Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2020, 21:54   #31
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Mimo małej ilości czasu Wendy zdążyła się całkiem dobrze oporządzić. Nienaganny wygląd był jej wizytówką zarówno w pracy, jak i poza nią. Nie zamierzała tego zmieniać nawet w miejscu, gdzie część ludzi myliło sztyblety z rodzajem makaronu.
Była poirytowana faktem, że uciekła jej spora cześć dnia. W dodatku zagadkowy sen odświeżył zatarte wspomnienia, do których nie zawsze chciała wracać. Uznała, że siedzenie w jednym miejscu i bicie się z myślami niewiele jej pomoże. Zjadła obiad od Lysy (choć umiarkowanie trafiający w jej gusta), aby wkrótce opuścić pensjonat i ruszyć do kawiarni. Miała nadzieję, że w międzyczasie Isla odbierze jej wiadomość. Do celu miała całkiem niedaleko, więc lokal znalazła bez problemu.


„U Matta” było czysto i schludnie. Większość kafejki została urządzona w bukowym drewnie, jednak kontuar obito jakimś plastikiem, co znacznie psuło cały efekt. Brzdęk filiżanek oraz szmer rozmów tworzyły kojące brzmienie tego miejsca.
O tej porze przebywało tu całkiem sporo ludzi. Wendy widziała kilka zakochanych par, ale i pojedyncze osoby. Gdzieś przysypiał siwy staruszek, a w innym kącie młody chłopak pracował na laptopie. Także personel okazał się całkiem przystępny, choć można było odnieść wrażenie, że ubrane na czerwono kelnerki chodziły strasznie spięte. Z racji swojego zawodu Adams potrafiła jednak ocenić kontakt z klientem i widziała, że tamte starają się jak tylko mogą. Nie dojrzała samego właściciela, choć kilkukrotnie można było usłyszeć z zaplecza męski głos.
Wkrótce jedna z dziewczyn pojawiła się przy stoliku, pytając czy woli americanę, latte lub może irish coffee. Potem odbiegła na cieniutkich nóżkach, zostawiając Wendy samą, choć wcale nie na długo. Isla przyszła kwadrans później. Była podobnie blada i upiorna jak wczoraj, choć uśmiechnęła się delikatnie na widok znajomej twarzy. Siadła na krześle obok, poprawiając świeżo wyprasowaną, ciemną sukienkę. Przez jakiś czas obydwie rozprawiały na mało zobowiązujące tematy. Zajęły się głównie pogodą i urokami późnego lata w górach.
Kiedy tak rozprawiały, Wendy zauważyła na przegubie dyrektorki czerwony ślad. Wyglądał na dość poważne otarcie, który z pewnością zauważyłaby dzień wcześniej, kiedy Isla prowadziła samochód. Mitchell chyba złowiła jej spojrzenie, ponieważ natychmiast schowała rękę pod blat, a drugą przywołała z powrotem kelnerkę. Wzięła dla siebie orzechowe cappucino, jednocześnie patrząc intensywnie na Adams.
- Proponuję posiedzieć chwilę tutaj, a potem oprowadzę cię po kilku miejscach. Chociaż o tej godzinie wiele rzeczy może być już zamkniętych. Ale, ale. Czemu ja właściwie się tak rządzę? To ty jesteś gościem, sama decyduj i pytaj o co chcesz.



Maddison nie dbała o potencjalny ogon. Była zbyt zła i zmęczona, aby teraz zastanawiać się kto oraz po co miałby ją śledzić. Wjechała między wąskie uliczki, szukając wzrokiem miejsca, w którym mogła się zatrzymać. Dość szybko wpadł jej w oko szyld hotelu „Jemioła” i tam właśnie skierowała pojazd.
Po kilku minutach jej oczom ukazał się przeciętny, drewniany budynek. Z jednej strony nie wyglądał jak z turystycznego magazynu, z drugiej zdawał się trzymać jakichś tam standardów. Na miejscu czekało ją jednak mało przyjemne powitanie. Kobieta za kontuarem wyraźnie marszczyła czoło, kiedy wymęczona i brudna ratowniczka podeszła do recepcji.
- Nie ma pani żadnych zwierząt? - upewniła się tamta. - Mieliśmy już dzisiaj nieprzyjemną sytuację z takim kundlem…
Ale Maddison nie chciała tego słuchać. Kilka upierdliwych pytań później siedziała już w swoim pokoju. Własne lokum po perypetiach w lesie było jak istne zbawienie. Jedynym mankamentem pozostawał brak własnej łazienki, bowiem nie wszystkie kwatery zostały w nią wyposażone. Zabrała przybory do mycia, świeże ciuchy i wyszła na korytarz.
Wkrótce zamknęła się w sterylnym pomieszczeniu z prysznicem, małą toaletą i szafką na przybory. Choć jej warunki poprawiły się o sto procent, to tak naprawdę całe napięcie dopiero z niej schodziło. Kosmetyki pozostałych gości atakowały jej nozdrza - ta nienamacalna obecność innych ludzi tylko przeszkadzała w rozluźnieniu się. Kiedy już zażywała kąpieli, słyszała również odgłosy krzątaniny zza ściany. Ciągle powracała myśl o pick-upie. A co jeśli kierowca podążył za nią aż tutaj i czekał całkiem blisko?
Nic takiego jednak się nie stało. Gdy wyszła z łazienki i przecierała mokre kudły ręcznikiem, minęła jedynie jakiegoś lokatora o aparycji brzuchatego tatusia. Będąc z powrotem już u siebie, powoli podeszła do okna i spojrzała na parking przed budynkiem. Po pick-upie nie było śladu. W pobliżu stało kilka wozów, które widziała już wcześniej. Poza tym ktoś wyszedł zapalić, ale on również nie wyglądał na stalkera.
Rzuciła się na łóżko. Sen w lesie trudno było nazwać regenerującym, lecz mimo okropnego zmęczenia, nie potrafiła się zmusić nawet do krótkiej drzemki. Gdy zamykała powieki, cała czaszka jej pulsowała, jakby dostała po głowie obuchem. Na zewnątrz z powrotem zapadał zmierzch i choć Maddison z czasem udało się trochę uspokoić, tak wcale nie była specjalnie senna. Z nudów chodziła po pokoju, to znowu spoglądała na miasteczko. Dopiero za którymś razem na tle spokojnej panoramy dostrzegła coś osobliwego.


Kilkaset metrów od hotelu znajdowało się małe osiedle złożone z niskich domków. Były tam budynki zbudowane z możliwie tanich materiałów, niewiele trwalszych od karton gipsu. To właśnie na jednym z dachów Murphy ujrzała… nie, to było głupie. Początkowo uznała, że to wyobraźnia płatała jej figle, a wzrok zawodził z powodu wycieńczenia. Ostatecznie przecież nie takie rzeczy widziała niby w lesie, a okazały się ledwie marą.
Skupiła wzrok. Sukienka uniosła się na wietrze, ale jej właścicielka stała nieruchomo. W krótkim czasie Murphy wyzbyła się wątpliwości. Wyglądało na to, że obserwowała jak najbardziej realną postać. Kobieta chyba odwzajemniała spojrzenie. Właściwie jej wzrok zdawała się być utkwiony w oknie pokoju Maddison.



Foxy pozostawała w świetnej kondycji. Razem ze swoją panią uwijały się między kolejnymi przeszkodami - Robin z satysfakcją stwierdziła, że suczka jak dotąd nie popełniła praktycznie żadnego błędu. Popis zauważyło nawet dwóch mieszkańców, którzy przystanęli na ulicy i obserwowali jakiś czas niecodzienne przedstawienie.
Kiedy wreszcie zarówno Carmichell, jak i pies wyraźnie się zmęczyły, właścicielka zarządziła krótki odpoczynek. Pozbierała z powrotem swoje rzeczy, następnie skierowała kroki do domu pani Sparks. Powell mówił, że tamta uchodziła za osobę niespełna rozumu, jednak Blake również był tak odbierany. Robin postanowiła przekonać się sama czy szaleństwo w mieście Sionn nie posiadało innego oblicza, niż ludzie na ogół sądzili.
Starsza pani mieszkała w całkiem ładnej i zadbanej okolicy, w której dominowały domki typu bliźniaki, ustawione trochę na modłę amerykańską. Jedynie domostwo pani Sparks wyróżniańło się na tle równych zabudowań o bielonych ścianach. Dach rudery był dziurawy jak ser szwajcarski, a z frontu farba odchodziła całymi płatami. Ogród już dawno przejął we władanie sam budynek: dzikie chaszcze przysłaniały go w paru miejscach, a pnącza mozolnie wspinały się po ścianach. Późna pora tylko dopełniała ponurego efektu. Światło latarń zniekształciło okoliczne kształty, zmieniając dom w obraz kubisty.
Robin stanęła u progu i zapukała. Musiała odczekać dobrą chwilę, nim usłyszała gdzieś z piętra głos.
- Wejdź do środka i rozgość się. Zaraz u ciebie będę.
Cóż, wyglądało na to, że czekała ją kolejna osobliwa wizyta. Właścicielka ot tak postanowiła wpuścić ją do środka. Robin słyszała już, że staruszka aż za bardzo lubiła rozmawiać z ludźmi, jednak nadal musiała mieć się na baczności. Nie mając większego wyboru, powoli weszła do hallu.
Wnętrze niespecjalnie różniło się od tego, co zastała na podwórku. Spod sufitu zwisały grube warstwy pajęczyny, a na podłogach zalegał szary kurz. Nim Robin się spostrzegła, otoczyło ją kilkanaście błyskających ślepi. Koty, różnych rozmiarów i umaszczenia, obserwowały ją z mroku, śledząc każdy krok.


Foxy umiała się zachować, choć napięcie w jej zachowaniu było więcej niż widoczne i poruszała się niezwykle czujnie. Obydwie przeszły do czegoś, co uchodziło w tym domu za salon. Było to obszerne pomieszczenie z dwoma oknami: jedno zabite deskami, drugie wypełniała popękana szyba. U przeżartego kornikami stropu zwisał żyrandol z zaśniedziałej miedzi. Żarówki zaświeciły się słabo, miotając wokół brudnym, gęstym blaskiem.
Póki Sparks nie zeszła na dół, miała chwilę czasu, aby rozejrzeć się po otoczeniu. Tuż obok niej stała typowo babcina komoda z jakimś zdjęciem na blacie. Trochę dalej znajdowała się oszklona biblioteczka z wieloma ciężkimi tomiszczami. Naprzeciwko niej zaś - gablotka z dość zagadkowymi, małymi figurkami. Tuż obok spoczywał bardzo gruby kocur o czarnej sierści i z prążkami na grzbiecie. Dalej stały już tylko zakurzone, głębokie fotele oraz czarno-biały telewizor. Foxy również zwróciła na coś uwagę. Była to rozklekotana klapa w podłodze, którą ciągle obwąchiwała. Suczka co chwila drapała o drewno, spoglądając wyczekująco na panią.



Koniec dnia stanowił dobrą porę dla podsumowań. Pierwszy dzień w Sionn był dla Huwa całkiem intensywny. Zaczął go od zwykłego spaceru, a potem odwiedził Connora, właściciela kwater. Pod płaszczykiem zwykłej rozmowy przeprowadził z mężczyzną mały wywiad. Dostał raczej strzępki różnych informacji, z których jedna zaprowadziła go do Lysar. Tu nastąpił mały przełom, bowiem trzej klienci lokalu kojarzyli zaginionego Elijaha. Istotnym punktem na mapie śledztwa mogło być również miasteczko Ynseval i mieszkający tam Owen Griffith - to usłyszał już od Thony’ego.
Z pewnością wieczór przysporzył Siwemu najwięcej wrażeń. Został zaatakowany na pustej ulicy, ale napastnik przecenił swoje umiejętności. Mark Hodder okazał się być jednak tylko płotką, wynajętym zbirem, za którymś stał ktoś większy. „Pieniek”, bo tak zwano zleceniodawcę, jednakże gdzieś wyparował. Do kolejki swoich tropów Lwyd dodał także postać Blake’a Winstona, który wiedział chyba coś o tunelu. Uchodził on za wariata, tylko że w obliczu ostatnich wydarzeń niczego to nie dowodziło.
Jakby tego było mało, Karen znów zawracała mu głowę. Spławił ją, ale wiedział, że nie na długo. Jeszcze przed snem spojrzał na komórkę. Kobieta chwilowo odpuściła, a jego skrzynka była pusta. I dobrze, i źle. Czekał na więcej informacji od Hacwyr (lokalizacja sygnału), Paula (teczka u psychiatry) i Thony’ego. Ostatniemu z nich wysłał smsa w sprawie Blake’a i wreszcie sam udał się na spoczynek.
Sen miał płytki oraz niespokojny. Często budził się, przewracał z boku na bok. Koc, którym był przykryty, pił go strasznie, więc stary co chwila drapał się po całym ciele. Lwyd o niczym nie śnił, jakby pomiędzy kolejnymi pobudkami brakowało na to czasu. Detektyw mimowolnie napinał mięśnie i czuwał, choć trudno było powiedzieć dlaczego. Jak się potem miało okazać, pewne instynkty wyrobione jeszcze za czasów pracy w policji, zadziałały u niego mimowolnie. Tkwił bowiem w półśnie, kiedy w ciche skrzypienia domu wdarł się zdradziecki ton. Ktoś był na korytarzu. Spod drzwi jego pokoju przebijała lekka łuna, którą ktoś teraz przysłonił. Huw otworzył jedno oko i równocześnie nasłuchiwał. W zamku cicho zachrzęścił klucz. Zaraz potem u wejścia pojawiła się jakaś sylwetka.


Lwyd nie widział intruza wyraźnie. Właściwie dostrzegał zarys na tle łuny z dalszej części domu. Domyślał się jednak, że był to Connor. Po pierwsze nikt inny nie mógł mieć kluczy do jego pokoju. Po drugie detektyw potrafił dość szybko zapamiętać detale w czyjejś fizjonomii czy to, w jaki sposób ktoś się poruszał. Podobno to smykałka do fotografii usprawniała w ten sposób pamięć.
Nadal pozostawało zagadką czego Connor właściwie od niego chciał. Gospodarz stał w mało naturalnej pozycji. Nie starał się być specjalnie cicho, ręce spuścił swobodnie, głowę przechylił nieco na bok. Zastygł dobrą chwilę, możliwe że rozważając dalsze ruchy. Irlandczyk, wciąż lekko pochylony, zbliżył się do Huwa i wyciągnął ręce przed siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 18-04-2020 o 22:39.
Caleb jest offline