16-04-2020, 21:54 | #31 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Caleb : 18-04-2020 o 22:39. |
25-04-2020, 16:22 | #32 |
Reputacja: 1 | Connor Lwyd zerwał się z łóżka. - O Jezu! Connor! Ale mnie wystraszyłeś! Pan wystraszył - poprawił się. - Dlaczego zakradasz… zakrada się pan do mnie w środku nocy? Cholera, prawie zawału dostałem. Detektyw złapał się za serce. Te rzeczywiście biło szybciej. Nie spuszczał z Irlandczyka wzroku. Po wydarzeniach tego wieczoru był chyba cokolwiek przewrażliwiony. Connor wciąż milczał. Postąpił kolejny krok, na co deski podłogi zareagowały jękiem. Mężczyzna wszedł w snop światła, które sączyło się z ulicy przez okno. Miał zmrużone oczy i spokojną twarz, w dłoniach trzymał zaś stalową linkę. - Kurwa! - podsumował Huw będąc już pewien, że mężczyzna nie reaguje będąc w hipnotycznym śnie. Zdecydowanie i szybko wstał chcąc obejść lunatyka i przyciskając dwoma palcami miejsce na szyi, spowodować krótkie odcięcie dopływu krwi i w efekcie zawsze niegroźne, krótkotrwałe omdlenie. Nie chciał go zabić a jedynie unieszkodliwić. Connor był jednak dobrze zbudowany, w dodatku zachowywał się dość zręcznie jak na lunatykującą osobę. Unieszkodliwienie go okazało się trudnym zadaniem. Mężczyzna odepchnął mocno Huwa z powrotem na łóżko, nim stary zdążył dokończyć swój plan. Atakujący od razu rzucił się do przodu z wyraźnym planem założenia linki na szyję. Siwy nie miał czasu nawet przekląć. Nagły wyrzut adrenaliny pobudził go do działania. Nie myślał już o tym, żeby nie zrobić krzywdy Connorowi. Walczył o życie. Leżąc na łóżku wyprostował nogę, szybkim kopnięciem. W ogólnym zamieszaniu udało mu się uderzyć oponenta, choć nie zdążył nawet spostrzec gdzie. Connor również stracił rezon i odrzucił linkę na podłogę. Próbował teraz dusić Huwa gołymi rękami. Przez kilka chwil obydwaj tkwili w niezgranej kotłowaninie ciał. Stary czuł przy tym, że napastnik był zwyczajnie silniejszy i na dłuższą metę nie miał szans z mężczyzną w kwiecie wieku. Choć robiło mu się już ciemno przed oczami, jeszcze raz spróbował namierzyć kolano przeciwnika. Nawet nie wiedział do końca jak to zrobił, ale tym razem atak był skuteczny. Trafił nagą stopą w kolano przeciwnika. Takie uderzenie zawsze rujnowało staw kolanowy eliminując z gry nawet najbardziej naspeedowanego matkojebcę. Natychmiast wyrwał też Connora ze snu, a kiedy wreszcie ten upadł na podłogę, zawył donośnie z bólu. Lwyd również nie wyszedł z tej walki bez szwanku. Ledwo się ruszał, zaś ból w płucach palił go żywym ogniem. - Connor, kurwa - Huw zapiszczał przez zaciśnięte gardło jak nastolatek przechodzący mutację, walcząc przy tym o oddech, - oprzytomniałeś? Odpowiedzią było jedno z irlandzkich przekleństw, których nie dało się przetłumaczyć na żaden inny język. Connor leżał na podłodze i trzymał się za nogę. Siwy pozbierał się i podszedł na bezpieczną odległość do leżącego trzymając ręce przed sobą otwartymi dłońmi, w międzynarodowym geście "jestem bezbronny". Ciągle świszczało mu przy każdym oddechu jak astmatykowi po pokonaniu dziesięciu pięter po schodach lecz nacisk na żebra malał. - Zaatakowałeś mnie - mówił głośno lecz spokojnie, naturalnie przechodząc z właścicielem przybytku na "ty". Jak się kogoś chciało udusić lub właśnie rozjebało mu kolano, jakoś nie wypadało ciągle być na "pan". - Chciałeś mnie zabić. Byłeś w jakimś transie, rozumiesz? Connor! Potwierdź, że rozumiesz! Chcę ci pomóc. - Srał to pies - mężczyzna zacisnął zęby. - Chuja rozumiem… nawet nie wiem co tu robię. Connor przewrócił się na bok i próbował wstać, ale natychmiast tego pożałował. Syknął tylko przez zęby, znów lądując na deskach. - Chciałeś pomóc, to zrób coś - wyjęczał. - Siedź na dupie i nie wstawaj! - Poinstruował. - Masz strzaskane kolano. Zaraz wracam. Wybiegł do kuchni. Porwał z zamrażarki jakieś mrożonki i wbiegł z powrotem do pokoju. - Przyłóż! Powinno trochę pomóc. Niestety bez ortopedy się nie obejdzie. Przepraszam. - Huw wyglądał jakby naprawdę było mu przykro. - Co pamiętasz? Connor przyciskał opakowanie i prowadził cichy monolog, który głównie skupiał się na pieprzeniu wszystkiego i wszystkich. Wciąż jednak nieźle kontaktował, więc uraz nie był tak tragiczny lub szok (z udziałem mrożonki) lekko zniwelował ból. - Coś mi się śniło. Byłem w jaskini czy coś. Na cholerę ci to mówię, kurwa? Co to w ogóle zmienia? - poderwał nagle głowę, ale zaraz się uspokoił. - Sorry, ale ciężko mi się myśli. Nie chciałem ci zrobić krzywdy. Wieź mnie do szpitala albo daj wódki. Chrzanić abstynencję. Na wzmiankę o alkoholu Huw roześmiał się. - Będziesz żył - skwitował. - Chciałeś mnie zamordować Connor. - Wstrzymał go gestem widząc, że ten chce zaprzeczyć. - Otworzyłeś drzwi kluczem i chciałeś mi założyć TO - wskazał na leżącą na podłodze linkę - na szyję. Nie reagowałeś na nic, dopiero… - wskazał na kolano, - to cię zatrzymało. Chociaż wyda ci się to nieprawdopodobne, moim zdaniem ktoś, kto życzył mi śmierci wprowadził cię w rodzaj transu. Chodź - podał mu rękę, - zawiozę cię do szpitala. Oszczędzaj kolano, nie stawaj na nim. Słuchaj, na prawdę mi przykro z tego powodu, ale… Myślałem, że odkroisz mi łeb tym dziadostwem. Kawał chłopa z ciebie. Chodź - ponaglił, - opowiesz mi w samochodzie o tym śnie. Wspólnymi siłami dotarli wkrótce do auta. Rzecz jasna nie było mowy, aby Connor samodzielnie się poruszał, więc cały czas kuśtykał, wsparty na ramieniu Huwa. Dopiero kiedy jechali do szpitala, zaczął mówić, ale i to nie przychodziło mu łatwo. Ciągle stękał z bólu i robił pauzy, waląc potylicą w zagłówek. - Przepraszam cię… wciąż trudno mi w to uwierzyć - kręcił głową. - Takich rzeczy nie robiłem nawet po pijaku. Ah! Uważaj na drogę! - krzyknął, choć wjechali na ledwie widoczne zagłębienie. - Kurwa, myślałem, że takie historie istnieją tylko w filmach. A sen? No więc była ta grota i coś wkoło mnie. Nie mogłem tego zobaczyć… to była bardziej obecność niż osoba. Strasznie się bałem, tyle pamiętam. Wjechali w kolejny zakręt. Na szczęście w obrębach Sionn wszędzie było blisko i już niedługo mieli dojechać do celu. - Myślisz, że to coś mogło mną kierować? Przecież to pojebane. Na pewno musi być inne wytłumaczenie. Do cholery! - Connor aż podskoczył na siedzeniu. - Zaraz zwariuję z tą nogą! - To pojebane - przyznał Huw. - I wcale się nie dziwię, że trudno ci w to uwierzyć. Mogę ci powiedzieć tyle, że nie przyjechałem do Sionn podziwiać widoki. Prowadzę śledztwo i komuś się cholernie to nie podoba. Nie byłeś pierwszy, który próbował mnie wyeliminować. I tak, wierzę że ktoś wprowadza ludzi w jakiś stan hibernacji, świadomego śnienia. Twój przypadek nie jest odosobniony a jedynie potwierdza moje przypuszczenia. Dla swojego własnego bezpieczeństwa nie dziel się tą wiedzą z innymi. A teraz przyprowadzę kogoś, kto się tobą zajmie. Na szczęście oddział szpitala zareagował szybko. Po chwili Irlandczyk jechał w fotelu inwalidzkim pchanym przez sanitariusza na urazówkę, podane środki znieczulające też zrobiły swoje i po krótkich formalnościach czekali już na lekarza. - Słuchaj. - Lwyd patrzył tępo na mrugającą w szpitalnym korytarzu świetlówkę. - Bezpieczniej chyba będzie jeśli przez kilka następnych dni zatrzymasz się u kogoś. Masz rodzinę? Znajomych? Kogoś kto by się tobą zajął? *** Huw zostawił Irlandczyka, zostawiając mu swój numer telefonu "w razie czego", za drzwiami gabinetu i wrócił samochodem do mieszkania. Po uprzednim upewnieniu się, że jest sam, wygrzebał z torby niewielkich rozmiarów aparat fotograficzny sony alpha, podpiął go pod czujnik ruchu i zamontował na korytarzu na półce między bibelotami i przykurzonymi książkami. Teraz, ktokolwiek przejdzie pod drzwiami jego pokoju, zostanie uwieczniony na zdjęciu. Aparat miał tą zaletę, że potrafił robić zdjęcia w całkowitych ciemnościach. Mimo dużego ziarna i czarno-białego zdjęcia pozwalał na identyfikację przyłapanej w ten sposób osoby. Już wiele razy pomógł mu w pracy operacyjnej. Wrócił do pokoju, spakował resztę swoich rzeczy i wrócił do samochodu. Nie zamierzał spędzić tutaj reszty nocy. Ruszył w kierunku Ynseval z zamiarem dospania reszty nocy w samochodzie, pod mieszkaniem Owena Gryffitha .
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) Ostatnio edytowane przez GreK : 25-04-2020 o 16:27. Powód: Grafika |
29-04-2020, 11:27 | #33 |
Reputacja: 1 | W kawiarni przywitał ją przyjemny zgiełk ludzkich rozmów, krzątających się pracowników i brzdęku naczyń czy skrzypnięć przesuwanych po podłodze krzeseł. Pierwszym, co nasunęło się Wendy na myśl, było skojarzenie z wieloma lotniskowymi kawiarniami na większych i mniejszych terminalach. To właśnie tam spędzała większość czasu, kiedy przerwy między kolejnymi lotami były kilkugodzinne. Było to miłe skojarzenie, przywracające odrobinę normalności do jej życia. Adams przyłapała się nawet na tym, że tak właściwie tęskni za swoją pracą i za godzinami spędzonymi na przeróżnych lotniskach, popijając kawę i przyglądając się podróżującym. Nie, tak naprawdę to nie za tym tęskniła. Brakowało jej codziennej rutyny i poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji, z których została obrabowana jak tylko otrzymała ten przeklęty list. |
03-05-2020, 21:29 | #34 |
Reputacja: 1 | Kuriozalność tego, co działo się po wyjechaniu z Londynu była powyżej poprzeczki możliwej do ogarnięcia przez ratowniczkę. Co prawda nie złapała się na przemyśleniu, czy miało to związek z kolejnym ciosem, którym oberwała jej psychika, a który sprawił, że potrzebowała wyrwać się stamtąd do Sionn. Nie złapała się też na przemyśleniu, czy może to z tą okolicą jest coś mocno nie tak. Ostatnie wnioski, które wyciągnęła świadczyły bardziej, że niezbyt klei to, co faktycznie się dzieje. Surrealizm sprawił, że podobnie jak na drodze wśród dziwnych policjantów i wraku samochodu, biernie obserwowała. |
03-05-2020, 22:39 | #35 |
Reputacja: 1 | Robin z ciekawością rozejrzała się po pomieszczeniu. Patrzyła na koty. Oczywiście, nie żyły w stadach i zasady stadne ich nie dotyczyły. Koty żyjące w grupie tworzyły jednak coś na kształt rodziny. Były w relacji. Zliczała je w myśli, sprawdzając, gdzie który się usadowił. W kocim świecie - podobnie zresztą jak w ludzkim - niektóre miejsca byłyby wygodniejsze, bardziej prestiżowe, inne mniej. U kotów liczyła się wysokość i dobry widok na całe pomieszczenie. Robin zignorowała więc zwierzaki przyczajone pod kanapą i pochowane w kątach. Eliminowała kolejne, w końcu wybrała dwa : jednego spoglądającego na nią z szafy, drugiego z ozdobnej tralki, wieńczącej schody. Dokonała eksperymentu myślowego, ustawiając się w pozycji każdego z kotów - oszacowała, ile przestrzeni widzi każdy z nich. Miejsce na szafie wydawało się bardziej prestiżowe, ale tamten kot był młody. Za młody. Podeszła do schodów, stanęła na przeciw siedzącej tam kotki i zaczęła mrugać. Wolno, przeciągając fazę zamknięcia oczu. Kot na początku nie zwracał na nią uwagi, ale z czasem zauważyła, że on też mruga. Znikło napięcie, które widziała w jego ciele. Robin wyciągnęła dłoń i zatrzymała ją kilka centymetrów od kota. Ten na początku ją zignorował, ale w końcu wyciągnął się, aby obetrzeć bokiem mordki o palce kobiety. Uznał, że Robin jest już jego. Należy do rodziny. Potem zeskoczył z tralki, otarł się jeszcze o łydkę kobiety, zostawiając swój zapach i wskoczył na szafę, przeganiając młodziaka. Inne koty straciły zainteresowanie Robin i wróciły do załatwiania naprawdę ważnych spraw , czyli mycia i spania. Kobieta podeszła do Foxy. - Widzę, że coś znalazłaś… Dobra dziewczynka. - podała jej chrupek i wskazała kąt pomieszczenia - Leżeć. Pies przywarował, skupiając całą uwagę na ignorowaniu kotów. Choć Robin korciło, żeby sprawdzić odkrycie psa, nie zdecydowała się na to. Byłoby to zdecydowanym przekroczeniem granic gościnności. Podeszła do gablotki, obejrzeć figurki, potem przesunęła wzrokiem po tytułach książek, aby w końcu zatrzymać spojrzenie na zdjęciu. Ludziki prawdopodobnie wykonano z gliny. Przedstawiały pokraczne postacie: ich twórca nie dbał specjalnie o proporcje ani detale. Nie były przeznaczone dla dzieci, wyglądały raczej jak prymitywne rękodzieło. Równie zagadkowe okazały się książki. Stało tu kilka tomów o zielarstwie oraz astrologii. Większości napisów na grzbietach Robin nie potrafiła jednak odcyfrować. Spisano je prawdopodobnie w obcych językach lub dotyczyły rzeczy kompletnie obcych behawiorystce. Równie dobrze mogły być więc dla niej przypadkowo ustawionymi literami. Jeden tytuł zwrócił jednakże uwagę Carmichell, mianowicie „Eisteddfod”. Było to tradycyjne walijskie święto, któremu poświęcona została tematyczna knajpka, gdzie zresztą niedawno jadła. Książka bynajmniej wyglądała na przewodnik po ludowych festiwalach, a raczej na enigmatyczny almanach. Na okładce umieszczono wypalone runy, a także rozmaite floresy. Na tle tych odkryć zdjęcie wyglądało zupełnie zwyczajnie: przedstawiało dwie uśmiechnięte, młode kobiety. Jedna miała ciemne, upięte w kok włosy. Druga zaś była piegowata i ruda. Obydwie nosiły pewne podobieństwa w rysach twarzy, możliwe więc, że były rodziną. Ciężko szło powiedzieć coś więcej, ponieważ fotografia miała swoje lata i wyraźnie wyblakła. Nim Robin dobrze się spostrzegła, o wiele starsza wersja rudej kobiety stanęła w progu. Pani Sparks miała na sobie coś w rodzaju domowego poncza, aczkolwiek dawno przeżartego przez mole. Po czerwonym kolorze włosów nie pozostało już wiele, jej głowę głównie pokrywała srebrzysta siwizna. Twarz miała łagodną, ale spojrzenie zielonych oczu było przenikliwe i uważne. - Dzień dobry - Robin przywitała się. - nazywam się Robin Carmichell, przepraszam za najście...To jest Foxy - wskazała na psa. - Jest łagodna i potrafi się dobrze zachowywać. A potem zamilkła. Bo nie wiedziała, co miała kobiecie powiedzieć. Jakby nagle koncept ja opuścił. Czy powinna ja zapytać o duchy? To byłoby kompletnie głupie… stała więc tylko, patrząc na gospodynię. Sparks nie wydawała się być jednak zaskoczona całą sytuacją. Jakby nigdy nic, wskazała Robin fotel i sama przystanęła obok. - Zjesz coś? A może herbaty? - kiedy pochyliła się do gościa, woń goździków była aż przytłaczająca. - Bardzo chętnie napiję się herbaty, dziękuję. - Robin usiadła. - Coś dziwnego zadziało się z moim psem i dr Powell, nieoficjalnie, podpowiedział, że pani zna się na takich sprawach. Że pani… - poszukała słowa. - Widzi więcej. Szerzej. Sparks tylko skinęła jej głową i wyszła na chwilę z pokoju. Odgłosy krzątaniny zdradziły, że prawdopodobnie nastawiła wodę. Kiedy wróciła z powrotem, od razu podeszła do tollera. Od razu było widać, że wiedziała jak obyć się ze zwierzętami. Robin odniosła wręcz wrażenie, że w mig nawiązała z suczką niewerbalny dialog. Mimo tego, Foxy spojrzała najpierw na panią i dopiero wtedy dała się obejrzeć. - Nie widzę, żeby coś jej dolegało - mruknęła stara, choć jej tajemniczy uśmiech mógł sugerować, że wiedziała o jakich symptomach mowa. - To prawda, wydaje się być w świetnej formie. Przed chwilą wystawiła coś pod pani parkietem… - Robin wskazała obluzowaną klepkę. - Była bardzo zaaferowana. Seniorka podniosła brew i spojrzała z uznaniem na zwierzę. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bowiem zaraz odezwał się czajnik. Dwie minuty później Sparks przyniosła do pokoju dwie filiżanki z zieloną herbatą. Zdecydowaną komendą przegoniła grubego kocura, który zajmował jej miejsce. Ten najeżył się, ale i tak za chwilę wskoczył jej na kolana. Kiedy usiadła, zachęciła Robin do spróbowania naparu. Był bardzo intensywny i miał głęboki aromat, więc z pewnością nie była to sklepowa herbata. - Pies wywąchał moją spiżarkę - podjęła znowu Sparks. - My możemy tego nie czuć, ale dla niej to całe mnóstwo zapachów. - Całe mnóstwo zapachów, na które nie powinna była zwrócić uwagi… - Robin napiła się kolejny łyk naparu. - Znakomite - doceniła. - Foxy od małego uczona jest, że ma się koncentrować na mnie, nie ma otoczeniu. - tłumaczyła . - W normalnych warunkach pokazałaby mi tą spiżarkę raz, a potem odeszła. A dziś prawie wydrapała dziurę w podłodze. Fizycznie jest w świetniej formie, ale reaguje dziwnie, odkąd przyjechałyśmy do Sionn. - Pewnie wyda się pani, że przesadzam. Ale ja świetnie znam tego psa, widzę, kiedy zachowuje się inaczej. - Foxy jest niespokojna, rano w zajeździe coś tak ją przeraziło, że się posikała w pomieszczeniu. Wpatruje się w przestrzeń, choć niczego tam nie ma. Dr Powell zapewniał, że fizycznie nic jej nie jest. - spojrzała kobiecie w oczy. - A potem powiedział mi o pani. Sparks rozsiadła się wygodniej i upiła trochę herbaty. Przez chwilę obserwowała swoje kapcie, jakby cała ta przemowa nie zrobiła na niej żadnego wrażenia. - Dobrze pani rozumie swojego psa - odezwała się w końcu. - Powell również nie bez powodu mnie wspomniał. Domyślam się do czego pani dąży, mniej lub bardziej świadomie - spojrzała wprost na Robin. - Moje umiejętności nie są zwyczajnie, podobnie jak zbiory w piwnicy. Widzisz słońce, większość ludzi ma mnie za idiotkę i tak traktuje. Dlatego gram w ich grę i chętnie pieprzę głupoty. Dzięki temu jestem bezpieczna. Mówię dużo, ale tak naprawdę nic, jeśli rozumiesz o co mi chodzi - teraz już kompletnie spoważniała. - W tej okolicy czai się więcej zagrożeń, niż można sądzić. Jeśli mamy rozmawiać na poważnie, muszę wiedzieć, że mogę ci zaufać. Robin pokiwała głową, doceniając szczerość kobiety, Teraz ona postanowiła się odkryć. - Robin, bardzo proszę. Wciągnęła powietrze, jak przed skokiem do wody. - Wszyscy sądzą – ja tez tak sądziłam , do wczoraj – że przyjechałam tutaj na jutrzejsze zawody agilitty z Foxy. To takie tory zręcznościowe dla psów, właściciel biegnie obok zwierzaka. – wytłumaczyła, na wypadek gdyby kobieta nie wiedziała, ale tak na prawdę to ona potrzebowała czasu, żeby zebrać myśli. - Ale to tylko pretekst – kontynuowała. – Od dawna.. od tak dawna, że nie pamiętam od kiedy , śni mi się sen o korytarzu. Idę nim, nie mogę zawrócić. Ktoś mnie prowadzi, idę za nim. Ostatnio przyszedł mail, że ktoś wie o moim śnie i żebym przyjechała do Sionn. Więc jestem. Choć to nieracjonalne , oczywiście. Potarła skroń. - Po dziwnym zachowaniu Foxy dziś rano trafiłam do dr Powella. Pacjent ze szpitala.. Blake, z oddziału psychiatrycznego, jak się pani domyśla, zaczepił mnie. On tez widzi korytarz. Oraz … ich… kimkolwiek są, choć ich nie widać. Ale patrzyli z Foxy w ten sam pusty kąt. Kazał mi nie iść do końca korytarza. I pokazał znak – wyciągnęła komórkę i pokazała wiadomość, podświetlając maksymalnie ekran. – Starzec na górze. Byłam u syna Blake’a… Podobno ojca nachodzili jacyś ludzie. Szukali go. Sądziłam, że to wytwory wyobraźni, ale teraz już nie wiem… Spojrzała kobiecie w oczy. - Tutaj jest – podkreśliła słowo - coś dziwnego. Czuję to. Foxy też. Na pewno dostałam maila i na pewno widzieliśmy w śnie to samo z Blackiem. Zapanowała cisza. Robin słyszała jedynie krzątające się wokół koty, choć, jak to one, wydawały niewiele dźwięków. Tymczasem Sparks schowała ręce w rękawach poncza i po prostu przyglądała się drugiej kobiecie. - Wydajesz się być szczera. Doceniam to, nie każdy miałby odwagę o tym mówić - pochyliła głowę, a jej wzrok nabrał wyrazistości. - Nie obawiaj się, kochana. Jestem w stanie ci trochę pomóc, a przynajmniej nakierować. Ale nie zrobię tego ot tak. Wstała, aby zabrać filiżanki i na chwilę zniknęła w przedpokoju. Robin została sama z przerwaną w pół myślą. Coś jednak mówiło jej, że powinna być cierpliwa i nie myliła się. Sparks za chwilę wróciła. Tym razem nie usiadła z powrotem, ale przystanęła obok okna, spoglądając na zarośnięty ogród. - Wierzysz w przepływ energii, moje dziecko? - wypaliła nagle. - Nie bój się. Nie jestem jakąś starą hippiską, która w młodości zjadła o jeden grzybek za dużo. Mam na myśli to, że wszystko ma swoją cenę i zanim wrócimy do korytarza, Blake’a i snów, będę potrzebowała od ciebie przysługi. Jeśli zrobisz coś dla mnie, ja się odwdzięczę i energia pozostanie w równowadze. Nie musisz tego rozumieć, tak to u mnie działa - uśmiechnęła się jak potulna emerytka, której zainteresowania kończą się na bingo i kwiatach. - Zainteresowana? Robin złapała spojrzenie kobiety. - Rozumiem - powiedziała. - Zasada zachowania energii, tylko w świecie duchowym. W jakiś sposób… wierzę w to. I uważam, że to fair. Świat opiera się na wymianie. - Oczywiście, że jestem zainteresowana. Ale najpierw muszę znać warunki. Jakiej przysługi pani ode mnie oczekuje. Żeby nie było jak z mafią. - chciała zażartować dla rozładowania atmosfery. Sparks podeszła bliżej i obejrzała Carmichell z każdej strony. Behawiorystka nie wiedziała co stara zamierzała w niej dostrzec, ale znów pozostało jej przeczekać kolejne dziwactwo. - Mówiłam ci już, że w pobliżu czają się pewne zagrożenia. Rzeczy niewidoczne gołym okiem, których natury nawet ja nie znam - głos „kociary” był teraz chłodny. - Moja siostra Isla stała się niestety częścią tego bajzlu. Trudno mi powiedzieć czy robi to specjalnie lub nie, ale mąci ludziom w głowie. Gada... szkodliwe rzeczy, a już szczególnie włącza jej się toksyczne matkowanie wobec przyjezdnych. Gospodyni stanęła bezpośrednio w oknie, a Robin czekała co tamta powie dalej. Patrząc na rozmówczynię, odnosiła wrażenie, że wcale nie jest taka stara, na jaką wygląda. Jej skóra była obwisła, a włosy posiwiały, to prawda, lecz twarz nadal emanowała specyficzną witalnością. - Zanim tu przyszłaś, spotkałam się z nią - Sparks głośno westchnęła. - Rzecz w tym, że umówiła się „U Matta” z jakąś kobietą spoza miasta. Czułam do czego to prowadzi i mówiłam jej, żeby odpuściła. Oczywiście nie dało to żadnego efektu. Nagle czarny kocur wyłonił się z głębi pokoju i wskoczył na parapet, następnie wszedł po ramieniu Sparks. Właścicielka podrapała go za uchem, na co zareagował głośnym mruczeniem. - Chcę, abyś je znalazła i dowiedziała o czym rozmawiają. A już najlepiej gdybyś pod jakimś pretekstem przerwała tę schadzkę. Robin słuchała uważnie. - Mogę to zrobić. – pokiwała głową. – Mogę pani pomóc w tej sprawie. Tylko proszę się zastanowić, na czym pani zależy: mam nie dopuścić do spotkania, czy zorientować się o czym będą rozmawiały? To raz. Dwa – proszę mi więcej powiedzieć pani siostrze. Co to znaczy, ze lubi mącić ludziom w głowie? Dlaczego się spotyka z ta kobietą? I czemu chce pani, żeby się tym zajęła? - Najlepiej, gdyby w ogóle ze sobą nie rozmawiały. Sama ocenisz, czy uda ci się przerwać to spotkanie bez wzbudzania podejrzeń. Natomiast możesz je wcześniej podsłuchać. To nie jest tak, że Isla nagle zacznie wyjawiać wielkie sekrety, ale może akurat coś zwróci twoją uwagę. Sparks zmieniała się z minuty na minutę. Robin zauważała już wyraźnie, że mimo osobliwych nawyków, jej sposób mówienia nie przystawał do stereotypu pokręconej staruszki. Mówiła spokojnym, wyrachowanym wręcz głosem. Ten ton wyrachowania - nie troski, której by się spodziewała - zaniepokoił nieco Robin. Ale nie na tyle, żeby się chciała wycofać z umowy. Zdecydowała, że zorientuje się w sytuacji , a potem postąpi zgodnie ze swoim przekonaniem. - Isla jest dyrektorką szkoły. Kiedyś była inna. Zarażała dzieci ciekawością świata. Teraz wbija im do głowy schematy i nie lubi, kiedy zadają pytania. Tu nie chodzi o zgorzkniałość. Widzisz - Sparks zmarszczyła brwi - w górach coś się dzieje. Znikają ludzie, natura dziwnie się zachowuje, i jeszcze te sny. Isla o tym wie, ale powtarza nowym w mieście, że wszystko jest w porządku. Stała się narzędziem, tylko jeszcze nie wiem czyim. - Ktoś jeszcze śni sen o korytarzu? - dopytała Robin. - Wszystko w swoim czasie - odpowiedź otrzymała wraz z konspiracyjnym ruchem dłoni. - Ale tak, nie jesteś w tym sama. - Powiedziała pani “w górach”. Czy jest jakieś szczególne miejsce? - Na tym akurat się nie znam - druga kobieta rozłożyła ręce. - Z natury jestem domatorką i rzadko ruszam się z Sionn. Podobno tych przypadków jest więcej na zachodzie. Tu musiało na razie wystarczyć. Sparks coraz częściej krążyła poprzez pokój i najwyraźniej lekko się niecierpliwiła. Robin zaryzykowała jednak kolejne pytanie. - No i kiedy pani siostra ma się spotkać z tą przyjezdną kobietą? - Podejrzewam, że właśnie teraz. Kiedy widziałam się z Islą, szła z nią na spotkanie. - Dobrze. - Robin wstała. - Gdzie znajdę ten lokal? I jak poznam pani siostrę? Wysłuchała szybkich wskazówek pani Sparks, wypowiedzianych niecierpliwym tonem. Pożegnała się i wyszła. W drodze do „U Matta” zastanawiała się nad słowami kobiety. Czy rzeczywiście to dyrektorka szkoły tak się zmieniła, czy było to tylko zdanie pani Sparks? Czuła się zdezorientowana, bo nie wiedziała już komu powinna wierzyć. Intuicja ją zawodziła. Postanowiła, że po prostu postara się znaleźć kobiety, a potem .. potem poczeka na rozwój sytuacji.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
10-05-2020, 10:47 | #36 |
Reputacja: 1 | Latte smakowało jak trzeba i świetnie dopełniało klimat luźnej pogawędki z Islą. „Vampirella” wcale nie była taka straszna, jak mógł sugerować jej wygląd. Pozwoliła, aby jej nowa znajoma czuła się swobodnie, a sama opowiedziała więcej o samym mieście. Według niej w Sionn warto było odwiedzić historyczny ratusz oraz park. Polecała również zobaczyć niedzielny targ, gdzie trafiały się zaskakujące rozmaitości. Jeśli chodziło o zakupy, nie zabrakło nawet niewielkiej galerii handlowej (o tej porze jednak zamkniętej). W bezpośredniej okolicy Sionn leżało z kolei jezioro. Zbiornik znajdował się na obniżonym terenie, ponadto był otoczony przez gęste rzędy jodeł. Sprawiało to, że miejsce wcale nie było łatwe do odnalezienia. W pobliżu samego jeziora stała z kolei opuszczona kapliczka, lecz Isla nie znała dokładnie jej historii. Co ciekawe, ktoś nadal tam przychodził i zostawiał kwiaty lub znicze. Ostatnio edytowane przez Caleb : 10-05-2020 o 13:56. |
14-05-2020, 19:55 | #37 |
Reputacja: 1 | Czarny kot. Wcisnął mocniej hamulec gdy przez drogę przebiegło jakieś nocne zwierzę. Zbyt mocno i zbyt gwałtownie bo samochód zarzuciło a pedał zaprotestował kopiąc go w stopę szybkimi, krótkimi seriami nim systemy kontroli trakcji, poślizgu czy co tam jeszcze, wyprowadziło pojazd na właściwy tor. Gdy rzucił spóźnionymi kurwami i całkowicie niepotrzebnymi chujami. Lis? Kuna? Jaśniejsza plama na czarnym jęzorze asfaltu. Zwolnił. Otrzeźwiał na tyle, że za drugim razem zdążył dojrzeć dwoje świecących oczu. I znowu hamulec, nie tak gwałtowny, jaśniejsza smuga futra przebiegająca przed kołami samochodu. I tyle… ...a potem już Ynseval i gdy już myślał, że nic go nie zaskoczy… Kot wyskoczył nagle, zza jakiegoś płotu, i wpakował się prosto pod koła samochodu. Coś przekotłowało się pod maską, pojazd lekko podskoczył nim wciśnięty hamulec zatrzymał go całkowicie. To, że był to kot, dowiedział się dopiero gdy wyszedł na zewnątrz. Leżał za pojazdem. Tylne nogi podrygiwały jeszcze frenetycznie lecz już bez udziału woli, bo głowa, a właściwie to co z niej zostało, leżała bezkształtna, przyklejona do jezdni mokrą, rozlewającą się plamą. Huw zrobił prostokątną ramkę z palców i złapał ciepłego jeszcze trupa w kadr. *** Kilkuletni chłopak w krótkich porciętach, zdartych trampkach i spranym T-shirt pamiętającym lepsze czasy przysiadł na krawężniku oddzielającym asfaltową drogę wijącą się wśród wrzosowiska od utwardzonej nawierzchni pobocza. Sztywne włosy koloru ciemnej słomy sterczały mu spod brudnej bejsbolówki z wyblakłymi czerwonymi literami L&M. Powietrze nad jezdnią falowało lekko od skwaru. Słońce ciągle stało wysoko, mocno przypiekając. Malec trzymał w ręku patyk, którym z wielkim zaciekawieniem trącał truchło czarnego kota. Zwierzę najwidoczniej nie uskoczyło w porę przed samochodem. Ze zmiażdżonej głowy wylewała się brunatna substancja, którą oblepił brzęczący rój much. Przy każdym dźgnięciu muchy podrywały się na chwilę a trup przesuwał się o pół cala rozsmarowując mózg na rozgrzanym asfalcie. Chłopak patrzył na to wszystko zafascynowany. - Hej! Kilkunastoletnia dziewczyna nadeszła od strony wrzosowiska. Chłopak drgnął ale nie odwrócił się. - Szukałam cię. Tucznik robi apel i… Co to? - Dopiero teraz zauważyła kota, którego chłopiec ciągle szturchał patykiem. - Czy to...? O mój Boże! Huw, jesteś pojebanym świrem! *** Pod dom Griffitha zajechał już bez dalszych przygód. Po przebudzeniu ze snu, w który zapadł prawie natychmiast, stwierdzi później: dlaczego, kurwa tyle to trwało?
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
18-05-2020, 17:05 | #38 |
Reputacja: 1 | Mężczyzna rozglądnął się wokół siebie gwałtownie, lustrując otoczenie szybkim, uważnym spojrzeniem. Jego wzrok następnie padł na stojącą przed nim dziewczynę. Niezbyt wysoka brunetka o pocentkowanej twarzy z szerokimi i wydatnymi ustami oraz niewielkim znamieniem na nosie. Barwny zestaw niebieskiego płaszcza, apaszki khaki, bluzki z drobnym roślinnym wzorem i ciemnych skórzanych spodni. Zrobił krok w tył. Drobny gruz zachrzęścił pod butami, jednocześnie wzbijając drobny, kręcący w nosie pył. Ostatnio edytowane przez Proxy : 21-06-2020 o 17:10. |
23-05-2020, 01:30 | #39 |
Reputacja: 1 | - O rany, ale się zasiedziałyśmy. Dobrze, że wzięłam płaszcz - powiedziała Wendy do swojej towarzyszki, zapinając elegancki płaszcz. - Swoją drogą, ten Matt to całkiem niezłe ciacho. Zdecydowanie znalazłam swoją ulubioną kawiarnię - dodała wesoło, kiedy była już gotowa do dalszej wycieczki. |
23-05-2020, 18:56 | #40 |
Reputacja: 1 | Robin od razu rozpoznała kobiety. Dyrektorka i nowa przybyszka. Opcja uniemożliwienia spotkania była już nieaktualna, jak się szybko zorientowała. Nie planowała jednak odpuszczać. Pozwoliła Foxy, a nawet zachęciła ja do obwąchiwania okolicznych trawników. Zaczęła zachowywać się jak zwykła właścicielka psa wyprowadzająca pupila na wieczorny spacer. Pod tym przykryciem była niewidoczna. Tak w każdym razie się jej wydawała. Podążała powali za kobietami, raz zmniejszając, raz zwiększając dystans, zależności od tego, czy Foxy rwała do przodu, czy zatrzymywała się, aby obwąchać kolejny skrawek zieleni. Pozwoliła psu decydować o jego aktywności. Sama nasłuchiwała uważnie, starając się wychwycić choćby fragmenty rozmowy kobiet. Po pewnym czasie ściągnęła delikatnie smycz Foxy. Był to sygnał zakończenia swobodnej eksploracji, Pies wbił spojrzenie w twarz kobiety. Robin puściła koniec linki, która spadła teraz na ziemię. Wskazała psu kobiety. - Idź. – powiedziała. – Przywitaj się. Hop! Pies skoczył do przodu, wpadając na kobiety, Kręcił się wokół ich nóg, trącał nosem, skakał, zostawiając ślady łap na ubraniach. - Och, najmocniej przepraszam! – Robin podbiegła do kobiet. – Niedobra Foxy! Uspokój się natychmiast! Co za niedobra dziewczynka! Przynosisz pani wstyd – narzekała, starając się złapać koniec linki. – Wyrwała mi się, zwykle tak nie reaguje... to taka sympatyczna psina. Przepraszam najmocniej. Foxy skakała radośnie wokół kobiet. Komenda „Koniec” ciągle nie padała. Isli sytuacja nie wydawała się specjalnie przeszkadzać. Raz nawet poklepała suczkę po głowie, cały czas jednak pilnując, aby zwierzę nie zabrudziło jej ubrania. - Proszę zabrać tego psa, zanim pobrudzi mój płaszcz! - rzuciła z oburzeniem Wendy, starając się cofnąć przed natrętnym zwierzakiem. Nie była przeciwniczką czworonogów, póki trzymały się z daleka od jej perfekcyjnych i drogich ubrań. - Halo! Czy pani jest głucha?! Proszę natychmiast zabrać tego psa - powtórzyła Adams tonem nielubiącym sprzeciwu. Oczywiście, tak naprawdę nie mogła wiele wskórać, nie zamierzała krzywdzić zwierzęcia, więc też większej karty przetargowej nie miała. Co jedynie fakt, że właścicielka musiała się liczyć z jej nieprzychylną opinią. - Jeszcze raz przepraszam… - mitygowała się Robin. – No już , moja śliczna, koniec! Bądź dobrą dziewczynką. - Przycisnęła butem linkę do ziemi, pies poczuł napięcie i natychmiast przywarował. - Świetnie. W końcu. – pochwaliła Robin a potem odwróciła się do kobiet, przywołując na twarz wyraz głębokiego zakłopotania. – Na prawdę nie wiem, co jej strzeliło do łebka… Chyba wpływ tutejszej atmosfery, zwykle jest taka poukładana. A tutaj .. coś wisi w powietrzu, czujecie to panie? Kobieta w czerni zarzuciła głowę do góry i lekko pociągnęła nosem. - Chyba po prostu zbiera się na deszcz, tutaj w górach wszystko pachnie inaczej. Podejrzewam, że psy również to wyczuwają. - Przepraszam, nie przedstawiłam się – Robin Carmichell. – behawiorystka wyciągnęła dłoń. – Oczywiście, pokryje koszty prania… - Isla Mitchell, cóż za zbieżność nazwisk - uśmiechnęła się tamta. - Ma pani ładnego psa, a co do prania, proszę się nie przejmować. To tylko ciuchy. Jej towarzyszka zdawała się jednak sądzić inaczej. Wendy otrzepała swój płaszcz ze śladów psich łap. Na szczęście nie było to nic, czego nie dało się pozbyć - w przeciwieństwie do pierwszego wrażenia, jakie wywarła na niej właścicielka nieusłuchanego czworonoga. - Dziękuję, obejdzie się - odparła chłodno Wendy, rzuciła przelotne spojrzenie na Islę i potem z powrotem utkwiła wzrok w Robin. - Wendy Adams, choć jest to wątpliwa przyjemność. Wendy była bardziej nieuprzejma niż tego chciała, jednak atak psa na jej płaszcz wyprowadził ją z równowagi. Nie lubiła, kiedy coś szło nie po jej myśli i nie tak jak sobie zaplanowała. - Isla, idziemy dalej? Proszę wybaczyć - zwróciła się do Robin - ale jesteśmy trochę zajęte. Dyrektorka szkoły spojrzała na Robin w dość nieodgadniony sposób. W jej wzroku była ciekawość, ale i pewna przenikliwość. Nie ulegało wątpliwości, że chciała jeszcze uciąć krótką pogawędkę, ale równocześnie była zobowiązana wobec koleżanki. Dopiero kilka sekund później ponownie zwróciła się do Wendy. - Jasne, idziemy - odpowiedziała wreszcie. Robin jednak nie odpuszczała. - Nie chciałabym się narzucać.. Ale wiem, jak ciężko pozbyć się błota z wełny. Pozwoli pani? Mam specjalny środek… Potrzebuję 10 minut, nie więcej. Wendy nie ukrywała swojego zaskoczenia i rozdrażnienia. Zdecydowanie zaczęła uważać Robin za natrętną wariatkę. Czego ona mogła chcieć? Pieniędzy? Nie wyglądała na potrzebującą ani bezdomną, chociaż pozory mogły mylić. - Nie, nie trzeba. Naprawdę musimy już iść - odparła zniecierpliwiona Adams, która zaczynała powoli obawiać się o własne bezpieczeństwo. Różne scenariusze zaczęły przychodzić jej do głowy. Odwróciła się, chwyciła Islę pod ramię i ruszyła w jakimkolwiek kierunku, byleby dalej od Carmichell. [i]- Rozumiem, oczywiście . Gdyby jednak były jakieś szkody, bardzo proszę o kontakt. Ważne jest, aby zadośćuczyniać. Podała kobietom swoje wizytówki - Do widzenia. Nie czekając, aż odejdą , Robin odwróciła się i zaczęła iść w stronę swojego pensjonatu. Nocny spacer nie był przyjemny, behawiorysta odczuwała już znużenie po całym dniu Uświadomiła sobie, że jest przeraźliwe głodna – przegapiła chyba lunch. Coś dziwnego wisiało w powietrzu w tym mieście, była teraz tego pewna i nie chodziło wcale o wilgoć. Przypomniała sobie dziwną postać na szczycie domu – podeszła nawet jeszcze raz w to miejsce (lub w inne miejsce, które wydawało się jej tamtym miejscem) , ale nic nie zobaczyła. Iść gdzieś na kolację, czy kupić kanapkę na wynos i zjeść w pokoju? Rozważyła szybko różne opcje i uznała, że wróci do pensjonatu – nie miała już siły szukać kolejnej restauracji przyjaznej zwierzętom. Poza tym, Foxy należała się kolacja. Nic lubiła karmić psa byle czym, w domu sama jej gotowała, ale na czas wyjazdów miała przygotowana pełnowartościowa karmę. Ruszyły z w stronę pensjonatu, Robin zebrała strzępy informacji, które udało się jej wynieść z rozmowy kobiet: Wendy Adams, stewardesa, przyjezdna. Ktoś przysłał jej wiadomość (czyżby chodziło o przyjazd do Sionn? czy to taka sama – podobna – wiadomość do tej, którą ona dostała?), kobieta miała przekonanie, ze ktoś „odgadł jej myśli” (w jakiej sprawie? Korytarz? Sen?). Musi „odpocząć” (czy coś się zdarzyło, jest po prostu zmęczona, czy w taki sposób Isla , chciała zwrócić uwagę na to, ze tamta plecie jakieś brednie ? W końcu tekst o tym, że ktoś odgaduje myśli wygląda jak tekst osoby niespełna rozumu. No, lub na skraju załamania). Prawdopodobnie zostanie w Sionn kilka dni. (Ustalić, gdzie się zatrzyma). „Bez względu na to, w jaki sposób tu trafiłaś” (czy chodziło o to, ze Wendy nie wie, jak się tu dostała – amnezja? – czy raczej o powód przyjazdu? Ta wiadomość? ). Robin zapamiętała też, że Isla ma zranioną dłoń, ale nie chce przyznać, jak do tego doszło, ściemniając coś o drabinie. Powinna była zapisać swoje przemyślenia… Przyśpieszyło, robiło się naprawdę późno, a ona był zmęczona. Jeśli planują stratować warto złapać trochę snu.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |