Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2020, 04:54   #164
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GhMzFv_1tmU[/MEDIA]

Rude Boy potrafił nieźle zamieszać i zawsze pozostawiał po sobie zamieszanie i aurę palanta, a z drugiej strony nie dało się go nie lubić. Szczególnie gdy obserwowało się jak odchodzi do fury, w tej skórzanej skorupie i macha nonszalancką ręką do najwierniejszych fanek. Cholernik miał w sobie coś, przez co szło stracić głowę i rozsądek, Lamia była tu idealnym przykładem.
- Ciekawe jak jego syn ma na imię… - rzuciła ściszonym głosem, nie mogąc oderwać oczu od czarnowłosej sylwetki.
Dopiero po odejściu punka zyskała panowanie nad sobą na tyle, aby móc dyskretnie odetchnąć dyskretnie. Nie rozumiała jakim cudem zachowywała się niczym tracąca głowę małolata… a przecież miała kogoś, na kim jej zależało i jeszcze widzieli się parę godzin wcześniej. Tęskniła za nim, bała się o niego i wyczekiwała niecierpliwie do piątku… a tu przyszedł jeden palant przez co sierżant musiała co rusz przypominać sobie czyją suką aktualnie jest.
- Spoko, coś wymyślimy - mruknęła, gdy Eve zapytała ją o opłaty dla aktorów.

Patrząc jak mężczyzna wsiada do fury, wnętrzności Mazzi przez krótką chwilę ścięły się w bryły lodu. A co jeśli ona też byłaby w ciąży? Przecież ostatnie dwa tygodnie nie dało się znaleźć dnia, aby nie miała w sobie resztek tego, czy tamtego faceta od Daniela zaczynając, na kapitanie Boltów kończąc. Po drodze znalazł się też oczywiście RB…

Niespełniona, dziwna tęsknota szarpnęła sercem wojennej kaleki, zmuszając aby zamilkła na parę minut. Jak zareagowałby Steve, gdy pewnego dnia przyjechała do jego jednostki z podobnie wesołą nowiną? Przypomniała też sobie radość w głosie dziecka podporucznika z jednostki Willy. Potrząsnęła głową ostro, sięgając po papierosa.

- Tak skarbie, mam dla ciebie scenariusz - zaśmiała się do Jamie, puszczając jej zalotne oczko i zerknęła resztę dziewczyn - Tak… jakoś tak wyszło, że będziemy mieszkać u Eve… i fakt, trzeba będzie tam najpierw posprzątać. Talonów nie zaproponujemy - łypnęła na Di - Za to tanie wino i żarcie będą zawsze. A także gdzie siadać - niby przypadkiem potrała swój policzek palcem wskazującym, aby na koniec zaśmiać się do Val. - Chciałyśmy złapać Tygryska zanim go gdzieś wywalą w teren… dlatego tak rano musiałyśmy jechać. Z tego niedospania zapomnieliśmy o kamerach - parsknęła, przewracając oczami - Oj mieli w cieciówce co oglądać.

- No i mnie to urządza. To na kiedy się umawiamy? - Diane odpowiedziała pół żartem pół serio ale odpowiedź Lamii widocznie ją satysfakcjonowała.

- Ojej to cudownie! Tak bym chciała z wami zagrać jeszcze coś! I tylko z dziewczynami?Cudownie! - Jamie też wyglądała na ucieszoną, że pani reżyser jednak nie żartowała i ma dla niej rolę w nowej produkcji. No to nieśmiało tylko jeszcze zapraszała do siebie do domu, do lodziarni na darmowe lody i czekała z niecierpliwością na początek tej nowej produkcji.

- A na wizytowanie waszego zaplecza też zapraszasz? - Eve zapytała niewinnie patrząc filuternie na lodziarę skoro wydawała się taka przystępna i chętna do współpracy.

- Naturalnie! - Jamie roześmiała się rozbawiona tak samo jak reszta towarzystwa.

- Ojej ale z was aparatki. - Val też była rozbawiona tą rozmową tak samo jak o niesamowitych przygodach reżyserskiej trójki w koszarach dzisiejszego poranka. A nieco wcześniej zdradziła imię syna RB o którym mówił Tim. Timmy. Chudy Timmy albo jak go często ojciec nazywał, Chudy. Bo faktycznie był drobniutkim chłopcem. Kelnerka kilka razy go widziała w “41” ale niezbyt często.

- Ciekawe czy Steve ma jakieś nieoznakowane, tajne dzieci gdzieś na boku - Mazzi patrzyła w niebo, robiąc zamyśloną minę. - Trzeba będzie spić Dona w niedzielę i powyciągać z niego potrzebne info. Pewnie przy okazji sprzeda nam masę bzdur, bo wiadomo - zerknęła rozbawiona na fotograf - Tak naprawde lecimy na niego, nie na Tygryska. Poza tym w niedzielę ustalimy co i jak, ok? - powiedziała do reszty dziewczyn - Standardowo, w Honolulu.

- No tak. Przecież wszystkie lecimy na niego. - Eve ironicznie pokiwała głową gdy zacytowała to co Don sam często powtarzał przy ostatnich spotkaniach.

- O tak, zwłaszcza jakby jego o to zapytać. - Diane zrobiła podobną minę i też pokiwała głową widocznie podobnie widzą sprawę.

- Ale nie gadajcie. Jest całkiem niezły. Mi się z nim podobało. - Val pozwoliła sobie na nieśmiałe wyrażenie nieco innej opini o paramedyku specjalsów.

- Wiesz co Lamia? Ja przyjedzie Karen musimy ją zapytać o Dona. Zobaczymy czy ona na niego leci. - zaśmiała się fotograf gdy wpadła na pomysł jak zweryfikować słowa bruneta z paczki Krótkiego.

Saper zaśmiała się, pociągając fajka i rechocząc w najlepsze. O tak, w kwestii medyka Boltów, istniało jedno jedyne rozwiązanie, odnośnie pociągu kobiet do niego. Coś jak aura RB, tylko punk akurat rzeczywiście tak działał na kobiety.

- Mam lepszy pomysł - zabujała brwiami do blondi - Spytamy Denise co o nim sądzi, będzie neutralnym arbitrem. - w tym momencie wyglądała niczym wcielenie szczęścia - Dobrze pójdzie Willy też go zobaczy i oceni. Pewnie też przeleci, i dobrze. No zna się chłopak na robocie. Pierdolony Cherubinek. - parsknęła, popierając Val - Zdolny, czuły, zabawny, świetnie wygląda, dobrze się rucha i nie trzeba mu prać skarpetek. Czego chcieć więcej? - pstryknęła dopalonym papierosem gdzieś w bok - Cholera, weźcie… was przedymał RB, macie łatwiej. Tak gadacie o tym cwaniaczku, że narobiłyście mi ochoty na kanapkę z Boltów!

- A kto to jest Denise? - zapytała zaciekawiona Val gdy już wszystkie uspokoiły się po wybuchu śmiechu na żartobliwą uwagę pani reżyser.

- A na taką kanapkę też bym miała ochotę. - Jamie zgodziła się, że preferencje Lamii są jej dobrze znane i zrozumiałe. Ale gdy dziewczyny obdarzyły ją nieco zaskoczonymi spojrzeniami na to danie serwowane z męską przewagą liczebną w jak najbardziej bezpośrednich kontaktach lodziara szybko się zmitygował. - Znaczy z dziewczynami oczywiście! - dorzuciła tak szybko co wesoło.

- Wiemy Jamie, wiemy - Mazzi uśmiechnęła się i parsknęła, zanim nie odwróciła się do dredziary - Wyrwałam taka jedną laskę w jednostce mojej znajomej kiedy polazłam tam jej szukać. Taka mała, urocza Azjatka, zobaczycie w niedzielę. Dała się zaprosić na drina do Honolulu. Muszę wziąć jej skołowac kostium - zadumała się, zakładając ramiona na piersi i spojrzała na popękany sufit - Chyba że jej oddam swój, ale wtedy chyba nie mogłabym wychodzić z wody. Wiecie, żeby nie gorszyć ludzi - posłała reszcie niewinny uśmiech.

- Jaki kostium? I Azjatka? Taka prawdziwa? Lubię Azjatki. - Val zaciekawiła się nową znajomą ciemnowłosej saper.

- To ona też będzie w niedzielę? To też jej jestem ciekawa. Właściwie to kto ma być w tą niedzielę? My, ta Denise i ktoś jeszcze? - Jamie zapytała trochę z taką miną jakby była nadzieja, że zorganizują sobie tylko dziewczyńskie spotkanie bez żadnych facetów którzy przecież byli zbędni i tylko przeszkadzali w zabawie. Przynajmniej jej zdaniem.

- Tygrysek, chłopaki, my, Denise, kumpela Tygryska Karen… z jednostki - Saper nie myślała długo, wyrzucając od razu domniemanych uczestników tej imprezy - Jak dobrze pójdzie będzie też Willy, moja przyjaciółka z woja… iii zobaczymy, co tam jeszcze się nawinie po drodze - zaśmiała się wesoło - Tydzień jeszcze młody, nie? Kostium kąpielowy, chyba tym razem rozstawimy się nad basenem… i tak. Prawdziwa Azjatka, no sama zobaczysz.

- O! Ja mam kostium kąpielowy! Nawet chyba kilka. Znaczy u nas na zapleczu, wiesz tam co żeśmy się poznały. Mogę przynieść. Tylko nie znam rozmiarów ale to mogę wziąć je w torbę. Tylko będę musiała poszukać. - Val błysnęła pomysłem gdy myślała na gorąco o tych wszystkich kostiumach, basenach i kąpielach.

- A ta Karen to kto? - Diane zapytała o kolejne nowe imię jakie pojawiło się w relacji reżyser tego i niedzielnego spotkania.

- To koleżanka Steve’a. Zaprosił ją do nas na weekend. No ale my jej jeszcze nie znamy. A impreza z kostiumami mi się podoba. Też chyba mam jakieś kostiumy w zapasie. - Eve dorzuciła swoje wyjaśnienie i ofertę wsparcia garderoby na niedzielne spotkanie.

- Jej to znów gruba impreza w “Honolulu” się szykuje. - Jamie uśmiechnęła się rozbawiona jak te imprezy ostatnio miały tendencje do kumulacji jedna za drugą. Mazzi rozłożyła na to ręce w uniwersalnym geście mówiącym jasno "co na to poradzę? Życie".


Czar pięknej chwili prysł, złość i strach momentalnie wyparły radość. Los, jak widać, przypomniał sobie o Mazzi… a co gorsza postanowił wrzucić do tygla również jej przyjaciółki. Wystarczyła jedna chwila, jeden cholerny rzut oka na to, co dzieje się w kanionie, aby szampański nastrój zmienił się we wściekłość. Jeden napastnik, następnie jeszcze dwóch… a przecież nie mieli pewności, ile jednostek wroga czai się między ruinami… lecz nie to najbardziej ściskało Mazzi serce. Czuła przez skórę, że całą chryja źle się skończy, w myślach wyzywała się od idiotek, bo kto widział, aby prawie całkowicie się rozbrajać?!
Nie chciała zrobić komuś przypadkowo krzywdy - mogło się to okazać jej największym błędem w życiu.

Złość, poczucie winy i dziki lęk, dławiący gardło i mącący myśli - nigdzie nie było Eve, dlaczego motor Di odjechał? Zostały napadnięte, okradzione? Ktoś zrobił im krzywdę i teraz zabierał się za resztę… podczas gdy Mazzi miała przy sobie rewolwer na krótki dystans i tyle pestek co w bębenku.

Przetrawienie sceny zajęło saper chwilę, gdzieś z tyłu czaszki poczuła znajome drapanie czarnej ściany paniki. Kanion gruzów, obcy, nieznany teren i wróg naprzeciwko. Tak jak nieznany był los jej dziewczyny. Tyle dobrego, że wróg był ludzki.
Jamie ruszyła do Val, a Mazzi szarpnęła łapami za plecy, gdzie za pasek od spodni wetknęła śmieszną klameczkę.

- Stać kurwa! - huknęła jak na musztrze, mając lichą nadzieję, że coś jej jeszcze z dawnej charyzmy zostało. - A ty wstawaj z niej!

W ciągu kilku chaotycznych sekund scenografia przed zapomnianą, cichą, zdezelowaną i niczyją toaletą zmieniła się diametralnie. Mężczyźni i kobiety biegali, krzyczeli i walczyli ze sobą. Zanim Lamia puściła karton i sięgnęła po mały rewolwerek Eve ci dwaj co wbiegli pokonali kilka kroków. Podobnie jak Jamie która z początku biegła pomóc Val przy okazji nieco wchodząc Lamii w ewentualną linię strzału ale widząc dwóch nowych przeciwników szatynka w skórzanych spodniach zawahała się. Z tego wahania wybawił ją jeden z mężczyzn pędząc na nią kursem kolizyjnym. Zaraz potem lodziara uniosła pięść i zamachnęła się na niego ale chociaż trafiła go w ramię nie wywołało to większego efektu a ich pojedynek zaczął się na dobre. Kolega jej napastnika zaś obrał za cel wciąż stojącą w drzwiach kobietę mijając tą parę walczących ale ledwo zrobił krok i następny pani reżyser zdołała wydobyć rewolwer i prawie od razu strzelić w ziemię przed sowim napastnikiem.

Wystrzał z sześciostrzałowca wydał się w tym chaosie zaskakująco głośny. I zaskakujący właśnie. Chyba wszyscy chociaż na chwilę spojrzeli na strzelca. Ten co biegł jak się teraz okazało przeciwko lufie jednak zmienił zdanie. Zatrzymał się ale z tego rozpędu zrobił to dopiero ze trzy ostatnie kroki przed Lamią. Prawie ją dopadł. Był w sile wieku i też miał przy pasie kaburę i nóż. Ale w tej krytycznej chwili dłonie miał puste. Ale był już na tyle blisko, że mógłby skoczyć na nią w każdej chwili zdążyłaby strzelić może z raz gdyby się zdecydował na atak.

Ale to nie przerwało dwóch pozostałych walk. Ten pierwszy który dopadł Val szybko zdobył nad nią przewagę. Dziewczyna nie zdążyła się obrócić i leżała na brzuchu a on siedział na jej plecach. Złapał ją już za nadgarstek i próbował wykręcić jej rękę do tyłu. Sytuacja kelnerki była więc dość kiepska. Co innego Jamie. Chociaż brakowało jej bokserskiego fachu to nadrabiała te braki gwałtownością próbując walić przeciwnika jak popadło i nawet chwilowo udało jej się zepchnąć go do defensywy bo zasłaniał się ramionami przed jej ciosami ale nie wyglądało na to by miał zamiar zrezygnować z walki.

- Rzuć to szmato! Rzuć to albo rozwalimy te suki! - w odpowiedzi ten który siedział na szamoczącej się kelnerce krzyknął do Lamii swoje warunki.

Trzech walczących na trzech walczących… pozornie wyrównane szanse, statystycznie. Wszyscy wiedzieli gdzie można sobie schować statystykę. Stojąc tuż przed agresorem Mazzi aż zbyt dobitnie czuła, jak mają przerypane. Już nie chodziło o paru nawalonych gostków gdzieś w barze, a trzech facetów mających jednoznacznie nieprzyjazne zamiary. Wszyscy wprawieni w bojach co najmniej ulicznych, silni, młodzi… po drugiej stronie sierżant-kaleka, kelnerka i laska z lodziarni. Dwójka cywili za których ta trzecia powinna być odpowiedzialna. W końcu, do cholery, najpierw zdychał pies, a na końcu jego pan.
- Najpierw ty skarbie zarobisz kulkę - brunetka z rewolwerem syknęła, patrząc kolesiowi prosto w oczy. Palec na spuście świerzbiły, niby nic wielkiego. Pociągnąć za spust, wczesniej wycelować w głowę… miała jednak przed sobą człowieka, nie maszynę. Mogła walczyć i zabijać. Kiedyś, w innym życiu. robiła to jednak w wyjątkowych warunkach. Widziała co było na północy, wciąż słyszała krzyki przyjaciół z oddziału gdy umierali w tamtej kamienicy. Za dużo śmierci, zbyt często to widziała, podczas gdy wroga było… tak potworna ilość.
- Dlatego powiedz kumplom aby dali im odejść - dołożyła własne warunki, nie myśląc co będzie dalej. Działała, bojąc się przede wszystkim o bezpieczeństwo dziewczyn. Zmusiła się nawet do uśmiechu - Ja wam wystarczę, zrobię co chcecie. Jak je puścicie i dacie im odejść - powtórzyła, obserwując ruchy przeciwnika tuż obok.

Sytuacja wydawała się pogarszać z kazdą chwilą. Val krzyknęła boleśnie gdy ten co na niej siedział przełamał opór jej ramienia i boleśnie wykręcił jej ręke na plecy. W tej pozycji miał ją w garści. Jamie chociaż broniła się zażarcie miała ewidentnie mniejszą wprawę od przeciwnika. Ten wyczekał na moment i złapał jej nadgarstek zanim zdążyła go cofnąć po ciosie a gdy dziewczyna wierzgnęła popchnął ją. Ta nagła zmiana wektorów sił sprawiła, że szatynka straciła równwagę i upadła na tyłek lądując w zbitej ziemi przed budynkiem.

- Głupia! Będziemy mieć was wszystkie! Rzuć to to nic wam nie zrobimy! - ten co był na kelnerce zaśmiał się chrapliwie mimo, że był już trochę zdyszany z wysiłku. Ten trzeci złapany w lufę rewolweru chyba połapał się, że kobieta nie ma szans zastrzelić ich wszystkich na raz a jego koledzy zdobywają przewagę. Jego dłoń zaczęła powoli sunąć ku własnej kaburze.

Pięć kul, jedna na raz. Jeśli by miała farta Mazzi mogła zdjąć najpierw tego który stał naprzeciwko, potem jeszcze jednego zanim ten trzeci nie sięgnie po broń i nie zacznie się kontratak… ale durne nakazy wbite gdzieś w pokiereszowany mózg zabraniały tego robić.

- Łapy na widoku! - warknęła do najbliższego, a lufa wycelowała w sam środek jego głowy. Postrzał klatki i kończyn z pewnością by przeżył, najlepiej od razu uszkodzić czaszkę i mózg. Kobieta sapnęła i przez zaciśnięte szczęki dodała - Każ im je puścić. Wtedy rzucę broń. Przez pięć cholernych lat tłukłam się na Froncie za takich jak wy, nie licz że jeśli coś im zrobicie, będę się wahać. Każ im je puścić.

- Ha, ha! Weteranka! Weteranki dawno nie mieliśmy! - zarechotał ten co obrabiał Val. Sięgnął po kajdanki jakie miał przy pasie i z widoczną wprawą zatrzasnął jej na schwytanym nadgarstku kelnerki a potem zaczął sięgać po jej drugie ramię.

- Au! Cholerna dziwka! - ten który mierzył się z Jamie miał więcej kłopotów. Chciał skorzystać z przewagi wysokości by spaść na nią jak drapieżnik na ofiarę ale musiał się pochylić. Wtedy jakoś dziewczynie w skórzanych spodniach udało się go kopnąć w twarz co dodatkowo go wkurzyło. Ale mimo to zaczęła rakiem cofać się przed jego naporem więc zaczynali się trochę oddalać od głównej sceny.

- Zrób coś mi. To my zrobimy to samo im. Albo tej blond suce przy samochodzie. Może znasz? Krótkie włosy. Krótki płaszczyk. Zgrabna. Mamy ją. Jak będziecie odwalać to ona za to zapłaci. Nie rób problemów i rzuć ten złom. - ten trzeci co miał zamiar pochwycić ramię uległ wymowie wycelowanej z paru kroków lufy i bez wahania podniósł ręce do góry. Ale mimo to chyba uważał, że to tylko chwilowe trudności i mimo wszystko razem z kolegami będą górą w tym starciu.

- A może inaczej. - była sierżant skrzypnęła odsuwanym kurkiem, patrząc oponentowi prosto w oczy. Wzmianka o Eve sprawiła, że mięśnie jej twarzy drgnęły. Ściszyła głos, przechodząc na zimny ton. Patrzyła tak samo, jakby nagle cała ta scena przestała ją interesować. Kto tu umrze, kto przeżyje. Oprócz gada tuż przed nią dla którego już miała odpowiedni scenariusz

- Zastrzelę ciebie, potem tego chujka który siedzi na Val. Temu od Jami przestrzelę kolana i dowiem się gdzie jest tamta blondi. Ale ty już tego nie zobaczysz. Będziesz równie martwy co wasza szansa na dobrą zabawę w tych Ruinach. Twoja ostatnia szansa: mów gdzie ta blondi i każ kumplom zejść z moich kumpeli? Liczę do trzech. Raz.

Facet od Val zdołał złapać i wykręcić jej drugie ramię. A ten od Jamie wreszcie dopadł ją siadając jej na brzuchu i przyciskając do ziemi. Lodziara zaczęła krzyczeć wręcz histerycznie i okładać go wściekle pięściami gdzie popadło próbując jednocześnie zrzucić go z siebie. Ten z uniesionymi rękoma trochę się chyba zmartwił zachowaniem kobiety z rewolwerem bo jakoś nie kwapił się by coś odpowiedzieć.

- Mają ją nasi ludzie idiotko! Jak nie rzucisz tego złomu to się odwdzięczymy tamtej szmacie! Rzuć to! - facet który właśnie zaczynał skuwać drugi nadgarstek kelnerki przejął za to pałeczkę tych nerwowych negocjacji.

- Chcemy was w całości. Nic wam nie zrobimy. No chyba, że będziecie robić problemy. - pod wpływem słów kumpla ten z uniesionymi rękami dorzucił coś jednak od siebie wskazując wzrokiem na niewielki rewolwerek w rękach przeciwniczki.

Oczy Mazzi zwięzły się, słuchała uważnie i powstrzymała ochotę aby jednak strzelić.
- Niech zgadnę. Odjebaliście coś, albo planujecie odjebać - stwierdziła głośno z niesmakiem na twarzy - Potrzebujecie zakładników. Zostawcie je, dajcie im odejść. Rzucę broń, pójdę z wami i będę współpracować, ale one idą stąd same. Inaczej ten tutaj zaraz dostanie w gratisie trzecie oko, a wy zaraz po nim. Dwa!

- Ale z ciebie tępa dzida! - prychnął ten od schwytanej kelnerki. Sięgnął po coś i nachylił się nad wierzgającą dredziarą. Lamia dostrzegła jak przykłada jej do twarzy jakąś chustkę. Odgłosy blondynki stawały się słabsze przez tej chustki i próbowała uciec głową ale facet siadł okrakiem tuż za jej karkiem i miał do dyspozycji obie dłonie więc dredziara mogła tylko próbować odwlekać to co nieuniknione.

A niespodziewanie desperacki opór Jamie przyniósł efekt. Udało jej się zrzucić z siebie swojego przeciwnika i teraz ona starała się odczworaczyć w tył a on ze złością chciał powstać i do niej wrócić.

- Nic nie łapiesz. Odłóż to to pogadamy. - ten trzeci mówił trochę zdenerwowanym głosem gdy pewnie w przeciwieństwie do kolegów widział wycelowany w twarz wylot lufy. Nawet niewielki kaliber i rozmiar broni nabierał w takich sytuacjach mocy rozstrzygającego argumentu.

- Kurwa kto tu strzelał?! - zza załomy wybiegł zdyszany czwarty z przeciwników starając się ogarnąć całą chaotyczną scenę.

Było ich więcej, musieli mieć Eve, skoro nadciągali od parkingu. Nie wiadomo ilu jeszcze ich się tam chowa i co zrobią blondynce, jeśli któryś z nich padnie na ziemię z dziurą w czaszce. Mazzi miała ochotę drzeć się ile sił w płucach, złość przysłaniała jej obraz czerwoną poświatą. Były w mniejszości, jedynie cień szansy wskazywał, że Di udało się zwiać, ale tylko cień. Palec na spuście świerzbił, całe ciało chciało działać. Rozsądek utrzymywał je na miejscu. Nie tylko saper miała broń, życie nie było aż tak proste.
Dłoń z rewolwerem powoli opadła żeby zawisnąć luźno wzdłuż ciała.
- Mów - warknęła.

Zachowanie Lamii chyba skonsternowało tego jej przeciwnika. Zerkał na dłoń która przestaje w niego celować ale jednak nie puszcza gnata. I trochę jakby stracił rezon jak ma się teraz zachować albo co zrobić.

- O cholera ona ma broń! - ten nowy chyba właśnie zorientował się co jest co w tym chaosie i wyjął swój pistolet celując w Lamię.

- Rzuć to! Rzuć to i poddaj się! Będziesz dla nas miła to my będziemy mili dla ciebie. I twoich koleżanek. - ten pierwszy chyba był najbardziej wygadany. I sądząc po reakcji kelnerki chyba dusił ją chloroformem czy czymś podobnym bo blondynka wiotczała w oczach.

U Jamie znów sytuacja się odmieniła gdy facet który próbował ją dopaść znów przygwoździł ją do ziemi i próbował spacyfikować. Ale dziewczyna wydawała się bliska histerii a może już w nią wpadła. Darła się najgłośniej ze wszystkich.

- No. Lepiej posłuchaj. Oddaj mi to. - ten z uniesionymi rękami trochę je opuścił i jedną nieco wyciągnął przed siebie jakby chciał przyjąć od saper jej rewolwer.

- Pozwólcie tej czarnej odejść. Wtedy oddam broń - padła zdecydowana odpowiedź - Dla niej to za dużo. Powiedzcie tamtemu żeby ją zostawił w spokoju. Macie nas dwie i tę blondi z parkingu. Mam wyjebane czy mnie zastrzelicie. Czarna odejdzie, a ja pójdę z wami. Bez klamki.

Ten co stał najbliżej Lamii patrzył na nią z niepewną miną. Opuścił ramiona jeszcze niżej tak, że miał dłonie gdzieś na wysokości swojej piersi. Odwrócił na chwilę głowę do dwóch kolegów stojących za nim jakby prosił ich niemo o radę.

W tym czasie facet z chustką już prawie spacyfikował skutą kajdanami kelnerkę. Dredziara już ledwo poruszała głową i kończynami będąc na granicy utraty świadomości. Ten z pistoletem podszedł nieco bliżej drzwi w jakich stała kobieta z rewolwerem ale zatrzymał się niedaleko swojego kolegi którego pierwszego wzięła na celownik. Teraz on do niej celował ale nie zdecydował się jeszcze na strzał.

- Cholera ale wierzga ta kobyła! - sapał ten który natrafił na Jamie. Zdobył przewagę gdy złapał ją za nadgarstki unieruchamiając je ale chwilowo był pas. Bo dziewczyna zbyt wierzgała aby mógł zrobić coś jeszcze.

- Rzuć broń! Mam jej rozwalić twarz?! Pociąć?! Chcesz ją mieć na sumieniu?! A mamy tą w samochodzie w zapasie! - krzyknął ten co zajmował się słabnącą kelnerką. Aby przekonać, że nie żartuje złapał za blond dredy i zrobił ruch jakby zamierzał uderzyć jej głową o ziemię. Ale nie dokończył tego ruchu.

- Jak chcesz zbierać mózg kumpla ze ścian - saper odpowiedziała zirytowana tego od Val, po czym wróciła do pary przed sobą - Pierdolicie o współpracy, więc się wykażcie. Opuściłam broń, dałam coś od siebie. Puśćcie czarną i skończymy te farse. Albo zaraz któreś z nas umrze. Ja i pewnie ty - wskazała tego z którym gadała najdłużej - Lub zostawię ci pamiątkę do końca życia. Może byś sikał jak laska, na siedząco. Każdy facet lubi swojego ptaka, a tak wysoko nie trzeba unosić spluwy.

Ten od Val w końcu wstał. Kelnerka leżała prawie nieruchomo pewnie zamroczona oparami. Jej oprawca wstał i nonszalancko położył sobie ręce na biodrach. Popatrzył na kanion którym w ten czy inny sposób przyszli tu wszyscy, popatrzył w drugą stronę na stojącą kobietę z rewolwerem i w końcu na trzecią gdzie jego kumpel wreszcie sięgnął po zwój, mocnej, szarej taśmy ale miał z lodziarą ciężką przeprawę. Ci dwaj pomiędzy nim i Lamią stali i czekali na rozwój wypadków. Jeden celował w nią, drugi stał z tymi zawieszonymi w połowie swojego torsu rękami.

- Nie zdążysz, laska, nie zdążysz. - pokręcił głową ten co miał ją na muszce. W czasie reakcji teraz on miał nad nią przewagę. A dwaj następni w każdej chwili mogli sięgnąć po broń. Ale czekali na tego pierwszego który widocznie był tu od podejmowania decyzji.

- Miki puść tą zdzirę. - rzucił ten z chustą.

- Co?! Już prawie ją mam! - ten co się szamotał z lodziarą chyba niezbyt mógł oglądać co się dzieje za jego plecami bo podczas tych zmagań odsunęli się dobre kilkanaście kroków od głównej grupy.

- Słyszałeś co pani powiedziała? Mamy tu dwie. Jak puścimy tą durną sukę to pani odda nam ten swój ładny pistolecik. No Miki. Wszyscy bądźmy rozsądni. Przecież jesteśmy biznesmenami prawda? - chlorofolmista przybrał niby przyjazny i rozsądny ton ale ociekający kpiną i szyderą.

- Co?! - ten od Jamie aż się odwrócił na chwilę aby sprawdzić co jest grane. Ale chyba zorientował się co. W końcu odskoczył od lodziary a ta czym prędzej zerwała się na nogi. Tylko jedyne wyjście z tej gruzowej kotliny było po stronie tamtych czterech. Musieliby ją jakoś przepuścić między sobą.

- Dajcie jej stąd wyjść. - Mazzi wskazała drogę za ich plecami - Bez cyrków i nagłych zwrotów akcji. Niech odejdzie. Wolna - doprecyzowała, starając się nie zgrzytać zębami - Szkoda psuć tak świetnie rozpoczynającą się współpracę.

- Lamia nie gadaj z nimi! Zastrzel ich! - Jamie była cała zakurzona, rozstrzepana i zdyszana z wysiłku. Ale oczy ciskały błyskawice i gdyby mogły zabijać to pewnie ci czterej już by byli trupami.

- Stul pysk suko. - warknął nie mniej zdyszany Miki. W przeciwieństwie do niej on też sięgnął po swój pistolet. I celował do Jamie.

- Spokojnie moi drodzy. Dogadajmy się. Po co nam taka pyskata suka? Niech zjeżdża. My zostaniemy z tymi fajniejszymi dziewczynami. - ten wygadany uśmiechnął się fałszywym uśmiechem gdy chyba sytuacja nie poszła po jego myśli ale nadal mieli przewagę. Cofnął się trochę stawiając but na plecach powalonej dredziary w triumfalnej pozie. Ci dwaj bliżej frontowej ściany publicznej toalety nie poruszyli się za bardzo. Bardziej ich absorbowała kobieta z rewolwerem. Ale przez to mieli mniejsze pole manewru gdyby chcieli przeszkodzić Jamie w odejściu.

- No to spieprzaj suko. - Miki nieco cofnął się w stronę ściany z pustymi oknami i zachęcił lodziarę ruchem pistoletu do odejścia.

- Lamia! - szatynka w skórzanych spodniach krzyknęła rozpaczliwie patrząc na jedyną przytomną sojuszniczkę.

- Leć Jamie, spadaj stąd - saper powiedziała spokojnie, nie spuszczając oka z mężczyzn przed sobą. Jeśli lodziara umiała dodać dwa do dwóch powinna łatwo zorientować się w rozkładzie sił. Bardziej wkopywać się nie należało, wspominając przykładowo że tamci wciąż mają Eve i nie wiadomo ilu ich tam do cholery jest.

Jamie miała minę jakby z tej desperacji miała się zaraz rozpłakać. I chyba nawet mogło coś jej pociec z oczu. Ale chyba nie straciła aż tak świadomości sytuacji by nie umieć zliczyć jak się może skończyć walka dwóch kobiet z czterema mężczyznami. Przez moment miotała się pod wyrzutami sumienia. Facet co powalił kelnerkę obserwował to wszystko jak najlepsze show. Ale ani on ani pozostali na razie nie ingerowali.

- Wrócę! Wrócę po ciebie i sprowadzę pomoc! - szatynka otarła rękawem bluzy twarz i w końcu się zdecydowała. Posłała Lami coś co chyba miało być pokrzepiającym uśmiechem ale wyszło jej jakby z trudem się powstrzymywała aby się nie rozpłakać. Ruszyła jednak ostrzeżenie przez sam pusty środek sceny przed wejściem. Krok, po kroku. Miki śledził jej ruchy pistoletem a ten z chustą bezczelnie nic nie robił poza złośliwym uśmiechaniem się. Ci dwaj co pilnowali Lamii odwracali chwilę głowy aby sprawdzić czy długowłosa czegoś im nie odwali ale jakoś nic się nie stało. Jamie przeszła ostrożnie te kilkanaście kroków i zatrzymała się jeszcze przez wyjściowym załomem. Posłała ciężkie spojrzenie Lamii jakby chciała coś powiedzieć. Ale w końcu chyba znów oczy zaszły jej łzami bo odwróciła się i znikła z widoku.

- No to zdzira poszła. Teraz ty. Dawaj broń jest nas czterech a ty sama. - ten wygadany zwrócił się szybko do kobiety z rewolwerem i wykonał przyzywający gest dłonią. Rzeczywiście teraz Lamia została sama i celowały w nią już dwie lufy. A dwie dalsze w każdej chwili mogły zacząć.

Jedna wolna, pozostały jeszcze dwie, w tym ta najważniejsza, ukryta gdzieś za gruzem i powyginanymi prętami zbrojeniowymi. Saper odczekała jeszcze chwilę, zanim zakręciła rewolwerem na palcu, łapiąc go za krótką lufę. Równie powoli podniosła rękę.
- Deal jest deal - z trudem, ale wydobyła z siebie neutralny ton, wyciągając broń kolbą do tego wygadanego.

- No i pięknie. - zaśmiał się ten od Val z triumfalnym rechotem. Ale nie podszedł po broń, zrobił ten co miał zająć się Lamią na początku. Podszedł te dotąd zamrożone trzy kroki i zabrał jej broń. Wtedy cofnął się zaraz a Miki schował swój pistolet za to znów wyjął z kieszeni taśmę.

- Nie rób głupot. - ostrzegł ją odklejając pierwszy zwój taśmy by zakleić jej nadgarstki. Poczuła jak na nadgarstku zaczyna zaciskać się klejąca taśma gdy gdzieś zza gruzów usłyszała kobiece krzyki. To chyba była Jamie.

Tyle jeśli chodziło o wartość danego słowa, ale czego innego mogła sie spodziewać? Gorzka myśl zakołatała jej pod czaszką. To dla takiego ścierwa rzygała w okopach i krwawiła tam na północy? Naprawdę? Następna myśl przyszła już, gdy ciało zaczęło działać. Ręce wyrwały się w dół, głowa wychyliła do przodu, aby trzasnąć w twarz tego, który ją wiązał.

Takiego ataku facet co miał właśnie zaklajstrować nadgarstki ofiary chyba się nie spodziewał. Bo gdy trzasnęła go czołem w twarz zatoczył się i upadł na plecy. Zanim jednak zdążyła to wykorzystać dopadł ją ten którego do tej pory cały czas trzymała na muszce. Wpadł w nią łapiąc ją w pasie i razem runęli na posadzkę dawnego szaletu.

Zderzenie z podłogą wyrwało z piersi brunetki zduszone steknięcie, zabolały plecy gdy kawałki żwiru wbiły się w miękkie tkanki. Kolory zaczynały blednąć, świat saper robił się czarno-biały, mocno przekontrastowany i powoli, z każdym płytkim oddechem, z kątów zaczęła wypływać zdradliwa, czarna mgła. Nie zatrzymała się jednak, a korzystając z tego, że przeciwnik jest niżej z całej siły trzasnęła go łokciem w głowę, chcąc go jednocześnie złapać nogami w pasie aby utrudnić manewry i możliwość wstania, lub zmiany pozycji.

- Po co ci to? Wszystko utrudniasz. Po co robisz problemy? Przecież wiesz jak to się skończy. - gdzieś dalej doszedł ją głos tego od Val. Ale Lamia miała coś znacznie bardziej ją angażującego. Co prawda objęła nogami tors tamtego i trzasnęła go łokciem. Ale zdążył się zasłonić więc jej łokieć trafił w jego ramię. Zaś zdyszany facet skorzystał z okazji i złapał swoją ręką jej ramię. Drugi zaś dopadł ją z drugiej strony. I przycisnął jej drugie ramię do podłogi.

- Mieliście ją puścić! Miała odejść! - wydyszała, szarpiąc się, ale trzymali mocno. Zrobiła jęc użytek z głowy, nogami dla odmiany odpychając tego, który na niej leżał.

- No i przecież odeszła! Sama widziałaś jak sobie poszła. - zaśmiał się ten wygadany gdy przeszedł ponad walczącymi ze sobą ludźmi i staną o krok od głowy ciemnowłosej kobiety walczącej z dwoma jego kolegami.

A ten co był na niej niby dał się odepchnąć nogami. Ale nie do końca. Chociaż zepchnęła go ze swojego torsu to ten złapał ją w udach i kolanach zamykając jej nogi w mocnym uścisku co dodatkowo ją unieruchamiało i ułatwiało robotę kolegom. Ten drugi za to zdołał wyjąć taśmę i chyba miał zamiar użyć na jej nadgarstkach. W końcu ten z chustą przytknął ją do jej twarzy i saper poczuła chemiczny odór chloroformu. Świat zaczął rozmazywać się i ciemnieć a głosy rozmywały się jak spod wody.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline