Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2020, 21:40   #169
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 37 - Echa przeszłości, plany przyszłości

Czas: 2054.09.24; cz; przedpołudnie;
Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Eve
Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, powiew


- Eve będziesz miała jakieś ubrania? Przez to wczoraj nie mam nic na zmianę. - Val zapytała wychodząc z łazienki. Zaraz za nią wyszła Jamie. Obie na razie były ubrane tylko w owinięte wokół ciała ręczniki których pożyczyła im gospodyni. Drugim ręcznikiem pracowicie wycierała swoje włosy. Idąca za nią lodziara robiła zresztą to samo.

- Tak, pewnie, coś wam znajdziemy. Ale teraz chodźcie na śniadanie. - Val i Jamie były ostatnią parą jaka skorzystała z łazienki. Bo tak na raty i zmiany jakoś trzeba było pójść na kompromisy by się pomieścić w sypialni, łazience a teraz tym aneksie kuchennym i gościnnej sofie. Więc gdy już rano cała piątka zmieniła pozycję horyzontalną na bardziej cywilizowaną można było pomyśleć o wspólnym śniadaniu i doprowadzeniu się do stanu używalności. Zaczęły się całkiem prozaiczne dyskusje i czynności jak każdego poranka. Kto pójdzie po coś do jedzenia? Kto się pierwszy kąpie? Kto co kroi i układa do tego śniadania? Kto chce się w co ubrać? I tak jakoś w parach, trójkach i pojedynczo wirowały po różnych zakamarkach mieszkania fotograf a ostatnio także i Lamii. Albo po okolicy. I tak właśnie dopiero teraz przy tym późnym śniadaniu prawie w samo południe mogły się wreszcie zebrać przy jednym stole w jednym miejscu.

- Myślicie, że będzie padać? - Jamie zapytała siadając na sofie obok Lamii. Przy niej usiadła kelnerka zawiązując sobie drugi ręcznik na głowie. Lodziara czysta i pachnąca mydłem i szamponem wyglądała o wiele lepiej niż wczoraj wieczorem. Chociaż jasne plamy plastrów i opatrunków na twarzy rzucały się w oczy tak samo jak siniaki i opuchlizny jakie przykrywały. A pytanie miało sens bo o ile poranek był słoneczny i z delikatnym powiewem i trochę chłodny. Chociaż to nie przeszkadzało jeśli się wzięło długie spodnie i jakąś bluzę. Ale teraz niebo jakby zaczęło się chmurzyć no i nie było pewne czy tak zostanie, rozpogodzi się czy coś zacznie padać.

- Cholera wie. Zwisa mi to. - burknęła Di która wciąż była wściekła na gliniarzy za ten dołek na jaki ją zwinęli przez drugą połowę dnia. Dopiero wieczorem ją wypuścili więc może któryś z gliniarzy dodał dwa do dwóch. Motocyklistka zajechała pod studio fotograficzne akurat jak dziewczyny wysiadały z samochodu w garażu magazynu. Więc gangerka wjechała do środka tuż obok.

- Di! - wykrzyknęły prawie wszystkie jednocześnie i przywitały się z nią równie gorąco jak ona z nimi. W końcu nie widziały się od początku tego cholernego napadu. Ona widziała jak te palanty powaliły Eve i gonią za Val a blondynki jak ona ucieka w stronę swojego motocykla. Lamia i Jamie widziały jeszcze mniej bo wówczas były rzucić okiem na plan filmowy gdy to wszystko się zaczęło. Gangerka ledwo się uściskała i przekonała, że dziewczyny są mniej więcej wszystkie i całe gdy zaczęła swoją litanię.

- Te jebane psy mnie zawinęły! A przecież im kurwa mówiłam co jest grane! Kurwa! Jakby to było u nas to bym skrzynęła moich chłopaków i sami byśmy zrobili porządek z tymi cwelami! I żaden jebany pies nie byłby nam potrzebny a jakby się wpiedralał to też by zarobił kulkę! - kilkugodzinna bezczynność, złość i frustracja znalazła wreszcie ujście i Indianka prawie dosłownie dostała piany na tych gliniarzy, porywaczy i całą resztę. No ale to było wczoraj wieczorem. Dzisiaj też jeszcze kąsała jak osa owych porywaczy i gliniarzy gdy coś jej o tym przypomniało no ale już mniej więcej była taka jak zwykle. Zwłaszcza, że Eve starała się nakierować rozmowy na coś pozytywnego. Czyli na ich pierwszy wspólny film z MaziXXX, bohaterską akcję komandosów i to ich komandosów no i plany na dzisiaj, weekend i w ogóle. O wczorajszym popołudniu w roli zakładniczek lub aresztantek starała się nie wspominać.

- Jej, nie wiem czy jechać do pracy. Przecież tam pewnie nic nie wiedzą a wczoraj miałam się pojawić. To dzisiaj chociaż zwolnienie musiałabym im przywieźć. Chociaż nie wiem. Może jakbym pojechała to bym zajęła się czymś konkretnym. Ehh… A miałyśmy wczoraj z Lamią jechać na romantyczny wieczór do kina. - fotograf na głos zastanawiała się co powinna zrobić po śniadaniu. To cholerne porwanie pomieszało szyki nie tylko jej.

- Oh, no tak. U mnie Garry też nic nie wie. No ale dzisiaj to chyba pojadę do domu a potem do pracy. Pokazać się, że żyje i w ogóle… - kelnerka cmoknęła krótko gdy też uświadomiła sobie jakie konsekwencje przyniósł wczorajszy dzień. - A na co chciałyście iść? - zapytała wgryzając się w grzankę i zerkając na parę gospodyń.

- No nie wiem na co. Miałyśmy pojechać, zobaczyć co grają i wtedy zdecydować. Ale dzisiaj chyba jesteśmy umówione do “Krakena” co Lamia? - krótkowłosa blondynka pomasowała po przyjacielsku kolano siedzącej obok brunetki zwracając się do niej z uśmiechem i pytaniem.

- Ja mam spokój. Ale ciekawe czy mi to gówno do soboty zejdzie. - Jamie nie miała takich codziennych problemów z chodzeniem lub nie do pracy ale czy te opuchlizny i siniaki jej zejdą do weekendu gdy powinna się stawić w lodziarni to nie było takie pewne. Powinny się zmniejszyć ale czy znikną zupełnie?

- A co z filmem? Zostało coś z niego? - Indianka zaczepiła inny temat. No tak, wczoraj z nadmiaru emocji i zmęczenia dały radę tylko skorzystać z łazienki, zjeść cokolwiek i pójść spać. Co prawda Eve nie miała tak pojemnego łóżka jak Betty w swojej sypialni. Ale za to miała w sypialni zapasowy materac. Miała też i pościel ale już żadnej z nich nie chciało się czekać aby ją ubrać i przygotować. Więc złączyły ze sobą oba materace, skorzystały z pościeli jaka już była i zapasowych śpiworów i tak wtulone w siebie zasnęły całkiem szybko. Sen pomógł bo gdy po kolei budziły się dzisiejszego poranka czuły się dużo lepiej. I miały zdrowe odruchy i potrzeby. Zjeść coś, ugasić pragnienie, wykąpać się porządnie, ubrać w coś czystego.

- Cholera nie sprawdziłam wczoraj… - fotograf zmarszczyła brwi i zerknęła na solidne drzwi wyjściowe jakie prowadziły na klatkę schodową i wejście do garażu. - Wszystko nadal jest w samochodzie. Już nie miałam wczoraj siły by znosić tutaj te wszystkie pudła. Ale jak wczoraj poszłyśmy z tym miłym policjantem po samochód to sprawdziłam kamery i zabrałam kasety. - blondynka uprzedziła swoje wspólniczki, że nie mają do czynienia z gotowym materiałem filmowym i zrobiła się mała sprzeczka głównie między nią a Di. Di chciała obejrzeć to co się nagrało a Eve prosiła by poczekać aż obrobi chociaż do wersji bety by obejrzeć złożoną całość. Jamie też chyba wolałaby obejrzeć teraz chociaż nie nagabywała o to tak bezpośrednio jak motocyklistka a Val stwierdziła, że jej to raczej obojętne.

Lamia tak samo jak dziewczyny spała z nimi w nocy, kąpała się w wannie, krzątała się przy śniadaniu a teraz siedziała z nimi przy tym śniadaniu uczestnicząc w toczonej dyskusji. Nie bardzo mogła wczuć się w ciała dziewczyn jak choćby twarz Jamie. Ale ją samą, tak na trzeźwo to jednak dokuczało to stłuczenie w boku. Musiała poruszać się trochę sztywno by oszczędzać to zranione miejsce. Więc może jedna Don znał się coś na swojej robocie jak uprzedzał wczoraj wieczorem by uważała na to miejsce. Chociaż z drugiej strony nie było to obezwładniające uczucie by ją wyłączyło z codziennych aktywności.

Ale miała też coś jeszcze. Sen. O poranku. Sen z poprzedniego życia. Serię chaotycznych obrazów. Aż się obudziła wśród czwórki wciąż śpiących dziewczyn. Za oknem sypialni panowała szarówka świtu. Wstawał kolejny pogodny poranek. Ale zmęczenie znów wzięło górę i ponownie złożyła głowę na poduszkę i zasnęła. Wstała kilka godzin później, razem z innymi dziewczynami, zaczęła się z nimi kąpać, rozmawiać, przeżywać wczorajszy i planować dzisiejszy dzień przed i w trakcie śniadania. No ale ten sen…


---



Obrazy mieszały się ze sobą. Jakby ktoś chaotycznie puszczał fragmenty różnych filmów bez ładu i składu. Do tego widziała świat jakby to ona nagrywała ten film. Jakby widziała tamten świat własnymi oczami. Ale te obrazy i dźwięki nie były najlepszej jakości. Obrazy często się rozmazywały i mieszały z innymi a sporo dźwięków pochodziło jak spod wody.

Jeden z obrazów zaczął się od sufitu. Z brezentu. Ciemny, nijaki brąz. Namiot. Duży wojskowy namiot. Trochę się poruszał więc pewnie był lekki wiatr na zewnątrz. Dobrze. Bo było bardzo gorąco. Panował zaduch i ta charakterystyczna woń leków, ran, dezynfektantów. I wyschnięty, letni step. No i ten żołnierz. Bo był jakiś żołnierz. Podszedł do niej. Jak leżała na łóżku. Polowe, składane łóżka, jedno z wielu jakie stały w tym namiocie. Podszedł i nachylił się nad nią. Jakiś facet. W mundurze. Młody. Pewnie w wieku podobnym do niej. Ciemne, krótkie włosy. Też był ranny. Bo miał rękę na temblaku i twarz zabandażowaną na czole i gruby opatrunek na jednym oku. Był jednak czysty więc pewnie trochę czasu minęło odkąd oberwał.

I właśnie on się nad nią pochylał. Przyglądał się jej z wyraźną konsternacją. I… Zawodem? No w każdym razie nie skakał z radości, że ją widzi. Wydawał się… Zmieszany?

- Ale jesteście podobne… - rzekł w końcu może do siebie a może do niej gdy poczuł, że tak nieładnie się w kogoś tak intensywnie wgapiać i nic nie mówić. Westchnął, wyprostował się i wrócił do nóg jej łóżka gdzie jeszcze raz spojrzał na kartę pacjenta. Znów westchnął i wrócił do jej twarzy. Trochę kuśtykał.

- Tylko zobaczę. - uprzedził gdy wolną ręką sięgnął do jej szyi. Poczuła jego palce na sobie i ruch nieśmiertelnika. - Lamia Mazzi. - przeczytał znów z tym rozczarowaniem w głosie i spojrzeniu. Odłożył blaszki na miejsce i chyba zastanawiał się co zrobić czy powiedzieć.Pomogła mu jakaś pielęgniarka która akurat przechodziła między łóżkami.

- Siostro, siostro! - zawołał do niej i podszedł znów trochę kulejąc na niezbyt sprawną nogę. Siostra ofuknęła go by nie krzyczał ale rozmawiali chwilę. Widocznie o niej bo często zerkali w jej stronę. On coś chyba tłumaczył a ona jemu. Chwilę tak rozmawiali gdy w końcu siostra wznowiła swój marsz. Siostra też była wojskowa. Miała na sobie mundur polowy. Zmieszany żołnierz powoli wrócił do jej łóżka i stał wodząc wzrokiem po niej, innych łóżkach i namiocie. Chyba nie bardzo wiedział co powiedzieć czy zrobić.

- Ale jesteście podobne. - westchnął w końcu z żalem. Znów chwilę się zastnawiał w końcu by wspomóc sobie proces myślenia wyjął papierośnicę. A, że miał do dyspozycji tylko jedną sprawną rękę to trochę mu to zajęło i wyglądało dość niezgrabnie. Zapalił szluga i podał jej. Ale już nie była pewna czy sam się jej zapytał czy poprosiła go o to. W końcu on zaczął oglądać tą swoją papierośnicę. Kawałek lakierowanej blaszki w jakieś wzorki. I chyba pod wpływem impulsu się zdecydował.

- Masz. Przyda ci się. Chciałem to dać jej. Ale nie wiem czy ją znajdę. A jak palisz to chociaż tobie się przyda. - wyznał wreszcie i położył tą emaliowaną papierośnicę przy jej szafce tak by mogła potem sobie do niej sięgnąć. Potem widziała jego odchodzące plecy. Obraz zafalował to nawet nie była pewna czy od razu odszedł czy coś jeszcze gadali wcześniej. Wyłapała tylko emblemat jednostki wyszyty na rękawie. Coś pancernego z gąsienicami. W żółto-, czerwono - niebieskim trójkącie.

Obrazów było więcej. Ale po przebudzyniu szybko umykały z trzeźwiejącego umysło tak samo jak to z wszystkimi snami bywało. Nawet nie umiałaby ustawić ich w kolejności śnienia nie mówiąc o odtworzeniu w realnej osi czasu. Tak samo jak ten fragment z ziemianki jaki wyłapała.

Właściwie to chyba była piwnica. Zwykła piwnica jakiegoś domu. Kilka zmęczonych, zabrudzonych sylwetek siedziało w mrocznym pomieszczeniu. Czuli się dokładnie tak jak wyglądali. Brudni, zmęczeni, głodni, obolali. Gryzieni na zmianę przez wszy, pchły, komary i wysysacze. Ktoś spał albo przynajmniej miał zamknięte oczy. Na siedząco. Oparty o piwniczną ścianę. Kolega rozkładał i czyścił karabin. Inny szykował sobie coś z czajnika. Ktoś bez zapału otwierał bagnetem konserwę albo czytał jakiś list przy kopcącym ogarku. Gorący, przepocony zaduch i ten prawie niewidzialny stepowy pył który dopadał wszystko i wszystkich. Osiadał w nozdrzach, ustach, gardle powodując ciągłe uczucie pragnienia. Tak samo morale ludzi w tym improwizowanym schronia osiadało. Mieli przechlapane. Tylko jeszcze nie było pewne jak bardzo. Niespodziewanie z krótkolówki podłączonej do ładowarki rozległ się skrzek eteru oznajmiający kolejny komunikat dla kogoś podpiętego pod wojskową sieć. Też trudno było już zwracać na to uwagę. Wymowa tych meldunków tylko dodatkowo dobijała. Jasno mówiła, że tak jak tutaj jest wszędzie. Przegrali. Nie było dokąd się wycofać ani gdzie się ukryć. Ich los miał się rozstrzygnąć w najbliższych dniach, może nawet godzinach.

- Do wszystkich jednostek. Mówi kapitan Gerber. - głośnik odezwał się głosem ich dowódcy. Niektóre głowy spojrzały na krótkofalówkę ale mało kto przerwał swoją czynność. Już raczej stłumione eksplozje w pobliżu były bardziej wymowne. Jedna, druga, trzecia, czwarta. Blisko siebie. Każda coraz bliżej. Budynek drgnął i ze ścian i sufitu poleciał tynk i pył powodując otrzepywanie się i kasłanie żołnierzy wewnątrz. Często blaszaki dawały takie niespodziewane napady ogniowe waląc z czegoś o mocy regularnej artylerii. Jak kogoś dorwały na zewnątrz no to miał pecha. Ale w takich schronach jak ten byli względnie bezpieczni. Musiałoby pieprznąć bezpośrednio w dom lub jego pobliże by ich rozwalić i pogrzebać żywcem. Tak. Nawet blaszaki miały swoje ograniczenia.

- DJ rytm zapodaje. - parsknął któryś z chłopaków. Nawet nie bardzo było wiadomo czy chodzi mu o komunikat z radia czy te detonacje na zewnątrz. Im na szczęście nic nie zrobiły. Czy komuś innemu to w tej chwili nie wiedzieli.

- Mówię w imieniu sztabu. Sytuacja jest poważna. - kapitan który może też przerwał nadawanie ze względu na ten ostrzał wznowił teraz to co miał do obwieszczenia.

- No co ty nie powiesz? Rany patrz, połapali się w tym sztabie, że chyba dostajemy w dupę. Może jakąś nagrodę powinniśmy im dać? - parsknął złośliwie ten co czytał list. Ten pod ścianą chyba nie spał albo już nie spał. Nie otwierał oczu ale uśmiechnął się smutno i pokręcił głową. I bez tych komunikatów wiedzieli, że jest źle. Maszynki zorganizowały ofensywę. Taką prawdziwą, w dawnym stylu. Z artylerią, ciężkim sprzętem i robocią fala jakiej standardowe linie obronne ludzi mogły zatrzymać tylko na chwilę. Na szczęście dla nich główny impet uderzenia poszedł bokiem. Na nieszczęście zostali coraz bardziej z tyłu i mieli nawet względny spokój jak na standard robociej ofensywy. Ale to znaczyło, że grozi im odcięcie. Kocioł. A zezwolenia na wycofanie się nie było. Mieli utrzymać pozycję by była podstawa do kontrofensywy. Ponieważ walki toczyły się już całe kilometry za ich obecnymi liniami to nie mieli bezpośrednich wieści co tam się dzieje. Czy już dostali się w okrążenie czy nie. Ale od jakiegoś czasu nie przybywało zaopatrzenie z zewnątrz więc nie mogło być dobrze.

- Zostaliśmy odcięci od sił głównych. Oni teraz mają własne problemy i nie są w stanie nam pomóc. - oficer po drugiej stronie eteru bez ogródek przedstawił zwykłym żołnierzom jak wygląda sytuacja. Zresztą plotki i tak chodził wzdłuż okopów i posterunków. A brak oficjalnego komunikatu tylko powiększał nieufność szeregowców do wyższych szarż.

- Widziałem! Wiedziałem! Mówiłem, że trzeba było się stąd zrywać póki był czas! - krzyknął ze złością ten z parującym kubkiem. Pod wpływem emocji cisnął go ze złością o podłogę.

- Zamknij się! - Chudy wskazał na niego swoim pulchnym palcem bo zagłuszał komunikat. Chociaż zapewne nie tylko on uważał, że przegapili moment na odwrót gdy jeszcze miał on realne szanse powodzenia.

- Teraz będą nam kazać wytrwać i dzielnie umierać do ostatniego żołnierza. - rzucił z goryczą ten co dobierał się do swojej konserwy. Splunął na zabrudzoną podłogę z wyraźną pogardą. Ale umilkł bo pulchny zaopatrzeniowiec pogroził mu pięścią a oficer mówił dalej swje przez radio.

- Ponieważ nie możemy liczyć na wsparcie z zewnątrz zorganizujemy atak samodzielnie. - kapitan i dowódca samodzielnej kompani inżynierskiej kontynuował przedstawianie decyzji dowództwa. Co prawda nie był tam najwyższy szarżą ale jednak na tym odcinku jego jednostka stanowiła istotny komponent sił defensywy.

- Atak? Będziemy się przebijać? Bez rozkazu? Czy przyszły jakieś rozkazy? - zapytał zaskoczony żołnierz który siedział przy stole nad rozłożonym karabinem. Inni też byli zdziwieni. Ale też takie rozkazy niosły nadzieję. Gdyby się przebijali to była szansa, że chociaż części z nich uda się przebić. Bo gdy takie kotły zostawiano samym sobie to zwykle kończyły marnie. Rzadko udawało się odtworzyć z nimi połączenie z siłami głównymi. Chociaż zdarzało się. Ale tutaj, w tej piwnicy, zbyt mało wiedzieli o ogólnej sytuacji by to oszacować. Dlatego przebijanie się dawało jakąś nadzieję. A właśnie tego potrzebowali. Nadziei. Że jednak się wyrwą z tej matni.

- Będziemy się przebijać! Będziemy atakować! Skoro nikt nam nie może dać naszej wolności sami ją sobie wywalczymy! Nie damy się tutaj zgnieść jak karaluchy! Mamy broń! Mamy amunicję! Mamy żołnierzy! I do cholery będziemy z tego korzystać! Wyrwiemy się stąd! Przygotujcie się! O 21-ej dowódcy plutonów zgłoszą się do swoich dowódców! Bez odbioru. - głos kapitana przybrał na sile. Biła z niego siła i energia jakiej chyba wszystkim ostatnio brakowało. Dawał nadzieję. Przypominał kim są i jak wiele osiągnęli do tej pory. Ile razy z różnych tarapatów udało im się wykaraskać. I to wszystko sprawiło, że na tych zarośniętych, brudnych, zmęczonych twarzach znów zawitały uśmiechy. Jakby przez ostatnie dni tej cholernej ofensywy wszyscy zapomnieli jak się można uśmiechać. A w oczach rozpaliła się nadzieja. Nadzieja jaka pobudzała i mobilizowała do działania. I ledwo ucichł klik eteru oznaczający, że ktoś po drugiej stronie skończył nadawanie a w tej brudnej, zapylonej piwnicy rozbrzmiały śmiechy i głosy. Jakby już byli znów wśród swoich albo ci czekali na nich zaraz za rogiem.

I kolejny obraz. Albo poprzedni. Cholera wie. Tym razem krótki. I dość niemy. Ruch. Bieg. Jakieś rozwalone domy na bezimiennej ulicy. Obejrzała się za ramię. Teraz nie była pewna dlaczego. Usłyszała coś za sobą? Ktoś ją gonił? Wołał? Czy to ona kogoś goniła? Nie była pewna. Ale wybiegła za róg i wiedziała, że jest źle. Ogarnęła to jednym spojrzeniem. Kupa gruzów. Cholera! Choleracholeracholera! Rozpaczliwie rzuciła się ku tym ruinom. Ale z bliska wyglądało to jeszcze gorzej. Gruz, runy, wystające pręty zbrojeniowe…

Zaczęła przez to biec. Właściwie to iść bo biec się nie dało. Po hałdzie gruzu to nawet szła na czworakach bo łatwiej. Zostawiała krwawe ślady na tym gruzie, kamieniach i piachu. Chyba się skaleczyła o coś w rekę. Nieważne! Drobnostka! Zsunęła się po częściowo zawalonej ścianie albo podłodze co runęła ale nie do końca. Była po drugiej stronie. Tutaj na szczęście wewnątrz było tego gruzu mniej. Ale było też ciemniej. Gdzie to jest?! Cholera gdzie to jest?! Rozejrzała się desperacko dookoła czując, że czas jej się kończy! Szybko! Cholera szybciej! Ale gdzie… Jest!

Namierzyła to czego szukała. Ruszyła biegiem przez zagruzowaną podłogę. Potknęła się o coś i wywaliła na tą podłogę i gruz. Rozcięła sobie nos albo wargę. W każdym razie poczuła własną krew na twarzy. O bolesne uderzenie w żołądek gdy upadła na jakiś fragment gruzu który zadziałał jak pięść wbijająca się w brzuch. Ale już blisko! Podczołgała się po tym gruzie i zaczęła rozgarniać ten gruz na bok. To gdzieś tutaj! Cholera czy zdąży?! Czy to dokładnie tutaj?! Cholera wszystko na rozwalane! Kaleczyła dłonie, łamała paznokcie i zdzierała palce o ten gruz rosząc go swoimi czerwonymi kroplami. Kawałki gruzu spadały za nią i wokół niej, toczyły się kawałek nim nie znieruchomiały podobnie.

Au! Odruchowo cofnęła rękę gdy poczuła pieczące rozcięcie. Kolejna ranka. Ale nie groźna. Małe rozcięcie. Co tym razem? Blacha. Jakaś blacha którą przywalił ten gruz. Ale to była ta blacha! Jeszcze szybciej odgarniała ten gruz. Jak się dało rękami i butami. Blachy stopniowo było widać coraz więcej i próbowała ją podnieść. Kilka razy. Ale wciąż leżało na niej zbyt wiele gruzu. Ale w końcu gdy pokaleczonymi dłońmi złapała za krawędź ta wreszcie uniosła się. Tak! Da radę! Czuła, że teraz ją już może odwalić gdy tak resztki gruzu zsuwały się w dół w miarę jak podnosiła ten kawałek pogiętego metalu. Ostanie co wyłapywała z tego obrazu to własne myśli. Mętniejące echo obaw, że straciła wiele czasu i jest już tak blisko ale nadal nie miała pewności czy…

---


Ale to było rano. O świcie. We śnie. A teraz była tutaj. W południe. Nawet trochę przed. Z dziewczynami. Przy śniadaniu. Rozmawiając o tym co było, jest i będzie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 22-04-2020 o 22:13.
Pipboy79 jest offline