Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2020, 21:48   #183
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po starciu z centigorami

Tladin opadł ciężko na jakąś skrzynię, walającą się pod ścianą. Zsunął hełm z głowy, by otrzeć ją z potu. Bez słowa rozejrzał się dookoła. Kurwa, mówiłem, że trzeba strzelać pomyślał. Popatrzył na tych co przeżyli. I na stan liczebny Furii. Nie przepadał za Ulrykiem, nie widział sensu w rzucaniu się na oślep w bój. Ale jednak wyszkolony wojownik wart jest dziesięciu byle jakich. To starcie jeszcze raz ukazało prawdę tych słów. Pociągnął łyk z manierki, potem drugi i czekał na dalsze rozkazy.

Karl poszedł w ślady swego kompana, to znaczy usiadł na jakiejś skrzynce i wypił kilka łyków wody. Płyn, który w normalnych warunkach pozostawiałby wiele do życzenia, tym razem smakował wyśmienicie.
- To jak wypuścić stado piesków pokojowych na wilki - powiedział do Tladina, a zdanie to oddawało opinię Karla na temat tego (i nie tylko) starcia.
Oczywiście można by uznać potyczkę z rogatymi za sukces - odciążono Furie, zwierzoludzie (w sumie) ponieśli klęskę, część kompanii Nucci przeżyła. Z drugiej jednak strony jasną było rzeczą, że Nucci dostali po tyłku i cud jedynie sprawił, że nie nie wszyscy dali głowę i nie zostali na kalkengardzkim bruku w charakterze kolejnych truposzy.

Na głównym placu

Tladin nie czekał tym razem na rozkaz setnika. I tak ciężko byłoby go usłyszeć. Nie oglądał się też na to, czy ktoś idzie za nim. To nie miało znaczenia. W takiej walce i w takim zamieszaniu. W jednej chwili mógł mieć wsparcie za sobą, w drugiej przeciwnika. Ruszył zabijać zwierzoludzi, najbliższego z nich. Może uda mu się dzisiaj uratować jakiegoś więźnia. Tym razem, zamiast do Myrmydii, patronki roztropnych najemników, zwrócił swe modły do Grimnira. W takiej walce jak ta, nie trzeba mu było planowania. Potrzebne było mu błogosławieństwo nieustraszonego boga.

Zrobił się mały bałagan i w kompanii Nucci nie bardzo było wiadomo, co robić, a setnik, bez względu na to, jak by się starał, nie mógł pokierować działaniami swoich podwładnych. Jego dość donośny głos ginął w bitewnym zgiełku, więc każdy zaczął działać na własną rękę. A możliwości było kilka - grabić poległych, walczyć ze zwierzoludźmi, chować się i chronić swoją skórę czy też ratować jeńców.

Karl uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie to ostatnie. Wszak nie po to tutaj przyszli by patrzeć, jak ludzie są zarzynani jak bydło, lub uprowadzanie nie wiadomo dokąd, podczas gdy ratunek był o krok. Z mieczem w dłoni ruszył w stronę, gdzie byli trzymani jeńcy.

Resztki kompanii Nucci ruszyły w stronę byle jak skleconego obozu dla schwytanych jeńców zwierzoludzi. A po ich lewej stronie Furie i kawałek dalej ostlandzcy gwardziści ruszyli naprzeciw swoim przeciwnikom. Dwie, zwarte grupy parły na siebie dążąc do bezpośredniej konfrontacji. Karl z Tladinem zostawali coraz bardziej z tyłu tego wszystkiego ze względu na oczywistą, krasnoludzką prędkość. Ich macierzysta jednostka samorzutnie podzieliła się na dwu i trzyosobowe grupki biegnąc w stronę obozowiska stopniowo pozostawiając ich coraz bardziej w tyle.

Obaj przebiegli jakąś połowę dystansu jaki dzielił ich od byle jak skleconego ogrodzenia, zagrody dla ludzkiego bydła rzeźnego jakie urządzili sobie tutaj odmieńcy. Wtedy po ich lewej flance obie, ruchome ściany, imperialna i sług ciemności, zderzyły się ze sobą w potężnym uderzeniu. Bliżej nich Furie walczyły z kozłogłowymi wymieniając z nimi ciosy. Obie strony prezentowały podobny poziom lekkich tarczowników uzbrojonych w broń ręczną. Kobiety Ulryka wydawały się równie dzikie i barbarzyńskie w boju co mieszkańcy leśnych mateczników. Oba oddziały miały po trzy czy cztery rzędy. Kto wygra ten zbiorowy pojedynek nie było wiadomo. Ta walka też przesłoniła drugie starcie gdzie gwardziści mierzyli się z ciężką gwardią zwierzoludzi. Tam też uzbrojenie obu stron wydawało się porównywalne chociaż oddział rogaczy był ewidentnie mniej liczebny od gwardzistów. Za to ich potężnie, umięśnione sylwetki górowały nawet nad zwalistymi mężami z gwardii.

Ale rozproszona drużyna Nucci miała własne problemy. Na placu panował istny chaos. Wszędzie walały się jakieś trupy, graty, dogorywający zwierzoludzie a także wałęsały się pojedyncze grupki maruderów. Te o ile nie odważyły się atakować zwartych oddziałów w samobójczej dla nich szarży to już mogły pokusić się o zaatakowanie małych grupek ludzi. To się właśnie przydarzyło trzem kolegom z Nucci gdy zostali zaatakowani przez dwa ogary gdy nawet nie przebiegli połowy drogi do obozu. Druga z grupek była gdzieś w połowie drogi a pierwsza już dobiegała do ogrodzenia.

Tladinowi to nawet pasowało. Cel sam pchał mu się pod topór i nawet nie musiał się rozglądać. Nie zwalniając przyszedł w sukurs żołnierzom, biorąc zamach i wbijając się nim w najbliższego przeciwnika.

Karl nie miał zamiaru stać i przyglądać się, jak inni walczą. Pozostawanie z tyłu nie leżało w jego charakterze. A że w jedności siła, więc szlachcic ruszył na pomoc najbliższym towarzyszom z jednostki i zaatakował jednego z ogarów, z którymi tamci walczyli.

Karl i Tladin musieli mocno zboczyć z pierwotnego kursu aby pójść w sukurs towarzyszom broni atakowanym przez dwa ogary myśliwskie zwierzoludzi. Biegli truchtem, krótkonogi krasnolud całkiem żwawym a długonogi towarzysz spokojnym nie chcąc się samotnie forsować do przodu zrównał się z tempem brodacza.

Mieli do przebiegnięcia może kilkanaście kroków i prawie już dobiegali do walczących gdy od jednej z perzebiegających nieopodal grupki zwierzoludzi oderwały się dwie sylwetki i ruszyły na nich kursem kolizyjnym. Walka zaczęła się o krok od tej jaką mieli wesprzeć zmieniając się w mieszaną grupkę różnych stron, sił i walczących.

Z początku każdy z atakujących rogaczy miał inicjatywę. Ten z nabijaną kolcami maczugą z jakiejś wielkiej kości, rzucił się na młodego szlachcica. Bez problemu przebił się przez jego zasłonę i kościana broń zdzieliła Karla w ramię którym próbował się odruchowo zasłonić. Jęknął ale miał szczęście bo kółeczka kolczugi zamortyzowały siłę ciosu na tyle by nie odczuł tego za bardzo.

Podobnie było z wojownikiem krasnoludów. Tasak zwierzoczłowieka sprawnie wyminął jego topór i tarczę i wbił się w kolczugę na jego piersi. Ale siła ciosu była zbyt słaba by przebić się przez ciężkie kółeczka z grubego drutu więc zaatakowany nie odczuł za bardzo tego ciosu.

Zaraz potem walka tych dwóch par wyrównała się. Tladinowi udało się zrewanżować przeciwnikowi i zaraz potem ciął go swoim toporem. Zwierzoczłowiek zaryczał w agonii gdy topór wbił mu się w biodra gruchocząc miednicę i trzewia. Jasnym było, że rogacz jest już tylko do wykończenia i jest wyłączony z tej walki. Ale cios jaki miał go dobić trafił na kolczugę która przyjęła na siebie mocarne uderzenie ale uchroniła właściciela przed zabójczym ciosem. Za to Karl miał kłopoty. Rogaty odmieniec o baraniej głowie skutecznie zepchnął go do defensywy. Trafił mężczyznę raz, drugi i kolejny. Na razie dobrzy bogowie sprawili, że kościany oręż trafiał tak, że ześlizgiwał się po pancerzu. Ale ten fart nie mógł trwać zbyt długo. W końcu tamten trafi tak, że Karl to odczuje dosłownie na własnej skórze. Zwierzoczłowiek który trafił na Tladina miał dość. Ale ten zorientował się, że Karl ma kłopoty o parę kroków z jego z jednej strony a dwaj milicjanci z drugiej walczyli z drugim ogarem. Pierwszy leżał niedaleko i dogorywał tak samo jak trzeci z milicjantów.

Jakiś bóg chaosu musiał sprzyjać temu paskudztwu, które próbował dobić khazad. Nie było czasu, na zadanie kolejnego ciosu, bo każda chwila zwłoki mogła decydować o życiu lub śmierci towarzyszy. Tladin zaniechał więc dobijania i skierował swój oręż tam, gdzie Karl samotnie odpierał ataki mutanta.

Karl, przeklinając pecha, jaki go ostatnio prześladował, skupił się na obronie, starając się raczej jak najdłużej przeżyć niż zabić przeciwnika. Oczywiście gdyby trafiła się okazja do zadania odpowiednio groźnego ciosu, to miał zamiar z tego skorzystać.

Pojedynek nie szedł po myśli młodego szlachcica. Rogaty wojownik nadal spychał go do defensywy i bez większych trudności znajdywał luki w jego defensywie. Znów go trafił. I po raz kolejny. Na szczęście za każdym razem kościana broń ześlizgiwała się po kolczudze łucznika. Kopytny chyba już czuł krew Karla i skoncentrował się na nim by go w końcu powalić i wykończyć. Co jednak przydało się khazadowi. Prawie od razu znalazł lukę w zasłonie zwierzoczłowieka tak samo jak ten robił to u Karla. Topór khazada trafił precyzyjnie prosto w połowę uda i przerąbał się na wylot grzęznąc dopiero w drugim. Stwór zaryczał przeraźliwie wnosząc swój krzyk ku zmierzchającemu niebu po czy zwalił się na miejscu w jedną stronę a jego włochata, kopytna noga w drugą. Rana musiała być śmiertelna bo w takich warunkach szanse na przeżycie takiego silnego krwotoku jaki tryskał z rozerwanych tętnic były minimalne.

W tym czasie jednak poprzedni przeciwnik z jakim walczył krasnolud uciekł poza zasięg topora. Już nawet nie był pewny który to z kręcących się po placu zwierzoludzi był. Tuż obok jednak dalej trwało starcie do jakiego pierwotnie biegli dwaj sojusznicy. Dwóch milicjantów walczyło z upartym ogarem który odgryzał im się całkiem solidnie.

Okazało się jednak, że kilkanaście kroków przed ogrodzeniem grupka zwierzoludzi dopadła znacznie mniejszą grupkę milicjantów. W tej chwili ostatni, samotny milicjant walczył wśród dwóch trupów swoich kolegów z piątką, skocznych rogaczy. Przy tak przytłaczającej przewadze liczebnej nie mógł im zbyt długo stawiać czoła, zwłaszcza, że też chwiał się jakby był ranny. Rogacze wydawali z siebie złośliwe i szydzące okrzyki i wycie pewni swojego zwycięstwa.

Ale dwóm Nucci którzy wyforsowali się na sam przód kompanii udało się w międzyczasie wyrąbać dziurę w koślawym ogrodzeniu i już byli wewnątrz obozu próbując uwolnić kogo się da.

Po lewej flance wciąż trwała walka głównych oddziałów. Bliższy Karla i Tladina była walka Furii z rogaczami. Na razie oba przeciwne sobie oddziały tarczowników zwierały się w dość wyrównanym starciu. Ta walka jednak zasłaniała im widok na tą gdzie gwardziści obu stron zwarli się ze sobą w pojedynku ciężkich broni i pancerzy.

Niewielkie były szanse, by zdążyć uratować osamotnionego milicjanta, więc Tladin pospieszył w kierunku dwójki wojaków z kompanii Nucci, którzy zmagali się z pokaźnych rozmiarów ogarem. Karl natomiast chwycił łuk, po czym posłał strzałę w jednego z piątki zwierzoludzi.
 
Kerm jest offline