Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-04-2020, 21:54   #31
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Mimo małej ilości czasu Wendy zdążyła się całkiem dobrze oporządzić. Nienaganny wygląd był jej wizytówką zarówno w pracy, jak i poza nią. Nie zamierzała tego zmieniać nawet w miejscu, gdzie część ludzi myliło sztyblety z rodzajem makaronu.
Była poirytowana faktem, że uciekła jej spora cześć dnia. W dodatku zagadkowy sen odświeżył zatarte wspomnienia, do których nie zawsze chciała wracać. Uznała, że siedzenie w jednym miejscu i bicie się z myślami niewiele jej pomoże. Zjadła obiad od Lysy (choć umiarkowanie trafiający w jej gusta), aby wkrótce opuścić pensjonat i ruszyć do kawiarni. Miała nadzieję, że w międzyczasie Isla odbierze jej wiadomość. Do celu miała całkiem niedaleko, więc lokal znalazła bez problemu.


„U Matta” było czysto i schludnie. Większość kafejki została urządzona w bukowym drewnie, jednak kontuar obito jakimś plastikiem, co znacznie psuło cały efekt. Brzdęk filiżanek oraz szmer rozmów tworzyły kojące brzmienie tego miejsca.
O tej porze przebywało tu całkiem sporo ludzi. Wendy widziała kilka zakochanych par, ale i pojedyncze osoby. Gdzieś przysypiał siwy staruszek, a w innym kącie młody chłopak pracował na laptopie. Także personel okazał się całkiem przystępny, choć można było odnieść wrażenie, że ubrane na czerwono kelnerki chodziły strasznie spięte. Z racji swojego zawodu Adams potrafiła jednak ocenić kontakt z klientem i widziała, że tamte starają się jak tylko mogą. Nie dojrzała samego właściciela, choć kilkukrotnie można było usłyszeć z zaplecza męski głos.
Wkrótce jedna z dziewczyn pojawiła się przy stoliku, pytając czy woli americanę, latte lub może irish coffee. Potem odbiegła na cieniutkich nóżkach, zostawiając Wendy samą, choć wcale nie na długo. Isla przyszła kwadrans później. Była podobnie blada i upiorna jak wczoraj, choć uśmiechnęła się delikatnie na widok znajomej twarzy. Siadła na krześle obok, poprawiając świeżo wyprasowaną, ciemną sukienkę. Przez jakiś czas obydwie rozprawiały na mało zobowiązujące tematy. Zajęły się głównie pogodą i urokami późnego lata w górach.
Kiedy tak rozprawiały, Wendy zauważyła na przegubie dyrektorki czerwony ślad. Wyglądał na dość poważne otarcie, który z pewnością zauważyłaby dzień wcześniej, kiedy Isla prowadziła samochód. Mitchell chyba złowiła jej spojrzenie, ponieważ natychmiast schowała rękę pod blat, a drugą przywołała z powrotem kelnerkę. Wzięła dla siebie orzechowe cappucino, jednocześnie patrząc intensywnie na Adams.
- Proponuję posiedzieć chwilę tutaj, a potem oprowadzę cię po kilku miejscach. Chociaż o tej godzinie wiele rzeczy może być już zamkniętych. Ale, ale. Czemu ja właściwie się tak rządzę? To ty jesteś gościem, sama decyduj i pytaj o co chcesz.



Maddison nie dbała o potencjalny ogon. Była zbyt zła i zmęczona, aby teraz zastanawiać się kto oraz po co miałby ją śledzić. Wjechała między wąskie uliczki, szukając wzrokiem miejsca, w którym mogła się zatrzymać. Dość szybko wpadł jej w oko szyld hotelu „Jemioła” i tam właśnie skierowała pojazd.
Po kilku minutach jej oczom ukazał się przeciętny, drewniany budynek. Z jednej strony nie wyglądał jak z turystycznego magazynu, z drugiej zdawał się trzymać jakichś tam standardów. Na miejscu czekało ją jednak mało przyjemne powitanie. Kobieta za kontuarem wyraźnie marszczyła czoło, kiedy wymęczona i brudna ratowniczka podeszła do recepcji.
- Nie ma pani żadnych zwierząt? - upewniła się tamta. - Mieliśmy już dzisiaj nieprzyjemną sytuację z takim kundlem…
Ale Maddison nie chciała tego słuchać. Kilka upierdliwych pytań później siedziała już w swoim pokoju. Własne lokum po perypetiach w lesie było jak istne zbawienie. Jedynym mankamentem pozostawał brak własnej łazienki, bowiem nie wszystkie kwatery zostały w nią wyposażone. Zabrała przybory do mycia, świeże ciuchy i wyszła na korytarz.
Wkrótce zamknęła się w sterylnym pomieszczeniu z prysznicem, małą toaletą i szafką na przybory. Choć jej warunki poprawiły się o sto procent, to tak naprawdę całe napięcie dopiero z niej schodziło. Kosmetyki pozostałych gości atakowały jej nozdrza - ta nienamacalna obecność innych ludzi tylko przeszkadzała w rozluźnieniu się. Kiedy już zażywała kąpieli, słyszała również odgłosy krzątaniny zza ściany. Ciągle powracała myśl o pick-upie. A co jeśli kierowca podążył za nią aż tutaj i czekał całkiem blisko?
Nic takiego jednak się nie stało. Gdy wyszła z łazienki i przecierała mokre kudły ręcznikiem, minęła jedynie jakiegoś lokatora o aparycji brzuchatego tatusia. Będąc z powrotem już u siebie, powoli podeszła do okna i spojrzała na parking przed budynkiem. Po pick-upie nie było śladu. W pobliżu stało kilka wozów, które widziała już wcześniej. Poza tym ktoś wyszedł zapalić, ale on również nie wyglądał na stalkera.
Rzuciła się na łóżko. Sen w lesie trudno było nazwać regenerującym, lecz mimo okropnego zmęczenia, nie potrafiła się zmusić nawet do krótkiej drzemki. Gdy zamykała powieki, cała czaszka jej pulsowała, jakby dostała po głowie obuchem. Na zewnątrz z powrotem zapadał zmierzch i choć Maddison z czasem udało się trochę uspokoić, tak wcale nie była specjalnie senna. Z nudów chodziła po pokoju, to znowu spoglądała na miasteczko. Dopiero za którymś razem na tle spokojnej panoramy dostrzegła coś osobliwego.


Kilkaset metrów od hotelu znajdowało się małe osiedle złożone z niskich domków. Były tam budynki zbudowane z możliwie tanich materiałów, niewiele trwalszych od karton gipsu. To właśnie na jednym z dachów Murphy ujrzała… nie, to było głupie. Początkowo uznała, że to wyobraźnia płatała jej figle, a wzrok zawodził z powodu wycieńczenia. Ostatecznie przecież nie takie rzeczy widziała niby w lesie, a okazały się ledwie marą.
Skupiła wzrok. Sukienka uniosła się na wietrze, ale jej właścicielka stała nieruchomo. W krótkim czasie Murphy wyzbyła się wątpliwości. Wyglądało na to, że obserwowała jak najbardziej realną postać. Kobieta chyba odwzajemniała spojrzenie. Właściwie jej wzrok zdawała się być utkwiony w oknie pokoju Maddison.



Foxy pozostawała w świetnej kondycji. Razem ze swoją panią uwijały się między kolejnymi przeszkodami - Robin z satysfakcją stwierdziła, że suczka jak dotąd nie popełniła praktycznie żadnego błędu. Popis zauważyło nawet dwóch mieszkańców, którzy przystanęli na ulicy i obserwowali jakiś czas niecodzienne przedstawienie.
Kiedy wreszcie zarówno Carmichell, jak i pies wyraźnie się zmęczyły, właścicielka zarządziła krótki odpoczynek. Pozbierała z powrotem swoje rzeczy, następnie skierowała kroki do domu pani Sparks. Powell mówił, że tamta uchodziła za osobę niespełna rozumu, jednak Blake również był tak odbierany. Robin postanowiła przekonać się sama czy szaleństwo w mieście Sionn nie posiadało innego oblicza, niż ludzie na ogół sądzili.
Starsza pani mieszkała w całkiem ładnej i zadbanej okolicy, w której dominowały domki typu bliźniaki, ustawione trochę na modłę amerykańską. Jedynie domostwo pani Sparks wyróżniańło się na tle równych zabudowań o bielonych ścianach. Dach rudery był dziurawy jak ser szwajcarski, a z frontu farba odchodziła całymi płatami. Ogród już dawno przejął we władanie sam budynek: dzikie chaszcze przysłaniały go w paru miejscach, a pnącza mozolnie wspinały się po ścianach. Późna pora tylko dopełniała ponurego efektu. Światło latarń zniekształciło okoliczne kształty, zmieniając dom w obraz kubisty.
Robin stanęła u progu i zapukała. Musiała odczekać dobrą chwilę, nim usłyszała gdzieś z piętra głos.
- Wejdź do środka i rozgość się. Zaraz u ciebie będę.
Cóż, wyglądało na to, że czekała ją kolejna osobliwa wizyta. Właścicielka ot tak postanowiła wpuścić ją do środka. Robin słyszała już, że staruszka aż za bardzo lubiła rozmawiać z ludźmi, jednak nadal musiała mieć się na baczności. Nie mając większego wyboru, powoli weszła do hallu.
Wnętrze niespecjalnie różniło się od tego, co zastała na podwórku. Spod sufitu zwisały grube warstwy pajęczyny, a na podłogach zalegał szary kurz. Nim Robin się spostrzegła, otoczyło ją kilkanaście błyskających ślepi. Koty, różnych rozmiarów i umaszczenia, obserwowały ją z mroku, śledząc każdy krok.


Foxy umiała się zachować, choć napięcie w jej zachowaniu było więcej niż widoczne i poruszała się niezwykle czujnie. Obydwie przeszły do czegoś, co uchodziło w tym domu za salon. Było to obszerne pomieszczenie z dwoma oknami: jedno zabite deskami, drugie wypełniała popękana szyba. U przeżartego kornikami stropu zwisał żyrandol z zaśniedziałej miedzi. Żarówki zaświeciły się słabo, miotając wokół brudnym, gęstym blaskiem.
Póki Sparks nie zeszła na dół, miała chwilę czasu, aby rozejrzeć się po otoczeniu. Tuż obok niej stała typowo babcina komoda z jakimś zdjęciem na blacie. Trochę dalej znajdowała się oszklona biblioteczka z wieloma ciężkimi tomiszczami. Naprzeciwko niej zaś - gablotka z dość zagadkowymi, małymi figurkami. Tuż obok spoczywał bardzo gruby kocur o czarnej sierści i z prążkami na grzbiecie. Dalej stały już tylko zakurzone, głębokie fotele oraz czarno-biały telewizor. Foxy również zwróciła na coś uwagę. Była to rozklekotana klapa w podłodze, którą ciągle obwąchiwała. Suczka co chwila drapała o drewno, spoglądając wyczekująco na panią.



Koniec dnia stanowił dobrą porę dla podsumowań. Pierwszy dzień w Sionn był dla Huwa całkiem intensywny. Zaczął go od zwykłego spaceru, a potem odwiedził Connora, właściciela kwater. Pod płaszczykiem zwykłej rozmowy przeprowadził z mężczyzną mały wywiad. Dostał raczej strzępki różnych informacji, z których jedna zaprowadziła go do Lysar. Tu nastąpił mały przełom, bowiem trzej klienci lokalu kojarzyli zaginionego Elijaha. Istotnym punktem na mapie śledztwa mogło być również miasteczko Ynseval i mieszkający tam Owen Griffith - to usłyszał już od Thony’ego.
Z pewnością wieczór przysporzył Siwemu najwięcej wrażeń. Został zaatakowany na pustej ulicy, ale napastnik przecenił swoje umiejętności. Mark Hodder okazał się być jednak tylko płotką, wynajętym zbirem, za którymś stał ktoś większy. „Pieniek”, bo tak zwano zleceniodawcę, jednakże gdzieś wyparował. Do kolejki swoich tropów Lwyd dodał także postać Blake’a Winstona, który wiedział chyba coś o tunelu. Uchodził on za wariata, tylko że w obliczu ostatnich wydarzeń niczego to nie dowodziło.
Jakby tego było mało, Karen znów zawracała mu głowę. Spławił ją, ale wiedział, że nie na długo. Jeszcze przed snem spojrzał na komórkę. Kobieta chwilowo odpuściła, a jego skrzynka była pusta. I dobrze, i źle. Czekał na więcej informacji od Hacwyr (lokalizacja sygnału), Paula (teczka u psychiatry) i Thony’ego. Ostatniemu z nich wysłał smsa w sprawie Blake’a i wreszcie sam udał się na spoczynek.
Sen miał płytki oraz niespokojny. Często budził się, przewracał z boku na bok. Koc, którym był przykryty, pił go strasznie, więc stary co chwila drapał się po całym ciele. Lwyd o niczym nie śnił, jakby pomiędzy kolejnymi pobudkami brakowało na to czasu. Detektyw mimowolnie napinał mięśnie i czuwał, choć trudno było powiedzieć dlaczego. Jak się potem miało okazać, pewne instynkty wyrobione jeszcze za czasów pracy w policji, zadziałały u niego mimowolnie. Tkwił bowiem w półśnie, kiedy w ciche skrzypienia domu wdarł się zdradziecki ton. Ktoś był na korytarzu. Spod drzwi jego pokoju przebijała lekka łuna, którą ktoś teraz przysłonił. Huw otworzył jedno oko i równocześnie nasłuchiwał. W zamku cicho zachrzęścił klucz. Zaraz potem u wejścia pojawiła się jakaś sylwetka.


Lwyd nie widział intruza wyraźnie. Właściwie dostrzegał zarys na tle łuny z dalszej części domu. Domyślał się jednak, że był to Connor. Po pierwsze nikt inny nie mógł mieć kluczy do jego pokoju. Po drugie detektyw potrafił dość szybko zapamiętać detale w czyjejś fizjonomii czy to, w jaki sposób ktoś się poruszał. Podobno to smykałka do fotografii usprawniała w ten sposób pamięć.
Nadal pozostawało zagadką czego Connor właściwie od niego chciał. Gospodarz stał w mało naturalnej pozycji. Nie starał się być specjalnie cicho, ręce spuścił swobodnie, głowę przechylił nieco na bok. Zastygł dobrą chwilę, możliwe że rozważając dalsze ruchy. Irlandczyk, wciąż lekko pochylony, zbliżył się do Huwa i wyciągnął ręce przed siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 18-04-2020 o 22:39.
Caleb jest offline  
Stary 25-04-2020, 16:22   #32
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Connor


Lwyd zerwał się z łóżka.

- O Jezu! Connor! Ale mnie wystraszyłeś! Pan wystraszył - poprawił się. - Dlaczego zakradasz… zakrada się pan do mnie w środku nocy? Cholera, prawie zawału dostałem.

Detektyw złapał się za serce. Te rzeczywiście biło szybciej. Nie spuszczał z Irlandczyka wzroku. Po wydarzeniach tego wieczoru był chyba cokolwiek przewrażliwiony.

Connor wciąż milczał. Postąpił kolejny krok, na co deski podłogi zareagowały jękiem. Mężczyzna wszedł w snop światła, które sączyło się z ulicy przez okno. Miał zmrużone oczy i spokojną twarz, w dłoniach trzymał zaś stalową linkę.

- Kurwa! - podsumował Huw będąc już pewien, że mężczyzna nie reaguje będąc w hipnotycznym śnie.

Zdecydowanie i szybko wstał chcąc obejść lunatyka i przyciskając dwoma palcami miejsce na szyi, spowodować krótkie odcięcie dopływu krwi i w efekcie zawsze niegroźne, krótkotrwałe omdlenie. Nie chciał go zabić a jedynie unieszkodliwić.
Connor był jednak dobrze zbudowany, w dodatku zachowywał się dość zręcznie jak na lunatykującą osobę.
Unieszkodliwienie go okazało się trudnym zadaniem. Mężczyzna odepchnął mocno Huwa z powrotem na łóżko, nim stary zdążył dokończyć swój plan. Atakujący od razu rzucił się do przodu z wyraźnym planem założenia linki na szyję.
Siwy nie miał czasu nawet przekląć. Nagły wyrzut adrenaliny pobudził go do działania. Nie myślał już o tym, żeby nie zrobić krzywdy Connorowi. Walczył o życie. Leżąc na łóżku wyprostował nogę, szybkim kopnięciem. W ogólnym zamieszaniu udało mu się uderzyć oponenta, choć nie zdążył nawet spostrzec gdzie. Connor również stracił rezon i odrzucił linkę na podłogę. Próbował teraz dusić Huwa gołymi rękami. Przez kilka chwil obydwaj tkwili w niezgranej kotłowaninie ciał. Stary czuł przy tym, że napastnik był zwyczajnie silniejszy i na dłuższą metę nie miał szans z mężczyzną w kwiecie wieku. Choć robiło mu się już ciemno przed oczami, jeszcze raz spróbował namierzyć kolano przeciwnika. Nawet nie wiedział do końca jak to zrobił, ale tym razem atak był skuteczny. Trafił nagą stopą w kolano przeciwnika. Takie uderzenie zawsze rujnowało staw kolanowy eliminując z gry nawet najbardziej naspeedowanego matkojebcę. Natychmiast wyrwał też Connora ze snu, a kiedy wreszcie ten upadł na podłogę, zawył donośnie z bólu. Lwyd również nie wyszedł z tej walki bez szwanku. Ledwo się ruszał, zaś ból w płucach palił go żywym ogniem.

- Connor, kurwa - Huw zapiszczał przez zaciśnięte gardło jak nastolatek przechodzący mutację, walcząc przy tym o oddech, - oprzytomniałeś?

Odpowiedzią było jedno z irlandzkich przekleństw, których nie dało się przetłumaczyć na żaden inny język. Connor leżał na podłodze i trzymał się za nogę.

Siwy pozbierał się i podszedł na bezpieczną odległość do leżącego trzymając ręce przed sobą otwartymi dłońmi, w międzynarodowym geście "jestem bezbronny". Ciągle świszczało mu przy każdym oddechu jak astmatykowi po pokonaniu dziesięciu pięter po schodach lecz nacisk na żebra malał.

- Zaatakowałeś mnie - mówił głośno lecz spokojnie, naturalnie przechodząc z właścicielem przybytku na "ty". Jak się kogoś chciało udusić lub właśnie rozjebało mu kolano, jakoś nie wypadało ciągle być na "pan". - Chciałeś mnie zabić. Byłeś w jakimś transie, rozumiesz? Connor! Potwierdź, że rozumiesz! Chcę ci pomóc.

- Srał to pies - mężczyzna zacisnął zęby. - Chuja rozumiem… nawet nie wiem co tu robię.
Connor przewrócił się na bok i próbował wstać, ale natychmiast tego pożałował. Syknął tylko przez zęby, znów lądując na deskach.
- Chciałeś pomóc, to zrób coś - wyjęczał.

- Siedź na dupie i nie wstawaj! - Poinstruował. - Masz strzaskane kolano. Zaraz wracam.

Wybiegł do kuchni. Porwał z zamrażarki jakieś mrożonki i wbiegł z powrotem do pokoju.

- Przyłóż! Powinno trochę pomóc. Niestety bez ortopedy się nie obejdzie. Przepraszam. - Huw wyglądał jakby naprawdę było mu przykro. - Co pamiętasz?

Connor przyciskał opakowanie i prowadził cichy monolog, który głównie skupiał się na pieprzeniu wszystkiego i wszystkich. Wciąż jednak nieźle kontaktował, więc uraz nie był tak tragiczny lub szok (z udziałem mrożonki) lekko zniwelował ból.

- Coś mi się śniło. Byłem w jaskini czy coś. Na cholerę ci to mówię, kurwa? Co to w ogóle zmienia? - poderwał nagle głowę, ale zaraz się uspokoił. - Sorry, ale ciężko mi się myśli. Nie chciałem ci zrobić krzywdy. Wieź mnie do szpitala albo daj wódki. Chrzanić abstynencję.

Na wzmiankę o alkoholu Huw roześmiał się.

- Będziesz żył - skwitował. - Chciałeś mnie zamordować Connor. - Wstrzymał go gestem widząc, że ten chce zaprzeczyć. - Otworzyłeś drzwi kluczem i chciałeś mi założyć TO - wskazał na leżącą na podłodze linkę - na szyję. Nie reagowałeś na nic, dopiero… - wskazał na kolano, - to cię zatrzymało. Chociaż wyda ci się to nieprawdopodobne, moim zdaniem ktoś, kto życzył mi śmierci wprowadził cię w rodzaj transu. Chodź - podał mu rękę, - zawiozę cię do szpitala. Oszczędzaj kolano, nie stawaj na nim. Słuchaj, na prawdę mi przykro z tego powodu, ale… Myślałem, że odkroisz mi łeb tym dziadostwem. Kawał chłopa z ciebie. Chodź - ponaglił, - opowiesz mi w samochodzie o tym śnie.

Wspólnymi siłami dotarli wkrótce do auta. Rzecz jasna nie było mowy, aby Connor samodzielnie się poruszał, więc cały czas kuśtykał, wsparty na ramieniu Huwa. Dopiero kiedy jechali do szpitala, zaczął mówić, ale i to nie przychodziło mu łatwo. Ciągle stękał z bólu i robił pauzy, waląc potylicą w zagłówek.

- Przepraszam cię… wciąż trudno mi w to uwierzyć - kręcił głową. - Takich rzeczy nie robiłem nawet po pijaku. Ah! Uważaj na drogę! - krzyknął, choć wjechali na ledwie widoczne zagłębienie. - Kurwa, myślałem, że takie historie istnieją tylko w filmach. A sen? No więc była ta grota i coś wkoło mnie. Nie mogłem tego zobaczyć… to była bardziej obecność niż osoba. Strasznie się bałem, tyle pamiętam.

Wjechali w kolejny zakręt. Na szczęście w obrębach Sionn wszędzie było blisko i już niedługo mieli dojechać do celu.

- Myślisz, że to coś mogło mną kierować? Przecież to pojebane. Na pewno musi być inne wytłumaczenie. Do cholery! - Connor aż podskoczył na siedzeniu. - Zaraz zwariuję z tą nogą!

- To pojebane - przyznał Huw. - I wcale się nie dziwię, że trudno ci w to uwierzyć. Mogę ci powiedzieć tyle, że nie przyjechałem do Sionn podziwiać widoki. Prowadzę śledztwo i komuś się cholernie to nie podoba. Nie byłeś pierwszy, który próbował mnie wyeliminować. I tak, wierzę że ktoś wprowadza ludzi w jakiś stan hibernacji, świadomego śnienia. Twój przypadek nie jest odosobniony a jedynie potwierdza moje przypuszczenia. Dla swojego własnego bezpieczeństwa nie dziel się tą wiedzą z innymi. A teraz przyprowadzę kogoś, kto się tobą zajmie.

Na szczęście oddział szpitala zareagował szybko. Po chwili Irlandczyk jechał w fotelu inwalidzkim pchanym przez sanitariusza na urazówkę, podane środki znieczulające też zrobiły swoje i po krótkich formalnościach czekali już na lekarza.

- Słuchaj. - Lwyd patrzył tępo na mrugającą w szpitalnym korytarzu świetlówkę. - Bezpieczniej chyba będzie jeśli przez kilka następnych dni zatrzymasz się u kogoś. Masz rodzinę? Znajomych? Kogoś kto by się tobą zajął?

***

Huw zostawił Irlandczyka, zostawiając mu swój numer telefonu "w razie czego", za drzwiami gabinetu i wrócił samochodem do mieszkania. Po uprzednim upewnieniu się, że jest sam, wygrzebał z torby niewielkich rozmiarów aparat fotograficzny sony alpha, podpiął go pod czujnik ruchu i zamontował na korytarzu na półce między bibelotami i przykurzonymi książkami. Teraz, ktokolwiek przejdzie pod drzwiami jego pokoju, zostanie uwieczniony na zdjęciu. Aparat miał tą zaletę, że potrafił robić zdjęcia w całkowitych ciemnościach. Mimo dużego ziarna i czarno-białego zdjęcia pozwalał na identyfikację przyłapanej w ten sposób osoby. Już wiele razy pomógł mu w pracy operacyjnej.
Wrócił do pokoju, spakował resztę swoich rzeczy i wrócił do samochodu. Nie zamierzał spędzić tutaj reszty nocy. Ruszył w kierunku Ynseval z zamiarem dospania reszty nocy w samochodzie, pod mieszkaniem Owena Gryffitha .
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 25-04-2020 o 16:27. Powód: Grafika
GreK jest offline  
Stary 29-04-2020, 11:27   #33
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
W kawiarni przywitał ją przyjemny zgiełk ludzkich rozmów, krzątających się pracowników i brzdęku naczyń czy skrzypnięć przesuwanych po podłodze krzeseł. Pierwszym, co nasunęło się Wendy na myśl, było skojarzenie z wieloma lotniskowymi kawiarniami na większych i mniejszych terminalach. To właśnie tam spędzała większość czasu, kiedy przerwy między kolejnymi lotami były kilkugodzinne. Było to miłe skojarzenie, przywracające odrobinę normalności do jej życia. Adams przyłapała się nawet na tym, że tak właściwie tęskni za swoją pracą i za godzinami spędzonymi na przeróżnych lotniskach, popijając kawę i przyglądając się podróżującym. Nie, tak naprawdę to nie za tym tęskniła. Brakowało jej codziennej rutyny i poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji, z których została obrabowana jak tylko otrzymała ten przeklęty list.

Wendy ścisnęła mimowolnie mocniej torebkę, w której wciąż spoczywała koperta z tajemniczą wiadomością. “No dobrze, jestem tu. Na jakimś cholernym zadupiu zapomnianym przez świat. I co teraz?” Uśmiechnęła się gorzko, bo nie znała odpowiedzi na zadane sobie w myślach pytanie. Rozejrzała się po urokliwym pomieszczeniu kawiarni “U Matta”, ale nigdzie nie zauważyła kogoś, kto mógłby wyglądać na właściciela lokalu. Szkoda, pomyślała, po czym niewidzialnie wzruszyła ramionami i usiadła przy jednym ze stolików. Pozostało jej czekać na Islę. Wendy była dobra w czekaniu i obserwowaniu, przecież tak właśnie spędzała wiele godzin pomiędzy kolejnymi lotami, kiedy nie było wystarczająco czasu na zwiedzanie, ale też było go za dużo, by od razu ruszać na pokład. Tęskniła za tym, ale wcale tego nie lubiła. Nie lubiła marnować czasu, najchętniej byłaby w ciągłym biegu, cały czas coś robiąc, cały czas coś odkrywając, zupełnie jak niegdyś jej brat bliźniak…

Na jej szczęście z zatracenia się w smutnych wspomnieniach z przeszłości i nie tak odległej źle przespanej nocy wybudził ją głos kelnerki, która stanęła przy jej stoliku pytając o zamówienie. Wendy uniosła wzrok i spojrzała brązowymi oczami na młodą dziewczynę. Uśmiechnęła się do niej życzliwie, choć był to raczej uśmiech wyuczony - ten sam, którym obdarowywała pasażerów.
- Poproszę latte - powiedziała uprzejmym tonem, odgarniając włosy za prawe ucho. - Jeśli to możliwe, to na mleku bez laktozy. Bez dodatkowego cukru. Dziękuję.

Wkrótce później pojawiła się Isla Mitchell, nowa znajoma Wendy. Adams nie należała do osób, które szczególnie pielęgnowały znajomości - głównie ze względu na wykonywany zawód i wieczne przebywanie w trasie - ale zdecydowanie potrafiła sobie zjednywać ludzi. Poza tym, choć sama jeszcze się do tego nie przyznała, cieszyła się, że znalazła sobie towarzystwo w tym dziwnym mieście. Właściwie to cieszyła się na każdą nową znajomość i choć nie zamierzała tego przyznać, to była bardzo samotna i brakowało w jej życiu ludzi.

Uwadze Wendy nie umknęło otarcie na przegubie ręki Isli. Ślad był czerwony i wyglądał na świeży. Ciekawość namawiała, by zapytać, dowiedzieć się więcej, ale zdrowy rozsądek i powściągliwość w kontaktach ludzkich wygrał i Adams nie ruszyła tego tematu. Postanowiła zostawić go na jakiś czas, może Mitchell sama do tego nawiąże, a może nadarzy się ku temu sposobność.

- Chętnie przejdę się po mieście. Miałam okropną noc i z jakiegoś powodu przespałam pół dnia, gdzie nigdy mi się to nie zdarza - odparła szczerze Wendy, znajdując w kobiecie osobę, której mogła się wygadać, choć nie wdając się w szczegóły. - Przyda mi się więc trochę ruchu na świeżym powietrzu. Muszę jednak przyznać, że jestem zawiedziona kawiarnią. Po twoich rekomendacjach liczyłam na niezobowiązujący flirt z przystojnym właścicielem, a tu ani grama takiego - dodała już weselej.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 03-05-2020, 21:29   #34
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

Kuriozalność tego, co działo się po wyjechaniu z Londynu była powyżej poprzeczki możliwej do ogarnięcia przez ratowniczkę. Co prawda nie złapała się na przemyśleniu, czy miało to związek z kolejnym ciosem, którym oberwała jej psychika, a który sprawił, że potrzebowała wyrwać się stamtąd do Sionn. Nie złapała się też na przemyśleniu, czy może to z tą okolicą jest coś mocno nie tak. Ostatnie wnioski, które wyciągnęła świadczyły bardziej, że niezbyt klei to, co faktycznie się dzieje. Surrealizm sprawił, że podobnie jak na drodze wśród dziwnych policjantów i wraku samochodu, biernie obserwowała.

Gdyby była w dobrej kondycji, z pewnością otworzyłaby okno i awanturowała się z kobietą, by nie łaziła po ciemku po dachu, który cholera wie jakiej jest kondycji. Pieprznęło by wszystko, nieszczęście gotowe.

Gdyby była w złej kondycji, z pewnością wygarnęłaby by sobie, że nie jest to jej problem, że nie będzie się użerać ze wszystkimi ludźmi, że nie ma siły ani ochoty, że do cholery powinni wszyscy dać jej święty spokój. Awantura z własną nadgorliwością, nieszczęście gotowe.

Byłaby z pewnością to któraś z opcji, gdyby nie słowa policjanta z wyśnionego w lesie koszmaru. Skoro przyznała po tym, że nie jest w stanie sobie zaufać, nuta niepewności drgnęła, gdy świadomość przetrawiła obecność kobiety na dachu. Maddison nie była w stanie pozbyć się wrażenia narastającego strachu przed tym, że widzi kogoś, kogo nie zdołała uratować. Wrażenie było na tyle nieprzyjemne, że chciała uciec, lecz jednocześnie nie mogła się ruszyć bez rozstrzygnięcia tego.

Stała tak jeszcze przez jakiś czas, podobnie jak druga kobieta. Kto wie, może bardziej pokrzepiający byłby scenariusz, w którym tamta zniknęłaby jak senna mara? Nic takiego jednak się nie stało. Dopiero po kwadransie nieznajoma wreszcie obróciła się przez ramię i zeszła z dachu na piętro. Maddison obserwowała jeszcze przez trochę okolicę domu, lecz nie ujrzała tam żadnego ruchu. Tylko o czym to świadczyło? Opuszczenie budynku po kryjomu wcale nie było trudne, zważywszy że dzielnica była raczej kiepsko oświetlona.

Myśli, które latały jej po głowie były poza kontrolą jej typowego praktycznego podejścia. Widząc wcześniej pickupa, obiektywnie nie było w nim nic osobliwego, jednak ugrzązł jej w głowie. Widząc jakąś losową kobietę na dachu, z odległości i po zmroku, gdzie zasadnym było założyć brak możliwości dostrzeżenia większości szczegółów, też nie był niczym aż tak wielkim. W jej stanie jednak nie była w stanie nie podchodzić do tego obojętnie. Chciała się uspokoić - nie mogła. Chciała po prostu zasnąć - nie mogła. Utrata kontroli, którą uświadomiła sobie po przebudzeniu w lesie okazała się być cały czas obecna.

Był to efekt opadania nerwów z wydarzeń ostatniego dnia? Czy z wydarzeń ostatniej nieszczęśliwej interwencji? Czy może coś, co nagromadzało się przez lata i pękło akurat teraz?

Kiedy myślała, że było wszystko w porządku, wystarczyła myśl, by zwolnić blokadę kolejnych emocji. Usiadła pod oknem opierając się o drewniane deski chroniące zapewne niewielki grzejnik. Jej oddech drżał podobnie jak jej mimika. Danie sobie chwili na uspokojenie nie szło w dobrym kierunku. Po dłuższej chwili podniosła się na nogi i z torby medycznej wygrzebała prochy na uspokojenie. Mając łazienkę w pokoju popiła by kranówą, tak jedynie przełknęła kierując się do łóżka. Następne minuty oczekiwania na rozprowadzenie specyfiku po organizmie zostały spędzone w przytłoczeniu wspomnieniami. Zwinęła się do pozycji embrionalnej, schowała głowę w ramionach a łzy zaczęły lecieć same. Murphy wreszcie poczuła senność. Na korytarzu ucichło, a z zewnątrz dochodziło ją tylko hulanie wiatru. Wyglądało na to, że limit wariactw na ten dzień już się wyczerpał, choć z niej cały czas schodziło. W końcu wyczerpana usnęła gdzieś pomiędzy mokrą całą twarzą, a kałużą na prześcieradle.


 
Proxy jest offline  
Stary 03-05-2020, 22:39   #35
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Robin z ciekawością rozejrzała się po pomieszczeniu. Patrzyła na koty. Oczywiście, nie żyły w stadach i zasady stadne ich nie dotyczyły. Koty żyjące w grupie tworzyły jednak coś na kształt rodziny. Były w relacji.
Zliczała je w myśli, sprawdzając, gdzie który się usadowił. W kocim świecie - podobnie zresztą jak w ludzkim - niektóre miejsca byłyby wygodniejsze, bardziej prestiżowe, inne mniej. U kotów liczyła się wysokość i dobry widok na całe pomieszczenie.

Robin zignorowała więc zwierzaki przyczajone pod kanapą i pochowane w kątach. Eliminowała kolejne, w końcu wybrała dwa : jednego spoglądającego na nią z szafy, drugiego z ozdobnej tralki, wieńczącej schody. Dokonała eksperymentu myślowego, ustawiając się w pozycji każdego z kotów - oszacowała, ile przestrzeni widzi każdy z nich. Miejsce na szafie wydawało się bardziej prestiżowe, ale tamten kot był młody. Za młody.

Podeszła do schodów, stanęła na przeciw siedzącej tam kotki i zaczęła mrugać. Wolno, przeciągając fazę zamknięcia oczu. Kot na początku nie zwracał na nią uwagi, ale z czasem zauważyła, że on też mruga. Znikło napięcie, które widziała w jego ciele. Robin wyciągnęła dłoń i zatrzymała ją kilka centymetrów od kota. Ten na początku ją zignorował, ale w końcu wyciągnął się, aby obetrzeć bokiem mordki o palce kobiety. Uznał, że Robin jest już jego. Należy do rodziny.

Potem zeskoczył z tralki, otarł się jeszcze o łydkę kobiety, zostawiając swój zapach i wskoczył na szafę, przeganiając młodziaka.
Inne koty straciły zainteresowanie Robin i wróciły do załatwiania naprawdę ważnych spraw , czyli mycia i spania.

Kobieta podeszła do Foxy.
- Widzę, że coś znalazłaś… Dobra dziewczynka. - podała jej chrupek i wskazała kąt pomieszczenia - Leżeć.
Pies przywarował, skupiając całą uwagę na ignorowaniu kotów.

Choć Robin korciło, żeby sprawdzić odkrycie psa, nie zdecydowała się na to. Byłoby to zdecydowanym przekroczeniem granic gościnności.
Podeszła do gablotki, obejrzeć figurki, potem przesunęła wzrokiem po tytułach książek, aby w końcu zatrzymać spojrzenie na zdjęciu.

Ludziki prawdopodobnie wykonano z gliny. Przedstawiały pokraczne postacie: ich twórca nie dbał specjalnie o proporcje ani detale. Nie były przeznaczone dla dzieci, wyglądały raczej jak prymitywne rękodzieło.
Równie zagadkowe okazały się książki. Stało tu kilka tomów o zielarstwie oraz astrologii. Większości napisów na grzbietach Robin nie potrafiła jednak odcyfrować. Spisano je prawdopodobnie w obcych językach lub dotyczyły rzeczy kompletnie obcych behawiorystce. Równie dobrze mogły być więc dla niej przypadkowo ustawionymi literami. Jeden tytuł zwrócił jednakże uwagę Carmichell, mianowicie „Eisteddfod”. Było to tradycyjne walijskie święto, któremu poświęcona została tematyczna knajpka, gdzie zresztą niedawno jadła. Książka bynajmniej wyglądała na przewodnik po ludowych festiwalach, a raczej na enigmatyczny almanach. Na okładce umieszczono wypalone runy, a także rozmaite floresy.

Na tle tych odkryć zdjęcie wyglądało zupełnie zwyczajnie: przedstawiało dwie uśmiechnięte, młode kobiety. Jedna miała ciemne, upięte w kok włosy. Druga zaś była piegowata i ruda. Obydwie nosiły pewne podobieństwa w rysach twarzy, możliwe więc, że były rodziną. Ciężko szło powiedzieć coś więcej, ponieważ fotografia miała swoje lata i wyraźnie wyblakła.

Nim Robin dobrze się spostrzegła, o wiele starsza wersja rudej kobiety stanęła w progu. Pani Sparks miała na sobie coś w rodzaju domowego poncza, aczkolwiek dawno przeżartego przez mole. Po czerwonym kolorze włosów nie pozostało już wiele, jej głowę głównie pokrywała srebrzysta siwizna. Twarz miała łagodną, ale spojrzenie zielonych oczu było przenikliwe i uważne.

- Dzień dobry - Robin przywitała się. - nazywam się Robin Carmichell, przepraszam za najście...To jest Foxy - wskazała na psa. - Jest łagodna i potrafi się dobrze zachowywać.

A potem zamilkła. Bo nie wiedziała, co miała kobiecie powiedzieć. Jakby nagle koncept ja opuścił. Czy powinna ja zapytać o duchy? To byłoby kompletnie głupie… stała więc tylko, patrząc na gospodynię.
Sparks nie wydawała się być jednak zaskoczona całą sytuacją. Jakby nigdy nic, wskazała Robin fotel i sama przystanęła obok.
- Zjesz coś? A może herbaty? - kiedy pochyliła się do gościa, woń goździków była aż przytłaczająca.

- Bardzo chętnie napiję się herbaty, dziękuję. - Robin usiadła. - Coś dziwnego zadziało się z moim psem i dr Powell, nieoficjalnie, podpowiedział, że pani zna się na takich sprawach. Że pani… - poszukała słowa. - Widzi więcej. Szerzej.

Sparks tylko skinęła jej głową i wyszła na chwilę z pokoju. Odgłosy krzątaniny zdradziły, że prawdopodobnie nastawiła wodę. Kiedy wróciła z powrotem, od razu podeszła do tollera. Od razu było widać, że wiedziała jak obyć się ze zwierzętami. Robin odniosła wręcz wrażenie, że w mig nawiązała z suczką niewerbalny dialog. Mimo tego, Foxy spojrzała najpierw na panią i dopiero wtedy dała się obejrzeć.
- Nie widzę, żeby coś jej dolegało - mruknęła stara, choć jej tajemniczy uśmiech mógł sugerować, że wiedziała o jakich symptomach mowa.
- To prawda, wydaje się być w świetnej formie. Przed chwilą wystawiła coś pod pani parkietem… - Robin wskazała obluzowaną klepkę. - Była bardzo zaaferowana.

Seniorka podniosła brew i spojrzała z uznaniem na zwierzę. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bowiem zaraz odezwał się czajnik. Dwie minuty później Sparks przyniosła do pokoju dwie filiżanki z zieloną herbatą. Zdecydowaną komendą przegoniła grubego kocura, który zajmował jej miejsce. Ten najeżył się, ale i tak za chwilę wskoczył jej na kolana. Kiedy usiadła, zachęciła Robin do spróbowania naparu. Był bardzo intensywny i miał głęboki aromat, więc z pewnością nie była to sklepowa herbata.
- Pies wywąchał moją spiżarkę - podjęła znowu Sparks. - My możemy tego nie czuć, ale dla niej to całe mnóstwo zapachów.
- Całe mnóstwo zapachów, na które nie powinna była zwrócić uwagi…
- Robin napiła się kolejny łyk naparu. - Znakomite - doceniła.
- Foxy od małego uczona jest, że ma się koncentrować na mnie, nie ma otoczeniu. - tłumaczyła . - W normalnych warunkach pokazałaby mi tą spiżarkę raz, a potem odeszła. A dziś prawie wydrapała dziurę w podłodze. Fizycznie jest w świetniej formie, ale reaguje dziwnie, odkąd przyjechałyśmy do Sionn.
- Pewnie wyda się pani, że przesadzam. Ale ja świetnie znam tego psa, widzę, kiedy zachowuje się inaczej.
- Foxy jest niespokojna, rano w zajeździe coś tak ją przeraziło, że się posikała w pomieszczeniu. Wpatruje się w przestrzeń, choć niczego tam nie ma. Dr Powell zapewniał, że fizycznie nic jej nie jest.
- spojrzała kobiecie w oczy. - A potem powiedział mi o pani.

Sparks rozsiadła się wygodniej i upiła trochę herbaty. Przez chwilę obserwowała swoje kapcie, jakby cała ta przemowa nie zrobiła na niej żadnego wrażenia.
- Dobrze pani rozumie swojego psa - odezwała się w końcu. - Powell również nie bez powodu mnie wspomniał. Domyślam się do czego pani dąży, mniej lub bardziej świadomie
- spojrzała wprost na Robin. - Moje umiejętności nie są zwyczajnie, podobnie jak zbiory w piwnicy. Widzisz słońce, większość ludzi ma mnie za idiotkę i tak traktuje. Dlatego gram w ich grę i chętnie pieprzę głupoty. Dzięki temu jestem bezpieczna. Mówię dużo, ale tak naprawdę nic, jeśli rozumiesz o co mi chodzi - teraz już kompletnie spoważniała. - W tej okolicy czai się więcej zagrożeń, niż można sądzić. Jeśli mamy rozmawiać na poważnie, muszę wiedzieć, że mogę ci zaufać.

Robin pokiwała głową, doceniając szczerość kobiety, Teraz ona postanowiła się odkryć.
- Robin, bardzo proszę.
Wciągnęła powietrze, jak przed skokiem do wody.
- Wszyscy sądzą – ja tez tak sądziłam , do wczoraj – że przyjechałam tutaj na jutrzejsze zawody agilitty z Foxy. To takie tory zręcznościowe dla psów, właściciel biegnie obok zwierzaka. – wytłumaczyła, na wypadek gdyby kobieta nie wiedziała, ale tak na prawdę to ona potrzebowała czasu, żeby zebrać myśli.
- Ale to tylko pretekst – kontynuowała. – Od dawna.. od tak dawna, że nie pamiętam od kiedy , śni mi się sen o korytarzu. Idę nim, nie mogę zawrócić. Ktoś mnie prowadzi, idę za nim. Ostatnio przyszedł mail, że ktoś wie o moim śnie i żebym przyjechała do Sionn. Więc jestem. Choć to nieracjonalne , oczywiście.
Potarła skroń.
- Po dziwnym zachowaniu Foxy dziś rano trafiłam do dr Powella. Pacjent ze szpitala.. Blake, z oddziału psychiatrycznego, jak się pani domyśla, zaczepił mnie. On tez widzi korytarz. Oraz … ich… kimkolwiek są, choć ich nie widać. Ale patrzyli z Foxy w ten sam pusty kąt. Kazał mi nie iść do końca korytarza. I pokazał znak – wyciągnęła komórkę i pokazała wiadomość, podświetlając maksymalnie ekran. – Starzec na górze. Byłam u syna Blake’a… Podobno ojca nachodzili jacyś ludzie. Szukali go. Sądziłam, że to wytwory wyobraźni, ale teraz już nie wiem…
Spojrzała kobiecie w oczy.
- Tutaj jest – podkreśliła słowo - coś dziwnego. Czuję to. Foxy też. Na pewno dostałam maila i na pewno widzieliśmy w śnie to samo z Blackiem.

Zapanowała cisza. Robin słyszała jedynie krzątające się wokół koty, choć, jak to one, wydawały niewiele dźwięków. Tymczasem Sparks schowała ręce w rękawach poncza i po prostu przyglądała się drugiej kobiecie.
- Wydajesz się być szczera. Doceniam to, nie każdy miałby odwagę o tym mówić - pochyliła głowę, a jej wzrok nabrał wyrazistości. - Nie obawiaj się, kochana. Jestem w stanie ci trochę pomóc, a przynajmniej nakierować. Ale nie zrobię tego ot tak.
Wstała, aby zabrać filiżanki i na chwilę zniknęła w przedpokoju. Robin została sama z przerwaną w pół myślą. Coś jednak mówiło jej, że powinna być cierpliwa i nie myliła się. Sparks za chwilę wróciła. Tym razem nie usiadła z powrotem, ale przystanęła obok okna, spoglądając na zarośnięty ogród.
- Wierzysz w przepływ energii, moje dziecko? - wypaliła nagle. - Nie bój się. Nie jestem jakąś starą hippiską, która w młodości zjadła o jeden grzybek za dużo. Mam na myśli to, że wszystko ma swoją cenę i zanim wrócimy do korytarza, Blake’a i snów, będę potrzebowała od ciebie przysługi. Jeśli zrobisz coś dla mnie, ja się odwdzięczę i energia pozostanie w równowadze. Nie musisz tego rozumieć, tak to u mnie działa - uśmiechnęła się jak potulna emerytka, której zainteresowania kończą się na bingo i kwiatach. - Zainteresowana?

Robin złapała spojrzenie kobiety.
- Rozumiem - powiedziała. - Zasada zachowania energii, tylko w świecie duchowym. W jakiś sposób… wierzę w to. I uważam, że to fair. Świat opiera się na wymianie.
- Oczywiście, że jestem zainteresowana. Ale najpierw muszę znać warunki. Jakiej przysługi pani ode mnie oczekuje. Żeby nie było jak z mafią.
- chciała zażartować dla rozładowania atmosfery.
Sparks podeszła bliżej i obejrzała Carmichell z każdej strony. Behawiorystka nie wiedziała co stara zamierzała w niej dostrzec, ale znów pozostało jej przeczekać kolejne dziwactwo.
- Mówiłam ci już, że w pobliżu czają się pewne zagrożenia. Rzeczy niewidoczne gołym okiem, których natury nawet ja nie znam - głos „kociary” był teraz chłodny. - Moja siostra Isla stała się niestety częścią tego bajzlu. Trudno mi powiedzieć czy robi to specjalnie lub nie, ale mąci ludziom w głowie. Gada... szkodliwe rzeczy, a już szczególnie włącza jej się toksyczne matkowanie wobec przyjezdnych.

Gospodyni stanęła bezpośrednio w oknie, a Robin czekała co tamta powie dalej. Patrząc na rozmówczynię, odnosiła wrażenie, że wcale nie jest taka stara, na jaką wygląda. Jej skóra była obwisła, a włosy posiwiały, to prawda, lecz twarz nadal emanowała specyficzną witalnością.
- Zanim tu przyszłaś, spotkałam się z nią - Sparks głośno westchnęła. - Rzecz w tym, że umówiła się „U Matta” z jakąś kobietą spoza miasta. Czułam do czego to prowadzi i mówiłam jej, żeby odpuściła. Oczywiście nie dało to żadnego efektu.

Nagle czarny kocur wyłonił się z głębi pokoju i wskoczył na parapet, następnie wszedł po ramieniu Sparks. Właścicielka podrapała go za uchem, na co zareagował głośnym mruczeniem.
- Chcę, abyś je znalazła i dowiedziała o czym rozmawiają. A już najlepiej gdybyś pod jakimś pretekstem przerwała tę schadzkę.

Robin słuchała uważnie.
- Mogę to zrobić. – pokiwała głową. – Mogę pani pomóc w tej sprawie. Tylko proszę się zastanowić, na czym pani zależy: mam nie dopuścić do spotkania, czy zorientować się o czym będą rozmawiały? To raz. Dwa – proszę mi więcej powiedzieć pani siostrze. Co to znaczy, ze lubi mącić ludziom w głowie? Dlaczego się spotyka z ta kobietą? I czemu chce pani, żeby się tym zajęła?
- Najlepiej, gdyby w ogóle ze sobą nie rozmawiały. Sama ocenisz, czy uda ci się przerwać to spotkanie bez wzbudzania podejrzeń. Natomiast możesz je wcześniej podsłuchać. To nie jest tak, że Isla nagle zacznie wyjawiać wielkie sekrety, ale może akurat coś zwróci twoją uwagę.


Sparks zmieniała się z minuty na minutę. Robin zauważała już wyraźnie, że mimo osobliwych nawyków, jej sposób mówienia nie przystawał do stereotypu pokręconej staruszki. Mówiła spokojnym, wyrachowanym wręcz głosem.
Ten ton wyrachowania - nie troski, której by się spodziewała - zaniepokoił nieco Robin. Ale nie na tyle, żeby się chciała wycofać z umowy. Zdecydowała, że zorientuje się w sytuacji , a potem postąpi zgodnie ze swoim przekonaniem.
- Isla jest dyrektorką szkoły. Kiedyś była inna. Zarażała dzieci ciekawością świata. Teraz wbija im do głowy schematy i nie lubi, kiedy zadają pytania. Tu nie chodzi o zgorzkniałość. Widzisz - Sparks zmarszczyła brwi - w górach coś się dzieje. Znikają ludzie, natura dziwnie się zachowuje, i jeszcze te sny. Isla o tym wie, ale powtarza nowym w mieście, że wszystko jest w porządku. Stała się narzędziem, tylko jeszcze nie wiem czyim.
- Ktoś jeszcze śni sen o korytarzu?
- dopytała Robin.
- Wszystko w swoim czasie - odpowiedź otrzymała wraz z konspiracyjnym ruchem dłoni. - Ale tak, nie jesteś w tym sama.
- Powiedziała pani “w górach”. Czy jest jakieś szczególne miejsce?
- Na tym akurat się nie znam
- druga kobieta rozłożyła ręce. - Z natury jestem domatorką i rzadko ruszam się z Sionn. Podobno tych przypadków jest więcej na zachodzie.

Tu musiało na razie wystarczyć. Sparks coraz częściej krążyła poprzez pokój i najwyraźniej lekko się niecierpliwiła. Robin zaryzykowała jednak kolejne pytanie.
- No i kiedy pani siostra ma się spotkać z tą przyjezdną kobietą?
- Podejrzewam, że właśnie teraz. Kiedy widziałam się z Islą, szła z nią na spotkanie.
- Dobrze
. - Robin wstała. - Gdzie znajdę ten lokal? I jak poznam pani siostrę?

Wysłuchała szybkich wskazówek pani Sparks, wypowiedzianych niecierpliwym tonem. Pożegnała się i wyszła.

W drodze do „U Matta” zastanawiała się nad słowami kobiety. Czy rzeczywiście to dyrektorka szkoły tak się zmieniła, czy było to tylko zdanie pani Sparks? Czuła się zdezorientowana, bo nie wiedziała już komu powinna wierzyć. Intuicja ją zawodziła.
Postanowiła, że po prostu postara się znaleźć kobiety, a potem .. potem poczeka na rozwój sytuacji.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 10-05-2020, 10:47   #36
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Latte smakowało jak trzeba i świetnie dopełniało klimat luźnej pogawędki z Islą. „Vampirella” wcale nie była taka straszna, jak mógł sugerować jej wygląd. Pozwoliła, aby jej nowa znajoma czuła się swobodnie, a sama opowiedziała więcej o samym mieście. Według niej w Sionn warto było odwiedzić historyczny ratusz oraz park. Polecała również zobaczyć niedzielny targ, gdzie trafiały się zaskakujące rozmaitości. Jeśli chodziło o zakupy, nie zabrakło nawet niewielkiej galerii handlowej (o tej porze jednak zamkniętej). W bezpośredniej okolicy Sionn leżało z kolei jezioro. Zbiornik znajdował się na obniżonym terenie, ponadto był otoczony przez gęste rzędy jodeł. Sprawiało to, że miejsce wcale nie było łatwe do odnalezienia. W pobliżu samego jeziora stała z kolei opuszczona kapliczka, lecz Isla nie znała dokładnie jej historii. Co ciekawe, ktoś nadal tam przychodził i zostawiał kwiaty lub znicze.
Potem zapytała delikatnie o samą pracę Wendy oraz jej wrażenia z pobytu w okolicy, choć nie mogło być ich specjalnie wiele. Pominęła natomiast temat świeżej rany, więc i Adams milczała na ten temat. Wkrótce zamówiły jeszcze po tarcie, a konwersacja rozciągnęła się dłużej, niż pierwotnie planowały.
W międzyczasie Maddison próbowała złapać wzrokiem słynnego Matta. Na chwilę rzeczywiście ujrzała przystojnego bruneta z potarganymi włosami, który krążył za kontuarem. Mężczyzna poruszał się bardzo żywo i właśnie strofował swoje pracownice, choć te robiły, co mogły. Jego sława nie była pozbawiona pokrycia. Jak tylko jego wzrok złowił nową twarz, odsłonił w kierunku Wendy garnitur śnieżnobiałych zębów. Facet był jak z okładki, odstawał wręcz na tle przeciętnie ubranych mieszczuchów. Wkrótce właściciel wrócił do pouczania personelu. Wyglądało na to, że mimo późnej pory restauracja miała gorący dzień na kuchni.
Za oknami było już ciemno, kiedy zbierały się do wyjścia. Zgodnie z planem, miały odbyć jeszcze spacer. To również mogło być dobrą sposobnością, aby porozmawiać z Islą na bardziej intymne tematy. Obydwie opłaciły swoje rachunki, a następnie wyszły na chłód ulicy.



Wizyta u starej nie przyniosła może oczekiwanych odpowiedzi, ale nadała Robin pewien kierunek. Sparks wierzyła w „przepływ energii”, co dla zwykłego zjadacza chleba znaczyło tyle, że nie zrobi nic bezinteresownie. Furtka do jej usług miała otworzyć się dopiero po szpiegowaniu jej siostry.
Carmichell szła kierunku kawiarni „U Matta”, gdzie Isla poszła spotkać się z przyjezdną kobietą. Wieczór już na dobre zamienił się w noc - przechodziła od jednego snopu ulicznego światła do drugiego, jakby poza nimi egzystowała tylko skoncentrowana ciemność.
Spacerowała tak już dobry kwadrans, gdy w pewnym momencie coś osobliwego zwróciło jej uwagę. Na jednym pobliskich, niskich domków stała… ludzka sylwetka. Robin minęła kolejną rogatkę, skąd miała lepszy widok na osiedle, jednak postać zniknęła. Z tego co zdążyła zauważyć, mogła to być kobieta w rozwianej sukience. Wszystko trwało dość krótko i możliwe że tamta robiła coś podobnie trywialnego jak drobna naprawa. Dziwiła jednak późna pora oraz fakt, że w domu nie paliły się żadne światła.


Carmichell dotarła wreszcie do pawilonu, przy którym mieściła się restauracja. Miejsce to okalało wiele wąskich uliczek, z których jedna okazała się wyjątkowo paskudna, gdyż pracownicy kilku lokali wyrzucali tu odpadki. Przechodząc obok tego miejsca, czuła skłodko-zgniły zapach rozkładających się śmieci.
Nim weszła do środka, okazało się, że Isla w pewien sposób ją ubiegła. Kobieta wyszła właśnie z budynku wraz z elegancko ubraną towarzyszką. Robin była niemal pewna z kim ma do czynienia: rysopis podany przez Sparks był raczej trudny do podrobienia.
Choć kobiety nie rozmawiały specjalnie głośno, usłyszała jak dyrektorka szkoły pyta tę drugą:
- Zdecydowałaś już gdzie chcesz pójść?



Incydent z uszkodzonym kolanem mógł budzić pewne wątpliwości wśród personelu szpitala. Na miejscu Connor wyjaśnił jednak, że miał miejsce „nieszczęśliwy wypadek”. Jego barwna przeszłość sprawiła, że medycy łatwo kupili tę wersję. Sam mężczyzna nadal nie dowierzał całej sytuacji i jeszcze kilka razy przepraszał Lwyda. Koniec końców dał się poznać jako dość twardy człowiek, więc Huw zostawił go ze świadomością, że tamten faktycznie jakoś sobie poradzi.
Na kwaterę wrócił tylko po to, aby ustawić aparat oraz samowyzwalacz. Ten trik był stary jak świat i bardzo prosty, ale na ogół skuteczny. Gdy tylko się tym zajął, wziął manatki do swojego samochodu i od razu ruszył w kierunku Ynseval. Było już późno, czuł się zmęczony, ale do miasteczka miał niespełna półtorej godziny drogi. Kiedy wjeżdżał między wysokie sosny, które przecinały wschodnią granicę miasta, niebo miało barwę mrocznego całunu.


Ciemność wokół niego była gęsta jak smoła, a mimo to miał wrażenie, że wśród krzewów ktoś stale go obserwuje. Światła samochodu wyłaniały kolejne drzewa oraz znaki drogowe, a dziwne przeczucie tylko się wzmagało. Huw potrafił utrzymać nerwy na wodzy, ale każdy posiadał jakąś wytrzymałość. Zdawał sobie sprawę, że to wydarzenia mijającego dnia tak na niego wpływają. Rozluźnił się dopiero kiedy wyjechał na otwarty teren. Tam skręcił w polną dróżkę i wyszedł za potrzebą. Stąd rozciągał się też spektakularny widok: ogromne masywy na horyzoncie zamykały prawie cały widnokrąg, zaś niewielkie skupisko świateł u ich stóp zdradzało położenie Ynseval.
Podróż do celu przebiegła bez żadnych niespodzianek, jeśli pominąć fakt, że dwa razy czmychnęło mu przed maską małe, leśne stworzenie. Jak tylko wjechał do drugiego miasteczka, zwrócił uwagę, że posiadało znacznie lepsze drogi. Także budynki, wszystkie bielone i ustawione równo jak klocki autystycznego dziecka, świadczyły o tym, że budżet Ynseval nie był najgorszy. Jadąc pod dom Owena, detektyw zwrócił uwagę na szyldy promujące zawody agility, które miały odbyć się już następnego dnia. Nie znał się na tym, ale widział kiedyś w telewizji turnieje, w których psy pokonywały kolejne przeszkody. Wyglądało na to, że miasto dość mocno żyło tym wydarzeniem. I nic dziwnego, w podobnym miejscu nie było raczej wielu atrakcji.
Owen Griffith mieszkał w drewnianym, dwukondygnacyjnym budynku z szeroką werandą i jeszcze większą oranżerią. Porozrzucane po ogrodzie zabawki świadczyły o tym, że był ojcem przynajmniej dwójki dzieci. Huw spojrzał na dom, a potem na pociągnięte gwiazdami niebo. Do poranka zostało mu wiele czasu, zaś on czuł się naprawdę zmęczony. Zgasił silnik, poprawił zagłówek i niemal natychmiast zasnął.



Widok kobiety na dachu aż wołał o podjęcie jakiejś reakcji, lecz przez większość czasu Murphy po prostu stała w miejscu. Nie było to profesjonalne zachowanie, ale ostatnie wydarzenia odcisnęły na ratowniczce swoje piętno. Nie wiedziała co się wokół działo, zaczęła wątpić w swoją sprawczość i chyba tak po prostu miała wszystkiego dosyć.
Usiadła obok okna, próbując się wyciszyć, lecz nic to nie dało. W przeszłości, podczas akcji ratunkowych, musiała wielokrotnie uspokajać zszokowane po wypadkach osoby. Zazwyczaj było to równie bezcelowe, co jej własna próba właśnie teraz. Ostatecznie poskutkowały dopiero tabletki, które tak naprawdę otumaniały, ale było to lepsze niż dygotanie na podłodze. Nie powstrzymały one natomiast łez, które cicho wylewała już w łóżku.
Spała zdecydowanie lepiej, ale nie było to specjalne osiągnięcie, zważywszy że poprzednią noc spędziła w lesie. Tylko raz przebudziła się, jednak nie atakowała ją żadna mara, ani wymyślne widziadła, więc po chwili znów zasnęła. Sen jak zwykle przyszedł znikąd. Nie było tym razem fantasmagorycznego lasu, choć przestrzeń, w której się znalazła była w jakiś sposób znajoma.


Pozornie wyglądało to na typową rupieciarnię. Z sufitu wystawały naderwane kable, na ziemi zalegały bliżej niezidentyfikowane odpadki. Jedną ze ścian wypełniało szerokie okno z mlecznego szkła. Murphy podeszła bliżej, ale nie potrafiła dojrzeć co znajdowało się za jasną taflą.
Wokół było chłodno i cicho, a ona czuła się zaskakująco spokojna. Spojrzała na wyjście na drugim końcu pokoju. Z pewnym zdumieniem dostrzegła, że wychodzi ono na coś, co przypominało wąskie przejście. Czy zatem wylądowała w jednym ze swoich cyklicznych snów, tyle tylko, że po raz pierwszy poza ściśle wyznaczoną linią korytarza? Wiele na to wskazywało - sam materiał otaczających ją ścian bardzo przypominał chropowatą powierzchnię tunelu, który tak dobrze znała.
Choć była pewna, że jest w pomieszczeniu sama, zza pleców doszedł ją szmer. Kiedy się odwróciła, ujrzała jak powietrze za nią faluje, na kolejne sposoby zmieniając kształty i stale wibrując. Eteryczne nici ułożyły się w postać siedzącego na fotelu (prawdopodobnie samochodowym) mężczyzny. Był dość stary, ale słusznej sylwetki i właśnie spał. Fale jeszcze raz zadrżały, po czym fotel zniknął, ale nieznajomy stanął przed nią jak żywy i otworzył oczy.
Huw oraz Maddison spojrzeli na siebie. Wokół panowała nieprzebrana cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 10-05-2020 o 13:56.
Caleb jest offline  
Stary 14-05-2020, 19:55   #37
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Czarny kot.


Wcisnął mocniej hamulec gdy przez drogę przebiegło jakieś nocne zwierzę. Zbyt mocno i zbyt gwałtownie bo samochód zarzuciło a pedał zaprotestował kopiąc go w stopę szybkimi, krótkimi seriami nim systemy kontroli trakcji, poślizgu czy co tam jeszcze, wyprowadziło pojazd na właściwy tor. Gdy rzucił spóźnionymi kurwami i całkowicie niepotrzebnymi chujami. Lis? Kuna? Jaśniejsza plama na czarnym jęzorze asfaltu. Zwolnił. Otrzeźwiał na tyle, że za drugim razem zdążył dojrzeć dwoje świecących oczu. I znowu hamulec, nie tak gwałtowny, jaśniejsza smuga futra przebiegająca przed kołami samochodu. I tyle…
...a potem już Ynseval i gdy już myślał, że nic go nie zaskoczy…

Kot wyskoczył nagle, zza jakiegoś płotu, i wpakował się prosto pod koła samochodu. Coś przekotłowało się pod maską, pojazd lekko podskoczył nim wciśnięty hamulec zatrzymał go całkowicie. To, że był to kot, dowiedział się dopiero gdy wyszedł na zewnątrz. Leżał za pojazdem. Tylne nogi podrygiwały jeszcze frenetycznie lecz już bez udziału woli, bo głowa, a właściwie to co z niej zostało, leżała bezkształtna, przyklejona do jezdni mokrą, rozlewającą się plamą.

Huw zrobił prostokątną ramkę z palców i złapał ciepłego jeszcze trupa w kadr.

***

Kilkuletni chłopak w krótkich porciętach, zdartych trampkach i spranym T-shirt pamiętającym lepsze czasy przysiadł na krawężniku oddzielającym asfaltową drogę wijącą się wśród wrzosowiska od utwardzonej nawierzchni pobocza. Sztywne włosy koloru ciemnej słomy sterczały mu spod brudnej bejsbolówki z wyblakłymi czerwonymi literami L&M. Powietrze nad jezdnią falowało lekko od skwaru. Słońce ciągle stało wysoko, mocno przypiekając.

Malec trzymał w ręku patyk, którym z wielkim zaciekawieniem trącał truchło czarnego kota. Zwierzę najwidoczniej nie uskoczyło w porę przed samochodem. Ze zmiażdżonej głowy wylewała się brunatna substancja, którą oblepił brzęczący rój much. Przy każdym dźgnięciu muchy podrywały się na chwilę a trup przesuwał się o pół cala rozsmarowując mózg na rozgrzanym asfalcie. Chłopak patrzył na to wszystko zafascynowany.

- Hej!

Kilkunastoletnia dziewczyna nadeszła od strony wrzosowiska. Chłopak drgnął ale nie odwrócił się.

- Szukałam cię. Tucznik robi apel i… Co to? - Dopiero teraz zauważyła kota, którego chłopiec ciągle szturchał patykiem. - Czy to...? O mój Boże! Huw, jesteś pojebanym świrem!


***

Pod dom Griffitha zajechał już bez dalszych przygód. Po przebudzeniu ze snu, w który zapadł prawie natychmiast, stwierdzi później: dlaczego, kurwa tyle to trwało?
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 18-05-2020, 17:05   #38
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację


Mężczyzna rozglądnął się wokół siebie gwałtownie, lustrując otoczenie szybkim, uważnym spojrzeniem. Jego wzrok następnie padł na stojącą przed nim dziewczynę. Niezbyt wysoka brunetka o pocentkowanej twarzy z szerokimi i wydatnymi ustami oraz niewielkim znamieniem na nosie. Barwny zestaw niebieskiego płaszcza, apaszki khaki, bluzki z drobnym roślinnym wzorem i ciemnych skórzanych spodni. Zrobił krok w tył. Drobny gruz zachrzęścił pod butami, jednocześnie wzbijając drobny, kręcący w nosie pył.

- Kim jesteś? - spytał przeciskając słowa przez suche gardło.

Dziewczyna ze spokojem przyglądała się mężczyźnie. Nie zbierała się na szybką odpowiedź. Na chwilę obróciła głowę w kierunku wyjścia i wróciła wzrokiem do pytającego.

- Ciebie nie kojarzę... - odpowiedziała przecierając oko. Spojrzała na dłoń, jakby obserwacja jej powierzchni była czymś zajmującym. - Ani nie morderczyni, ani nie potwór - odpowiedziała bardziej do siebie w nieco oderwany sposób, nawiązując do określeń, które padły w jej kierunku podczas ostatniego snu.

Nieznajomy uniósł brwi pytająco, ale nie drążył tematu

- Huw Lwyd, detektyw - ściągnął czapkę z głowy, prezentując krótko ostrzyżone, siwe włosy i wcisnął ją w kieszeń płaszcza. Wszystkie jego ruchy były odruchowe, machinalne.

- Byłaś tu już? - Zatoczył nieokreślony ruch ręką. - Śniłaś to miejsce?

Zaczął poklepywać się po bokach ubrania, jakby szukał paczki papierosów. Wynik musiał być satysfakcjonujący o czym świadczyło pewne rozluźnienie mięśni twarzy.

Dziewczyna przekrzywiła nieco głowę wpatrując się w detektywa. Jego słowa wprawiły ją w małe zadumanie.

- Nie jesteś jak poprzedni... - odpowiedziała ściągając nieco brwii. - Ale ciebie wcześniej nie spotkałam... - Przeszła spokojnym krokiem do mlecznego przeszklenia i oparła się o nie plecami. - Często śni mi się to miejsce... no... może nie to dokładnie, ale tamto - wskazała na wyjście. - Tu... jest lepiej niż tam...

Spojrzał we wskazanym kierunku.

- Śnisz o tunelu? I strażniku? - Bardziej stwierdził niż spytał. - Ty też…

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kartonik.

- Musimy porozmawiać. Spotkać się w realnym… rzeczywistości. - Wyciągnął do niej rękę z karteczką. - Moja wizytówka. Postaraj się zapamiętać numer. Nie wiem czy… Czy on też ściągnął cię do Sionn?

- ...co...? - wymamrotała nie oponując w żadnym stopniu nad przyjęciem wizytówki. Niezbyt spodziewała się takiej reakcji, a jednocześnie z początku niespecjalnie się tym przejmowała przez panujący w jej głowie farmalogologiczny spokój. - Więc w tym kierunku teraz to idzie, tak...? Słuchaj... Lwyd - odparła nieco olewawczo. - Mam to gdzieś. To jest mój sen. Korzystam, póki nie muszę brnąć za Strażnikiem w korytarzu naładowanym martwymi. Stąd się nie ruszam. Rano pójdę do najbliższej kawiarni i jak nigdy nic będę sączyć kawę. Wyspana i czysta. Odbije sobie poprzednią noc spędzoną w lesie. Nie wracam tam. Wybieram spokój i brak własnej łazienki w tej jemiole. Przyjechałam do Sionn poskładać się do kupy. W cywilu. Nie będę ani nikogo ratować, ani się nikim przejmować. Nie tutaj. Potrzebuję parę dni dla siebie. Świat może poczekać, okej?

- O-key - przeciągnął wyrazy przedrzeźniając ją. Najwidoczniej zrozumiał, że przekonywanie jej, że to nie jest zwykły sen nic nie da. - Jemiole? - złapał się słowa. - To nazwa pensjonatu?

Podszedł w kierunku mlecznej szyby, jednocześnie podnosząc z gruzowiska metalowy pręt.

- Ta... - odparła krótko będąc przekonana, że właściwie gada sama ze sobą. - Nie miałam sił, by poszukać czegoś sensowniejszego. Trudno, jakoś ujdzie.

Huw przytaknął, tak jej się zdawało, bo chwilę później podniósł pręt i robiąc nim szeroki zamach uderzył w szklaną ścianę. Metal odskoczył od powierzchni, nie zostawiając na niej nawet pęknięcia. Wydawało się, że dźwięk uderzenia powinien być głośniejszy, tymczasem przypominał on lekki szczęk.

Mężczyzna odrzucił pręt. Ten potoczył się z łoskotem po betonowej posadzce. Wyciągnął spod płaszcza broń. Wycelował prosto w głowę dziewczyny.

- Jeśli to sen - mówił spokojnym, rzeczowym tonem - to gdy pociągnę spust, obudzisz się w Sionn, w Jemiole.

- Pewnie na to by wyszło... - odpowiedziała lekko kiwając głową powoli osuwając po ścianie na grunt. Nie przejęła się giwerą w żaden sposób. Była naprawdę pewna, co do świadomego snu, a Huwa najwidoczniej musiała odbierać jako inkarnacja swojej podświadomości, co całkiem pasowało do chęci pojmowania ostatnich wydarzeń. - Rewelacyjnie nie jest... - dodała po chwili - ale tak, żebym chciała się zabić? - ważyła myśli ze sceptycznym podejściem do wspomnianego tematu.

Lwyd przesunął dłoń w bok i wycelował w szklaną taflę, w ten sposób, żeby ewentualny rykoszet nie zranił ich i pociągnął za spust.

Nastąpił rezonujący huk, pocisk uderzył w cel i natychmiast odbił się, ostatecznie grzęznąc w ścianie obok. Huw podszedł bliżej, aby sprawdzić efekt, lecz i tym razem nic się nie stało - równie dobrze mógłby użyć plastikowej kulki.

- Kurwa! - podniosła głos, gdzie nagłość wystrzału przewróciła ją na bok. Skulona i zakrywająca uszy nie wyglądała na niezadowoloną. - Co robisz?! Na cholerę chcesz mnie obudzić?

- Nie o to chodzi - odpowiedział chowając broń do kabury i rozglądając się wokół siebie. - Próbowałaś kiedyś latać? We śnie… Jak właściwie mam się do ciebie zwracać, panno bez imienia i nazwiska?

- Maddison? - rzuciła oczywistością po czym usiadła wyprostowana. - To Przecież wszystkiego próbowałam... Nie wiem, czy potrafię. To mój jedyny świadomy i tu nie jestem w stanie nic zrobić. Poza tym po co? Pierwszy raz tu jestem i zdecydowanie wolę tą ruinę od korytarza.

- Maddison… - powtórzył siadając obok niej i podnosząc coś z podłogi, coś co trzymał w zamkniętej dłoni, tak że tego nie widziała. - Ja w swoich snach często unoszę się w powietrzu, płynę nad swoim miastem. Nie tutaj - ogarnął ręką przestrzeń. - Bo to nie sen. Nie taki prawdziwy. To jakiegoś typu trans. Pytałaś co robię - złapał ją za rękę i zadrapał wierzch dłoni. Teraz zdała sobie sprawę, że to co trzymał w ręku to odłamek szkła jakich wiele leżało na zagraconej podłodze. - Sprawdzam granice.

- No do kurwy nędzy... - rzuciła pod nosem z poirytowaniem, lecz mimo wszystko nie szarpała się z detektywem.

Po chwili przeciął też skórę na swojej ręce. Z dłoni popłynęła mu strużka krwi, ale nie czuł bólu, raczej coś na rodzaj mrowienia. Przez chwilę on i Murphy po prostu spoglądali na ranę, jednak nic więcej się nie wydarzyło.

- To tak nie działa - usłyszeli nagle męski głos.

Obydwoje spojrzeli w kierunku wejścia. Detektyw schował odłamek szkła do kieszeni płaszcza. Nawet nie zauważyli kiedy pojawił się tam ktoś jeszcze. Stojący w progu mężczyzna był w średnim wieku. Miał dłuższe, zaczesane do tyłu włosy o żółtawym kolorze. Jego twarz była poważna i surowa, a rysy ostre jakby wykute dłutem. Nosił brudno-kremową szatę, trochę podobną do stroju, który zarówno Huw, jak i Murphy kojarzyli ze „strażnikami”.

- Nie macie władzy nad tym miejscem - rozłożył ręce, podchodząc bliżej. - Witajcie. Obawiam się, że nie mogę zdradzić swojego imienia. Wam też radziłbym mówić o sobie jak najmniej.

Huw wstał, otrzepał odruchowo płaszcz i przyjrzał się dokładnie nieznajomemu.

- Dlaczego? I gdzie jesteśmy?

- Możemy zostać usłyszani - blondyn wszedł między dwójkę. - Korytarz prowadzi do wielu miejsc. O tym wiem tylko tyle, że wygląda na dość zapomniane. Dlatego zaryzykowałem ściągnięcie was tutaj.

Przystanął w pół kroku, spojrzał w kierunku, z którego przyszedł i zaczął nasłuchiwać.

- Nie mamy wiele czasu, dlatego powiem wprost. To jeden z moich przyjaciół przesłał wam wiadomość, ale zrobił to na moje polecenie. Staramy się z wami skontaktować, przy czym musimy być bardzo ostrożni. Obawiam się, że każdy nasz ruch jest śledzony. A już szczególnie tutaj.

Huw skrzywił się jakby ugryzł kwaśną cytrynę.

- Mów! - warknął pocierając skronie.

- Zatem zadaj pytanie, na które mogę odpowiedzieć - odrzekł zagadkowo jasnowłosy.

- To TY nas tutaj ściągnąłeś - wysyczał przez zaciśnięte zęby dźgając go palcem w pierś, - więc mów po co, bo chyba nie po to, żeby zagrać w sto pytań do?

Tamten wzruszył ramionami, niczym w trakcie luźnej pogawędki. Nie dało się zignorować faktu, że jego zachowanie nosiło w sobie specyficzną lekkość, nawet jak na postać ze snu.

- Nie wolno wam dojść na koniec korytarza. Widziałem ludzi, którzy to zrobili i nie był to łatwy widok. Kiedy się obudzicie, prędzej czy później powinniście trafić na nasz symbol. Kierujcie się nim, bo być może jesteśmy w stanie wam pomóc. W mieście są także inni ludzie, których tu sprowadziliśmy. Na waszym miejscu porozmawiałbym z nimi. Oczywiście, nie chcę przekonywać was na siłę i pewnie to wszystko jest dla was dość szalone - spojrzał na milczącą dotychczas Murphy. - Obawiam się jednak, że najgorsze dopiero przed nami.

- Ale jak to, do cholery, przed nami? - odpowiedziała jakby wywołana wzrokiem. - Jakimi nami? Jaki symbol? To ty znasz Davida? Ale zaraz... - przystanęła na chwilę, by zrewidować myśli i sytuację, następnie potrząsnęła głową i wydała z siebie krótkie ogólne - ...co...?

Mężczyzna tylko się uśmiechnął. W niemalże ojcowskim geście położył dłoń na ramieniu Maddison.
- Spokojnie. Zdaję sobie sprawę, że to było wiele trudnych informacji naraz. Jestem tutaj już jakiś czas i mój sposób rozumowania może być dla was dziwny. Dlatego tak ważne jest, żeby spotkać się na żywo. Nie znam żadnego Davida, natomiast powiedziałem „nas”, bo także staliście się zwierzyną, bez względu na to czy w to uwierzycie lub nie.

- Dlaczego po prostu nie możesz powiedzieć gdzie się spotkamy, tylko bawisz się w jakieś podchody? - Z ust Huwa sączyła się słabo ukrywana irytacja.

Jego rozmówca z kolei cały czas zachowywał stoicki wręcz spokój.

- Wyobraź sobie to miejsce jako dobrze strzeżone terytorium wroga - omiótł dłonią pomieszczenie, choć zapewne nie chodziło o jeden konkretny pokój. - Nawet gdybyś założył obcy mundur i wszedł w nim na taki teren, nie zdradzałbyś swoich sekretów, prawda?

- Dobrze - Huw wyciągnął z kieszeni fajkę i przytrzymał ustnik w ustach. Uspokoił się. - Czy możemy świadomie wychodzić i wchodzić do tego… snu?

- Teraz? Na pewno nie. Można nauczyć się pewnych ingerencji, ale to długa droga.

Maddison była zdecydowanie zdystansowana do rozmowy. Nic dla niej nie trzymało się kupy, a nawet w niezmiennym śnie o korytarzu działy dziwne rzeczy. Była coraz bardziej zmieszana sytuacją i zamiast zwracać uwagę na na rozmawiających skupiała się na wszystkim innym. Do racjonalnego człowieka przychodzi z wyraźniejszym trudem fakt, że poważnie zaczęło mu odbijać.

- Kim są ONI i jaki mają cel? - detektyw nie wychodził ze swojej roli.

- Tego nie wiem.

- I…? - mężczyzna wyciągnął ustnik spomiędzy zębów i zakręcił nim spiralę, zachęcając rozmówcę, do dalszej wypowiedzi. - Nie wiecie kim są, jaki mają cel, tylko wiecie, że na nas polują… zdążyłem się zorientować… ale chcecie się spotkać w rzeczywistym świecie, bawiąc się w podchody, bo nas tutaj podsłuchują… - zniżył konspiracyjnie głos do szeptu - … żeby co? Czegoś nie zrozumiałem?

Usta mężczyzny ponownie się lekko rozciągnęły. Był to uśmiech człowieka, który wiele widział.
- Mam wrażenie, że możemy sobie pomóc. Nikt tutaj nie trafia przez przypadek, a my chcemy się dowiedzieć dlaczego. Jeśli to ci nie wystarcza, możesz radzić sobie na własną rękę.

- Wrażenie… - powtórzył niewyraźnie wkładając ustnik między zęby i najwidoczniej tracąc już zainteresowanie interlokutorem.

Detektyw obszedł stojącą dwójkę i zaczął uważnie się rozglądać po pomieszczeniu. Podszedł do kupki gruzu i przegrzebał go. Następnie podszedł do ściany w tym miejscu, gdzie wyglądała jak zamurowane przejście. Przejechał palcami po cegłach, po zaprawie między nimi. Wyglądało na solidnie ustawione. Zastanawiał się chwilę nad czymś lecz najwidoczniej zrezygnował. Wrócił na środek pomieszczenia i spojrzał w górę, na zwisające z sufitu kable.

- Mam was dość - nieco niepewnie oznajmiła podłamana Maddison. - Możecie zostawić mnie w spokoju i wyjść z mojego snu? - nieznajomy chciał odpowiedzieć, ale kobieta kontynuowała. - Nie potrzebuję w tej chwili was widzieć, ani słyszeć. Ani was, ani żadnych szmerów. Niczego. Niczego nie potrzebuję... Tylko chwili spokoju... - dodała robiąc się nerwowa.

Mężczyzna spojrzał na Maddison, to znów ku wejściu do pomieszczenia. Pierwszy raz wyglądał na wytrąconego z równowagi.

- Szmery? - zapytał. - Co dokładnie słyszałaś?

Detektyw przysłuchując się ciągle ich rozmowie sięgnął ręką i złapał zwisające kable. Zmrużył oczy i pociągnął z całej siły. Tynk sypnął mu na głowę w asyście dużej ilości pyłu. Huw odsłonił dalszą część przewodów, które biegły bez żadnego wzorca i w przypadkowych kierunkach.

- Nic dokładnie nie słyszałam - odpyskowała spoglądając spode łba na złotowłosego - Może sam mi powiesz, skoro taki wtajemniczony jesteś, co? Mam dość, do cholery...

- Rozumiem - odpowiedział tylko tamten i spojrzał na detektywa.

Huw otrzepał głowę i płaszcz z tynku. Splunął parę razy i ponownie podszedł do dyskutującej dwójki.

- I co teraz? - zwrócił się do mężczyzny. - Twierdzisz, że nas tutaj ściągnąłeś, więc CO TERAZ?

Blondyn jakby go nie słuchał. Przekręcił parę razy głowę i wreszcie spojrzał w kierunku, z którego przybył.

- Musimy stąd iść - podniósł do góry palec w geście skupienia.

Maddison nie musiała niczego nasłuchiwać. Już od jakiegoś czasu dochodziły ją osobliwe dźwięki, a teraz słyszał je również Huw. Zdawały się dochodzić z różnych kierunków.
Mężczyzna wyszedł na korytarz i spojrzał w jego głąb. Przez chwilę podejmował jakąś decyzję, wreszcie założył kaptur i spojrzał na pozostałych.

- Słuchajcie mnie uważnie. Pójdę w tym kierunku - wskazał przed siebie. - Wy idźcie w drugą stronę. Cokolwiek będzie się działo, nie patrzcie do tyłu - ruszył przed siebie, nie czekając na reakcję.

Opuszczenie miejsca, albo i nawet opuszczenie miejsca z efektem obudzenia się, było dla Maddison czymś, co mocno zgrywało się z jej obecnym stanem nerwów. Nie trzeba było mówić jej dwa razy. Energicznie powstała z gruzu i ruszyła prosto do korytarza. Jej kroki wzbudziły nieco sadzy, a płaszcz od niej pomazany jasnymi śladami. W drodze przejęła się tylko otrzepaniem dłoni o spodnie. Zasadę nie oglądania się za siebie wzięła całkiem na poważnie, nie tylko z uwagi na sugestię złotowłosego. Sytuacja robiła się na tyle zabawna, że ze świata realnego uciekła do snu, od którego również chciała uciec. Detektyw również oberwał podobnym olaniem jak blondyn. Cóż, gdy robiło się źle, Maddison ratowała siebie i również do swojej osoby ograniczała uwagę.

Detektyw zawahał się przez chwilę. Nieznajomy irytował go. Rozważał kilka opcji, w końcu jednak ruszył za dziewczyną.


 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 21-06-2020 o 17:10.
Proxy jest offline  
Stary 23-05-2020, 01:30   #39
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
- O rany, ale się zasiedziałyśmy. Dobrze, że wzięłam płaszcz - powiedziała Wendy do swojej towarzyszki, zapinając elegancki płaszcz. - Swoją drogą, ten Matt to całkiem niezłe ciacho. Zdecydowanie znalazłam swoją ulubioną kawiarnię - dodała wesoło, kiedy była już gotowa do dalszej wycieczki.

Wendy zastanowiła się chwilę, gdzie powinny skierować swoje kroki. Wspomniała wszystkie miejsca, o których mówiła Isla. Galeria handlowa niestety odpadała, tak samo niedzielny targ. Jezioro ukryte w lesie nie jawiło się jako odpowiednie miejsce do zwiedzania w szpilkach. Ostatecznie Wendy zaproponowała, by Isla pokazała jej ratusz i okolice. Nie była może jakoś szczególnie zaciekawiona historycznym budynkiem, ale potrzebowała spaceru i chciała poznać trochę okolicę. Poza tym wciąż intrygowała ją ta rana na ręce Vampirelli.

- Wybacz, ale nie umknęło to mojej uwadze. Co ci się stało w rękę? Nie wygląda poważnie, ale zdecydowanie powinien to zobaczyć specjalista. - Ton głosu Wendy nie wskazywał na niegrzeczną wścibskość, a bardziej na zatroskanie.

Przez chwilę Isla wyglądała na zaskoczoną, ale szybko odzyskała właściwy sobie rezon.
- Oh, to drobnostka. Sprzątałam strych i przewróciła się na mnie drabina. Doceniam troskę, ale naprawdę nic mi nie będzie.

Wendy skinęła głową. Postanowiła nie drążyć dalej tego tematu, bo uznała, że w zasadzie jest on już skończony. Nie miała powodów, by nie wierzyć w historię Isli, więc po prostu przyjęła ją do wiadomości. Kobiety ruszyły więc w drogę. W pewnym momencie Wendy wyciągnęła coś ze swojej torebki. Był to ten tajemniczy list, przez który wzięła kilka dni urlopu i przyleciała aż do Sionn. Adams nie była do końca pewna czy powinna podzielić się z Islą tą opowieścią. Nie dlatego, że jej nie ufała. Po prostu mogła uznać ją za wariatkę. Czy miała jednak jakieś inne wyjście? W tym mieście była to jedyna osoba, którą znała. Wydawała się wiedzieć to i owo. Może nie był to taki najgorszy pomysł?

- Pewnie uznasz mnie za szaloną, ale… - Wendy pokazała Vampirelli treść listu oraz pokrótce opowiedziała o dziwnych snach, które ją nękają. Nie była pewna na co liczyła, ale musiała w końcu komuś się wygadać.
Isla wysłuchała kobiety ze skupieniem na twarzy. Jak zwykle trudno było odgadnąć co tak naprawdę myśli. Tym bardziej, że sytuacji nie sposób było opisać tak, aby brzmiała racjonalnie. Jeszcze chwilę po całej relacji Mitchell nadal milczała, jakby mierzyła w myślach poczytalność Wendy.

- Mówiłaś, że jesteś stewardessą. A co jeśli ten korytarz to wnętrze samolotu? Według mnie twoja głowa daje ci znak, że potrzebujesz odpoczynku.
Mitchell wyjęła paczkę z cygaretkami i poczęstowała koleżankę. Potem sama zapaliła wąski papieros, który wydzielał mocny zapach wanilii.

- Na pewno nikomu o tym nie mówiłaś? Wybacz, ale to po prostu niemożliwe, żeby ktoś odgadł twoje myśli i wysłał ci tę wiadomość. Na moje to możesz mieć cichego wielbiciela. Wiesz, leciało z tobą wielu facetów i to naturalne, że komuś wpadłaś w oko. Może to nawet Matt? - pozwoliła sobie na zdawkowany śmiech. - Nie mam pojęcia skąd miałby o tym wszystkim wiedzieć, ale wiesz co… jak nie wierzę w los, przeznaczenie i tak dalej, to może jednak jest jakiś znak. Bez względu na to, w jaki sposób tu trafiłaś, pora odpocząć kilka dni. Jeśli ktoś zacznie cię nagabywać, wal do mnie, a gdyby sprawa zrobiła się poważna, idź na policję. Prawdopodobnie jednak nic nie zdarzy, a ty będziesz miała małe wakacje - zaciągnęła się i spojrzała na Adams.

Wendy skinęła głową, przyznając Isli rację, ale nie odpowiedziała nic. Właściwie nie wiedziała, co mogła odpowiedzieć. Na pewno dobrze się czuła z tym, że w końcu komuś się z tego zwierzyła. Całkowicie ciężaru się nie pozbyła, ale było jej odrobinę lżej.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 23-05-2020, 18:56   #40
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Robin od razu rozpoznała kobiety. Dyrektorka i nowa przybyszka.

Opcja uniemożliwienia spotkania była już nieaktualna, jak się szybko zorientowała. Nie planowała jednak odpuszczać. Pozwoliła Foxy, a nawet zachęciła ja do obwąchiwania okolicznych trawników. Zaczęła zachowywać się jak zwykła właścicielka psa wyprowadzająca pupila na wieczorny spacer.
Pod tym przykryciem była niewidoczna. Tak w każdym razie się jej wydawała. Podążała powali za kobietami, raz zmniejszając, raz zwiększając dystans, zależności od tego, czy Foxy rwała do przodu, czy zatrzymywała się, aby obwąchać kolejny skrawek zieleni. Pozwoliła psu decydować o jego aktywności.
Sama nasłuchiwała uważnie, starając się wychwycić choćby fragmenty rozmowy kobiet.

Po pewnym czasie ściągnęła delikatnie smycz Foxy. Był to sygnał zakończenia swobodnej eksploracji, Pies wbił spojrzenie w twarz kobiety.
Robin puściła koniec linki, która spadła teraz na ziemię. Wskazała psu kobiety.
- Idź. – powiedziała. – Przywitaj się. Hop!
Pies skoczył do przodu, wpadając na kobiety, Kręcił się wokół ich nóg, trącał nosem, skakał, zostawiając ślady łap na ubraniach.
- Och, najmocniej przepraszam! – Robin podbiegła do kobiet. – Niedobra Foxy! Uspokój się natychmiast! Co za niedobra dziewczynka! Przynosisz pani wstyd – narzekała, starając się złapać koniec linki. – Wyrwała mi się, zwykle tak nie reaguje... to taka sympatyczna psina. Przepraszam najmocniej.
Foxy skakała radośnie wokół kobiet. Komenda „Koniec” ciągle nie padała. Isli sytuacja nie wydawała się specjalnie przeszkadzać. Raz nawet poklepała suczkę po głowie, cały czas jednak pilnując, aby zwierzę nie zabrudziło jej ubrania.

- Proszę zabrać tego psa, zanim pobrudzi mój płaszcz! - rzuciła z oburzeniem Wendy, starając się cofnąć przed natrętnym zwierzakiem. Nie była przeciwniczką czworonogów, póki trzymały się z daleka od jej perfekcyjnych i drogich ubrań. - Halo! Czy pani jest głucha?! Proszę natychmiast zabrać tego psa - powtórzyła Adams tonem nielubiącym sprzeciwu. Oczywiście, tak naprawdę nie mogła wiele wskórać, nie zamierzała krzywdzić zwierzęcia, więc też większej karty przetargowej nie miała. Co jedynie fakt, że właścicielka musiała się liczyć z jej nieprzychylną opinią.
- Jeszcze raz przepraszam… - mitygowała się Robin. – No już , moja śliczna, koniec! Bądź dobrą dziewczynką. - Przycisnęła butem linkę do ziemi, pies poczuł napięcie i natychmiast przywarował. - Świetnie. W końcu. – pochwaliła Robin a potem odwróciła się do kobiet, przywołując na twarz wyraz głębokiego zakłopotania. – Na prawdę nie wiem, co jej strzeliło do łebka… Chyba wpływ tutejszej atmosfery, zwykle jest taka poukładana. A tutaj .. coś wisi w powietrzu, czujecie to panie?
Kobieta w czerni zarzuciła głowę do góry i lekko pociągnęła nosem.

- Chyba po prostu zbiera się na deszcz, tutaj w górach wszystko pachnie inaczej. Podejrzewam, że psy również to wyczuwają.
- Przepraszam, nie przedstawiłam się – Robin Carmichell.
– behawiorystka wyciągnęła dłoń. – Oczywiście, pokryje koszty prania…
- Isla Mitchell, cóż za zbieżność nazwisk
- uśmiechnęła się tamta. - Ma pani ładnego psa, a co do prania, proszę się nie przejmować. To tylko ciuchy.

Jej towarzyszka zdawała się jednak sądzić inaczej. Wendy otrzepała swój płaszcz ze śladów psich łap. Na szczęście nie było to nic, czego nie dało się pozbyć - w przeciwieństwie do pierwszego wrażenia, jakie wywarła na niej właścicielka nieusłuchanego czworonoga.
- Dziękuję, obejdzie się - odparła chłodno Wendy, rzuciła przelotne spojrzenie na Islę i potem z powrotem utkwiła wzrok w Robin. - Wendy Adams, choć jest to wątpliwa przyjemność.
Wendy była bardziej nieuprzejma niż tego chciała, jednak atak psa na jej płaszcz wyprowadził ją z równowagi. Nie lubiła, kiedy coś szło nie po jej myśli i nie tak jak sobie zaplanowała.
- Isla, idziemy dalej? Proszę wybaczyć - zwróciła się do Robin - ale jesteśmy trochę zajęte.

Dyrektorka szkoły spojrzała na Robin w dość nieodgadniony sposób. W jej wzroku była ciekawość, ale i pewna przenikliwość. Nie ulegało wątpliwości, że chciała jeszcze uciąć krótką pogawędkę, ale równocześnie była zobowiązana wobec koleżanki. Dopiero kilka sekund później ponownie zwróciła się do Wendy.
- Jasne, idziemy - odpowiedziała wreszcie.

Robin jednak nie odpuszczała.
- Nie chciałabym się narzucać.. Ale wiem, jak ciężko pozbyć się błota z wełny. Pozwoli pani? Mam specjalny środek… Potrzebuję 10 minut, nie więcej.
Wendy nie ukrywała swojego zaskoczenia i rozdrażnienia. Zdecydowanie zaczęła uważać Robin za natrętną wariatkę. Czego ona mogła chcieć? Pieniędzy? Nie wyglądała na potrzebującą ani bezdomną, chociaż pozory mogły mylić.
- Nie, nie trzeba. Naprawdę musimy już iść - odparła zniecierpliwiona Adams, która zaczynała powoli obawiać się o własne bezpieczeństwo. Różne scenariusze zaczęły przychodzić jej do głowy. Odwróciła się, chwyciła Islę pod ramię i ruszyła w jakimkolwiek kierunku, byleby dalej od Carmichell.
[i]- Rozumiem, oczywiście . Gdyby jednak były jakieś szkody, bardzo proszę o kontakt. Ważne jest, aby zadośćuczyniać.
Podała kobietom swoje wizytówki
Robin Carmichell, behawiorystka
603 236 777


- Do widzenia.

Nie czekając, aż odejdą , Robin odwróciła się i zaczęła iść w stronę swojego pensjonatu. Nocny spacer nie był przyjemny, behawiorysta odczuwała już znużenie po całym dniu Uświadomiła sobie, że jest przeraźliwe głodna – przegapiła chyba lunch. Coś dziwnego wisiało w powietrzu w tym mieście, była teraz tego pewna i nie chodziło wcale o wilgoć. Przypomniała sobie dziwną postać na szczycie domu – podeszła nawet jeszcze raz w to miejsce (lub w inne miejsce, które wydawało się jej tamtym miejscem) , ale nic nie zobaczyła.

Iść gdzieś na kolację, czy kupić kanapkę na wynos i zjeść w pokoju? Rozważyła szybko różne opcje i uznała, że wróci do pensjonatu – nie miała już siły szukać kolejnej restauracji przyjaznej zwierzętom. Poza tym, Foxy należała się kolacja. Nic lubiła karmić psa byle czym, w domu sama jej gotowała, ale na czas wyjazdów miała przygotowana pełnowartościowa karmę.

Ruszyły z w stronę pensjonatu, Robin zebrała strzępy informacji, które udało się jej wynieść z rozmowy kobiet:
Wendy Adams, stewardesa, przyjezdna. Ktoś przysłał jej wiadomość (czyżby chodziło o przyjazd do Sionn? czy to taka sama – podobna – wiadomość do tej, którą ona dostała?), kobieta miała przekonanie, ze ktoś „odgadł jej myśli” (w jakiej sprawie? Korytarz? Sen?). Musi „odpocząć” (czy coś się zdarzyło, jest po prostu zmęczona, czy w taki sposób Isla , chciała zwrócić uwagę na to, ze tamta plecie jakieś brednie ? W końcu tekst o tym, że ktoś odgaduje myśli wygląda jak tekst osoby niespełna rozumu. No, lub na skraju załamania). Prawdopodobnie zostanie w Sionn kilka dni. (Ustalić, gdzie się zatrzyma). „Bez względu na to, w jaki sposób tu trafiłaś” (czy chodziło o to, ze Wendy nie wie, jak się tu dostała – amnezja? – czy raczej o powód przyjazdu? Ta wiadomość? ).
Robin zapamiętała też, że Isla ma zranioną dłoń, ale nie chce przyznać, jak do tego doszło, ściemniając coś o drabinie.

Powinna była zapisać swoje przemyślenia… Przyśpieszyło, robiło się naprawdę późno, a ona był zmęczona. Jeśli planują stratować warto złapać trochę snu.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172