Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2020, 05:22   #168
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Jeśli z początku sierżant wydawała się rozluźniona i wesoła, to w miarę jak Karen mówiła, jej mina tężała. Przestała się uśmiechać, a w spojrzenie wróciły zimno i wściekłość. Zacisnęła szczęki i słuchała, mrużąc oczy z miną mówiącą że ma ochotę coś rozwalić. Albo kogoś.
- Który zjeb nazwał mojego Kociaczka dziwką? - spytała spokojnym, lodowatym tonem, obracając głowę aby omieść spojrzeniem rozsiane po asfalcie sylwetki komandosów. Sapnęła, biorąc głęboki oddech i nagle znowu się uśmiechnęła, choć nie był to dobry uśmiech.

- Pokażesz mi go, już ja sobie z nim porozmawiam… o ile to ktoś z tych - prychnęła - A jak nie, to w końcu i tak go złapię. Ustalmy jedno. Eve jest fotografem, pracuje dla ratusza i tamtejszej gazety. Występowała z Tash, bo to lubi. Jarają ją uległe zabawy, te ostre… więc się tak bawi. Przy swoich - dodała dobitnie - Jeśli ma ochotę, jest naszą zabaweczką. Małą, brudną i bardzo oddaną. W niedzielę, mieliśmy samą rodzinę i przyjaciół. Tych, którzy sobie ufają, więc mogą przy sobie… być po prostu sobą - wzruszyła ramionami - W niedzielę niech misiaki nie liczą na podobne atrakcje. - jej gębę ozdobił zębaty uśmiech - Chyba że podpasują E, polubi ich. Wtedy może i im się walnie mały pokaz, kto wie? - znowu wzruszyła ramionami - Co do opłat… jeszcze coś tam mam. Żołd dostaję co tydzień. Mam gdzie mieszkać, głodna nie chodzę… a to tylko gamble - prychnęła - Na chuj mi one, jeśli nie mogę ich wydać w taki sposób, aby sprawić przyjemność ludziom których lubię? Na rozkręcenie biznesu też powinno zostać, przynajmniej na początek. No ale jak chcecie się poczuć, spoko. Większa pula w ściepie, więcej da radę zorganizować.

- No wiesz nie gniewaj się proszę na Krótkiego i chłopaków za tą Evę. Teraz jak poznałam was obie to chyba wiem o co wtedy Krótkiemu chodziło jak o tym opowiadał. No ale przed weekendem nic nie mówił, że ma jakieś laski a wrócił i całą czwórką bajerowali nas o tej imprezie. I tak chyba mogło trochę krzywo wyjść jak w pierwszej chwili chyba wszyscy myśleli, że on to wszystko wymyślił i nam wkręca. No bo nawet jak Don o tym opowiadał to wyglądało jakby się zgadali, że będą nam kit wciskać o ostatnim weekendzie. A wszyscy wiedzą jaki z Dona bajerant. No i tak to wyszło w tym zamieszaniu wtedy. Zresztą oni wszyscy dość niewyraźnie wyglądali wtedy przy śniadaniu. Potem odsypiali pół dnia na “sprzątaniu sypialni”. - mimo kominiarki Karen chyba nie chciała aby nowa koleżanka coś źle sobie pomyślała o niej, Krótkim, i reszcie oddziału. Mówiła nieco wolno i z przepraszającym tonem chcąc chyba załagodzić sytuację.

- No i zresztą, Krótki już wtedy chyba załapał jak krzywo to zabrzmiało bo już wtedy powiedział, że spuści łomot każdemu kto coś będzie na was gadał. No więc nikt już o was potem nic złego nie gadał. No te zdjęcia, te drugie, no to też chyba tylko mnie pokazał. W każdym razie nie widziałam go by latał z nim po jednostce i chwalił się wszystkim dookoła. Tylko to w pełnej gali pokazał wszystkim a tam bardzo ładnie wszyscy wyszliście. I chyba chłopaki trochę mu zazdrościli. - kobieta w kominiarce dorzuciła trochę weselszym tonem niczym wisienkę na tym torcie.

- A z niedzielą to ja popytam chłopaków, pogadam z Krótkim i coś się wymyśli. Myślę, że jak do was przyjedziemy w piątek to coś już będziemy wiedzieć. - w końcu nawet się uśmiechnęła gdy rozmowa wróciła na temat niedzielnej imprezy.

- Spoko, my też postaramy się do tego czasu coś załatwić - Mazzi wygładała na odrobinę udobruchaną. Przestała się spinać, znowu wyglądała na wyluzowaną. Na koniec brew jej poszła do góry. Zazdrościć Krótkiemu? Chociaż faktycznie, Eve wyglądała jak aniołek, bardzo lubiący pokazywać różki. Potrząsnęła głową - Tygrysek jest biedny. Gdzie się nie obróci jakaś baba się kręci po domu. Czasem całymi stadami i robią różne, dziwne rzeczy - parsknęła - Zero spokoju, mówię ci. Poza tym sama zobaczysz jak poznasz nasze kociaki. Polubicie się, czuję to w kościach… ale i tak z nim pogadam, aby następnym razem ogarniał język. Jak za dużo chlapie nim na boki, to mu wymyślę zajęcie - wyszczerzyła się wesoło - Tylko wicie, rozumicie. Każda sala ma pewną pojemność. Żeby potem w niedzielę nie zespawniła się połowa jednostki. Wszystkich was nie ogarniemy… i wazna rzecz. Jedna z nas, ta długowłosa szatynka która z nami tu była, woli dziewczyn. Tylko dziewczyny. Kto sie tam pojawi ma być poinformowany i nie lecieć z łapami… i nie dziwię się, że chłopcy w poniedziałek wyglądali niewyraźnie. My też zdychałyśmy przez cały dzień. - wydęła usta w dzióbek - Było warto.

- Tamta? - Karen wzrokiem wskazała na siedzącą na progu furgonetki Jamie która chyba coś gadła z Val. Obie wydawały się już trochę zmęczone jakby po tym akoku adrenaliny i stresie przez większość dnia wreszcie nadchodziła fala odpływu. Zresztą Lamia też to zaczynała czuć. Nawet ciało zaczynało dopominać się o swoje zaniedbywane dotąd potrzeby. Jedzenie, picie, ciepło, sen i odpoczynek. Jeszcze trzymała się na nogach ale zdawała sobie sprawę, że ta fala to w końcu ją zaleje.

- Dobrze, przekażę chłopakom. - skinęła głową na znak, że rozumie sprawę i nie ma w tej materii żadnych zastrzeżeń.

- A nas, z jednostki to chyba by było to co tutaj widać. Dwa fireateam plus sekcja wsparcia. Tuzin osób. Ale nie wiem czy wszyscy przyjdą, może mają własne plany. Ale to też popytam i myślę, że w piątek będę już coś wiedzieć. - kobieta w kominiarce mniej więcej chociaż nakreśliła ramy liczebne gości jakich z ich strony mogą się spodziewać w najbliższy, niedzielny wieczór. Odwróciła się słysząc energiczne kroki i rzeczywiście dowódca boltów wracał na scenę.

- Chyba coś mają. Poza tą furą Eve stały tu jakieś inne samochody. Tak podejrzewali, że mogą należeć do porywaczy. No ale to już chłopcy z policji niech zrobią po swojemu. Jak coś ustalą to mają nam wysłać raport. - Steve stanął obok Lamii obejmując ją ramieniem gdy tak na szybko streścił to czego się dowiedział.

- A jak u was? Trzymacie się jeszcze? Zorganizować wam jakiś transport do domu? - zapytał zaglądając nieco niżej na twarz bez kominiarki.

- Trzymamy… i staramy nie puszczać - odklejona od jednego “czarnucha” saper, szybko wkleiła się w tego drugiego, gapiąc się ufni do góry. Kłuło ją gdzieś pod sercem, że nie może zobaczyć jego twarzy, niestety niektórych procedur bezpieczeństwa lepiej było nie naginać.
- Niby bryka jest, tylko niewiem czy Eve da radę prowadzić… ogarniam, że ty nas nie odwieziesz, nie dygaj. Rób swoje i po prostu do nas w piątek wróć - dodała poważniejszym tonem, łypiąc na moment w bok, gdzie reszta dziewczyn - Chyba najlepiej będzie jak wszystkie pojedziemy do nas, aby żadna dziś nie siedziała sama… i pogadałyśmy trochę z Karen - wróciła rozbawionym spojrzeniem do Mayersa, stając na palcach aby móc potrzeć nosem o jego nos - Chwaliłeś się naszymi zdjęciami… to takie miłe! Myślałam że schowasz je gdzieś głęboko i nie wyjmiesz aby nie mieć koszmarów, bo Eve to jeszcze rozumiem, ale moją gębą da się straszyć niegrzeczne dzieci - parsknęła lekko, przygryzając usta - Zrobisz coś dla mnie, Tygrysku? Pokażesz Karen te, które ci dziś przywiozłyśmy? Myślimy o wspólnej sesji, może to ją naprowadzi w jakich klimatach by chciała… w końcu coś muszą z E robić jak nas nie będzie, nie?

Dowódca elitarnych komandosów, mimo czarnej kominiarki na twarzę chyba musiał chwilę przestawić się w myśleniu z jednych torów na kolejne bo chwilę mrużył oczy gdy tak słuchał i pewnie zastanawiał się o czym we dwie gadały jak go nie było.

- Nnoo tak… - powiedział w końcu opiekuńczo stając za swoją dziewczyną by zamknąć ją w bezpiecznym uścisku swoich ramion przyciskając jej plecy do siebie. W końcu jednak rozluźnił się i uśmiechnął.

- Jasne. Ale to jak wrócimy do jednostki. To jak rozumiem dogadałyście się na piątek? - pokiwał głową i spojrzał raz w dół na trzymaną w objęciach czarnulkę to na tą stojącą przed nimi kobietę w wojskowej czerni.

- Tak, przyjedziemy w piątek po robocie do dziewczyn razem. No a poza tym właśnie obgadałam z Lamią parę spraw na ten weekend no to potem pogadamy. - specjalistka od broni wyborowej machnęła dłonią na znak, że teraz trochę nie ma sensu mówić drugi raz to samo.

- Dobrze to spróbuję wam załatwić kierowcę albo samochód. - szef pokiwał głową już widocznie obmyślając jak bezpiecznie odstawić dziewczyny do domu gdy on sam nie mógł się tym zająć.

- Jeszcze coś? - zapytał jakby chciał sprawdzić czy coś jeszcze się urodziło zanim nie zacznie realizować nie tylko swojego powrotu do bezpiecznej bazy.

- Mam ochotę na kanapkę… z Boltów. Taką jak ostatnio - grzejąca się w uścisku saper, zerknęła do góry, przyjmując minę samej, nieskalanej niewinności. Zatrzepotała rzęsami, drapiąc mężczyznę po dłoni - Jakoś wytrzymam do weekendu, bez obaw. Mam nadzieję że tobie również się uda ta sztuka. Dzięki Tygrysku, jesteś najlepszy - doćwierkała wesoło, zanim nie trzeba było się wyplątywać z kończyn i wracać tam, gdzie reszta odbitych zakładników i zgrupowana wokół nich mała chmara kruków z karabinami na plecach.

- Ah, taką kanapkę? - brwi Mayersa powędrowały w górę gdy domyślił się o co chodzi. I zrobił zadowoloną minę.

- Tak, porozmawiałam z Lamią i widzę, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Mogłabym wam pomóc z tą kanapką. Kto z jakiej strony to już się chyba dogadamy na miejscu. - Karen dorzuciła swoje do tej swobodnej dyskusji.

- Taakk? - kapitan zmrużył oczy widząc co nieco o jakich tematach sobie tutaj rozmawiały jak jego nie było. A głowa w drugiej czarnej kominiarce potakująco skinęła dorzucając nieco kpiący i zadowolony z siebie uśmieszek. - Czemu nie. Ale to chyba pogadamy o tym przy następnym spotkaniu. - kapitan też się uśmiechnął tym swoim spokojnym, stonowanym uśmiechem.

- A, właśnie! - nagle saper przystanęła, stopując też w miejscu Mayersa. Uwieszona mu na ramieniu łypnęła do góry przejętym, zatroskanym spojrzeniem - Tygrysku… co z tą kamerą? Stary bardzo wściekły, zrobią ci coś? Przepraszam… - ścisnęła go mocniej.

- A to… - machnął ręką jakby wspominał odległy ból zęba co już zdążył o nim zapomnieć. - Nie przejmuj się. Miałem pogadankę i musiałem obiecać, że to się więcej nie powtórzy i takie tam. - Mayers uśmiechnął się jakby nie było o czym mówić.

- To gdzie wy to będziecie robić przy następnej wizycie? - zaciekawiła się strzelec wyborowa.

- Jakiej następnej wizycie? Co tak sterczycie jak banda smutasów a żaden nie wchodzi co? - powracającego Dona rozpoznali po głosie bo w uniformie i kominiarce zlewał się detalami z innymi komandosami z ich oddziału.

- Dowiedziałeś się czegoś? - Steve przywitał go własnym pytaniem.

- Tak. Jesteśmy bardzo skuteczni. 100%. Jeden jeszcze dychał no ale już nie. 100% KIA. - paramedyk stanął przy ich grupce i oznajmił swoje wieści. Które akurat pod względem zdobywania informacji od świadków akurat nie były zbyt pomyślne.

- Szkoda. Ale gliniarze mają jakieś samochody, jak coś znajdą to nas powiadomią. - dowódca nie wyglądał na zbyt zadowolonego z takich wieści. Ale też chyba przesadnie nie będą mu one spędzać snu z powiek.

- Pojadę jutro do Ramsaya - Mazzi westchnęła cicho, pocierając pulsujacą tępym bólem skroń. Starzała się, dziadziała. Parę godzin nerwów i już lądowała obolała, wypluta… do niczego. Promieniała jednak pogodą ducha, patrząc na saniego spod przymrużonych powiek - A tak się zastanawiamy gdzie następnym razem robić Tygryskowi poranną niespodziankę, żeby później nie lądował na dywaniku u Starego. Zapomnieliśmy dziś o kamerze w sali widzeń… trochę się nagrało - wyjaśniła bez ogródek, aby naraz zmarszczyć czoło - Żeby zagłuszyć nagrywanie trzeba kombinować przy dysku w stróżówce. Chyba że po prostu się narzuci koszulkę na bombę…

- Pfff! - Don prychnął pogardliwie jakby takie problemy załatwiał od ręki i na poczekaniu. - Wystarczy pogadać z chłopakami z monitoringu by w odpowiedniej porze akurat patrzyli co innego. - sani podsunął całkiem proste jego zdaniem rozwiązanie co Karen przywitała enigmatycznym spojrzeniem a jak Steve to Lamia nie bardzo wiedziała bo miał głowę trochę nad nią i za nią.

- No a ty mała zwijaj się i już nie ściemniaj. Wszyscy i tak wiedzą, że aż nóżkami przebierasz by zostać sam na sam z takim przystojniakiem jak ja. - paramedyk nie przejmował się co sobie reszta pomyśli o jego rozwiązaniu tylko przypomniał im, że ma ostatnią pacjentkę do zbadania. Wskazał brodą na wciąż czekającą furgonetkę.

- Naprawdę aż tak stęskniłeś się za zabawą w proktologa? - saper westchnęła ciężko, przewracając teatralnie oczami - Daj spokój Donnie, po co sobie dupę zawracać? Nic mi nie jest, najwyżej pęknięte żebro i parę siniaków… przecież wiesz, że się na tym trochę znam - zrobiła smutna minę, patrząc na medyka wzrokiem śmiertelnie rannego basseta w listopadowym, marznącym deszczu - poza tym w tej masce i tak nie ma na czym oka zawiesić, a z moją pamięcią krucho. Za tego przystojniaka ręki sobie obciąć nie dam.

- Takie procedury maleńka. Każda ofiara wypadku czy porwania musi zostać zbadana przez kogoś ze służb medycznych. Ja tam przeżyję bez ciebie kolejną noc ale nie wiem jak ty przeżyjesz beze mnie. Ale jak chcesz mogę zawołać tych brzydali z ambulansu z męskimi, owłosionymi ramionami i oni cię mogą zbadać. Ale nie odjedziesz stąd póki cię ktoś nie zbada. - Don zripostował szybko i jakby mu wcale na tym nie zależało. Wskazał kciukiem gdzieś w stronę kordonu i widocznego tam ambulansu. Lamia zauważyła jak Karen delikatnie kiwa głową jako niemy komentarz do słów kolegi.

- Jak przeżyję? - saper uniosła pytająco brew, a potem parsknęła, odwracajac się do tyłu. Krótkim pocałunkiem oznaczyła teren poniżej nosa, a powyżej brody jednego byle tam ledwo kapitana, po czym wyjątkowo niechętnie wyplątałą się z jego objęć. Poszło prawie bezboleśnie aż do momentu, gdy musiała puścić ściskaną dłoń. Zasięg ramienia trep miał ograniczony, wystarczyło na trzy niewielkie kroki, zanim nie nadszedł punkt krytyczny. Wtedy też dziewczyna popatrzyła za plecy po raz drugi, ściskając usta w kreskę, a trzymaną łapę dość rozpaczliwym chwytem. Buta i zblazowanie zniknęły z jej twarzy, powróciło zagubienie i niepewność, gdy stała jak ta sierota z drżącymi pod skórą szczękami.

Wreszcie przełknęła ślinę i zwolniła uchwyt, wracając kończynami do tułowia. Objęła się ramionami, podchodząc do saniego.
- To nie oczywiste? - skrzywiła się w czymś co miało być uśmiechem, choć wyszło sztywno i sztucznie - Pewnie zasnę z głową na piersiach Jamie. Albo Eve. Albo Val. Mamy naprawdę duże łóżko.

- Pójdę z tobą. - rzekł Mayers i widząc co się dzieje znów objął Lamię i razem ruszyli w stronę otwartej furgonetki.

- Cholera Krótki, nie rozumiesz definicji “sam na sam”? Rany no czy ja to muszę za każdym razem tłumaczyć? - Don dał wyraz swojemu rozczarowaniu chociaż w ten swój zblazowany sposób, że zza ich pleców doszedł ich śmiech rozbawionej Karen.

- A chętnie bym obejrzał taki filmik. - Steve szepnął cicho do jej włosów gdy mimo swojego marudzenia paramedyk torował im drogę przez barierę z dziewczyn.

- Puścicie nas dziewczyny? - poprosił Jamie i Val które siedziały na tylnym progu wozu, opatulone kocami chroniącymi przed wieczornym chłodem. Bo chociaż wieczór okazał się spokojny a niebo przepiękne no to uwolnione zakładniczki były ubrane trochę za lekko na takie warunki i te koce były bardzo pomocne. Dziewczyny odsunęły się aby mogli przejść między nimi. Eve która stała oparta o framugę pomachała do nich wesoło.

- Kiedy będziemy mogły wracać do domu? - zapytała przechodzącego obok Mayersa.

- Myślę, że jak Don zbada Lamię to chyba już. Dasz radę prowadzić czy ma ktoś was odwieźć? - Steve odpowiedział i zapytał stojącą w progu blondynkę.

- Chyba dam radę. - odparła fotograf z niepewnym uśmiechem.

- Usiądź i pokaż no się. - Don wrócił do swojej służbowej roboty siadając naprzeciwko Lamii i zakładając lateksowe rękawiczki.

Nie zostało nic innego jak grzecznie władować się do fury, tym razem bez inwencji własnej, ani wesołej improwizacji. Z Mayersem za plecami i Donem z przodu dało się wyzbyć wszelkich lęków: pierwszy zabijał je siłą spokoju i ciepła; drugi dowcipem i troską. Zresztą, obaj się o problem saperski troszczyli.

- Lubię mieć was w tym zestawieniu - mruknęła progodniej, gdy pod czaszką zadzwoniło inne skojarzenie, te bardziej kosmate. Przysiadła przed medykiem, zdejmując kurtkę - Dobrze cię widzieć Donnie, wybacz to wcześniej - lekkim ruchem głowy wskazała do tyłu, gdzie w półprzytomnym amoku ewakuowała się poza boltowy kontener z zamiarem ucieczki… gdzieś. Teraz sama już nie wiedziała gdzie i po co. Chciała coś dodać, otworzyła usta i po chwili je zamknęła, wydychając powoli powietrze. Cudowna rzecz: nie musieć tłumaczyć i wyjaśniać. Na szczęście medyk na własne oczy widział poziom zrycia jej beretu. Słowa nie były potrzebne.

- No właśnie. Widzisz jak on wszystko psuje? - Don machnął tylko ręką na znak, że nie ma o czym mówić z tymi przeprosinami. A sam zaczął badanie zaczynając od sprawdzenia małą latarką reakcji źrenic na światło. Ale nie przeszkadzało mu to sprzedawać swojej bajery. Skinął na siedzącego obok zwierzchnika jakby go wcale tu nie było. Albo przynajmniej miało nie być. Za to dziewczyny w progu odwróciły się bardziej do środka wozu aby lepiej widzieć i słyszeć te bajerowanie. Tylko Steve uniósł brwi w niemej wersji “Taa??”.

- No tak. - z oczami chyba było w porządku bo teraz medyk sprawdzał reakcję jak oczy reagują gdy wodził przed nimi palcem. - Wiem, że tak naprawdę kombinujesz jak rzucić się na mnie, zedrzeć ubranie i uprawiać wyuzdany, zwierzęcy seks. - informował ją spokojnie gdy palcami zaczął przesuwać po jej palcach, dłoni, nadgarstku i tak w górę ramienia sprawdzając czy nie ma czegoś złamane czy przestawione. Dziewczyny w progu zaczęły chichotać jak się okazało jakie bajery tutaj paramedyk sprzedaje.

- Nie przejmujcie się nim jak był mały rodzice upuścili go na podłogę czy coś takiego. - Steve machnął ręką na znak by nie brać tych wygłupów kolegi na poważnie.

- Nie przejmuj się. To normalna reakcja zdrowej, inteligentnej kobiety na mój widok. I jest was bardzo wiele. - Don popatrzył na Lamię prosto w jej oczy zupełnie jak prawdziwy lekarz obwieszczający pacjentce, że wcale nie jest tak źle jak na początku wyglądało. Dziewczyny roześmiały się już na całego a Mayers zwrócił teraz twarz na kolegę. Z tym krytycznym spojrzeniem dla tych jego wygłupów. Ale ten zdawał się być na takie subtelne aluzje kompletnie odporny.

- Tak. Upuścili go na głowę. - Steve dorzucił drugą cześć swojej ekspertyzy co też rozbawiło dziewczęcą część widowni. Za nimi zwabiona tymi śmiechami pojawiła się czarna sylwetka w czarnej kominiarce z czarnym karabinem wyborowym.

- Pamiętaj, możesz ufać mi jak lekarzowi. Nie wahaj się wyznać co ci leży na sercu. Wyrzuć to z siebie to oczyszcza umysł. To jest ta scena gdy rzucasz się przede mną na kolana i błagasz o kolejne spotkanie. - Donnie Darko bawił się chyba w najlepsze zupełnie jakby był w swoim żywiole gdy tak sprawdzał drugą kończynę górną swojej pacjentki. Więc miał okazję się do niej zbliżyć i ściszyć głos tonem zawodowego suflera. Chociaż i tak sądząc po śmiechach kobiet nawet stojąca najdalej Karen usłyszała co trzeba.

- Tak. Wiele razy upuszczali go na tą głowę. - Steve pokiwał głową zupełnie jakby kumpel sam właśnie potwierdzał jego wcześniejsze opinie na swój temat.

Zachowanie pokerowej twarzy w podobnych warunkach zakrawało o cud. Sierżant parę razy drgnęły kaciki ust, albo zmrużyła rozbawione ślepia, chociaż starała się pozostać poważna, poruszona i przejęta.
- Paść na kolana… przed tobą? A wiesz słyszałam już, że najlepiej wyglądam na kolanach… i bez niczego? - spytała niskim pomrukiem, korzystając z pozycji medyka tuż przed sobą i wychyliła się odrobinę, aby zawisnąć twarzą przed jego twarzą, a że był wyższy, patrzyła pod odpowiednim kątem, skubiąc zębami dolną wargę. Jeśli bajerant nie był do końca zaćpany w niedzielę, musiał kojarzyć do czego badana pije.

- Słyszałeś go, Tygrysku? - odchyliła się to tyłu, aby złapać drugiego Bolta w pole widzenia do góry nogami. Posłała mu rozbawiony uśmiech - Macie tam u siebie jakieś badania okresowe? Przydałyby mu się parę sesji terapeutycznej. Na kanapie albo innej kozetce. - Ściągnęła usta - Nie wiem czy w niedzielę powinien iść z nami balować… a jak mu się uraz pogorszy? To taki miły chłopak, szkoda by było aby mu odwaliło do końca.

- Być może. Ale słyszałem, że poranna przebieżka w gazmasce po małpim gaju pomaga na takie schorzenia. - Steve pokiwał głową jakby teraz on się wcielał w rolę zawodowego lekarza i diagnozował standardowy przypadek na jaki się standardowa recepta.

- I widzicie co ja z nim mam? Wszystko za niego robię a on jak mi się odwdzięcza? - dla odmiany ofiara ucisku skierowała się do żeńskiej części widowni skoncentrowanej przy drugim krańcu furgonetki. Dziewczyny zaś oglądały ten spektakl jak całkiem udany show.

- Tak. A co do ciebie maleńka no wreszcie się doczekałaś. To o czym skrycie marzyłaś przez cały wieczór. Rozbieraj się. - paramedyk znów zwrócił się do pacjentki wskazując jej skąpy, koronkowy komplecik jaki miała na sobie od rana.

- Ekhm! - Steve odchrząknął i znów obdarzył podwładnego spojrzeniem sugerującym dość wyraźnie, że powinien skorygować swoje zachowanie.

- Ale ostatecznie możesz to tylko podwinąć. - brunetowi w czarnej kominiarce nie drgnęła ani głos ani powieka gdy skorygował nieco swoje zapoptrzebowanie na współpracę ze strony pacjentki.

Parskając i kręcąc głową Mazzi wykonała polecenie, rolując przybrudzoną koronkę i odsłaniając żebra oraz brzuch. W końcu Don był lekarzem, pozornie wiedział co robi. Oczywiście dla dobra pacjentki.

- Jak to leciało? Spokojnie, erekcja podczas badania jest normalna - powiedziała, siląc się na spokój. Oparła dłonie saniemu o kolana. Zmieniła głos na niższy - Doktorze, ale ja nie mam erekcji - powachlowała rzęsami, wracając do pierwszego głosu - Mówiłem do siebie…

- Masz erekcję? - Donnie zapytał niby jak zwykle gdy tak wodził palcami po obojczykach i jakoś tak dziwnie szybko przesunął się niżej na brzuch i boki pacjentki. Tam zatrzymał się i chwilę ostrożnie badał kopnięte miejsce na którym wykwitła fioletowa plama wielkości otwartej dłoni. Lamia czuła boleśnie każdy ruch jego palców jakby coś ją tam rozdzierało od środka.

- Obstrukcję - Stęknęła przez zaciśnięte zęby.

- Nie przejmuj się, przecież ci tłumaczę, że na mój widok to standard. Znaczy wszystko z tobą w porządku. - rzucil po chwili odrywając się od jej boku i sięgając do jakiejś szufladki w ścianie pojazdu. Wyjął z niej jakieś buteleczki, pakunki i znów usiadł na swoje miejsce.

- Żebra masz raczej całe. Ale te stłuczenie mi się nie podoba. Przemyję ci je ale dobrze by ktoś tego doglądał. Może Betty? Chyba jest dobra w te klocki. - sani zwrócił się bezpośrednio do pacjentki ale chociaż brzmiało to jak przyjacielska pogawędka podczas wymiany plot co się działo od ostatniego spotkania sprzed paru dni to sądząc po spojrzeniu jednak mówił z tym poważnie. Otworzył buteleczkę, nasączył zawartością jakiś wacik i zaczął przemywać to sine miejsce. Znów pacjentce zapierało dech w piersiach od każdego ruchu tego wacika.

- No właśnie to na czym żeśmy skończyli? A no tak! Że lecisz na mnie. Ale to znaczy, że wszystko z tobą w porządku. - paramedyk wrócił do poprzedniego, bajeranckiego tony gdy zagadywał tak pacjentkę jak i widzów by odwrócić ich uwagę od swoich zabiegów.

- Oczywiście, że wszystko ze mną w porządku, przecież mówiłam. Poproszę łaskawą panią, żeby rzuciła okiem raz drugi - pozując na znudzoną i absolutnie niecierpiącą żadnych boleści, brunetka puściła Mayersowi oczko, aby wrócić na poprzednią pozycję - Zawiąż mi żebra bandażem elastycznym i puść do domu. Masz już materiału do pamięciówek do niedzieli wytrzymasz, nie? - pokazała mu język - Kto wie czy przypadkiem nie uda ci się wzbudzić w dziewczynach litości i któraś cię przygarnie. Tylko nie licz na Karen, my już ją z Tygryskiem adoptowaliśmy - wyszczerzyła się niewinnie - Na zestaw kanapowy.

- Co?! - świadomie czy nie Don zareagował prawie identycznie jak ostatniej niedzieli gdy się dowiedział, że Lamia z Eve zwyobracały tak mu niechętną Jamie. Teraz spojrzał przez długość tyłu furgonetki na stojącą na zewnątrz koleżankę. Ale ta uśmiechnęła się przez tą kominiarkę, pokiwała twierdząco głową i zrobiła oburącz gest jakbyłapała jakąś niewidzialną piłkę przed sobą. I stanowczo docisnęła ją do swoich bioder.

- Jeszcze tylko musimy z Krótkim ustalić jak się dzielimy przód i tył. - Karen bez problemu wczuła się w rolę i wskazała na siebie i dowódcę, że jeszcze tylko parę formalności ale deal już mają załatwiony. Teraz Mayers łaskawie zgodził się i pokiwał głową na zgodę.

- Aahh taakk? - Don też skinął głową ale takim złowróżbnym tonem jakby zapowiadał jakąś krwawą zemstę. Zwłaszcza, że wstał chociaż musiał się trochę pochylić bo sufit furgonetki był dość niski dla każdego dorosłego. No i wstał by zdjąć z siebie te rekawiczki.

- Eve? Masz ochotę na niedzielną kanapkę? - sani z nonszalancją w głosie zapytał jakby z premedytacją i fochem nie dostrzegając siedzących znacznie bliżej partnerów blondynki.

- Bardzo chętnie! A możemy wziąć jeszcze Madi? Tylko ona pewnie by wolała wziąć tył. - fotograf zgodziła się bez wahania i w ogóle wydawała się być w dobrym humorze z tego małego, improwizowanego kabaretu.

- Dogadamy się. A teraz mili państwo proszę z łaski swojej wziąć swoje zgrabne dupki w troczki i zabierać mi się z gabinetu. - paramedyk wrzucił zużyte rękawiczki do kosza a sam też dał ruchami dłoni znak, że czas oczyścić to pomieszczenie ze zbędnego tłoku.

- To prawda. Czas na nas. - Steve ruszył się pierwszy idąc ku tyłowi wozu i dziewczyny dotąd siedzące w progu też wstały z miejsc.

Mazzi zrobiło się zimno i nie chodziło o temperaturę. Przez dobre parę kwadransów znalazła się w małym, prywatnym raju, gdzie da się spędzić czas z tymi najbliższymi i to w komplecie. Narzekać nie było sensu, przecież wyrwali nadprogramowy czas łapiąc się jeszcze przed piątkiem. Podniesienie się z ławeczki stało się trudnym manewrem, dziewczyna apatycznie zabrała się za poprawianie koronkowego topu, patrząc jak cała wesoła gromadka powoli wychodzi na asfalt. Wtedy wstała i ona, choć zamiast wyjść, zwróciła się frontem do saniego.

- Zapomniałam… - mruknęła cicho, wyciągając ręce i obejmujac go, a potem ucałowała oba czarne policzki - Dzięki Donnie Darko, znowu mnie uratowałeś i poskładałeś do kupy. Widzimy się w niedzielę, nie wiem jak to ze Stevem załatwicie… ale chcę powtórki. Jeśli liczyłeś na kosza to muszę rozczaruje. Nie tak łatwo uwolnić się od Franka - dokończyła, przyciskając czoło do jego czoła gdy dodawała - Dbaj o tych leszczy, ok? Pilnuj ich i nie pozwól żeby sobie zrobili krzywdę. Wiem, że na ciebie można liczyć, jako tego rozsądnego. Wróćcie do nas w komplecie, będziemy czekać - odsuwajac się, musnęła wargami jego wargi. Schyliła się po kurtkę i jak gdyby nigdy nic również zaczęła desant na powierzchnię.

- Jasne. Przecież od początku wiedziałem, że na mnie lecisz. A te leszcze no pewnie. Przecież muszą mieć kogoś kto będzie za nich myślał i mówił co mają robić i mówić. - Don objął ją w pasie przysuwając do siebie gdy pacjentka go obejmowała na pożegnanie. Potem gdy ruszyła skorzystał z okazji i klepnął ją w tyłek gdy Steve miał szansę tego nie dostrzec. A zaraz potem nastąpiła ostatnia, pstrokata zbiórka przed pożegnaniem.

Wyglądali jakby byli z dwóch różnych światów. Zamaskowany, w pełni uzbrojeni i ubrani na czarno komandosi wśród których jedyna kobieta gubiła się w ich zamaskowanym tłumie. I czwórka ubranych różnorodnie, młodych kobiet jeszcze do tego przykryte kocami. Jeszcze ostatnie podziękowania, obietnice, uściski, pocałunki i czas było się rozstać. Steve odprowadził całą czwórkę do małej osobówki fotograf.

- Poprosiłem gliniarzy by zrobili co trzeba tam u siebie. Mam nadzieję, że posłuchają i wypuszczą Di z dołka. To chyba powinna do was dołączyć już na miejscu. Jak nie no trudno, najwyżej wypuszczą ją jutro rano. No na to już niestety nie mam wpływu mogę im tylko sugerować i prosić. - rzekł obserwując jak cała czwórka zamierza się zapakować do środka wozu.

Pierwsza wsiadła Jamie, po niej Val. Dwie ostatnie coś marudziły, obsiadając oficera jakby były dwoma, kolorowymi ptakami. Wieszały mu się na szyję, przytulały, ćwierkały i całowały na zmianę, przeciągając moment rozstania jak tylko się dało. Uśmiechały się, kokietowały go, dziękowały, obiecywały i tylko po oczach dało się poznać smutek. Niestety wreszcie nadszedł czas aby ruszać.

Niewielkie autko skierowało się przez parking ku wyjazdowi na drogę zewnętrzną, za nimi podążał cień radiowozu eskorty. Na wszelki wypadek.
Siedząca z przodu na miejscu pasażera pierwszego toczydełka saper przyklejała twarz do szyby, patrząc jak postawna sylwetka w czarnym mundurze robi się coraz mniejsza, aż znika za zakrętem. Dopiero wtedy dziewczyna przestała machać, chociaż do pozostałych odwróciła się po kilku długim minutach, udając że absolutnie nie ma nawet cienia szansy, że ma łzy w oczach.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline