Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2020, 15:17   #205
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Czas: 1940.IV.12; pt; popołudnie; godz. 16:50
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: mostek, jasno, ciepło, sucho, bujanie fal na zewnątrz śnieżyca



Noémie Faucher (kpt. D.Perry); George Woods (por. M.Finney); Birgit



Na mostku sytuacja nie zmieniła się. Dalej było słychać i widać nerwową atmosferę kryzysu i panował zoganizowany chaos. Ale jednak atmosfera wydawała się inna. Jakby walka nadal trwała ale nastąpił jakiś przełom. I to chyba po myśli aliantów. Tak było gdy kapitan Perry dotarła tam na czele swojej grupki. A reszta grupki zaraz po niej.

Od ładowni szło się łatwiej. Chociaż przechyły jednostki jakby się wzmogły. Ale na korytarzach i schodach było światło. Więc poruszało się znacznie łatwiej niż przy samym świetle latarek i to jednej na parę czy triplet osób. Wbrew obawom na żadnych Niemców się nie natknęli. Ani poniżej kadłuba ani powyżej, w tych ogrzanych rejonach centralnej nadbudówki frachtowca. Słyszeli jednak przytłumione odgłosy wystrzałów jakie niosły się gdzieś rurami i korytarzami. Ale strzelanina rwała się. Kilka strzałów i dłuższa chwila ciszy. Zresztą gdy pokaleczona grupa dotarła do dolnych rejonów nadbudówki to mogli już zwyczajnie na tyle oddalić się od walczących, że strzałów nie było słychać.

Pokiereszowana grupa w brytyjskich mundurach i jeszcze bardziej pokiereszowana kobieta w cywilnym ubraniu pięli się z mozołem po tych niezbyt stabilnych schodach. Widocznie stan morza stał się mniej stabilny niż do tej pory. Po drodze na wyższe kondygnacje mijali przedział z kabinami pasażerskimi gdzie wcześniej mieli swoje kwatery niemieccy pasażerowie a od początku tego rejsu niemieccy oficerowie i specjaliści. Trochę wcześniej był ten poziom z lazaretem. A mostek był na samym szczycie nadbudówki więc dotarli tam na samym końcu.

- Panie poruczniku, odzyskaliśmy trójkę. - padł meldunek od jednego z marynarzy przy aparaturze akurat jak grupka kapitan Perry wchodziła na mostek. Głos wydawał się być pełen satysfakcji z tego powodu jakby odzyskanie tej trójki było po ich myśli. Porucznik podziękował mu za meldunek skinieniem głowy.

- Ah pani kapitan. Dobrze, że pani jest. Odezwał się do nas porucznik Perry. Chciałby wiedzieć czy będzie jeszcze potrzebny. Pogoda się pogarsza i stan morza się wzmaga. Obawia się stracić maszynę jeśli będzie czekał zbyt długo. Może pani z nim porozmawiać osobiście. - porucznik Abbott przywitał się z panią kapitan jak tylko weszła gdy widocznie przekazywał wiadomość od załogi Sunderlanda jakim trójka agentów przyleciała tutaj rano. Wskazał na drzwi do kabiny radiowej z jakiej już wcześniej korzystali agenci by skontaktować się z załogą lekkiego krążownika. Na zewnątrz, za oknami zrobiło się ponura, woda miała barwę zielonkawo - szarego czegoś, chmury wisiały chyba jeszcze niżej a do tego zaczął padać śnieg. Całość wyglądała odpychająco. Widocznie w tej prognozie pogody nie pomylili się tym razem i zbliżało się załamanie pogody.

Po drodze na mostek, Noémie mogła zdać się na dwóch towarzyszących jej Royal Marines którzy szli o dwa kroki przed nią, otwierali rygle drzwi i ogólnie robili za czujkę całej grupy by uporządkować sobie w głowie chaotyczne obrazy z ładowni. Pobrać próbkę krwi z konstruktu. Dobre sobie. Wydawało się to z pozoru banalnie proste. Ot zmazać chusteczką trochę tej gęstej wydzieliny ze stwora i zabrać ze sobą. Ale nic nie było takie proste z tym cholernym stworem. Nawet jak już chyba nie żył.

Ledwo zbliżyła się na pare kroków i uderzyła ją fala mdłości. Skronie zaczęły pulsować jakby momentalnie dostała gwałtownej migreny. I jedyna latarka na ich trójkę zaczęła migać i szwankować. Musiala ją przekazać towarzyszącemu jej marynarzowi by oświetlał jej teren wokół truchła. Gdy sama się nachyliła nad tym truchłem do tej migreny doszła fala mdłości. Miała wrażenie jakby od jakiegoś smrodu żołądek podszedł jej do gardła. Chociaż fizycznie, nozdrzami żadnego specjalnego zapachu nie czuła. Ot stalowy zapach metalu, smarów i olejów a przede wszystkim tej wychłodzonej wilgoci. Niby nic specjalnego. A wytrzymanie nawet paru chwil potrzebnych na pobranie tej próbki i badanie było naprawdę trudne. A przecież stwór po prostu leżał chyba załatwiony brytyjskimi kulami. Nie skakał, nie szarpał, nie atakował.

Gdy dotknęła truchło dłonią złapała kontakt. Zadziałały jej unikalne talenty medium. Pojawiły się obrazy. Poszatkowane, chaotyczne, niezbyt wyraźne. Do tego z nietypowej dla dwunoga psiej perspektywy. W ruchu. Do tego w jakimś kubistycznym zestawieniu barw. Więc trudno było się połapać o co w tych obrazach chodzi.

Chociaż nie. Motyw polowania był dość wyraźny. Ktoś uciekał. Chyba jakiś mężczyzna. Wśród czerni obrazu pojawiła się pulsująca czerwienią sylwetka. Widziana od tyłu. Jak biegnie ale odwraca głowę w stronę posokowca. Z uciekającej sylwetki buchał jakby dym czy mgiełka. Jak ogon komety za głowicą komety. I nienasycony, trawiący głód, łaknienie które zaraz miało być zaspokojone. Kolejny. Tym razem tuż nad brzuchem jakiegoś człowieka. Prawie czuła parujący zapach z rozrywanych trzewi, smak rozszarpywanego mięsa, rozbryzgi posoki i upojenie, wręcz ekstazę z tego powodu. Kolejny. Dziwne uczucie. Jakby straty i rozrywania się na kawałki. Potrzeba ucieczki i ukrycia się. Ledwo widoczne czerwone sylwetki gdzieś wyżej. I szalony, niesamowity pęd, slalom chyba pomiędzy jakimiś kontenerami, pakami czy ciężarówkami. Kolejny. Więzienie. Klatka. Bezsilna wściekłość. Ludzkie sylwetki. Tam na zewnątrz. Tak blisko. A tak daleko. Tuż za grubymi, żarzącymi się pręgami pudła w jakim przebywało. Pręty mieniły się jak neony. Złym, niebezpiecznym światłem. Były w każdej ścianie więc nie można było wydostać się na zewnątrz.

Marynarze jacy jej towarzyszyli w ładowni też zdradzali oznaki słabości gdy wlekli stwora po podłodze do ciężarówki z klatką. Jeden w końcu nawet puścił pawia. Ale jakoś dali radę go zawlec do ciężarówki, na pakę a potem jeszcze wrzucić do klatki. Nie znaleźli żadnej kłódki. Więc zamknęli drzwi klatki wiążąc ją taśmą parcianą. Wydawało się, że to coś zdechło. Ale było tak odmienne od czegokolwiek z czym zetknęli się wcześniej, że nie można było być tego pewnym. Gdy cała trójka wróciła do galeryjki i reszty obsady chyba wszyscy odetchnęli z ulgą. Mdłości i słabości ustąpiły. Chociaż pani kapitan jeszcze większość drogi na mostek szła zamyślona gdy próbowała sobie w głowie jakoś uporządkować te chaotyczne obrazy ze swoich wizji. A po wydaniu rozkazów zostawili za sobą pustą, zimną i ciemną ładownię by ruszyć ku wyższym piętrom.

Pragmatyczny George miał zmartwienia innego rodzaju. Jak tylko wszyscy żywi opuścili to pobojowisko w ładowni zostawiając za sobą tylko ciemność i trupy to szedł kawałek schodów czy korytarza za pierwszą trójką. Tamci przynajmniej zostawiali za sobą otwarte drzwi to z tym chociaż było łatwiej. Nie był już młodzikiem. A wcześniejsze starcie ze stworem w ciemnym magazynie i świeży postrzał nie bardzo ułatwiały… Właściwie to nic nie ułatwiały. A nawet na odwrót. Zwłaszcza chodzenie i to chodzenie po schodach. A dojście na mostek to było jednak męczące wyzwanie bo w końcu trzeba było wejść na szczyt kilku piętrowej kamienicy ze stali jaką była nadbudówka. Do tego jeszcze niekoniecznie stabilnej z powodów przechyłów jednostki. I to raczej mocniejszych niż tych gdy poprzednio schodził tymi schodami na dół. A jednak mimo ran i wieku to raczej nie należał do tych najbardziej poszkodowanych a to właśnie na jego głowę spadło zadbanie o najbardziej rannych.

Do pomocy miał Slatera i jednego z dwóch marynarzy jakich spotkali już w ładowni gdy ci uciekali przed ścigającymi ich Niemcami. Reszta w tym bosman Robinson i ta schwytania Niemka byli w gorszym stanie. Wlekli się z trudem po tych schodach i korytarzach. Ale jakoś szli podtrzymywani przez ściany, poręcze i tych nieco mniej pokiereszowanych. Brytyjczyk boleśnie zdawał sobie sprawę, że są w ciężkiej sytuacji. Nawet jeden wrogi strzelec mógł im mocno dopiec. W końcu każde z mijanych drzwi, krzyżówek czy załomów korytarza mogły nagle zaowocować niemieckim napastnikiem. Pół biedy jakby trafił na pierwszą trójkę. Tam szła Faucher i dwóch całych marines z karabinami i bagnetami. Gorzej jakby atak przyszedł z flanki czy z tyłu i zaatakowana zostałaby jego grupka. No ale na to właściwie nie mieli wpływu. Mogli człapać się dalej, po kolejnych piętrach, schodach i korytarzach. Dobrze, że już oświetlonych porządnie i do tego ogrzanych. Ale wbrew jego obawom dotarli nieniepokojeni przez nikogo aż na sam szczyt tej stalowej kamienicy.

Birgit szła po schodach i korytarza z trudem. Dokuczały jej wcześniej odniesione rany od granatu - pułapki jak i noga jaką dorwał konstrukt. I szarpał jakby chciał ją oderwać od reszty ciała. Nie do końca była pewna co się stało z tym wytworem tajnych eksperymentów spaczinżynierii. Ale chyba Anglikom udało się go jakoś wyłączyć z akcji. Bo widziała jak dwóch żołnierzy wlecze jego ciało po podłodze ładowni.

A potem po krótkiej naradzie Brytyjczyków wszyscy ruszyli w górę. W stronę lazaretu, kabin mieszkalnych i mostku. Jeden z marynarzy pomagał jej całą drogę pozwalając oprzeć się na swoim ramieniu by mogła oszczędzać tą zranioną nogę. - Pomogę ci. Oprzyj się na mnie. - powiedział na samym początku gdy zbierali się do drogi. Przynajmniej była przytomna i słuch jej chyba już wrócił do normy. Chociaż do słuchania niewiele było. Trafiła do grupki ciężej rannych zarządzanej przez tego starszego oficera. Ta pani kapitan z dwoma marynarzami szli trochę przed nimi. Na oko grupka była podobnie liczna jak wtedy gdy schodzili do ładowni. Zostawili za plecami mroki zimnej i znów cichej i bezludnej ładowni. Strona brytyjska zdawała się być zwycięska w starciu o tą ładownię. Ale cena zwycięstwa była wysoka bo wyglądali jakby ktoś całej grupce przetrącił kręgosłup. Teraz przedstawiali sobą żałosny widok. Brudni, zakrwawieni, jęczący i powłóczący poranionymi kulasami. Może dlatego zbyt wiele rozmów nie było. Gdyby ich teraz widział Theiss i jemu podobni pewnie miałby niezłe używanie o podludziach, rasie panów, triumfie woli i takie tam.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline