odpowiedzialny za takie zarazy jak: Tyfus, Dżuma i Harry Potter. Co masz na swoje usprawiedliwienie?
Jezus zamilkł, a uśmiech spełzł z jego twarzy. Miał paskudne wrażenie, że tym razem nie ma do czynienia z delirką...
- Nie chcesz gadać? - warknął J - Agencie K, skocz po szlifierkę kątową! Tylko tą z małym ostrzem, nie chce żeby odłamki czaszki się w mózg powbijały, bo potem chrupią nieprzyjemnie w zębach... - mlasnął patrząc na główkę Chrystusa. Jezus zaś widząc co się święci począł wierzgać nóżkami na stole operacyjnym. J nawet nie próbował na to reagować - pasy dobrze trzymały. Drzwi zaś otworzyły się z hukiem i wszedł przez nie Agent K dzierżąc w swych dłoniach elektryczną szlifierkę kątową, której działanie pokazowo zobrazował na Bogu ducha winnych drzwiach. Jezus zobaczył przed oczami całe swoje życie: imprezy w Betlejem, Maryśkę i Madzię (dwie cudne bliźniaczki, chętne i obdarzone jak mało które), afterparty na górze Synaj, wyprawę z Erykiem Wikingiem...
A potem huknęło. Błysnęło.
I znowu stała się ciemność.
Konie zataczały się to w lewo, to w prawo, i tylko silna wola Filonka trzymała je pomiędzy dwoma krańcami jezdni.
- Żeby tylko... - zaczął Żółwik, gdy nagle zza krzaków, niczym diabeł z pudełka, wyskoczył psi radiowóz - Noszupasolembuba, wykrakałem - zaklął.
- Wypraszam sobie! - Kotecek zastrzygł uchem. W tym czasie gliniarz wytoczył się z radiowozu i wolnym krokiem skierował się w stronę Żółwika i spółki.
- Dzień dobry - zasalutował - Dokumenciki poproszę.
- Eee... Zostały w innej koszuli - Filonek uśmiechnął się rozbrajająco.
- A co, ja pana pytam?! - ofuknął go gliniarz - Nie odzywać się! Dokumenciki! - wystawił rękę w stronę końskiego kopyta.
- *Hyyyp*...noszurwa...Koleha dopsz mufj...f koszuli sostały - wybełkotał koń, mierząc gliniarza wzrokiem naćpanej wiewiórki.
- Oj, czuję żeś pan sobie pociągnął. Na alkomacik poproszę.
- Alsz pańje włatssho... Togataś sie moszna... - wybełkotał drugi koń.
- Jakie dogadać?! Toż to przekupstwo!
- Jakje pszksptwo - oburzył się koń niosący Filonka - Doprowolna sapomoka na psy...
- To jezzdtt.. na polisję - poprawił go szybko drugi koń.
- Żadnych zapomóg! - warknął glina - Kopyta na glebę! O! Widzę że numerki przebite, no ładnie, ładnie, skradł ktoś pana i pan nie łaskaw był nas powiadomić - mruknął policjant - Dobra, do radiowozu!
- A my?! - żałośnie zapytał Żółwik.
- Na was nie mam tym razem haka. Zostajecie - pies mylnie zinterpretował głębie pytania Filonka. Glina w tym czasie zapakował oba konie do radiowozu (zajęło mu to trochę czasu, i musiał w pewnym momencie użyć siekierki) po czym odjechał z piskiem opon.
- Nosz kur[de] - podsumował sytuację Chomik.
Jezus otworzył oko. Żył. Nad jego głową stały dwa Szaraki. W turbanach...
- Jesteśmy Hassan i Mustafa ze Zjednoczonych Emiratów Kasjopejańskich - wyjaśnił jeden z Szaraków - Wybacz porwanie, Proroku, ale musieliśmy uratować Cię z rąk niewiernych za wszelką cenę.
- Dzięki Twojemu poświęceniu imię Allaha przetrwa na Ziemi, a nasza sprawa zwycięży - swoją opinię wypowiedział drugi turban.
- Osz kuuur... - zaczął Jezus, którego poczęła boleć główka. Dopiero po chwili zauważył że jeden z Szaraków dłubie mu w uchu - Co do ch[olery] wyprawiasz?!
- Nic się nie martw Proroku. Ścieżki Allaha nie zawsze są proste - Szarak pogłaskał go po główce.
- No dobrze, ku chwale Allaha. Ładujemy sondę analną klasy drugiej. Hassanie, ustaw zapalnik na pięć tysięcy osób. Widzisz Proroku, kiedy znajdziesz się w pobliżu co najmniej pięciu tysięcy osób, Twoja sonda wyczuje je i eksploduje posyłając wszystkich mugoli w czeluście piekielne!
- Co?! Chcecie wysadzić swojego Proroka?! - Jezus nie był pewien czy bardziej jest przerażony wizją wywalenia się w powietrze, czy bycia ofiarą gwałtu analnego wykonanego przez dwóch zislamizowanych kosmitów.
- Wszyscy muszą się poświęcać dla Allaha Proroku. Nawet Ty. Poza tym zginiesz jako bohater, mudżahedin. Trafisz prosto do Raju, gdzie czekać będą na Ciebie czarnookie hurysy... - Mustafa rozmarzył się i zasmakował w tej wizji.
- Wymażemy Ci teraz pamięć - powiedział do Chrystusa Hassan - I zrzucimy na dół.
- Zrzucimy?!
- Paliwko nam się kończy, a mamy cięcia budżetowe. To porządny spadochron, wytrzyma z Tobą Proroku.
- Ale, zaczekaj ja mam lęk wyso...
Hassan wbił Jezusowi strzykawkę w szyję i znowu zaległa ciemność...
Po raz trzeci tego dnia Jezus obudził się z potwornym bólem głowy. W krzakach. Zarzygany. Patrząc na swoje przedramie odkrył, że połowa remizy w której była dyskoteka wytatuowała mu na nim swoje ksywki. Poza tym coś było nie tak ze spodniami.
- Cholera - rzekł był gdy spostrzegł że spodnie są odwrócone tyłem na przód, a jego popisowe stringi gdzieś zniknęły - Cholera - rzekł raz jeszcze - Ale się na[waliłem] ... - spróbował wstać ale ilość C2H5OH nie pozwoliła mu wykonać tak ryzykownego dla jego życia manewru. Położył się więc na spadochronie i zaczął kontemplować złożoność życia.
- Ciekawe skąd mam ten spadochron - mruknął - A, wiem, przecież dlatego Romanowi kosę plecy sprzedałem, bo tak mi się podobał - uśmiechnął się do swoich myśli i pogładził materiał. Różowy.
Jego ulubiony.