Koścista dłoń zmierzała do gardła Dietmara, drapiąc ostrymi pazurami miękką skórę. Czaszkę szczerzącą zęby w parodii uśmiechu rozświetlał od środka piekielny, czerwony blask, przeświecający przez puste oczodoły i nozdrza. Szkielet zaczął zaciskać palce na krtani cyrulika, który z krzykiem złapał za rękojeść miecza wyrywając go z pochwy.
Wystraszony mnich stracił równowagę i klapnął tyłkiem na ziemię.
- Panie, to tylko sen! Ja od przeora! Prosi do siebie!
Senne mary mieszały się Rachemu z rzeczywistością, wszędzie wokół widział chodzące trupy. Potrząsnął głową, rozwiewając resztki koszmaru.
- Wybacz. I prowadź na spotkanie, żywo.
W innej sytuacji może by się zaśmiał z doboru słów.
* * *
Ciągle zmęczony Dietmar siedział na krześle, łokcie opierając o kolana i podpierając głowę dłońmi, które zaciskał coraz mocniej w miarę wysłuchiwania historii przeora. Ten, jak się właśnie okazało, nie powiedział całej prawdy zawierając z nimi umowę. Wiedział już wcześniej o tym nekromancie, Kemmlerze, podejrzewał coś i wykorzystał ich do swoich celów, nie uświadamiając jakie zagrożenie może na nich czekać. Nie miała w tym momencie sensu dyskusja na ten temat i wypominanie tego przeorowi, ale zadra gdzieś pozostała.
Rache wiedział, że inni powiedzą mu na temat szkieletów więcej, niż on sam. Nie zapomną o miejscach, w których one się pokazywały, ich ilości i dziwnych piorunach bijących z czystego nieba, które miały jakiś związek z nimi. Bardziej czekał na rozmowę o tym, co ich czeka.
- On tu zmierza. Kemmler ze swoim martwym orszakiem. Nie mamy wiele czasu. Ludzi trza zgonić w mury, ufortyfikować klasztor na ile to możliwe i podjąć walkę. Podobno po śmierci nekromanty i jego sługi wrócą w niebyt, prawda li to? A jeśli tak, to jak możemy go zabić?