|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-04-2020, 03:50 | #161 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
19-04-2020, 04:26 | #162 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
19-04-2020, 09:01 | #163 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 36 - Napad Czas: 2054.09.23; śr; południe; Miejsce: Sioux Falls; miejska toaleta w Ruinach Warunki: wnętrze pustostanu, umiarkowanie, półmrok na zewnątrz umiarkowanie, um. wiatr, pogodnie, jasno - Dobra dziewczyny było punkowo ale ja już muszę lecieć. - gadało się wesoło i lekko. Wszyscy zdawali się pałać do siebie życzliwością i czuć przekonanie i wspólnotę interesów. Tak co do dalszych losów właśnie zakończonego filmu jaki miał dopiero powstać w zaciszu “MazziXXX” jak i co do samej firmy która nadal była w trakcie powstawnia i jeszcze jej przyszłość była mocno niepewna. No ale Rude Boy, tak jak uprzedzał na samym początku, musiał się zrywać. - Idziesz już? To nie pomożesz nam tego znosić? - Indianka wskazała na ten cały ambaras jaki wcześnie też bez niego na raty przyniosły z osobówki fotograf. Z czego właściwie większość przeniosły Lamia i Eve zanim reszta towarzysta się zaczęła zjeżdżać. - Nie mogę. Sprawę mam. - punkowiec przepraszająco rozłożył ramiona po czym sięgnął po swoją ciężką, nabijaną ćwiekami i ozdobioną mnóstwem naszywek kurtkę i zaczął ją ubierać. - Ano tak, te urodziny… - Val pokiwała głową jakby przypomniało jej się co to za sprawa. - Urodziny? Masz jakieś urodziny dzisiaj? - Indianka zapytała zaintrygowana patrząc pytająco najpierw na dredziarę a potem na mężczyznę który już właściwie był gotowy go wyjścia. Ten posłał kelnerce niezbyt zadowolone spojrzenie więc ta syknęła gdy zdała sobie sprawę z własnej wtopy. - Ja nie. Mój syn ma. Kończy dzisiaj 5 lat. W każdym razie jego matka tak mówi. - widocznie lider “The Palantas” szybko przeszedł nad tym do porządku dziennego bo machnął na to dosłownie ręką i zaczął poprawiać sobie kurtkę, podkoszulek i spodnie. - Masz syna?! - trudno było stwierdzić która z dziewczyn wydawała się bardziej zaskoczona taką rewelacją. Może nawet były wręcz zszokowane. Może poza Val która chyba była nieco bardziej wtajemniczona w temat. I dziewczyny na nią zerknęły jakby dla sprawdzenia tych wieści ale ona potwierdziła kiwaniem głową. - Jego matka tak twierdzi. - punkowiec posłał im ten swój kpiący uśmieszek. Dojrzał nie wykończoną jeszcze butelkę wina i ruszył ostatni raz zwilżyć gardło. - Aa too… Twój syn? Znaczy noo… - gangerka zaczęła ale chyba nie bardzo wiedziała jak zgrabnie zapytać bo trochę zaczęła się jąkać. Ale jedyny aktor w ich gronie chyba i tak domyślił się o co jej chodzi. - Jego matka tak twierdzi. - uśmiechnął się znowy po czym sięgnął do kieszeni po kolejnego skręta. - No ale… No wiesz… Znasz ją? Puknąłeś? - Diane wydawała się zafascynowana tematem prywatnego życia swojego idola. I nie tylko ona i nie tylko jej idola. - Pewnie. Przed koncertem. Po. Wiele razy. Przez jakiś gorący sezon. Wiele lasek tak puknąłem. Cholera wie ile mogę mieć dzieci. - Rude Boy mruknął tonem jakby mówił o pogodzie. I to z zeszłego sezonu. Zamilkł gdy zaciągnął się pierwszym buchem ostatniego fajka. - No ale może laska ci wkręca? Może nie ma tego dzieciaka z tobą? - Di kontynuowała temat ale chyba spora część żeńskiej obsady też wyglądała na żywo nim zainteresowaną. - Chuj w to. Może mój może nie. Chrzanić to. Polubiłem go. Ale same widzicie jak się prowadzę. Nie nadaję się na ojca. Lepiej mu będzie z matką. Powinna sobie znaleźć jakiegoś porządnego faceta co się nimi zajmie jak należy. No ale obiecałem mu, że przyjadę na jego urodziny. No to jadę. Serwus. - punkowiec wsadził sobie szluga w zęby, wyszczerzył się tym kpiącym, prowokującym uśmieszkiem, machnął ręką na pożegnanie i wyszedł. Jeszcze słychać było odchodzące kilka kroków jego ciężkich glanów a potem cisza. - Ale z niego numer. - odezwała się Jamie chyba nie bardzo wiedząc jak inaczej skomentować te rewelacje. --- Po odjeździe gwiazdora lokalnej sceny w pierwszym odruchu stał się głównym tematem dla piątki z żeńskiej części ekipy filmowej. Ale dość szybko sam film, ekipa i powstające studio a także plany na najbliższe godziny i dni stały się ważne do omówienia. Na przykład blondynka w krótkim płaszczyku zagaiła temat czy znają kogoś kto mógłby im się jakoś przydać w ekipie. Najlepiej jako aktor czy aktorka bo nie ma co hermetyzować ekipy i trzeba być otwartym na nowe twarze i talenty. Ale nie tylko bo w dłuższej perspektywie będą potrzebowali naprawdę różnorodnych specjalistów. No ale to później. Na razie metodą małych kroczków zajmą się tym co mają teraz. No ale jakby kogoś znały… - Ja znam… Znaczy chyba… Tylko tak słyszałam… - Jamie zgłosiła się pierwsza chyba pod wpływem impulsu. Ale prawie z miejsca się zmieszała i straciła wątek. - Jakaś fajna foczka co się lubi pukać przed kamerą? - zaśmiała się rozbawiona Diane. - Noo niee… To facet. - westchnęła zażenowna lodziara z wyraźnym ociąganiem. - To ty znasz jakichś facetów? - zapytała motocyklistka z ironiczną złośliwością w głosie. - Oj Di! Daj spokój! - Eve fuknęła na koleżankę by dała drugiej powiedzieć co jej leży na wątrobie. - No a co to za jeden? Dlaczego uważasz, że mógłby nam się przydać? - z kolei do długowłosej szatynki zwróciła się miłym, zachęcającym tonem. - Bo koleżanki mi mówiły. Znaczy gadały o nim. Mówią na niego Niagara. Bo podobno ma taki spust… No ogromny. Dużo większy niż normalnie. Mimo, że z wyglądu to podobno taki sobie. Tak mówiły ale nie wiem dokładnie bo faceci i ich wytryski mnie nie interesują wcale. - lodziara szybko zakończyła ten niewygodny i chyba trochę krępujący ją temat. - Facet by nam się przydał w studio. Znaczy jako aktor. Co prawda z dwojga skrajności to laski zawsze lepiej się sprzedają więc branża nastawiona jest na aktorki. No wiecie jak mamy tylko trzy aktorki to bez żadnego faceta nagramy filmik i wszyscy będą chcieli go oglądać. No ale jakbyśmy miały tylko trzech facetów? - Eve tonem eksperta wyraziła swoją opinię w tym temacie. Dziewczyny roześmiały się na tą uwagę i pokiwały głowami. - No ale jednak przydałby nam się jakiś zawodnik. Lubię Rude Boy’a i na koncertach i poza nimi a nagrywa się z nim cudnie. No ale nie wiem czy możemy na niego liczyć tak w dłuższej perspektywie. Nawet jak nie ten co mówi Jamie to jakiś inny. - fotograf i kamerzystka chciała się chyba jakoś wytłumaczyć aby nie zabrzmieć zbyt obcesowo czy wyrachowanie względem pierwszego męskiego aktora w powstającej właśnie branży. - No jasne ale inny facet to już nie będzie Rude Boy. - westchnęła Indianka patrząc na framugę drzwi przez jakie widziały ostatnio plecy odchodzącego gwiazdora. Val też pokiwała głową, że zgadza się z nią w pełni. - Noo… Taki palant jest tylko jeden… - kelnerka dorzuciła swoje. Chwila dyskusja toczyła się jeszcze na temat czy któraś z dziewczyn nie zna kogoś kto chciałby w jakiś sposób ich wesprzeć. Ale skończyło się bez konkretów. Bo chociaż parę kandydatur, głównie koleżanek, padło to jednak wynik był niepewny i trzeba by się spotkać i obgadać z nimi sprawę. Najwięcej kontaktów, z racji zawodu, miała Eve. W końcu od czasu do czasu zdarzało jej się kogoś namówić na bardziej odważną sesję fotograficzną. No ale jak się zastanawiała która z owych modelek mogłaby być w mieście czy okolicy obecnie, i jeszcze dodać do tego sito chęci, wyglądu, prognoz co do zgody to nawet u niej wynik był mocno wątpliwy. Val nie była pewna czy ktoś z jej znajomy by się pisał na taką przygodę. Jamie może by miała jakąś koleżankę ale też by musiała z nią pogadać. A Diane większość znajomych miała w Mason więc tutaj czuła się trochę jak turystka. Zaczęła się rozmowa czy któraś z dziewczyn z weekendowych imprez nie miałaby ochoty. W końcu się znały, lubiły i spędzały ze sobą swój wolny czas. Eve wspomniała, że wczoraj rozmawiały z Madi i mówiła, że może dzisiaj będzie. - Wątpie by Madi się zgodziła nagrywać takie firmy na poważnie. W takich prywatnych jak u Betty to pewnie ale tak by w świat to puścić… Nie sądzę. Chociaż… Właściwie cholera wie… - motocyklistka w pierwszej chwili mówiła jakby była pewna co do odpowiedzi ich ulubionej masażystki ale w miarę jak mówiła traciła tą pewność. W końcu stanęło na tym, że chyba po prostu trzeba by z nią pogadać na spokojnie. --- Czas: 2054.09.23; śr; popołudnie; Miejsce: Sioux Falls; miejska toaleta w Ruinach Warunki: wnętrze pustostanu, chłodno, półmrok na zewnątrz chłodno, dość silny wiatr, zachmurzenie, jasno - Cholera, trochę zaczyna pizgać. Trzeba ruszyć tyłek i się ubrać. - Diane westchnęła pstrykając niedopałek precz. Mała kometa trafiła w brudne lustro gdzie rozbłysła w małej eksplozji i spadła do zlewu. Punkowca już dość dawno nie było gdy wreszcie się nagadały, obgadały, poplanowały dalsze spotkania i posunięcia a w końcu także zaczęły odczuwać chłód. Niebo spochmurniało i wiatr stał się mocniej słyszalny i odczuwalny. Chociaż nadal nie umywał się do tego o świtaniu. Część ekipy i tak się już zdążyła ubrać w to i tamto. W końcu i rozleniwiona Indianka wstała ze swojego miejsca i ruszyła aby pozbierać swoje rzeczy. - No tak. Trzeba się zbierać. Pomożecie nam przenieść te wszystkie rzeczy do samochodu? - reporterka oderwała się od starego zlewu o jaki się dotąd opierała i wskazała na te wszystkie torby, pudła i kartony jakie teraz trzeba było zapakować a potem przenieść przez ten wąwóz gruzu do samochodu. Na kilka par rąk to by może obróciły na dwie, może trzy tury. - Jasne. O rany ale jestem usyfiona. - motocyklistka dopiero jak spojrzała na siebie gdy już miała ubrać swoje rzeczy zorientowała się w jakim jest stanie. - Jak my wszystkie. - uśmiechnęła się Jamie. Ale sceneria odcisnęła swój brudny ślad na trójce półnagich aktorek które dopiero teraz zaczynały się ubierać i szykować do powrotu w cywilizowane rejony miasta. - Chrzanić to. Wezmę kąpiel u Betty. Ktoś ma ochotę dołączyć? - gangerka wróciła do naciągania swoich skórzanych spodni ale spojrzała koso na resztę towarzystwa. - O. To ja bym chciała. Chyba jeszcze zdążę przed swoją zmianą. - kelnerka zgłosiła się z miejsca na bycie pasażerką Indianki oraz wspólną kąpiel. - Oj ja bym bardzo chciała. No ale my musimy wracać do nas. Ja jeszcze w biurze dzisiaj nie byłam a wczoraj to ledwo zrobiłam minimum z dwóch dni. Ale możemy kogoś podrzucić. - Anderson zrobiła przepraszajacą minę na znak, że przyro jej ale musi odmówić temu zaproszeniu. Popatrzyła pytająco na lodziarę która w takim układzie została jako jedyna bez własnego transportu. - No to jak bym wam nie przeszkadzała to bym zabrała się z wami. Wyrzucicie mnie gdzieś w centrum to będzie dobrze. - Jamie ucieszyła się z tej propozycji. Eve jeszcze machnęła ręką, że koło jej lodziarni, ratusza i jej domu i tak będą przejeżdżać więc żadna sprawa wyrzucić ją pod same drzwi. Więc gdy już wszystkie ubrania znów były na swoich właścicielkach przyszła kolej aby zapakować bagaże. - To ja tu popakuję a wy możecie ponosić? Dam wam klucze. Lamia, pomożesz mi? - fotograf zaproponowała grafik na jaki wszyscy się zgodzili. I dość szybko jak ostatnia z aktorek wyszła ze niczyjej toalety publicznej zagaiła swoją wspólniczkę. - Lamia. - zaczęła pakując składając lampy i pakując je do pudła. Zerknęła czy są same. - Właściwie jak to pierwszy publiczny film a oni byli naszymi aktorami to powinnyśmy im zapłacić. - zagaiła to co jej leżało na sercu. - No wiem, że kasa niszczy przyjaźń. No ale to biznes a nie nasze prywatne filmiki dla przyjemności. - podjęła temat gaży szybko przedstawiając wstępny kosztorys. Zazwyczaj za odważne zdjęcia w swoim studio płaciła modelkom z 50 do 100 papierów za godzinę. Można było mniej. Ale zwykle namawiała na sesje dziewczyny jakie się jej podobały i wolałaby miło ją wspominały. Także pod względem finansowym. Płaciło się nie tylko za same zdjęcia ale za samą dyspozycyjność. Więc tutaj na samym filmowaniu zeszła im z jakaś godzina. I druga na ustalenia, pogaduchy przed i po. To dawało jakieś dwie godziny licząc nawet czas samego punkowca. No ale 50 do 100 papierów, x2 godziny, x4 osoby… - No stać nas. W niedzielę jak przyjdą możemy im wypłacić. Jemu to ty możesz zapłacić jak go spotkasz. No i jeszcze można im obiecać tantiemy od zysków ze sprzedaży. Jeśli jakieś będą. No ale to trochę kasy jest. Jeszcze nas stać ale jak będziemy znów coś kręcić znów trzeba by im zapłacić. Chciałabym być w porządku. No ale też mamy jeszcze tyle wydatków. Nie wiem jak to ugryźć Lamia. - krótkowłosa blondynka niby się pakowała do tych kartonów i pudeł ale ten finansowy aspekt gaży aktorów widocznie poważnie ją martwił. Kasa. Tak samo potrzebna jak na prowadzenie wojny. Lamia wiedziała, że dostała sporą wypłatę za ten zaległy przez pół roku żołd. Ale też i zauważalną część z niego już wydała. A bieżące tygodniówki wypłacane z ratusza nie miały szans pokryć strat. Starczały na standardowe koszta, zwłaszcza jak ktoś mieszkał na koszt systemu i począwszy od miejskiej komunikacji, przez służbę zdrowia wiele usług miał za darmo. No ale na rozkręcenie własnego biznesu to jednak nie miało szans wystarczyć. Nie była pewna jak finansowo stoi Eve ale gdyby miała pod swoim materacem górę talonów to pewnie tak by się nie martwiła tymi kosztami. Nie bardzo jednak było jak pogadać we dwie bo usłyszały zbliżające się kroki i zaraz wróciła Jamie. - Eve ta twoja puszka jest za mała na to wszystko. Weź to może sama ogarnij. Już chyba niewiele tutaj zostało do zaniesienia nie? - lodziara w skórzanych spodniach wskazała kciukiem za siebie na kierunek skąd przyszła. Eve pokiwała głową, wzięła właśnie zapakowany karton i poszła sprawdzić co tam się dzieje przy samochodzie. No i nastąpiła karuzela zmian gdy Lamia albo pakowała, albo nosiła, albo ładowała te paczki na przemian z którąś z dziewczyn. - Lamia? A ty naprawdę byś miała dla mnie jakiś filmik? Z samymi dziewczynami? Nie wkręcałaś? - pytała Jamie gdy szły razem do samochodu dźwigając pudła i kartony. I nieśmiało sondowała sprawę gotowa się umówić w bardzo elastycznych terminach i adresach na terenie miasta. - Hej mała! Eve mówi, że zakładacie ten swój burdel tam u niej. Ale tam trzeba posprzątać, wywalić meneli czy inne śmieci, rozwalić jakąś ściankę czy co. To daj znać kiedy. Aha mówiła coś, że nie macie talonów by zapłacić za taki remont. Kurwa! Jakie zapłacić?! Jesteśmy kumpelami nie? No dobra, możemy pogadać o zapłacie w naturze. - Di wróciła buńczuczna natura gdy mijały się po drodze w tym kanionie. Gangerka chyba zapaliła się na całego do tego biznesu i była skłonna zrobić co się da by im pomóc. - Lamia, Eve mówiła, że dzisiaj byłyście rano u Steve’a. Naprawdę nagrały was kamery?! A w ogóle to teraz będziecie mieszkać razem u Eve? - Val wyglądała na rozbawioną i rozpromienioną wieściami od kierowcy osobówki. --- - No to chyba wszystko. Rany jak wrócę do domu to wezmę kąpiel. Wszystko mnie swędzi, ten piach to mam chyba wszędzie. - Jamie z Lamą przeszły jeszcze raz przez damską część toalety gdzie były kręcone zdjęcia. Zaniosły już wszystkie rzeczy z powrotem do samochodu i Eve jakoś jednak je tak upchała, że się zmieściły i zostało jeszcze miejsca dla długowłosej pasażerki. No ale na wszelki wypadek jeszcze wróciły by sprawdzić czy nic nie zostało. No ale chyba poza kartonem z końcówką drożdżówek chyba już nic więcej tutaj nie zostało. - To Madi? Odjechała? Nie poczekała na nas? - pracownica lodziarni odwróciła głowę w stronę jaśniejszych plam okien zewnętrznych. Lamia też to usłyszała. Nieco przytłumiony przez te sterty gruzu ale jednak nadal czytelny odgłos uruchamiania a potem odjeżdżającego motocykla. - Aż tak się jej spieszyło? - zdziwiła się szatynka w skórzanych spodniach mając chyba trochę za złe gangerce, że na nich nie poczekała. Więc Val pewnie też bo przecież miały razem jechać do Betty. Zwłaszcza, że jak odchodziły to Indianka kokietowała dredziarę, że pozwoli jej zrobić sobie pedicure i w ogóle zadbać o stopy jak uzna za stosowne co było jak miód na uszy blondynki. - Dasz radę? A ty jakieś masz plany na resztę dnia? Bo słyszałam, że w weekend nie ma cię w mieście. - szatynka w pożyczonej przez Lamię bluzie zagaiła kolejny temat skoro przed powrotem do samochodu jeszcze była okazja pogadać. A kartonik z kilkoma drożdżówkami był lekki więc nie było kłopotu go dźwigać. Lodziara wyszła pierwsza przez framugę drzwi i stanęła w przedsionku czekając aż reżyser kina akcji trzymająca ten karton odpowie i się z nią zrówna. I wtedy niespodziewanie na scenę wpadła Val. Dosłownie wpadła. Usłyszały jakiś ruch od strony kanionu ale praktycznie od razu poznały sylwetkę o blond dredach i w letniej sukience. Val musiała biec. Sprintem. Ale akurat teraz się wywaliła więc upadła na ziemię wzbijając trochę kurzu. Skrzywiłą się boleśnie jęcząc cicho ale zaraz otworzyła oczy. Przez moment ich spojrzenia spotkały się. Kobiety która właśnie gruchnęła o ziemię i jej dwóch zaskoczonych przyjaciółek stojących w wejściu do publicznej toalety ledwo parę kroków dalej. Z tak krótkiej odległości dało się dostrzec, że na twarzy kelnerki ból spowodowany upadkiem tylko na moment zdominował inne uczucia. Ale te inne uczucia szybko odzyskały kontrolę nad jej mimiką. I bezbłędnie dało się rozpoznać to uczucie bo było jednym z najbardziej pierwotnych. Strach. - Nie! - wrzasnęła ze strachu kelnerka próbując się podnieść. Zdążyła powstać mniej więcej na czworaka kierując się ku pozostałej dwójce gdy zza tego samego załomu wypadła kolejna postać. - Mam ją! - wrzasnął jakiś facet i faktycznie ją miał. Dopadł Val zanim zdążyła się podnieść, złapał ją w pasie i powalił z powrotem na ziemię. - Zostaw ją! - Jamie wrzasnęła otrząsajac się z momentu zaskoczenia i bez wahania ruszyła na napastnika. - Tam są jeszcze dwie! - wrzasnął ten który mocował się z desperacko szamoczącą się kelnerką. I jak na zamówienie z kanionu wypadło jeszcze dwóch napastników. Ci widząc, że ten pierwszy powalił swoją ofiarę praktycznie bez zatrzymywania ruszyli na pozostałe dwie ofiary. Lamia odruchowo zarejestrowała, że mieli puste ręce. Chociaż chyba w ogóle mieli przy sobie jakieś noże, łomy, może i kabury ale nie miała czasu tego sprawdzać gdy wszystko działo się w mgnieniu oka.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
22-04-2020, 04:54 | #164 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
22-04-2020, 05:03 | #165 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
22-04-2020, 05:06 | #166 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
22-04-2020, 05:12 | #167 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... Ostatnio edytowane przez Driada : 22-04-2020 o 20:58. |
22-04-2020, 05:22 | #168 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
22-04-2020, 21:40 | #169 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 37 - Echa przeszłości, plany przyszłości Czas: 2054.09.24; cz; przedpołudnie; Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Eve Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, powiew - Eve będziesz miała jakieś ubrania? Przez to wczoraj nie mam nic na zmianę. - Val zapytała wychodząc z łazienki. Zaraz za nią wyszła Jamie. Obie na razie były ubrane tylko w owinięte wokół ciała ręczniki których pożyczyła im gospodyni. Drugim ręcznikiem pracowicie wycierała swoje włosy. Idąca za nią lodziara robiła zresztą to samo. - Tak, pewnie, coś wam znajdziemy. Ale teraz chodźcie na śniadanie. - Val i Jamie były ostatnią parą jaka skorzystała z łazienki. Bo tak na raty i zmiany jakoś trzeba było pójść na kompromisy by się pomieścić w sypialni, łazience a teraz tym aneksie kuchennym i gościnnej sofie. Więc gdy już rano cała piątka zmieniła pozycję horyzontalną na bardziej cywilizowaną można było pomyśleć o wspólnym śniadaniu i doprowadzeniu się do stanu używalności. Zaczęły się całkiem prozaiczne dyskusje i czynności jak każdego poranka. Kto pójdzie po coś do jedzenia? Kto się pierwszy kąpie? Kto co kroi i układa do tego śniadania? Kto chce się w co ubrać? I tak jakoś w parach, trójkach i pojedynczo wirowały po różnych zakamarkach mieszkania fotograf a ostatnio także i Lamii. Albo po okolicy. I tak właśnie dopiero teraz przy tym późnym śniadaniu prawie w samo południe mogły się wreszcie zebrać przy jednym stole w jednym miejscu. - Myślicie, że będzie padać? - Jamie zapytała siadając na sofie obok Lamii. Przy niej usiadła kelnerka zawiązując sobie drugi ręcznik na głowie. Lodziara czysta i pachnąca mydłem i szamponem wyglądała o wiele lepiej niż wczoraj wieczorem. Chociaż jasne plamy plastrów i opatrunków na twarzy rzucały się w oczy tak samo jak siniaki i opuchlizny jakie przykrywały. A pytanie miało sens bo o ile poranek był słoneczny i z delikatnym powiewem i trochę chłodny. Chociaż to nie przeszkadzało jeśli się wzięło długie spodnie i jakąś bluzę. Ale teraz niebo jakby zaczęło się chmurzyć no i nie było pewne czy tak zostanie, rozpogodzi się czy coś zacznie padać. - Cholera wie. Zwisa mi to. - burknęła Di która wciąż była wściekła na gliniarzy za ten dołek na jaki ją zwinęli przez drugą połowę dnia. Dopiero wieczorem ją wypuścili więc może któryś z gliniarzy dodał dwa do dwóch. Motocyklistka zajechała pod studio fotograficzne akurat jak dziewczyny wysiadały z samochodu w garażu magazynu. Więc gangerka wjechała do środka tuż obok. - Di! - wykrzyknęły prawie wszystkie jednocześnie i przywitały się z nią równie gorąco jak ona z nimi. W końcu nie widziały się od początku tego cholernego napadu. Ona widziała jak te palanty powaliły Eve i gonią za Val a blondynki jak ona ucieka w stronę swojego motocykla. Lamia i Jamie widziały jeszcze mniej bo wówczas były rzucić okiem na plan filmowy gdy to wszystko się zaczęło. Gangerka ledwo się uściskała i przekonała, że dziewczyny są mniej więcej wszystkie i całe gdy zaczęła swoją litanię. - Te jebane psy mnie zawinęły! A przecież im kurwa mówiłam co jest grane! Kurwa! Jakby to było u nas to bym skrzynęła moich chłopaków i sami byśmy zrobili porządek z tymi cwelami! I żaden jebany pies nie byłby nam potrzebny a jakby się wpiedralał to też by zarobił kulkę! - kilkugodzinna bezczynność, złość i frustracja znalazła wreszcie ujście i Indianka prawie dosłownie dostała piany na tych gliniarzy, porywaczy i całą resztę. No ale to było wczoraj wieczorem. Dzisiaj też jeszcze kąsała jak osa owych porywaczy i gliniarzy gdy coś jej o tym przypomniało no ale już mniej więcej była taka jak zwykle. Zwłaszcza, że Eve starała się nakierować rozmowy na coś pozytywnego. Czyli na ich pierwszy wspólny film z MaziXXX, bohaterską akcję komandosów i to ich komandosów no i plany na dzisiaj, weekend i w ogóle. O wczorajszym popołudniu w roli zakładniczek lub aresztantek starała się nie wspominać. - Jej, nie wiem czy jechać do pracy. Przecież tam pewnie nic nie wiedzą a wczoraj miałam się pojawić. To dzisiaj chociaż zwolnienie musiałabym im przywieźć. Chociaż nie wiem. Może jakbym pojechała to bym zajęła się czymś konkretnym. Ehh… A miałyśmy wczoraj z Lamią jechać na romantyczny wieczór do kina. - fotograf na głos zastanawiała się co powinna zrobić po śniadaniu. To cholerne porwanie pomieszało szyki nie tylko jej. - Oh, no tak. U mnie Garry też nic nie wie. No ale dzisiaj to chyba pojadę do domu a potem do pracy. Pokazać się, że żyje i w ogóle… - kelnerka cmoknęła krótko gdy też uświadomiła sobie jakie konsekwencje przyniósł wczorajszy dzień. - A na co chciałyście iść? - zapytała wgryzając się w grzankę i zerkając na parę gospodyń. - No nie wiem na co. Miałyśmy pojechać, zobaczyć co grają i wtedy zdecydować. Ale dzisiaj chyba jesteśmy umówione do “Krakena” co Lamia? - krótkowłosa blondynka pomasowała po przyjacielsku kolano siedzącej obok brunetki zwracając się do niej z uśmiechem i pytaniem. - Ja mam spokój. Ale ciekawe czy mi to gówno do soboty zejdzie. - Jamie nie miała takich codziennych problemów z chodzeniem lub nie do pracy ale czy te opuchlizny i siniaki jej zejdą do weekendu gdy powinna się stawić w lodziarni to nie było takie pewne. Powinny się zmniejszyć ale czy znikną zupełnie? - A co z filmem? Zostało coś z niego? - Indianka zaczepiła inny temat. No tak, wczoraj z nadmiaru emocji i zmęczenia dały radę tylko skorzystać z łazienki, zjeść cokolwiek i pójść spać. Co prawda Eve nie miała tak pojemnego łóżka jak Betty w swojej sypialni. Ale za to miała w sypialni zapasowy materac. Miała też i pościel ale już żadnej z nich nie chciało się czekać aby ją ubrać i przygotować. Więc złączyły ze sobą oba materace, skorzystały z pościeli jaka już była i zapasowych śpiworów i tak wtulone w siebie zasnęły całkiem szybko. Sen pomógł bo gdy po kolei budziły się dzisiejszego poranka czuły się dużo lepiej. I miały zdrowe odruchy i potrzeby. Zjeść coś, ugasić pragnienie, wykąpać się porządnie, ubrać w coś czystego. - Cholera nie sprawdziłam wczoraj… - fotograf zmarszczyła brwi i zerknęła na solidne drzwi wyjściowe jakie prowadziły na klatkę schodową i wejście do garażu. - Wszystko nadal jest w samochodzie. Już nie miałam wczoraj siły by znosić tutaj te wszystkie pudła. Ale jak wczoraj poszłyśmy z tym miłym policjantem po samochód to sprawdziłam kamery i zabrałam kasety. - blondynka uprzedziła swoje wspólniczki, że nie mają do czynienia z gotowym materiałem filmowym i zrobiła się mała sprzeczka głównie między nią a Di. Di chciała obejrzeć to co się nagrało a Eve prosiła by poczekać aż obrobi chociaż do wersji bety by obejrzeć złożoną całość. Jamie też chyba wolałaby obejrzeć teraz chociaż nie nagabywała o to tak bezpośrednio jak motocyklistka a Val stwierdziła, że jej to raczej obojętne. Lamia tak samo jak dziewczyny spała z nimi w nocy, kąpała się w wannie, krzątała się przy śniadaniu a teraz siedziała z nimi przy tym śniadaniu uczestnicząc w toczonej dyskusji. Nie bardzo mogła wczuć się w ciała dziewczyn jak choćby twarz Jamie. Ale ją samą, tak na trzeźwo to jednak dokuczało to stłuczenie w boku. Musiała poruszać się trochę sztywno by oszczędzać to zranione miejsce. Więc może jedna Don znał się coś na swojej robocie jak uprzedzał wczoraj wieczorem by uważała na to miejsce. Chociaż z drugiej strony nie było to obezwładniające uczucie by ją wyłączyło z codziennych aktywności. Ale miała też coś jeszcze. Sen. O poranku. Sen z poprzedniego życia. Serię chaotycznych obrazów. Aż się obudziła wśród czwórki wciąż śpiących dziewczyn. Za oknem sypialni panowała szarówka świtu. Wstawał kolejny pogodny poranek. Ale zmęczenie znów wzięło górę i ponownie złożyła głowę na poduszkę i zasnęła. Wstała kilka godzin później, razem z innymi dziewczynami, zaczęła się z nimi kąpać, rozmawiać, przeżywać wczorajszy i planować dzisiejszy dzień przed i w trakcie śniadania. No ale ten sen… --- Obrazy mieszały się ze sobą. Jakby ktoś chaotycznie puszczał fragmenty różnych filmów bez ładu i składu. Do tego widziała świat jakby to ona nagrywała ten film. Jakby widziała tamten świat własnymi oczami. Ale te obrazy i dźwięki nie były najlepszej jakości. Obrazy często się rozmazywały i mieszały z innymi a sporo dźwięków pochodziło jak spod wody. Jeden z obrazów zaczął się od sufitu. Z brezentu. Ciemny, nijaki brąz. Namiot. Duży wojskowy namiot. Trochę się poruszał więc pewnie był lekki wiatr na zewnątrz. Dobrze. Bo było bardzo gorąco. Panował zaduch i ta charakterystyczna woń leków, ran, dezynfektantów. I wyschnięty, letni step. No i ten żołnierz. Bo był jakiś żołnierz. Podszedł do niej. Jak leżała na łóżku. Polowe, składane łóżka, jedno z wielu jakie stały w tym namiocie. Podszedł i nachylił się nad nią. Jakiś facet. W mundurze. Młody. Pewnie w wieku podobnym do niej. Ciemne, krótkie włosy. Też był ranny. Bo miał rękę na temblaku i twarz zabandażowaną na czole i gruby opatrunek na jednym oku. Był jednak czysty więc pewnie trochę czasu minęło odkąd oberwał. I właśnie on się nad nią pochylał. Przyglądał się jej z wyraźną konsternacją. I… Zawodem? No w każdym razie nie skakał z radości, że ją widzi. Wydawał się… Zmieszany? - Ale jesteście podobne… - rzekł w końcu może do siebie a może do niej gdy poczuł, że tak nieładnie się w kogoś tak intensywnie wgapiać i nic nie mówić. Westchnął, wyprostował się i wrócił do nóg jej łóżka gdzie jeszcze raz spojrzał na kartę pacjenta. Znów westchnął i wrócił do jej twarzy. Trochę kuśtykał. - Tylko zobaczę. - uprzedził gdy wolną ręką sięgnął do jej szyi. Poczuła jego palce na sobie i ruch nieśmiertelnika. - Lamia Mazzi. - przeczytał znów z tym rozczarowaniem w głosie i spojrzeniu. Odłożył blaszki na miejsce i chyba zastanawiał się co zrobić czy powiedzieć.Pomogła mu jakaś pielęgniarka która akurat przechodziła między łóżkami. - Siostro, siostro! - zawołał do niej i podszedł znów trochę kulejąc na niezbyt sprawną nogę. Siostra ofuknęła go by nie krzyczał ale rozmawiali chwilę. Widocznie o niej bo często zerkali w jej stronę. On coś chyba tłumaczył a ona jemu. Chwilę tak rozmawiali gdy w końcu siostra wznowiła swój marsz. Siostra też była wojskowa. Miała na sobie mundur polowy. Zmieszany żołnierz powoli wrócił do jej łóżka i stał wodząc wzrokiem po niej, innych łóżkach i namiocie. Chyba nie bardzo wiedział co powiedzieć czy zrobić. - Ale jesteście podobne. - westchnął w końcu z żalem. Znów chwilę się zastnawiał w końcu by wspomóc sobie proces myślenia wyjął papierośnicę. A, że miał do dyspozycji tylko jedną sprawną rękę to trochę mu to zajęło i wyglądało dość niezgrabnie. Zapalił szluga i podał jej. Ale już nie była pewna czy sam się jej zapytał czy poprosiła go o to. W końcu on zaczął oglądać tą swoją papierośnicę. Kawałek lakierowanej blaszki w jakieś wzorki. I chyba pod wpływem impulsu się zdecydował. - Masz. Przyda ci się. Chciałem to dać jej. Ale nie wiem czy ją znajdę. A jak palisz to chociaż tobie się przyda. - wyznał wreszcie i położył tą emaliowaną papierośnicę przy jej szafce tak by mogła potem sobie do niej sięgnąć. Potem widziała jego odchodzące plecy. Obraz zafalował to nawet nie była pewna czy od razu odszedł czy coś jeszcze gadali wcześniej. Wyłapała tylko emblemat jednostki wyszyty na rękawie. Coś pancernego z gąsienicami. W żółto-, czerwono - niebieskim trójkącie. Obrazów było więcej. Ale po przebudzyniu szybko umykały z trzeźwiejącego umysło tak samo jak to z wszystkimi snami bywało. Nawet nie umiałaby ustawić ich w kolejności śnienia nie mówiąc o odtworzeniu w realnej osi czasu. Tak samo jak ten fragment z ziemianki jaki wyłapała. Właściwie to chyba była piwnica. Zwykła piwnica jakiegoś domu. Kilka zmęczonych, zabrudzonych sylwetek siedziało w mrocznym pomieszczeniu. Czuli się dokładnie tak jak wyglądali. Brudni, zmęczeni, głodni, obolali. Gryzieni na zmianę przez wszy, pchły, komary i wysysacze. Ktoś spał albo przynajmniej miał zamknięte oczy. Na siedząco. Oparty o piwniczną ścianę. Kolega rozkładał i czyścił karabin. Inny szykował sobie coś z czajnika. Ktoś bez zapału otwierał bagnetem konserwę albo czytał jakiś list przy kopcącym ogarku. Gorący, przepocony zaduch i ten prawie niewidzialny stepowy pył który dopadał wszystko i wszystkich. Osiadał w nozdrzach, ustach, gardle powodując ciągłe uczucie pragnienia. Tak samo morale ludzi w tym improwizowanym schronia osiadało. Mieli przechlapane. Tylko jeszcze nie było pewne jak bardzo. Niespodziewanie z krótkolówki podłączonej do ładowarki rozległ się skrzek eteru oznajmiający kolejny komunikat dla kogoś podpiętego pod wojskową sieć. Też trudno było już zwracać na to uwagę. Wymowa tych meldunków tylko dodatkowo dobijała. Jasno mówiła, że tak jak tutaj jest wszędzie. Przegrali. Nie było dokąd się wycofać ani gdzie się ukryć. Ich los miał się rozstrzygnąć w najbliższych dniach, może nawet godzinach. - Do wszystkich jednostek. Mówi kapitan Gerber. - głośnik odezwał się głosem ich dowódcy. Niektóre głowy spojrzały na krótkofalówkę ale mało kto przerwał swoją czynność. Już raczej stłumione eksplozje w pobliżu były bardziej wymowne. Jedna, druga, trzecia, czwarta. Blisko siebie. Każda coraz bliżej. Budynek drgnął i ze ścian i sufitu poleciał tynk i pył powodując otrzepywanie się i kasłanie żołnierzy wewnątrz. Często blaszaki dawały takie niespodziewane napady ogniowe waląc z czegoś o mocy regularnej artylerii. Jak kogoś dorwały na zewnątrz no to miał pecha. Ale w takich schronach jak ten byli względnie bezpieczni. Musiałoby pieprznąć bezpośrednio w dom lub jego pobliże by ich rozwalić i pogrzebać żywcem. Tak. Nawet blaszaki miały swoje ograniczenia. - DJ rytm zapodaje. - parsknął któryś z chłopaków. Nawet nie bardzo było wiadomo czy chodzi mu o komunikat z radia czy te detonacje na zewnątrz. Im na szczęście nic nie zrobiły. Czy komuś innemu to w tej chwili nie wiedzieli. - Mówię w imieniu sztabu. Sytuacja jest poważna. - kapitan który może też przerwał nadawanie ze względu na ten ostrzał wznowił teraz to co miał do obwieszczenia. - No co ty nie powiesz? Rany patrz, połapali się w tym sztabie, że chyba dostajemy w dupę. Może jakąś nagrodę powinniśmy im dać? - parsknął złośliwie ten co czytał list. Ten pod ścianą chyba nie spał albo już nie spał. Nie otwierał oczu ale uśmiechnął się smutno i pokręcił głową. I bez tych komunikatów wiedzieli, że jest źle. Maszynki zorganizowały ofensywę. Taką prawdziwą, w dawnym stylu. Z artylerią, ciężkim sprzętem i robocią fala jakiej standardowe linie obronne ludzi mogły zatrzymać tylko na chwilę. Na szczęście dla nich główny impet uderzenia poszedł bokiem. Na nieszczęście zostali coraz bardziej z tyłu i mieli nawet względny spokój jak na standard robociej ofensywy. Ale to znaczyło, że grozi im odcięcie. Kocioł. A zezwolenia na wycofanie się nie było. Mieli utrzymać pozycję by była podstawa do kontrofensywy. Ponieważ walki toczyły się już całe kilometry za ich obecnymi liniami to nie mieli bezpośrednich wieści co tam się dzieje. Czy już dostali się w okrążenie czy nie. Ale od jakiegoś czasu nie przybywało zaopatrzenie z zewnątrz więc nie mogło być dobrze. - Zostaliśmy odcięci od sił głównych. Oni teraz mają własne problemy i nie są w stanie nam pomóc. - oficer po drugiej stronie eteru bez ogródek przedstawił zwykłym żołnierzom jak wygląda sytuacja. Zresztą plotki i tak chodził wzdłuż okopów i posterunków. A brak oficjalnego komunikatu tylko powiększał nieufność szeregowców do wyższych szarż. - Widziałem! Wiedziałem! Mówiłem, że trzeba było się stąd zrywać póki był czas! - krzyknął ze złością ten z parującym kubkiem. Pod wpływem emocji cisnął go ze złością o podłogę. - Zamknij się! - Chudy wskazał na niego swoim pulchnym palcem bo zagłuszał komunikat. Chociaż zapewne nie tylko on uważał, że przegapili moment na odwrót gdy jeszcze miał on realne szanse powodzenia. - Teraz będą nam kazać wytrwać i dzielnie umierać do ostatniego żołnierza. - rzucił z goryczą ten co dobierał się do swojej konserwy. Splunął na zabrudzoną podłogę z wyraźną pogardą. Ale umilkł bo pulchny zaopatrzeniowiec pogroził mu pięścią a oficer mówił dalej swje przez radio. - Ponieważ nie możemy liczyć na wsparcie z zewnątrz zorganizujemy atak samodzielnie. - kapitan i dowódca samodzielnej kompani inżynierskiej kontynuował przedstawianie decyzji dowództwa. Co prawda nie był tam najwyższy szarżą ale jednak na tym odcinku jego jednostka stanowiła istotny komponent sił defensywy. - Atak? Będziemy się przebijać? Bez rozkazu? Czy przyszły jakieś rozkazy? - zapytał zaskoczony żołnierz który siedział przy stole nad rozłożonym karabinem. Inni też byli zdziwieni. Ale też takie rozkazy niosły nadzieję. Gdyby się przebijali to była szansa, że chociaż części z nich uda się przebić. Bo gdy takie kotły zostawiano samym sobie to zwykle kończyły marnie. Rzadko udawało się odtworzyć z nimi połączenie z siłami głównymi. Chociaż zdarzało się. Ale tutaj, w tej piwnicy, zbyt mało wiedzieli o ogólnej sytuacji by to oszacować. Dlatego przebijanie się dawało jakąś nadzieję. A właśnie tego potrzebowali. Nadziei. Że jednak się wyrwą z tej matni. - Będziemy się przebijać! Będziemy atakować! Skoro nikt nam nie może dać naszej wolności sami ją sobie wywalczymy! Nie damy się tutaj zgnieść jak karaluchy! Mamy broń! Mamy amunicję! Mamy żołnierzy! I do cholery będziemy z tego korzystać! Wyrwiemy się stąd! Przygotujcie się! O 21-ej dowódcy plutonów zgłoszą się do swoich dowódców! Bez odbioru. - głos kapitana przybrał na sile. Biła z niego siła i energia jakiej chyba wszystkim ostatnio brakowało. Dawał nadzieję. Przypominał kim są i jak wiele osiągnęli do tej pory. Ile razy z różnych tarapatów udało im się wykaraskać. I to wszystko sprawiło, że na tych zarośniętych, brudnych, zmęczonych twarzach znów zawitały uśmiechy. Jakby przez ostatnie dni tej cholernej ofensywy wszyscy zapomnieli jak się można uśmiechać. A w oczach rozpaliła się nadzieja. Nadzieja jaka pobudzała i mobilizowała do działania. I ledwo ucichł klik eteru oznaczający, że ktoś po drugiej stronie skończył nadawanie a w tej brudnej, zapylonej piwnicy rozbrzmiały śmiechy i głosy. Jakby już byli znów wśród swoich albo ci czekali na nich zaraz za rogiem. I kolejny obraz. Albo poprzedni. Cholera wie. Tym razem krótki. I dość niemy. Ruch. Bieg. Jakieś rozwalone domy na bezimiennej ulicy. Obejrzała się za ramię. Teraz nie była pewna dlaczego. Usłyszała coś za sobą? Ktoś ją gonił? Wołał? Czy to ona kogoś goniła? Nie była pewna. Ale wybiegła za róg i wiedziała, że jest źle. Ogarnęła to jednym spojrzeniem. Kupa gruzów. Cholera! Choleracholeracholera! Rozpaczliwie rzuciła się ku tym ruinom. Ale z bliska wyglądało to jeszcze gorzej. Gruz, runy, wystające pręty zbrojeniowe… Zaczęła przez to biec. Właściwie to iść bo biec się nie dało. Po hałdzie gruzu to nawet szła na czworakach bo łatwiej. Zostawiała krwawe ślady na tym gruzie, kamieniach i piachu. Chyba się skaleczyła o coś w rekę. Nieważne! Drobnostka! Zsunęła się po częściowo zawalonej ścianie albo podłodze co runęła ale nie do końca. Była po drugiej stronie. Tutaj na szczęście wewnątrz było tego gruzu mniej. Ale było też ciemniej. Gdzie to jest?! Cholera gdzie to jest?! Rozejrzała się desperacko dookoła czując, że czas jej się kończy! Szybko! Cholera szybciej! Ale gdzie… Jest! Namierzyła to czego szukała. Ruszyła biegiem przez zagruzowaną podłogę. Potknęła się o coś i wywaliła na tą podłogę i gruz. Rozcięła sobie nos albo wargę. W każdym razie poczuła własną krew na twarzy. O bolesne uderzenie w żołądek gdy upadła na jakiś fragment gruzu który zadziałał jak pięść wbijająca się w brzuch. Ale już blisko! Podczołgała się po tym gruzie i zaczęła rozgarniać ten gruz na bok. To gdzieś tutaj! Cholera czy zdąży?! Czy to dokładnie tutaj?! Cholera wszystko na rozwalane! Kaleczyła dłonie, łamała paznokcie i zdzierała palce o ten gruz rosząc go swoimi czerwonymi kroplami. Kawałki gruzu spadały za nią i wokół niej, toczyły się kawałek nim nie znieruchomiały podobnie. Au! Odruchowo cofnęła rękę gdy poczuła pieczące rozcięcie. Kolejna ranka. Ale nie groźna. Małe rozcięcie. Co tym razem? Blacha. Jakaś blacha którą przywalił ten gruz. Ale to była ta blacha! Jeszcze szybciej odgarniała ten gruz. Jak się dało rękami i butami. Blachy stopniowo było widać coraz więcej i próbowała ją podnieść. Kilka razy. Ale wciąż leżało na niej zbyt wiele gruzu. Ale w końcu gdy pokaleczonymi dłońmi złapała za krawędź ta wreszcie uniosła się. Tak! Da radę! Czuła, że teraz ją już może odwalić gdy tak resztki gruzu zsuwały się w dół w miarę jak podnosiła ten kawałek pogiętego metalu. Ostanie co wyłapywała z tego obrazu to własne myśli. Mętniejące echo obaw, że straciła wiele czasu i jest już tak blisko ale nadal nie miała pewności czy… --- Ale to było rano. O świcie. We śnie. A teraz była tutaj. W południe. Nawet trochę przed. Z dziewczynami. Przy śniadaniu. Rozmawiając o tym co było, jest i będzie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 22-04-2020 o 22:13. |
24-04-2020, 02:40 | #170 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |