Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2020, 05:06   #166
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Wystarczyło jedno słowo, pierwsze parę dźwięków posłanych megafonem w eter, aby na głowę Mazzi wylało się wiadro ciepłej wody, a część niepokoju zniknęła niczym przekłuta mydlana bańka. Pokręciła głową biorąc ów głos za wytwór wyobraźni, równie realny co odgłosy frontowej kanonady gdzieś w pobliżu. Na twarzach pozostałych dziewczyn wyczytała jednak, że to nie sen. Tym razem nie chodziło o urojenia.Gdzieś tam za kanionem, ledwie kilkaset metrów od niej i od Eve stał ich cholerny, boltowy rycerz w zbroi koloru moro.
- Tygrysek… - wyszeptała do dziewczyn, chociaż patrzyła na swoją blondi, powstrzymując ochotę, aby nie roześmiać się w głos.

Nie, to było niemożliwe. Ściągnęły go myślami, albo skurczybyk miał detektor księżniczek w opresji gdzieś za paskiem… byle tego nie spieprzyć.
- Ani słowa że ich znamy - dodała szybkim szeptem, a na jej twarz wróciła powaga - Dajmy im pracować. Nie mogą się dowiedzieć że go znamy, bo to wykorzystają. Teraz tylko spokojnie… jeśli zacznie się dym, padajcie płasko na glebę i chrońcie głowy. Ja pierdole… to on - dodała ledwo powstrzymując się od radosnego uśmiechu. Kurwa mać, w ostatniej chwili… ratunek z opresji. O ile nie stanie się po drode nic niespodziewanego. Ani nikt go nie rani.

- Ja bym tam z nimi nie dyskutowała - zwróciła się do porywaczy - Jeśli zrobicie co każą, wyjdziecie z tego z życiem. To już nie krawężniki… oni nie będą się pierdolić w tańcu. Jeszcze macie szansę, skorzystajcie.

- Zamknij ryj! - wrzasnął na nią jeden z mężczyzn. Chociaż mimo agresywnego tonu nie dał rady ukryć czającego się pod spodem strachu.

- Lamia! Cicho! Nie prowokuj ich. Nie wychylaj się proszę. - Eve szepnęła cichutko wprost do ucha swojej dziewczyny. Val i Jamie też miały sprzeczne emocje wyczytane na twarzy. Z jednej strony jakby zaraz miały być wolne ale z drugiej jeszcze nie były. W końcu nastąpił ten etap który najczęściej występuje we wszelkich konfliktach. Czekanie.

- Jest trochę po 21-ej. Jak z godzinę to jakoś o 22-giej. - szepnęła fotograf pokazując trochę widoczny spod taśmy zegarek. I chyba właśnie była taka godzina jak mówiła. Ale o ile kobiety przycichły to teraz mężczyźni zrobili się głośniejsze. Od razu widać było, że się boją. Takiego zakończenia wieczoru widocznie nie spodziewali się kompletnie. Albo podnosili głos gdy oskarżali się nawzajem albo panikowali co teraz będzie albo mówili cicho, prawie szeptem bojąc się głośniej odezwać.

- Uspokójcie się do cholery! - krzyknął na nich Keith który zdołał chociaż siebie doprowadzić do porządku. I teraz zabrał się za swoich ludzi. Ci popatrzyli na niego krytycznie ale komunikat z megafonu widocznie sporo ujął mu autorytetu w ich oczach.

- Blefuje. To pewnie jakiś gliniarz z megafonem. Tylko inny niż ten co gadał wcześniej. Taka sztuczka. - rzekł z przekonaniem i machnął do tego ręką jakby nie było o czym rozmawiać.

- Skąd wiesz? - jeden z jego ludzi miał mocno sceptyczną minę i głos.

- A widziałeś go? Ktoś z nas go widział? - szef odzyskiwał werwę przechodząc od jednego człowieka do drugiego i zaglądając im w oczy. Ale sądząc po ich minach nikt ani tego ani żadnego komandosa jak dotąd nie widział.

- Ruszcie mózgiem! Co oni mają a co my! Słyszeliście tego gnojka? “Puśćcie głupie zdziry, połóżcie się na podłodze… “ - przedrzeźniał słyszany wcześniej komunikat. - I co wtedy? Zgarnął nas jak raki! - prychnął pogardliwie na taką opcję.

- Ale będziemy żyć. - mruknął cicho jeden z jego podwładnych.

- Tak? A jak długo? Wiecie jaka jest kara za porwanie? I całą resztę? Chcecie trafić do obozu? Albo na stryczek? A może któryś się czuje na siłach służyć w karnej jednostce na Froncie? - szef znów odzyskał rezon gdy tak lustrował swoich rozsypanych po pomieszczeniach ludzi. I chyba udało mu się przemówić im do rozsądku bo chociaż nadal patrzyli niepewnie to chyba zaczynało docierać do nich, że nawet poddanie się nie wróży im zbyt dobrego zakończenia.

- Ten facet to gliniarz a nie żaden Thunderbolt. Jakiś cwany detektyw co sobie wymyślił zarobić belkę do awansu tanim kosztem. Naszym. Nic nam nie zrobią. Mamy te dziwki jak tamci coś będą fikać to zaczniemy je wykańczać. Jedną po drugiej. Wtedy zobaczą, że z nami nie ma kurwa żartów i nas puszczą. Te suki to nasza tarcza. Tamten cwaniaczek blefował. Poczekamy tą godzinę i sami się przekonacie. Przyjdzie skamleć o kolejną godzinę albo zaoferuje porządne warunki. Chciał nas tylko nastraszyć ale my jesteśmy zbyt cwani by się nabrać na te jego tanie sztuczki. - wiara jaką okazywał Keith stopniowo rozlewała się po reszcie jego ludzi. Nawet któryś się słabo bo słabo ale uśmiechnął, któryś pokiwał głową no i taki scenariusz i podział ról znacznie lepiej dodawał im otuchy i pozwalał z nadzieją wytrwać tą najdłuższą, godzinę wieczoru.

- Nie łudziłabym się że to glina. To trep, stuprocentowy wojskowy. Do tego coś więcej niż zwykły podoficer - saper machnęła głową na wyjście z łaźni, tam gdzie schowany był właściciel głosu - Nasłuchałam się takich, tam na północy. - wzruszyła ramionami, patrząc na tych nie od gadania - Poza tym jeśli zaczniecie nas wykańczać to wliczą nas w straty i po prostu walną tu granat. Dla jednej albo dwóch żywych nie będą sobie zawalać głowy. Tym bardziej powinniście go posłuchać - uśmiechnęła się, szczerząc czerwone zęby - Przecież spotkaliśmy się tu przypadkiem, wyskoczyliście z bajerą. Było nawet miło… a ten wasz mózg w pewnej chwili was sterroryzował i wydumał całe to porwanie. Nic nam przecież nie zrobiliście przez cały ten czas, no nie? Dlatego jeśli posłuchacie tamtego z megafonem i będziecie współpracować, a zakładnicy potwierdzą że wasza rola w całej chryi była marginalna, nikt was nie powiesi, ani nie wyśle na Front. Co najwyżej przekiblujecie miesiąc w pierdlu. Zastanówcie się. Warto umierać za zwykłe nieporozumienie?

Słowa Lamii męska część imprezy powitała z mieszanymi uczuciami. Tym razem nikt nie kazał jej się zamknąć a na paru twarzach pojawiło się zrozumienie. Jakby jednak było jeszcze jakieś inne wyjście z sytuacji. No ale był ten który w tym scenariuszy miał odpokutować za wszystkich i za wszystko.

- Zamknij się! - wrzasnął rozwścieczony herszt. - Zakneblujcie tą dziwkę! - zawył ze złości patrząc na swoich ludzi. Ci jednak wahali się i żaden nie ruszył się z miejsca. - Co jest z wami do cholery?! To żmija! Zapomnieliście jak ona umie kłamać?! - wskazał na swoją obwiązaną głowę i wciąż widoczne krwawe zacieki z boku głowy i szyi. - Chce nas skłócić! Byśmy rzucili się sobie do gardeł! Nigdzie nie idziemy! Zostaniemy tutaj i jak tamten patafian wróci będziemy negocjować! No dalej! Zakneblujcie tą jej kłamliwą jadaczkę! Ruchy kurwa ruchy! - szef wrzeszczał tak głośno i przekonująco, że w końcu któryś się ruszył. Chociaż już bez wcześniej okazywanej werwy i buty. Podszedł do czwórki kobiet, wyjął taśmę i zaczął szykować knebel.

- Mam nadzieję, że go posłuchacie. I bolci wpadną i zabiją was wszystkich! - Jamie skorzystała z okazji i wysyczała do niego jadowicie.

- Tą też zaknebluj! Cholera wszystkie je zaknebluj! Za dużo pyskują! Suki powinny wiedzieć kiedy mogą dać głos! - wyglądało na to, że szef poleciał serią po wszystkich zakładniczkach mając dość słuchania ich krnąbrnych wypowiedzi.

- Dacie się zabić za tego idiotę? - Mazzi podniosła głos, mówiąc szybko gdy taśma się zbliżała - On już jest martwy! Poświęciłby was gdyby mógł! Jeszcze możecie z tego wyjść i żyć! Poddajcie się!

Krzyk Lamii urwał się gdy szara taśma budowlana zakleiła jej usta. Potem porywacz chciał się zająć Jamie ale ta znów stawiła opór. Kopnęła go a raczej odepchnęła nogami przewalając go na podłogę.

- Szmata! - wrzasnął zaskoczony facet podnosząc się i doskakując do lodziary. Złapał ją za długie włosy, odchylił głowę do tyły i z premedytacją zdzielił ją na odlew w twarz aż jej głowa opadła na ramię Eve. Zanim zdążyła coś zrobić znów ją złapał i zakneblował. Potem to samo zrobił z blondynkami ale te nie stawiały oporu. Eve starała się coś mruczeć chyba pocieszająco do obolałej lodziary ale, że nie wychodziło przez tą taśmę nic zrozumiałego to w końcu pocieszająco potarła czołem o jej czoło.

I zaczęło się czekanie. Porywacze byli kłębkiem nerwów. Chodzili, stali, wyglądali co się dzieje na zewnątrz, warczeli na siebie i dla uspokojenia palili szlugi. Atmosfera była tak napięta, że każda iskra mogła wywołać pożar albo i eksplozję. Czas dłużył się niemiłosiernie. Nie wiadomo było jak to się skończy. Fotograf co jakiś czas zerkała na zegarek. Teraz nie bardzo mogła mówić więc pokazywała na ile mogła czas Lamii i Jamie między którymi siedziała. W końcu wskazówka na zegarku minęła 10-tą. I nic się nie działo. Minuty uciekały a one mogły oglądać nerwowy spektakl pełen testosteronowego stresu widoczny ledwo kilka kroków dalej. Wszyscy na coś czekali. Z nadzieją lub niepewnością. Ale musieli czekać. I porywacze i porwane. W końcu się doczekali. Rozległ się ten szelest uruchamianego megafonu. Wszystkie widoczne w starej ubikacji głowy jak na komendę spojrzały w stronę wyjścia. Na tyle na ile kto mógł. Rozległ się ten sam męski głos co poprzednio.

- 60 minut minęło. Przygotujcie broń. - rozległ się bardzo krótkim ostateczny komunikat. I znów odgłos odkładanego megafonu. Przez jakieś dwie sekundy wewnątrz budynku nastał kompletny bezruch i cisza. A potem wszystko wybuchło.

- Keith! Keith! Kurwa mówiłeś, że blefował! Mówiłeś, że będą negocjować! Kurwa idą po nas! Zrób coś! - jeden z porywaczy był na skraju histerii. Podbiegł do herszta i wskazywał pistoletem na puste wejście i świat zewnętrzny skąd właśnie dobiegał komunikat.

- Poddajmy się! Ja pierdolę nie chcę tutaj zginąć! - jego kompan widocznie podobnie widział sprawę. Też krzyczał z bliska szefowi w twarz.

- Zamknąć się durnie! Na pozycje! Ale migiem! Mamy tu mur a oni muszą wybiec przez tamtą dziurę! Wystrzelamy ich jednego po drugim zanim się zorientują! - Keit też krzyczał. Złapał najbliższego za chabety i wypchnął w stronę wyjścia. Potem to samo zrobił z drugim.

- Przez ciebie wszyscy zginiemy! Ona miała rację! Ty masz przesrane ale my jeszcze możemy się wywinąć! - trzeci nie dał się złapać bo i był trochę dalej od szefa i miał więcej czasu na reakcję. Zaczął się cofać w kierunku zakładniczek aż w połowie pomieszczenia odwrócił się, wyjął nóż i zaczął biec w ich stronę.

- Zostaw je! - Keith wrzasnął do niego i wycelował w niego pistolet chociaż ten już był do niego plecami i nie mógł tego widzieć. I w tym momencie wszystko jeszcze bardziej przyśpieszyło i się pogmatwało.

Lamia widziała jak ten spanikowany biegnie do nich wyciągając nóż z pochwy. Jego przestraszoną minę i to jak już nachylał się nad nimi. W tym momencie kawałek boku jego głowy jakby mu odpadł. A on sam padł jak podcięte drzewo. Keith zdążył zmrużyć oczy gdy na czole pojawił się jakiś czerwony wyprysk a z boku jego głowy jakby wybuchł balonik z czerwoną farbą. Dziewczyny przy niej zamarły zaskoczone nie wiedząc co się dzieje.

Dwa ciała ich oprawców upadły na brudną podłogę. Rozległ się odgłos upadających ciał. Jednego tuż przy nogach czterech zakładniczek drugie kilka kroków dalej przy wejściu. I jeszcze gdzieś za rogiem jakby coś upadło.

- Ej!? Co jest?! - krzyknął ktoś z zewnątrz mieszaniną strachu i zaskoczenia. Wtedy coś wybuchło. Dosłownie. Ściana kilka kroków dalej eksplodowała w jednej ze ścian. Lamia słyszała jak trzy jej towarzyszki piszczą i krzyczą ze strachu a podłogę, zlewy, lustra i ściany zasypują odłamki ze ścian zasnuwając wszystko dymem i pyłem. Podmuch eksplozji zalał je ścianą tego dymu i poczuły tą falę gorącego powietrza. I jeszcze coś. Coś metalicznego. Toczącego się po brudnych kafelkach. A potem huk. Tym razem cichy. I coś tam zaraz przy tej eksplozji eksplodowało dymem.

- Ruchy, ruchy ruchy! - w ten chaos wdarł się męski, zdecydowany głos. Tupot kroków. Ciemne sylwetki w dymie. Gaz. To był gaz łzawiący. Oczy zaczeły jej łzawić i zaczęła kaszleć. W usta zaklejone taśmą. Sylwetki rozmazały się przez te szkliste oczy, dym, pył i całą resztę. Dwie z nich zatrzymały się tuż przed nimi z wycelowaną w nich bronią. Cali na czarno. Gdzieś dalej słychać było krótkie wystrzały. Chyba gdzieś na zewnątrz.

- Jedynka do Dwójki! Mamy zakładników! Kurwa nie uwierzysz kto to jest! - Lamia nie widziała już prawie nic przez te łzy, gaz i całą resztę. Ale słyszała jeszcze na tyle dobrze, by rozpoznać zdziwiony głos wojskowego paramedyka.

- Zabezpiecz zakładników! - z radia popłynął rozkazujący głos.

- Ale to są… - druga sylwetka była większa. I masywniejsza. Dingo zawsze się pod tym względem wyróżniał.

- Bez dyskusji! - Steve z irytacją ponaglił ich przez radio.

- Sam tego chciał burak jeden. Chodźcie dziewczyny, spadamy z tego lokalu. - Don chyba machnął ręką i pochylił się aby rozciąć im nożem więzy z taśmy. Dingo zrobił to samo.

- Możecie iść? - zapytał paramedyk pomagając całej grupce powstać na nogi. We dwóch i z zakładniczkami ruszyli do wyjścia. Co prawda zdjęli im kneble ale gaz już zdążył zrobić swoje więc mogły tylko łzawić, kaszleć i pluć. Prowadzili je prawie po omacku. Pochylone sylwetki, ręka na plecach, w kilku do obstawy boków. Podłoga, potem ziemia, jeszcze jakieś hałasy na zewnątrz, ktoś gdzieś jeszcze strzelał ale komandosi byli zajęci tylko wyprowadzeniem zakładniczek w bezpieczne miejsce. Szalony ruch gdy prawie można było pogubić nogi, zwłaszcza na tym cholernym gruzie w kanionie.

Wreszcie usiadły. W jakimś samochodzie. Było tu więcej ludzi ale też i gwar licznych głosów. Słyszała jak Donnie gdzieś stoi obok i tłumaczyć coś komuś. W końcu usiadł obok.

- Spokojnie, to tylko gaz. Poczekaj, przemyję ci oczy i twarz. To zaraz przejdzie. - mówił zaskakująco troskliwie i miał równie delikatne ruchy gdy jakimś wacikiem i szmatką czyścił twarz Lamii. A potem tak każdej z byłych zakładniczek. Pomogło na tyle, że stopniowo zaczeły widzieć i mniej kasłać.

- Ale się Krótki zdziwi kogo uratowaliśmy. - mruknął stojący w otwartym tyle furgonetki Dingo. Były w jakiejś furgonetce. Chyba wojskowej bo pełno było różnych skrzynek i regałów. No i ławka na tyle pojemna by pomieścić ich czwórkę. Na zewnątrz stały radiowozy i kręcili się policjanci ale jakoś na razie nikt nie ingerował w operację Thunderbolts i właśnie odbite zakładniczki.

Ulga ścinała z nóg i gdyby nie pokłosie gazu, można by było uznać całą historię za zakończoną lekko, chociaż nie do końca przyjemnie. Woda pomagała, gaz w końcu przestał piec tak, aby uniemożliwić otworzenie oczu, głębszy oddech czy wydobycie z siebie czegoś więcej poza wizgi kaszel. Mazzi mrużąc oczy i często mrugając rozejrzała się po wnętrzu, patrząc na pozostałe dziewczyny. Wyglądały jakby się przeczołgały po poligonie, ale żyły i miały się całkiem nieźle jak na stres i niepewność ostatnich godzin. Widziała też Dona, ubranego na czarno. W całym bojowym oprzyrządowaniu. Chciała coś powiedzieć, podziękować. Otworzyła usta, jednak wydobyło się z nich tylko chrypienie. Przecierała twarz rękawem kurtki, albo wodziła nieprzytomnym wzrokiem po wnętrzu furgonetki. Przez napierający hałas kanonady przebijała się jedna, najważniejsza myśl: reszta była bezpieczna. W końcu były bezpieczne, bez niebezpieczeństwa, że coś im się stanie. Przecież chłopaki by na to nie pozwolili. Była sierżant pociągnęła nosem, topiąc się powoli w smrodzie prochu, smaru i napalmu. Kurzu i popiołu z palonych ciał. Szczurza panika wychyliła łeb zza bariery rozsądku, poruszając paskudnymi wąsami nad wyraz ochoczo.
Zaczęła się dusić, tym razem nie przez gaz, brakowało powietrza, ściany furgonu napierały, zmieniając okresowo fakturę na sterty gruzu, pociągniętego krwawymi rozbryzgami. Do tego resztki obcej krwi w ustach, ból obitych żeber. Potrzebowała wódki.
Wódki, powietrza… i Steve’a. Spokoju, ciszy… wreszcie pieprzonego spokoju.
Na wpół po omacku, na wpół na czuja przetoczyła się poza zasięg rąk, głosów i przyspieszonych oddechów, ciągnąc do wyjścia, jakby miało to cokolwiek zmienić. Mijała czarno-białe sylwetki, uparcie dążąc aby wywlec się na zewnątrz, tam gdzie czarno-białe niebo i ciemne sylwetki snujące się gdzieś w światłach reflektorów.

- Hej, hej, hej a ty dokąd to? - zaraz za nią rozległ się zdziwiony głos Dona i odgłos szybkich kroków. Dogonił ją akurat przed dwoma gliniarzami którzy patrzyli na nich niepewnie jakby nie wiedząc czy mają reagować czy nie i jak tak to jak. Przy nich objęły ją silne i pewne ramiona faceta w czarnej kominiarce stopując ją w miejscu.

- Wszystko w porządku, pani chciała tylko rozprostować nogi. To ze stresu. Zazwyczaj jej mięknął na mój widok. - Don w swoim stylu uspokoił i załagodził sytuację. A sam pociągnął Lamię z powrotem w stronę czekającej furgonetki.

- Nie bój się, już wszystko dobrze. Zaraz wróci Krótki i reszta. Ale się zdziwią! - zaśmiał się na koniec po tym gdy mówił uspokajającym słowem i zbliżali się do znajomych twarzy wewnątrz i przy furgonetce.

- Mam cel. 30 m przed wami. - w tą rozmowę wdarł się nieco zniekształcony, spokojny kobiecy głos.

- Zdejmij. - krótkie polecenie dowódcy. Chwila ciszy tak na dwa kroki i jakiś cichy skrzek.

- Zdjęty. - zameldowała kobieta.

Mazzi zrobiła krok do przodu, a potem jeden do tyłu. chwila przerwy i kolejny krok oddalił ją od tych, co zostali wewnatrz fury. Stanęła na sztywnych nogach, spuszczajac głowę i to zaciskała, to rozluźniała pięści,walcząc z ochotą aby w coś przywalić. Czarna ściana drapała ją po plecach, wybuchy i to co działo się przed paroma minutami nie pomagało opanować zwichrowanej głowy.
- Jamie - chrypnęła przez zaciśnięte zęby- Jest. Ranna. - zrobiła przerwę na serię szybkich, płytkich oddechów - Dzięki Donnie… idź. Do nich. Proszę. - wydukała, a potem osunęła się w dół, aż usiadła tyłkiem na betonie. Podwinęła kolana pod twarz, garbiąc plecy, aby oprzeć o nie czoło.
Już dobrze. Zaraz przyjdzie Steve. Już dobrze.
Echo eksplozji przewalało się jej po głowie, dołączając do znanej symfonii z północy. Tej barwionej cuchnącą metalicznie czerwienią. Nie chciała tego słyszeć, podniosła ręce i przyłożyła je do boków głowy, zatykając uszy. Już w porządku, po wszystkim. Teraz, do cholery, mogło być już tylko dobrze.

- No dobrze. Ale zostań tu dobra? Ciebie też jeszcze całej nie sprawdziłem. - Don jeszcze chwilę się wahał ale w końcu puścił dziewczynę swojego szefa i wrócił do środka furgonetki aby dokładniej się zająć swoimi pacjentkami. Poczuła jak ktoś okrywa ją kocem. A potem Dingo postawił obok niej nakrętkę od termosu pełną czegoś parującego. Ale nie odzywał się. Chociaż stał gdzieś w pobliżu. Trochę nie była pewna ile czasu minęło. Ale wreszcie usłyszała znajomy głos. I tym razem na żywo a nie przez radio.

- Lamia? Eve? Dziewczyny? A co wy tu robicie? - mimo bojowego rynsztunku, całego na czarno i kominiarki, gogli nad głową i gazmaski pod, rozpoznała jego głos od razu. Szedł w stronę furgonetki szybko, dziarsko i pewnie gdy nagle jakby się zachwiał gdy widocznie ją dostrzegł i rozpoznał. I resztę dziewczyn.

- To one były zakładniczkami bystrzaku! - Don poinformował go ze złośliwą uciechą.

- Coo?! - Mayers wyglądał wręcz na zszokowanego taką informacją.

- Próbowaliśmy ci powiedzieć. Ale kazałeś nam się zamknąć. - Dingo nie omieszkał dodać coś od siebie obrażonym tonem, że tak z sercem na dłoni a tu kolega go tak…

- Lamia? Nic ci nie jest? - Krótki podbiegł te parę kroków i przyklęknął przy siedzącej kobiecie. Schylił się aby dojrzeć jej twarz i pytał zaniepokojonym głosem.

Dziewczyna zamrugała, marszcząc czoło a przez jej twarz przeszedł skurcz. Zewnętrzny kącik prawego oka drgał niekontrolowanie, gdy skupiała uwagę na czarnej sylwetce. Kolejny cień, tyle że on nie wywoływał strachu. Przebijaj się przez maszynowy harmider i zgrzyt metalu.
- Znam cię… pamiętam twój głos - powiedziała cicho, potrząsając głową chociaż dłonie wciąż trzymała przy uszach, wbijając paznokcie w skórę pod włosami. Zastój trwał przez dłuższy moment, aż wreszcie ciemna mgła cofnęła się odrobinę.
- Steve? - spytała zdezorientowana, a puste do tej pory oczy drgnęły śladem życia. Zamrugała szybko parę razy, ale obraz nie znikał. Był, tuż obok. Pamiętała go. I były to cholernie dobre wspomnienia.
- S-Steve - powtórzyła, opuszczając odrobinę dłonie. Zastygła tak w pół ruchu, zagubione dziecko pośrodku mgły, które wreszcie zobaczyło promień światła i chwyciło się go. Pełne usta zadrżały, ciałem pod kocem zatrzęsło. Saper wydała z siebie zduszony jęk, sięgając do czarnej plamy w mundurze maskującym. Wtuliła się w nią ufnie, koc spadł na mokrą ziemię.
- To ty? To naprawdę ty... przyszedłeś po nas… jesteś. Jesteś tu… tutaj. N-nic ci… nic ci nie zrobili? - zdołała wydusić, wczepiając się w żołnierza jakby chciała się w niego wkleić na stałe. Wcisnąć pod kamizelkę taktyczną, wślizgnąć pod skórę i zostać tam. Najlepiej na zawsze.

- Tak, tak, już wszystko dobrze, nic mi nie jest. Już po wszystkim. - objął ją, przytulił do tego swojego twardego pancerza i całego złomu jaki na sobie nosił i bił od tego zapach smaru od broni, kurzu i dworu. Całował ją przy tym po włosach i głaskał po nich w rodzicielskim, uspokajającym geście.

- Oh Steve! - jakoś dosiadła się do nich Eve też kucając przy nich więc drugim ramieniem objął także ją. Z tego wrażenia gardło ścisnęło się blondynce i zaczęła chlipać.

- Jesteście całe? Czegoś wam trzeba? - zapytał cichym, łagodnym tonem pytając ich obu jednocześnie.

- Zostań z nami… nie znikaj, proszę - pierwsza odezwała się brunetka, odczepiając jedno ramię od munduru, aby móc jeszcze objąć blondynkę. Siedzieli we trójkę, szczepieni jak grupką pąkli. Zrobiło się ciszej, strach schował się do szczurzej nowy i tylko drapał pazurami gdzieś za ścianą. - Tylko chwilę, jeszcze chwilę. Nie idź, jeszcze nie teraz - dodała, zanim i ona się nie rozkleiła, mając w głębokim poważaniu czy ktoś patrzy, co sądzi i jak bardzo słaba i żałosna będzie się wydawać.

- Jasne. Nie ma sprawy. Nigdzie się nie wybieram. - uspokoił jedną i drugą tak słowem jak i gestem. Trochę przemodelował ten ich układ i sam oparł się o tylne koło furgonetki siadając na asfalcie i miał po jednym boku i ramieniu dla każdej ze swoich partnerek tak samo je przytulając, głaszcząc i uspokajając pocałunkiem tam lub tu.

- Jak żeście się w to wpakowały? - zapytał po dłuższej chwili gdy spazmy i łkania przeszły w ciche pochlipywanie od czasu do czasu. Ktoś znów dał im koce by się mogły okryć i coś ciepłego do picia z termosu. A stojący niedaleko komandosi w bojowym rynsztunku i kominiarkach pilnowali aby nikt nie zakłócał tej strefy prywatności.

Troska, bliskość, spokój i herbata sączona z metalowego kubeczka czyniły cuda. Tak samo jak ciepło, zapach, dotyk i głos oficera. Czułość, tak inna od razów, poniżeń i stresu ostatnich godzin. Oddychało się Lamii lżej, przymknęła oczy, opierając policzek o płytę na piersi pancerza, przez co czołem przytulała się do czoła Eve. Obecność rodziny działała terapeutycznie, pozwalała do końca zebrać się i wreszcie przestać trząść.
- Dziś środa, kręciłyśmy film - odpowiedziała po chwili zwłoki, mówiąc z trudem. Gdy nerwy opadły pojawiło się rozbrajające zmęczenie i tępo ćmiący ból gdzieś w okolicach potylicy - Dopadli nas kiedy pakowałyśmy sprzęt. Di zdążyła uciec, Eve dorwali na parkingu. Ja i Jamie usłyszałyśmy jak Val krzyczy. Biegli za nią do tych łaźni… - podkuliła nogi, zwijając się w kulkę pod boltowym ramieniem i trwała tak przez moment, zanim nie westchnęła, przełykając gorzki wstyd - To moja wina, mogłam ich zastrzelić. Miałam tego wygadanego na muszce i pięć naboi. - nabrała powietrza, walcząc z drżącą szczęką, zanim nie dokończyła zduszonym głosem - Nie mogłam… nie mogłam do niego strzelić. Powinnam, tylko… nie… nie dałam rady. Nie… nie chcę zabijać, już dość. Mam… mam dość. Dość śmierci, pamięt… pamiętam tylko ją. - na siłę wyciskała z siebie słowa, ignorując dwie gorące strugi przetaczajace sie po umorusanych policzkach - Przepraszam Eve, gdyb… gdybym nie była tak… tak beznadziejna i słaba, może… poszłoby inaczej. - po omacku wyciągnęła z kurtki papierosa i po paru rozpaczliwych próbach, w końcu go odpaliła - Złapali nas, myślałam że chociaż puścili Jamie… blef, złapali ją gdy uciekała. Zamknęli nas tam… a potem - pokręciła głową i zaciągnęła się, milcząc.

- Oj, Lamia daj spokój. Beznadziejna to ja byłam. Na nic się nie przydałam. Tylko dałam się złapać i tyle. A ty byłaś taka dzielna. Wiesz jaka dzielna była Lamia Steve? Zagadała tego ich szefa i odgryzła mu ucho! - Eve zrobiła wielkie oczy i trochę się nawet zaśmiała gdy teraz wspominała tamten epizod.

- Oo… Tak? No to ładnie. - Steve uniósł brwi co było widać nawet poprzez kominiarkę.

- No! I w ogóle nas broniła i tak była dla nas jak tarcza. A na koniec jaki numer zrobiła! - blondynka nawet się trochę wyprostowała gdy od tej herbaty, koców, czułości zaczynała jej wracać energia gdy łapała te lepsze okruchy tych ostatnich kilku godzin.

- Jaki? - oficer komandosów spoglądał z zaciekawieniem to na jedną to na drugą swoją dziewczynę gdy jedna opowiadała o wyczynach drugiej z taką werwą nawet w tak ciężkiej sytuacji w jakiej się znalazły.

- Tak im nagadała, namieszała w głowach, że jeszcze trochę i sami by nas puścili! - roześmiała się na koniec blondynka.

Mazzi zaśmiała się cicho, pociągając nosem od czasu do czasu. Mocniej ścisnęła przedramię blondynki, całując ją z wdzięczności w czoło. W tej wersji relacji nie wyszła aż tak źle, jak sama siebie widziała… budujące. Pozwalało przez moment uwierzyć, że do czegoś się jeszcze kaleki pies nadawał.
- Nic by z tego nie wyszło, gdyby Steve się nie odezwał przez szczekaczkę - parsknęła, wtulajac się mocniej w Bolta - Myślałam, że zwariowałam… wszystkie tak myślałyśmy, kiedy cię usłyszałyśmy. Jesteś naszym bohaterem, wszyscy jesteście - wychyliła głowę do góry, aby pocałowac go przez kominiarkę - Już drugi raz wybawiasz damy z opresji… mamy farta, że chcesz się z nami bujać. Bez ciebie naprawdę skończyłybyśmy marnie. Jak my ci sie odwdzięczymy? - w jej głos powróciło echo wesołego świergotu z rana, choć jeszcze przetykane siąpieniem z nosa i dreszczami.

- Myślę, że w weekend o tym pogadamy. - spod kominiarki promieniował ciepły uśmiech mężczyzny którym można byłoby ładować baterie. Pocałował delikatnie w jedne i drugie usta po czym czule potrząsnął trzymanymi przez siebie kobietami. - Dobrze, że nic wam nie jest i jesteśmy razem. - powiedział z zadowoleniem.

- Oj tak! Rany jak cię usłyszałam to myślałam, że mi się przesłyszało! A potem, że zemdleję! I dziewczyny też! Dokładnie było tak jak Lamia mówi! - Eve też się roześmiała gdy tak chyba do każdego docierało, że już po wszystkim i jednak wspólnymi siłami się z tego wykaraskali. Zwabione tymi krzykami i śmiechami pojawiły się głowy a potem reszta pozostałej dwójki dziewczyn. Przystanęły obok siedzącej trójki i też zaczęły się uśmiechać do tych pozytywnych wspomnień. Obie miały na sobie narzucone koce i jakieś kubki do picia. No i twarze już miały prawie czyste. Chociaż teraz jeszcze bardziej widać było opuchlizny i rozcięcia na twarzy lodziary. Ale mimo to uśmiechała się jak słuchała tych całkiem wesołych i szczerych opowieści.

- Dobra to potem Lamię zapraszam na romans. Jeszcze ją muszę zbadać. - za nimi zeskoczył Don wskazując spojrzeniem na tą ostatnią byłą zakładniczkę której jeszcze nie zdążył dokładnie przebadać.

- Chcesz się bawić w doktora, Donnie? - w głos i spojrzenie saper wróciła dawna kokieteria, gdy ostatni raz przytuliła mocno Mayersa, pocałowała fotograf i chwiejnie, ale wstała na nogi, łypiąc na sani zatroskanym spojrzeniem - Słyszałeś Eve, jednemu tam odgryzłam ucho. Kto wie co tobie odgryzę? - zrobiła niewielką pauzę zanim dodała tonem zabiedzonego basseta.

- Bawić w doktora? Z tobą? Zawsze! - spod czarnej kominarki dało się rozpoznać bezczelny i beztroski głos wojskowego paramedyka. Brzmiał tak zadziornie, że całe towarzystwo się roześmiało. Steve i Eve też wstali i dołączyli do reszty tego kółeczka.

- Taaak? - zatrzepotała na niego rzęsami, podchodząc powolnym, kocim krokiem aż stanęła o te dwa kroki przed celem, poprawiając mu coś w oprzyrządowaniu - Miód na moje uszy… nawet nie masz pojęcia jak miło mi słyszeć… że dobrze wspominasz nasze ostatnie medyczne zabawy - wymruczała, mrużąc jedno oko - Też mi się podobało, chętnie powtórzę… to co, znowu chcesz być pacjentem, a ja panią proktolog? Nie ma sprawy. Zdejmuj spodnie i wypnij się - ściągnęła usta w niewinny dziobek. Podniosła rękę i palcem wskazujacym zaczęła pukać w zamaskowana brodę - To nie będzie bolało.

- Taakk? Doprawdy? Tak to widzisz? - zamaskowany bolt trochę spuścił głowę by popatrzeć na tą kobiecą dłoń co go stukała w brodę. Jej jasna skóra była świetnie widoczna na tle czarnego materiału czapki.

- No ja to widzę trochę inaczej ale zapraszam do gabinetu zabiegowego na konsultację medyczną. - płynnie wziął jej dłoń, pocałował po czym ujął we własną i zaprosił gestem do otwartych drzwi furgonetki.

- Minutka Donnie, dobrze? - ścisnęła łapę w rękawicy, posyłając mu ciepły, czuły uśmiech, zanim nie wycofała się, podchodząc do Dingo. Zamaskowany jak reszta, cichy i ponury, z nierozłączną maczetą za pasem sprawiał, że od razu robiło się bezpieczniej. Lubił też chyba saper, skoro postawił jej kubek przy nogach, gdy zbierała łeb do kupy. Pamiętała ruch i srebrna nakrętkę termosu w gruzie… albo chodniku. Grunt, że była tam. Tak jak on.
- Dziękuję Dingo… - popatrzyła do góry, na czarną kominiarkę i zaraz zarzuciła mu ramiona na szyję, ściskając mocno - Jesteś kochany, dziękuję ci… za wszystko - powiedziała szczerze, całujac go w oba policzki. Pościskała go jeszcze moment, zanim nie odczepiła się, idąc do następnego zamaskowanego komandosa bez twarzy. Jemu też zarzuciłą ramiona na szyję, całując i dziękując za pomoc, ratunek i to, że po prostu są. Powtórzyła rytuał z każdym Boltem, dorzucając parę ciepłych słów i uśmiechów.

- To nic. - Dingo mruknął krótko ale dał się uściskać i ucałować. Chociaż z bliska jak tak go czuła całą sobą to i czuła, że sprawiła mu przyjemność. Mimo, że był taki oszczędny w ruchach i słowach.

Z pozostałych komandosów rozpoznała tylko Cichego. - Dobrze, że jesteś cała. Znaczy, że wszystkie jesteście całe. - uśmiechnął się spod kominiarki. I tak on jak i inni zamaskowany mężczyźni wydawali się całkiem przyjacielscy i trochę zaskoczeni tym podziękowaniem. Zwłaszcza, że trójka pozostałych zakładniczek wzięła przykład z Lamii i też zaczęła wdzięczyć się do swoich oswobodzicieli. Dopiero z ostatnim z komandosów było trochę inaczej. Ten miał zamiast wytłumionego automatu karabin wyborowy z tłumikiem. A dopiero gdy go Lamia uściskała rozpoznała, że to kobieta.

- Dobrze, że wyszłaś z tego cało. - uśmiechnęła się kobieta w kominiarce gdy siłą rzeczy objęła byłą zakładniczkę.

Mazzi zaśmiała się cicho, przy tej konkretnej wybawicielce zatrzymując się na dłużej i coś nie puszczała. Zamiast tego zbliżyła twarz do jej twarzy.
- Dzięki Karen - parsknęła, a potem bez ostrzeżenia pocałowała ją w usta zakryte kominiarką.

- Oh. - kobiecie w cywilnych ciuchach udało się chyba zaskoczyć kobietę w kominiarce. Tak imieniem jak i pocałunkiem. W pierwszej chwili jakby nie wiedziała jak zareagować. Ale w końcu roześmiała się wesoło i jakoś tak mocniej i pewniej uściskała trzymaną kobietę.

- To mówił o mnie? - zapytała raczej retorycznie zerkając ponad ramieniem Lamii gdzieś gdzie przy furgonetce stał Steve. - Też się cieszę, że cię poznałam. Wyglądasz jeszcze ładniej niż na zdjęciu. Chociaż trochę inaczej wyobrażałam sobie nasze spotkanie. - Karen mówiła cicho i łagodnie trochę jakby nie chciała urazić czy obrazić niedawnej zakładniczki i jednej z dziewczyn swojego dowódcy.

- Oh… widziałaś zdjęcie? A które? - teraz to Lamia zrobiła zaskoczoną minę, aby szybko się rozpromienić - Też się cieszę, Tygrysek nie mógł się ciebie nachwalić… aż przez chwilę byłam zazdrosna - zmrużyła wesoło oczy - Że cię wcześniej nie poznałam. I że cię chowa przed nami, taki właśnie z niego zaborczy typ. Strzelec wyborowy, w stopniu specjalisty. Bujałaś się z nimi na akcjach i po nich. Jestem tylko ciekawa czy rzeczywiście jesteś taka śliczna jak mówił - mocniej objęła szyję kobiety, aby nagle odchylić głowę i roześmiać się głośno.
- Ej misiaki! - zwróciła się do zamaskowanej części otoczenia - Jesteśmy wam winne co najmniej dobrego drina i odpowiednie podziękowania za ratunek. Tutaj tak trochę lipa, gruzy, pręty zbrojeniowe… a w tych gliniarskich mundurach nie widziałam nikogo, kogo by się dało pojaberować dla wspólnego dobra. Może więc wy się dacie wyrwać? - posłała im najbardziej czarujacy z zestawu uśmiechów - W tę niedzielę, o 21. Robimy imprezę przy basenach w Honolulu. Nie dajcie się prosić. Chciałybyśmy się wam odwdzięczyć, co nie laski? - zwróciła się do pozostałych zakładniczek - Reszta naszych kumpeli też będzie przebierać nóżkami byle was poznać!

Pomysł Lamii, wciąż trzymanej przez Karen wywołał żywą reakcję wśród zamaskowanych typków. Ktoś się roześmiał, ktoś zagwizdał, ktoś coś zawołał a do tego jeszcze dziewczyny ze swojej strony, znów wesołe i roześmiane energicznie potwierdziły pomysł Lamii swoim udziałem i różnymi zapewnieniami. Z oczywistych względów najbardziej wstrzemięźliwa w tym była Jamie ale i ona się uśmiechała i kiwała twierdząco głową.

- Słuchajcie jak Lamia i Eve organizują imprezę, i to w “Honolulu” w weekend… - Don zabrał się ze swojej strony za bajerowanie reszty co już do reszty zdawało się przesądzać sprawę.

- I ja też jestem zaproszona? - Karen też się uśmiechała tak samo jak jej koledzy. Powiedziała to chyba jakoś, żeby wrócić do ich wcześniejszej rozmowy. - No bo chyba byłyśmy umówione na piątek… Ale jeśli potrzebujecie więcej czasu by się pozbierać to niedziela też mi pasuje. - dorzuciła szybko strzelec wyborowa jakby nie chciała się narzucać po tym co przeszły niedawno uwolnione zakładniczki.

- Ty jesteś zaproszona przede wszystkim, kochanie - saper wyszczerzyła się zębato, wachlując rzęsami - Obrazimy się śmiertelnie, jeśli nie wpadniesz w piątek i nie zostaniesz do poniedziałku - do jej głosu wróciła powaga, choć w kosmatym wydaniu - Chciałam ci też podziękować, że zgodziłaś się potowarzyszyć Eve, gdy ja i Stevie będziemy za miastem. Było mi okropnie głupio, że Kociaczek zostanie sam… taki samotny, nieużyty. Ale teraz wiem, że będzie w dobrych rękach - pokiwała głową - Będę też miała do ciebie sprawę… spokojnie. Nic groźnego, ot… powiedzmy że mam parę pytań technicznych odnośnie waszego sprzętu - wskazała brodą w dół, na oporządzenie snajper - Mów lepiej co lubisz, na razie w kwestii kulinarnej. Zrobimy z Eve kolację dla nas wszystkich. Kurde, gdybym wiedziała, tobie też kupiłybyśmy dziś ciastka rano. - nagle pacnęła się w czoło - Fau pax.

- Krótki nas poczęstował tymi bułkami i ciastem co mu przywiozłyście. Było pyszne! I jakie śliczne! Jeszcze takiego nie jadłam ani nawet nie wiedziałam, że takie robią. - strzelec wyborowa roześmiała się z ulgą widząc, że jest mile widziana w ten weekend i w ogóle.

- I słyszałam, że nieźle daliście czadu dziś rano. - uśmiechnęła się ironicznie co ją chyba bardzo bawiło. - Krótkiego potem wezwali na dywanik. Ale nic mu nie zrobili. Zwłaszcza, że dostaliśmy wezwanie tutaj. Nawet nie wiedzieliśmy, że to o was chodzi. - kobieta w czarnym uniformie i w pełnym uzbrojeniu zaśmiała się cicho trochę delikatniej gdy mówiła o tym co się działo już tutaj.

- Cześć. Co się tak długo ściskacie? - w końcu Eve dotarła w tej długiej i roześmianej kolejce do końca czyli do Lamii i Karen. Stanęła obok witając się uśmiechem i wesołym machaniem raczką.

- Kociaczku, przywitaj się ładnie z Karen - Mazzi zawinęła blondynkę pod jedno ramię, aby we dwie mogły uwiesić się na tej trzeciej i wdzięcznie do niej przykleić. Pocałowała przy tym jasnowłosą skroń - Właśnie rozmawiamy o cieście, tym od Mario. Jest taka piekarnia… nigdy nie pamiętam adresu, ale Eve go zna - nadawała wesoło - Poprosiłyśmy jej właściciela czy byłaby możliwość przerobienia jednego z ciast które mają w ofercie, aby bardziej pasowało do Steve'ego. Na szczęście dał się uprosić… było warto. Widzieć jak się cieszy - rzuciła maślanym spojrzeniem w krzątającego się przy reszcie oddziału Mayersa - Dobrze, że się podzielił. Jeśli zaś chodzi o to, co działo się rano. Tak jakoś wyszło. - wróciła do wachlowania rzęsami na komandoskę - I gadaj które zdjęcie ci pokazał… cholera, mówisz że nic mu nie zrobili za to? - na jej twarz wróciła powaga. Odetchnęła - Super, trochę nas poniosło i bałam się, że może któryś z jełopów z Góry się na niego uwziął i spróbuje za to udupić - westchnęła - Nie mów że u was w koszarach też te chłopy plotkują… i to gorzej niż baby…

- To ty jesteś Karen?! - Eve chętnie i wdzięcznie przylgnęła tak do jednej jak i drugiej kobiety. - O rany ale wiesz jak świetnie wyglądasz w tym wszystkim? Widok zwala z nóg. A słyszałam, że jesteś do nas zaproszona na weekend a najlepiej to nawet w piątek podobno Steve ma cię do nas przywieźć. - fotograf trochę cofnęła się by obrzucić spojrzeniem sylwetkę kobiecego specjalsa i trajkotała trochę chaotycznie jak to miała w zwyczaju gdy miotał nią nadmiar emocji.

- No tak, Lamia mi właśnie mówiła. To jesteśmy na ten piątek umówione? - Karen popatrzyła na obie gospodynie które ją tak ciepło i miło zapraszały do siebie.

- Pewnie! Słyszałam nawet, że mamy się lepiej poznać. Tak dogłębnie nawet. Zwłaszcza ci co zostają w mieście. - Anderson kiwała swoją blond główką gdy humor jej wrócił w najlepsze.

- Też tak słyszałam. - zamaskowana kobieta skinęła twierdząco głową uśmiechając się z zadowoleniem. Ale w pewnym momencie przygryzła nieco wargę w geście zastanowienia i popatrzyła na Lamię. - Steve pokazał nam wasze zdjęcia. W poniedziałek przy śniadaniu. - zawahała się mówiąc nieco wolniej.

- Które? - Eve też zbystrzała gdy pojawił się wątek fotek z ostatniego weekendu.

- No te we trójkę co macie. Te jak on jest w galowym mundurze a wy w takich ładnych sukienkach. Ty w takiej morskiej a ty… No też jakąś jasną. - strzelec komandosów zmrużyła oczy jakby starała się przypomnieć co było na tym zdjęciu.

- A! No to dobrze. - fotograf pokiwała główką jakby nie stało się nic strasznego. Karen zerknęła na nią, na Lamię i nie widząc gwałtownej reakcji mówiła dalej.

- No ale mnie potem to pokazał jeszcze jedno. - wyznała po tej chwili wahania.

- Jakie? - fotograf znów zbystrzała i szybko posłała Lamii kose spojrzenie i chytry uśmieszek.

- Noo… - usta strzelec zacisnęły się jakby miała kłopot sobie przypomnieć co było na tym zdjęciu. - Więc na nim właściwie też jesteście we trójkę… Znaczy Krótki to tak gdzieś do połowy. Tej dolnej. A wy to tak raczej widać waszą górną połowę. I chyba on robił to zdjęcie. - bolt w końcu mniej więcej ujęła w słowne ramy co było na rzeczonym obrazku.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline