Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-04-2020, 22:24   #181
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Karl nie był medykiem. Ale te rany, brzydkie, krwawiące rany szarpane uczynione kłami i pazurami bestii wyglądały mu na poważne. Znalazł w izbie jakieś chyba ręczniki wyglądające na mniej brudne w tym całym galimatiasie splądrowanego domu. Nie mając wyjścia po prostu obwiązał rannemu jego rany tak jak się to dało i mógł prosić dobrych bogów, zwłaszcza Shalyę aby ulitowała się nad losem ciężko rannego Ostlandczyka. Na razie Morr się jeszcze po niego nie zgłosił. Ani nikogo z ich pół tuzina walczących w tym domu. Ale widać było, że dla tego wojaka ta bitwa się raczej skończyła. Na szczęście trójka pozostałych ochotników wyszła z tego zaskakującego starcia ledwo draśnięta lub wcale.

Opatrywanie rannego jednak zajęło trochę czasu. Gdy wyszli z domu na ulicę wydawało się, że sytuacja resztek ich kompanii jest w miarę opanowana. Po okolicznych domach i ulicach leżało kilka ciał w różnorakich ubraniach w jakich chodzili ochotnicy z nieregularnych oddziałów. Ale i wilcze bestie wyzionęły ducha. Kilka ostatnich jednak wciąż stawiało zażarty opór po różnych domach i izbach gdzie na raz mogły walczyć tylko niewielkie grupki lub pojedyncze duety walczących. Więc milicjanci nie bardzo mogli wykorzystać swoją przewagę liczebną jaką już w tej chwili widać było, że zdobyli nad zębatymi czworonogami.

- Na razie nie mamy pola do popisu - powiedział Karl, wsłuchując się w odgłosy walki.
Równocześnie spojrzał w stronę, z której przeszli by sprawdzić, jak sobie z przeciwnikiem poradziły Furie. Zdecydowanie nie chciał zostać zaskoczony przez powracającego, zwycięskiego lub nie, przeciwnika.

Tladin rozejrzał się za setnikiem, który powinien wydać rozkaz, co dalej.

Setnik nie był trudny do zlokalizowania. Mimo całej wrzawy czynionej przez walczących było go słychać jak wykrzykiwał rozkazy. Kierował swoimi ludźmi aby ci cali zastępowali w tych zmaganiach tych poranionych. Wreszcie walka dobiegła końca. Ostatni z czworonogów czmychnął przez wypalone okno zostawiając za sobą krwawą smugę. Nawet nie wiadomo czyja to była krew. Reszta jego stada została wycięta w pień. Ale to nie był koniec walki na tej ulicy.

Ledwo kilka domów dalej trwało starcie o większej skali. Te czworonożne bestie przed jakimi umknęli na rozkaz setnika zwarły się już na całego z kompanią wyznawczyń Ulryka. Dochodziły stamtąd niezrozumiałe krzyki, wrzaski, ryki oraz niezmienny szczęk broni. Te stwory widać było od ich zadów ale praktycznie zasłaniały sobą walczące z nimi urlykanki więc nie szło się zorientować jak przebiega walka i czy któraś ze stron zdobyła przewagę czy nie.

- Kompania do mnie! Zbiórka! Zbiórka Nucci! - Gwizdek i krzyki jednookiego setnika wezwały niedobitki lekkiej kompani ostlandzkich ochotników z okolicznych kryjówek, domów i ulic. Wyłazili brudni, zakrwawieni i zdyszani. Łącznie wokół setnika zebrało się niecałe dwie dziesiątki ochotników. Kto miał to próbował opatrzyć rany koledze, zwilżyć gardło z bukłaka i złapać oddech. Walka z myśliwskimi ogarami zwierzoludzi była krótka ale zacięta. Uszczupliła szeregi Nucci na oko o 1 na 3.

Oficer nie bawił się w subtelności. Gdy zebrał wokół siebie wszystkich ocalałych ochotników swojej kompani wydał szybkie i proste rozkazy.
- Kompania! Ustawić się w szyk! Musimy pomóc ta dzielne kobiety! Wejdziemy w zad tych poczwar i go ostro skopiemy! - Jednooki wykrzyczał swój rozkaz. Mówił z obcym akcentem i niezbyt poprawnie. Chyba najlepiej wychodziły mu typowe komendy i zwrotu używane w kompanii te bardziej potoczne już mniej. Ale nikt się nie śmiał, milicjanci pokiwali głowami i ustawili się w dość wąski szereg. Zostało ich niepełne dwa szeregi. Ale mieli atakować przeciwnika zaangażowanego już w walkę i była okazja zaatakować go od tyłu.

Najlepszym wyjściem, zdaniem Karla, byłoby ostrzelanie przeciwnika, a potem zaatakowanie, ale strzelanie byłoby jednoznaczne z ostrzeżeniem przeciwnika.
- Musimy iść cicho - zasugerował.

Tladin popatrzył na swego ludzkiego towarzysza, potem na swój pancerny ekwipunek i gębę rozjaśnił mu uśmiech od ucha do ucha. Najchętniej posłałby te bełty, ale rozkaz był ustawić się w szereg. Stanął więc na środku pierwszego szeregu gotowy do działania.
Karl zajął miejsce tuż za nim.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-04-2020, 20:47   #182
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - 2519.VIII.13; zmierzch

Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); zmierzch
Warunki: jasno, gorąc; zachmurzenie, odgłosy bitwy



Karl i Tladin



Karl i Tladin zajęli swoje miejsce w szeregu zdziesiątkowanej kompanii jednookiego setnika. Zostało ich niewielu więc te niecałe dwa szeregi ustawiło się w linię dość sprawnie. Następnie na sygnał gwizdka pstrokata kompania ruszyła w kierunku toczonej kilka domów dalej walki. Ruszyli całkiem raźnym tempem więc ciężkozbrojny ale krótkonogi khazad musiał truchtać aby utrzymać tempo z resztą oddziału. Dzwonił przy tym kolczugą niemiłosiernie. Ale i prawie dwie dziesiątki jego ludzkich towarzyszy nie przemykało się jak koty. Gdyby w nocy czynili taki hałas pewnie długo by nie byli sami na tych spustoszonych domach i uliczkach. Ale teraz te odgłosy stapiały się z wrzawą bitwy. I tej bliższej ku jakiemu zmierzali i ta która odbijała się echem a toczyła się gdzieś w bliższym lub dalszym sąsiedztwie.

Skracając dystans do tych czterokopytnych poczwar mieli coraz lepszy widok na to starcie. Widać było, że kilka tych poczwar już padło pod toporami ulrykanek. I wciąż padali. Stopniowo wilcze wojowniczki wydawały się zdobywać przewagę. Ale nie za darmo. Bo chociaż te kopytne, leśne stwory przesłaniały sobą widok na pierwszą linię starcia między nimi to jednak było widać, że pod ciosami ich włóczni wojowniczki też padają.

Sytuacja zmieniła się diametralnie mniej więcej gdy ludzi brodatego setnika dzieliło od wciąż walczących przeciwników ostatnia przecznica i dom. Z tamtych zostało może pół tuzina gdy niespodziewanie odwrócili się i poszli w galop wzdłuż ulicy. Prosto na maszerujące ku nim dwa szeregi Nucci!

- Przygotować się! Trzymać pozycję! - odległość dla rozpędzonych kopyt była tak krótka, że milicjanci zdołali tylko przygotować się mentalnie na to nieuchronne uderzenie, złapać mocniej broń, szepnąć kilka słów do swoich bóstw opiekuńczych i patronów a już wbiła się w nich rozpędzona masa włóczni, mięśni i kopyt. Żywy, milicyjny dwuszereg jaki przegrodził drogę szarży storów jęknął jak trafione, żywe stworzenie, wygiął się i padli pierwsi zabici. Ale nie pękł. Milicjanci przyjęli i zaraz oddali uderzenie. I po raz kolejny znaleźli się w ogniu walki. A Karl i Tladin razem z nimi.

Karl był zdecydowanie sprawniejszym łucznikiem niż szermierzem. Przekonał się o tym na własnej skórze gdy zaraz na początku tego starcia ciął mieczem zdawałoby się odsłonięty ludzki korpus czteronogiej poczwary. Ta rogata bestia jednak sprawnie zbiła włócznią jego uderzenie i włóczna poszła po ostrzu jego miecza trafiając go w prawicę. Zakłuło i zabolało. Ale na szczęście rana nie była zbyt poważna. Tladinowi za to prawie od razu udało się trafić wybranego przeciwnika. Wielki kopytny zaryczał gdy topór trafił go w jego zwierzęcy bark miażdżąc pancerz, skórę, mięśnie i kości. Ale chociaż kopytnym zachwiało to jednak utrzymał się na nogach i walczył dalej. Musiał. Prawie pewne było, że jeśli stwory prędko nie rozstrzygnął walki na swoją korzyść ze słabszym przeciwnikiem to od tyłu dojadą ich ulrykanki. Rolę się trochę odwróciły i teraz kompania setnika walczyła z wrogiem pierś w pierś a wojownicze kobiety zyskały okazję do ataku na tyły przeciwnika. No ale żaden dwunóg nie mógł się ścigać z kimś o prędkości i mobilności kawalerii więc potrzebowały czasu aby dogonić przeciwnika. Ten sam czas w jakim Nucci musieli samotnie mierzyć się z tym czworonogim przeciwnikiem.

Starcie z poczwarami dla kompanii Nucci szło ze zmiennym szczęściem. Każdy z walczących miał w tym tłumie pogrążonym w bitewnym zgiełku i choasie pilnować tylko własnego przeciwnika i sąsiadów. Na szczęście przeciwnik chociaż spory gabarytowo, bo wielki jak wrogi kawalerzysta, był jednak nieliczny. Więc zwykle wypadało po dwóch Nucci w pierwszym szeregu na jednego z nich. Wysłannicy wolfenburskiego ratusza też walczyli z najbliższymi sąsiadami przeciwko swoim przeciwnikom. Karlowi udało się trafić mieczem w przeciwnika. Ale ostrze tylko zachrobotało po kolczudze tamtego. Tladin miał podobne problemy gdy jego topór znów przebił się przez defensywę wrogiego kopytnego tarczownika ale ugrzązł w jego pancerzu. Kolejny milicjant padł przebity włócznią. Zaraz po nim kolejny którego kopyto wroga trafiło w głowę zabijając go na miejscu. Ale karnie natychmiast zostali zastąpieni przez tych z drugiego szeregu więc pierwszy szereg nadal walczył w pełnym składzie. A milicjantom udało się powalić jednego ze stworów. Tych już zostało może ze czterech.

Zaraz potem Karl odbił sobie wcześniejsze porażki. Kolejny atak zwinnie ominął tarczę wroga trafił przeciwnika gdzieś w złączenie humanoidalnego i zwierzęcego torsu. Stwór zawył z bólu i złości ale nie został wyłączony z walki. Tak samo jak jego kamraci usiłował wykończyć imperialnych zanim ci dostaną posiłki. Dla obu przerzedzonych oddziałów ta walka była o być albo nie być. Z tą walkę mógł przetrwać tylko jeden zwarty oddział. Wojownik khazadów miał mniej szczęścia. Pancerz przeciwnika znów stawił opór jego toporowi. Ale sytuacja u milicjantów robiła się krytyczna. Już tylko ostatnia, chwiejna linia stawiała opór równie zdziesiątkowanemu przeciwnikowi.

Odsiecz ulrykanek przyszła o moment za wcześnie lub za późno. Przez zgiełk walki dał się słyszeć ich groźny okrzyk bojowy tuż przed ich uderzeniem w tyły przeciwnika z jakim walczyli Nucci. Znów dał się słyszeć ten charakterystyczny odgłos uderzenia wielu ciał w wiele innych ciał, zgrzyt metalu, drewna i krzyki walczących. Impet uderzenia wojowniczek wygiął zarówno linię zaatakowanych stworów jak i kompanii Nucci. Wzięci w dwa ognie leśni odmieńcy padali jeden po drugim. Karlowi jednak w tym dodatkowym chaosie gdy całe masy zaczęły przemieszczać się po zakrwawionym bruku udało się trafić jednego z ostatnich trzymających się na nogach przeciwników. Ale miecz znów ześlizgnął mu się po pancerzu. Dla odmianu krasnoludzki wojownik trafił i tym razem przebił się przez pancerz swojego przeciwnika. Ale czy milicjanci odebrali ten napór wroga jako nagłą szarżę, czy po prostu zdziesiątkowani i wykończeni po wcześniejszych walkach po prostu mieli dość. Jeden, drugi, trzeci i w końcu mimo krzyków i gwizdka setnika kompania Nucci rzuciła się do ucieczki.




Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); zmierzch
Warunki: jasno, gorąc; zachmurzenie, odgłosy bitwy



Karl i Tladin



Walka o ulice prowadzące do placu dobiegła końca. Na tym fragmencie pola miejskiej bitwy w jakim znalazła się jedna z ochotniczych kompanii i grupa wojowniczych ulrykanek to siły Ostlandczyków zwyciężyły oczyszczając drogę z niewolników ciemności. Po tej potyczce przyszła chwila na ochłonięcie. Z kompanii setnika Nucci zostało niewiele. Godzinę czy dwie temu gdy podchodzili pod południową bramę była ich chyba z setka chłopa. Albo podobnie. Dobre dziesięć szeregów. Teraz jakby wszystkich ustawić może byłby jeden szereg. Jako zwarty oddział w skali bitwy kompania poniosła zbyt wielkie straty by mierzyć się z innymi wrogimi oddziałami. Ale nadal mogła spełniać pomocniczą rolę dla jednostek które ucierpiały mniej albo wciąż dopiero zmierzały w stronię ognisk walk.

Z tego względu setnik Nucci postanowił się połączyć i podporządkować z grupą ulrykanek. Był to najbliższy sojuszniczy oddział. Wojownicze toporniczki też mocno ucierpiały w dotychzasowych walkach. Na oko to może została ich z połowa z tego co widać było na placu apelowym kilka godzin temu jeszcze w obozie wojskowym. Ale nadal pałały żądzą walki i miały zamiar rozerwać na strzępy każdego wroga jakiego dopadną.

Ich liderka, siostra Ackerman dalej miała zamiar wykonać powierzone wcześniej zadanie czyli przebić się do placu aby wesprzeć toczone tam przez mężczyzn walki z tymi leśnymi odmieńcami. Setnik postanowił jej się podporządkować i kompania Nucci ruszyła luźną kupą jako forpoczta wojowniczych kobiet.

Jedenastka zwiadowców zdawała sobie sprawę, że zbliża się do ogniska walk sił głównych obu stron jakie znajdowało się w pobliżu placu. Im bliżej byli tym odgłosy walki wydawały się wyraźniejsze. A nawet na końcu ulicy już było widać ruch i zgiełk czyniony przez walczących. Przez miejski wąwóz ulicy widać było jak przetaczają się kolejne oddziały. Gdy w końcu wyszli na zwieńczenie ulicy i mieli widok na plac to okazało się, że walka już toczy się tutaj na całego. Karl stwierdził, że wyszli z innej strony placu co jednak dziwne nie było. Teraz tą ulicę jaką przybył w te okolice ostatniej nocy miał po swojej lewej stronie. I ta południowa część placu, bliższa bramy, wydawała się być już opanowana przez imperialne oddziały. Ulica z jakiej wyszli znajdowała się tuż za linią własnych wojsk jakie walczyły o zdobycie dominacji na placu.

Walki toczyły ze sobą różnorodne oddziały obu stron. W różnorodnej scenerii. Na placu, o jakieś wozy, o splugawiony pręgierz jaki chyba był centralnym punktem oporu zwierzoludzi, na skraju placu i w najbliższych domach i ulicach. Cały plac stał się polem regularnej, zażartej bitwy przy tym kończącym się, gorącym dniu. Przy samych budynkach ustawiła się łucznicza milicja która strzelała wysokimi salwami ponad głowami walczących. Może ci sami którzy przechodzili przez bramę w momencie ataku rydwanu a może inni. Bo mógł tam stać więcej niż jeden oddział łuczników. W zamieszaniu nie było to takie pewne. Ich pierzaste pociski wzbijały się wysoko w niebo po czy salwami stromo spadały w dół rażąc cele po przeciwnej stronie placu. W okolicznych budynkach zainstalowali się z kolei kusznicy. Ci mieli nieco lepszy widok i strzelali na wprost.





Przeciwnicy w większości byli zasłonięci przez własne oddziały. Więc z poziomu ulicy nie bardzo było wiadomo kto tam walczy ani jak im idzie. Ale nawet z tego krańca placu widać było kilka potężnych istot jakim nawet najroślejsi ludzie sięgali może do pasa. Przynajmniej część z nich to były te straszliwe, krwiożercze minotaury. Zwaliste sylwetki dwunożnych byków siały spustoszenie w imperialnych sylwetkach. A większość placu zdawała się być wciąż opanowana przez kopytnych.

Zgiełk bitwy był tak wielki, że pojedynczy ludzki głos zdawał się w nim niknąć. Trzeba było wrzeszczeć sobie prosto do ucha by cokolwiek usłyszeć. Dlatego dowódcy i oddziały porozumiewały się ruchami chorągwi, piszczałkami, bębnami i rogami. To dodatkowo wzbogacało i tak potężny harmider do niespotykanego poza bitwą stężenia.

Przy tej ulicy z jakie wyszli najpierw Nucci a potem ulrykanki ich liderzy zatrzymali się aby zorientować się w sytuacji i zastanowić się co dalej. Decyzję pomógł im podjąć zbliżający się oddział. Mocne, zwarte szeregi odziane w solidne pancerze i obleczony w krzyżówkę ostlandzkich czerni i bieli sprawiał wrażenie ruchomej ściany. Elita ostlandzkiej armii zbliżała się tuż przy domach okalających plac. Każdy jeden chłop jak dąb, chroniony napierśnikiem i z potężnym dwuręczem na ramieniu. Na tym tle czerni, stali i bieli tym bardziej odbijał się chabr postaci idącej na ich czele. Tym bardziej, że była to kobieca postać. To musiała być ta sama oficer i gwardziści widziani przez Nucci wcześniej przy bramie. Właśnie ta postać przeważyła szalę u siostry i setnika.

Trójka imperialnych dowódców naradzała się chwilę. Czyli stali przy sobie i darli się do siebie pokazując coś palcami pewnie ustalając podział ról i zadań. Ale chociaż było słuchać ich krzyki to słowa już nie bardzo. Z tej trójki najwyższą szarżę musiała mieć oficer dowodząca gwardzistami. Więc pozostała dwójka bez wahania jej się podporządkowała. Po tej krótkiej naradzie siostra przełożona wróciła do swoich sióstr a setnik do reszty swojej kompanii.

- Gwardziści przebiją się i uderzą z flanki! Wilczyce pójdą im w sukurs! My mamy się zająć niedobitkami! - setnik darł się do zgromadzonych przy sobie milicjantów. A i tak ledwo go było słychać. Wskazywał na dwa większe oddziały jakie szykowały się do wznowienia marszu. Najpierw ruszyli gwardziści prowadzoną przez kobietę w błękitnych barwach i finezyjnym bercie ozdobionym wspaniałymi piórami. Chorąży dumnie niósł sztandar z ostlandzkim bykiem symbolizującym upór i wytrwałość. Kompanijny muzyk wygrywał rytm na bębnie a cały oddziałem chociaż sądząc po brudzie i krwawych zaciekach musiał już być w walce to szedł równo jak na defiladzie. Zupełnie jakby defilowali na placu apelowym koszar albo ulicznej paradzie a nie przemieszczali się na obrzeżach bitewnego pola. Aż serce rosło gdy się patrzyło na ich te dumne oddziały jakie były gotowe zniszczyć wroga.

Za nimi ruszył oddział ulrykańskich tarczowniczek. Przy tych rosłych chłopach z ciężką bronią i pancerzami Furie wydawały się teraz drobniutkie. Chociaż tak pewnie wyglądałby każdy inny oddział piechoty. Niemniej walecznością i zażartością mogły nawet przewyższać gwardzistów bo nawet po tak ciężkich stratach wyły jak prawdziwe wilczyce zapowiadając szybkie wznowienie łowów ku czci i chwale Pana Wilków.

Gdzieś pomiędzy nimi, po zewnętrznej stronie maszerowała niewielka liczebnie grupka zdziesiątkowanych milicjantów. Można było mieć nadzieję, że jeśli coś by miało ich zaatakować to od strony placu a wówczas powinny ich zasłonić któryś z większych oddziałów.

Nieniepokojeni przez wroga trzy oddziały przemknęły skrajem placu prawie na przeciwległy koniec. Możliwe, że rogacze nawet ich widzieli ale raczej byli już związani walką z innymi oddziałami. A te grupki jakie widzieli nie przejawiały ochoty do ataku. A może szykowały się do obrony. Trudno było zgadnąć. Ale w końcu doczekali się jakiejś reakcji.

Oficer gwardzistów uniosła w górę swój wielki miecz stopując swoją kompanię. A następnie wyznaczyła nowy kierunek. Szeregi płynnie zrobiły zwrot na nowej trasie. Tym razem prowadzącym w stronę zaplecza zwierzoludzi. Z tych mieszanych oddziałów kopytnych w końcu wyłonił się regularny, zwarty oddział. Ciemna masa ciężkiej, rogatej piechoty. Mimo, że mniej liczni bez wahania zmierzali kursem kolizyjnym w kierunku nadciągających gwardzistów. Oba oddziały wydawały się siebie warte. Elitarna, ciężko opanerzona piechota z ciężką bronią miała zetrzeć się ze sobą na tym krańcu placu.





To sprowokowało chyba innych rogatych. Zaczęli formować front na nowym skrzydle. Ale część rzuciła się do ucieczki. A inni do klatek i wozów gdzie widać było wciąż żywych jeńców. Niektórych zarzynali od razu przejeżdżając im nożem po gardle. Innych zaczynał gdzieś wlec w stronę jakiegoś kłębowiska widocznego na zapleczu. Furie ruszyły w sukurs gwardzistom ale nieco z ich prawej flanki by odciąć tą część obozu gdzie chyba była zagroda dla jeńców czy coś podobnego. Ale nie mogły wówczas zająć się samymi jeńcami i tych co ich mordują lub porywają. To zadanie spadło na resztki kampanii Nucci. Wszystkie trzy oddziały ruszyły w poprzek północnej krawędzi placu ku swojemu przeznaczeniu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-04-2020, 21:48   #183
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po starciu z centigorami

Tladin opadł ciężko na jakąś skrzynię, walającą się pod ścianą. Zsunął hełm z głowy, by otrzeć ją z potu. Bez słowa rozejrzał się dookoła. Kurwa, mówiłem, że trzeba strzelać pomyślał. Popatrzył na tych co przeżyli. I na stan liczebny Furii. Nie przepadał za Ulrykiem, nie widział sensu w rzucaniu się na oślep w bój. Ale jednak wyszkolony wojownik wart jest dziesięciu byle jakich. To starcie jeszcze raz ukazało prawdę tych słów. Pociągnął łyk z manierki, potem drugi i czekał na dalsze rozkazy.

Karl poszedł w ślady swego kompana, to znaczy usiadł na jakiejś skrzynce i wypił kilka łyków wody. Płyn, który w normalnych warunkach pozostawiałby wiele do życzenia, tym razem smakował wyśmienicie.
- To jak wypuścić stado piesków pokojowych na wilki - powiedział do Tladina, a zdanie to oddawało opinię Karla na temat tego (i nie tylko) starcia.
Oczywiście można by uznać potyczkę z rogatymi za sukces - odciążono Furie, zwierzoludzie (w sumie) ponieśli klęskę, część kompanii Nucci przeżyła. Z drugiej jednak strony jasną było rzeczą, że Nucci dostali po tyłku i cud jedynie sprawił, że nie nie wszyscy dali głowę i nie zostali na kalkengardzkim bruku w charakterze kolejnych truposzy.

Na głównym placu

Tladin nie czekał tym razem na rozkaz setnika. I tak ciężko byłoby go usłyszeć. Nie oglądał się też na to, czy ktoś idzie za nim. To nie miało znaczenia. W takiej walce i w takim zamieszaniu. W jednej chwili mógł mieć wsparcie za sobą, w drugiej przeciwnika. Ruszył zabijać zwierzoludzi, najbliższego z nich. Może uda mu się dzisiaj uratować jakiegoś więźnia. Tym razem, zamiast do Myrmydii, patronki roztropnych najemników, zwrócił swe modły do Grimnira. W takiej walce jak ta, nie trzeba mu było planowania. Potrzebne było mu błogosławieństwo nieustraszonego boga.

Zrobił się mały bałagan i w kompanii Nucci nie bardzo było wiadomo, co robić, a setnik, bez względu na to, jak by się starał, nie mógł pokierować działaniami swoich podwładnych. Jego dość donośny głos ginął w bitewnym zgiełku, więc każdy zaczął działać na własną rękę. A możliwości było kilka - grabić poległych, walczyć ze zwierzoludźmi, chować się i chronić swoją skórę czy też ratować jeńców.

Karl uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie to ostatnie. Wszak nie po to tutaj przyszli by patrzeć, jak ludzie są zarzynani jak bydło, lub uprowadzanie nie wiadomo dokąd, podczas gdy ratunek był o krok. Z mieczem w dłoni ruszył w stronę, gdzie byli trzymani jeńcy.

Resztki kompanii Nucci ruszyły w stronę byle jak skleconego obozu dla schwytanych jeńców zwierzoludzi. A po ich lewej stronie Furie i kawałek dalej ostlandzcy gwardziści ruszyli naprzeciw swoim przeciwnikom. Dwie, zwarte grupy parły na siebie dążąc do bezpośredniej konfrontacji. Karl z Tladinem zostawali coraz bardziej z tyłu tego wszystkiego ze względu na oczywistą, krasnoludzką prędkość. Ich macierzysta jednostka samorzutnie podzieliła się na dwu i trzyosobowe grupki biegnąc w stronę obozowiska stopniowo pozostawiając ich coraz bardziej w tyle.

Obaj przebiegli jakąś połowę dystansu jaki dzielił ich od byle jak skleconego ogrodzenia, zagrody dla ludzkiego bydła rzeźnego jakie urządzili sobie tutaj odmieńcy. Wtedy po ich lewej flance obie, ruchome ściany, imperialna i sług ciemności, zderzyły się ze sobą w potężnym uderzeniu. Bliżej nich Furie walczyły z kozłogłowymi wymieniając z nimi ciosy. Obie strony prezentowały podobny poziom lekkich tarczowników uzbrojonych w broń ręczną. Kobiety Ulryka wydawały się równie dzikie i barbarzyńskie w boju co mieszkańcy leśnych mateczników. Oba oddziały miały po trzy czy cztery rzędy. Kto wygra ten zbiorowy pojedynek nie było wiadomo. Ta walka też przesłoniła drugie starcie gdzie gwardziści mierzyli się z ciężką gwardią zwierzoludzi. Tam też uzbrojenie obu stron wydawało się porównywalne chociaż oddział rogaczy był ewidentnie mniej liczebny od gwardzistów. Za to ich potężnie, umięśnione sylwetki górowały nawet nad zwalistymi mężami z gwardii.

Ale rozproszona drużyna Nucci miała własne problemy. Na placu panował istny chaos. Wszędzie walały się jakieś trupy, graty, dogorywający zwierzoludzie a także wałęsały się pojedyncze grupki maruderów. Te o ile nie odważyły się atakować zwartych oddziałów w samobójczej dla nich szarży to już mogły pokusić się o zaatakowanie małych grupek ludzi. To się właśnie przydarzyło trzem kolegom z Nucci gdy zostali zaatakowani przez dwa ogary gdy nawet nie przebiegli połowy drogi do obozu. Druga z grupek była gdzieś w połowie drogi a pierwsza już dobiegała do ogrodzenia.

Tladinowi to nawet pasowało. Cel sam pchał mu się pod topór i nawet nie musiał się rozglądać. Nie zwalniając przyszedł w sukurs żołnierzom, biorąc zamach i wbijając się nim w najbliższego przeciwnika.

Karl nie miał zamiaru stać i przyglądać się, jak inni walczą. Pozostawanie z tyłu nie leżało w jego charakterze. A że w jedności siła, więc szlachcic ruszył na pomoc najbliższym towarzyszom z jednostki i zaatakował jednego z ogarów, z którymi tamci walczyli.

Karl i Tladin musieli mocno zboczyć z pierwotnego kursu aby pójść w sukurs towarzyszom broni atakowanym przez dwa ogary myśliwskie zwierzoludzi. Biegli truchtem, krótkonogi krasnolud całkiem żwawym a długonogi towarzysz spokojnym nie chcąc się samotnie forsować do przodu zrównał się z tempem brodacza.

Mieli do przebiegnięcia może kilkanaście kroków i prawie już dobiegali do walczących gdy od jednej z perzebiegających nieopodal grupki zwierzoludzi oderwały się dwie sylwetki i ruszyły na nich kursem kolizyjnym. Walka zaczęła się o krok od tej jaką mieli wesprzeć zmieniając się w mieszaną grupkę różnych stron, sił i walczących.

Z początku każdy z atakujących rogaczy miał inicjatywę. Ten z nabijaną kolcami maczugą z jakiejś wielkiej kości, rzucił się na młodego szlachcica. Bez problemu przebił się przez jego zasłonę i kościana broń zdzieliła Karla w ramię którym próbował się odruchowo zasłonić. Jęknął ale miał szczęście bo kółeczka kolczugi zamortyzowały siłę ciosu na tyle by nie odczuł tego za bardzo.

Podobnie było z wojownikiem krasnoludów. Tasak zwierzoczłowieka sprawnie wyminął jego topór i tarczę i wbił się w kolczugę na jego piersi. Ale siła ciosu była zbyt słaba by przebić się przez ciężkie kółeczka z grubego drutu więc zaatakowany nie odczuł za bardzo tego ciosu.

Zaraz potem walka tych dwóch par wyrównała się. Tladinowi udało się zrewanżować przeciwnikowi i zaraz potem ciął go swoim toporem. Zwierzoczłowiek zaryczał w agonii gdy topór wbił mu się w biodra gruchocząc miednicę i trzewia. Jasnym było, że rogacz jest już tylko do wykończenia i jest wyłączony z tej walki. Ale cios jaki miał go dobić trafił na kolczugę która przyjęła na siebie mocarne uderzenie ale uchroniła właściciela przed zabójczym ciosem. Za to Karl miał kłopoty. Rogaty odmieniec o baraniej głowie skutecznie zepchnął go do defensywy. Trafił mężczyznę raz, drugi i kolejny. Na razie dobrzy bogowie sprawili, że kościany oręż trafiał tak, że ześlizgiwał się po pancerzu. Ale ten fart nie mógł trwać zbyt długo. W końcu tamten trafi tak, że Karl to odczuje dosłownie na własnej skórze. Zwierzoczłowiek który trafił na Tladina miał dość. Ale ten zorientował się, że Karl ma kłopoty o parę kroków z jego z jednej strony a dwaj milicjanci z drugiej walczyli z drugim ogarem. Pierwszy leżał niedaleko i dogorywał tak samo jak trzeci z milicjantów.

Jakiś bóg chaosu musiał sprzyjać temu paskudztwu, które próbował dobić khazad. Nie było czasu, na zadanie kolejnego ciosu, bo każda chwila zwłoki mogła decydować o życiu lub śmierci towarzyszy. Tladin zaniechał więc dobijania i skierował swój oręż tam, gdzie Karl samotnie odpierał ataki mutanta.

Karl, przeklinając pecha, jaki go ostatnio prześladował, skupił się na obronie, starając się raczej jak najdłużej przeżyć niż zabić przeciwnika. Oczywiście gdyby trafiła się okazja do zadania odpowiednio groźnego ciosu, to miał zamiar z tego skorzystać.

Pojedynek nie szedł po myśli młodego szlachcica. Rogaty wojownik nadal spychał go do defensywy i bez większych trudności znajdywał luki w jego defensywie. Znów go trafił. I po raz kolejny. Na szczęście za każdym razem kościana broń ześlizgiwała się po kolczudze łucznika. Kopytny chyba już czuł krew Karla i skoncentrował się na nim by go w końcu powalić i wykończyć. Co jednak przydało się khazadowi. Prawie od razu znalazł lukę w zasłonie zwierzoczłowieka tak samo jak ten robił to u Karla. Topór khazada trafił precyzyjnie prosto w połowę uda i przerąbał się na wylot grzęznąc dopiero w drugim. Stwór zaryczał przeraźliwie wnosząc swój krzyk ku zmierzchającemu niebu po czy zwalił się na miejscu w jedną stronę a jego włochata, kopytna noga w drugą. Rana musiała być śmiertelna bo w takich warunkach szanse na przeżycie takiego silnego krwotoku jaki tryskał z rozerwanych tętnic były minimalne.

W tym czasie jednak poprzedni przeciwnik z jakim walczył krasnolud uciekł poza zasięg topora. Już nawet nie był pewny który to z kręcących się po placu zwierzoludzi był. Tuż obok jednak dalej trwało starcie do jakiego pierwotnie biegli dwaj sojusznicy. Dwóch milicjantów walczyło z upartym ogarem który odgryzał im się całkiem solidnie.

Okazało się jednak, że kilkanaście kroków przed ogrodzeniem grupka zwierzoludzi dopadła znacznie mniejszą grupkę milicjantów. W tej chwili ostatni, samotny milicjant walczył wśród dwóch trupów swoich kolegów z piątką, skocznych rogaczy. Przy tak przytłaczającej przewadze liczebnej nie mógł im zbyt długo stawiać czoła, zwłaszcza, że też chwiał się jakby był ranny. Rogacze wydawali z siebie złośliwe i szydzące okrzyki i wycie pewni swojego zwycięstwa.

Ale dwóm Nucci którzy wyforsowali się na sam przód kompanii udało się w międzyczasie wyrąbać dziurę w koślawym ogrodzeniu i już byli wewnątrz obozu próbując uwolnić kogo się da.

Po lewej flance wciąż trwała walka głównych oddziałów. Bliższy Karla i Tladina była walka Furii z rogaczami. Na razie oba przeciwne sobie oddziały tarczowników zwierały się w dość wyrównanym starciu. Ta walka jednak zasłaniała im widok na tą gdzie gwardziści obu stron zwarli się ze sobą w pojedynku ciężkich broni i pancerzy.

Niewielkie były szanse, by zdążyć uratować osamotnionego milicjanta, więc Tladin pospieszył w kierunku dwójki wojaków z kompanii Nucci, którzy zmagali się z pokaźnych rozmiarów ogarem. Karl natomiast chwycił łuk, po czym posłał strzałę w jednego z piątki zwierzoludzi.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-04-2020, 20:35   #184
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 51 - 2519.VIII.13; zmierzch

Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); zmierzch
Warunki: jasno, gorąc; zachmurzenie, odgłosy bitwy



Karl i Tladin



Tladin gdy dołączył do walki z ogarem dość szybko przeważył szalę. Najpierw jeden z dwóch ochotników jacy też walczyli z tym czworonoegiem trafił bestię swoją nabijaną, ćwiekami pałą. Stwór zaskomlał i odskoczył aby nie oberwać ponownie. Ale wówczas właśnie dobiło go potężne trafienie tladinowego topora które zgruchotało mu kręgosłup. W tymczasie Karl schował swój miecz do pochwy i ściągnął z ramion swój długi łuk. Naprężył cięciwę i wycelował w starcie odległe o może dwa tuziny kroków gdzie ostatni z trójki milicjantów zmagał się z naporem żywej fali kopytnych. Nie miał szans ani na zwycięstwo ani na ucieczkę ale walczył nadal. Karlowa strzała trafiła jednego z rogaczy gdzieś w biodro. Stwór zajęczał boleśnie i odskoczył na chwilę aby złapać się za zranione miejsce. Ale szybko dołączył ponownie do walki.

Tamta nierówna walka zakończyła się zaraz po tym jak padł ogar dobity przez krasnoluda. Ostatni z tamtych trzech milicjantów padł pod naporem piątki rogaczy. Pięciu zwycięzców zawyło triumfalnie nad tym zwycięstwem. Ale zaraz ten dopiero co trafiony przez łucznika z długim łukiem chyba o nim jednak pamiętał. A może po prostu rogacze ruszyli zaatakować najbliższego widocznego przeciwnika.

Tladin z dwoma milicjantami stanął obok Karla który próbował nadrkuszyć wrogą grupkę zanim dojdzie do bezpośredniego starcia. Posłał im kolejną strzałę która trafiła nadbiegającego stwora i tamten jęknął gdy strzała przeszyła mu brzuch, stracił równowagę i upadł od razu zostając w tyle za atakującymi kamratami. Zanim znów naciągnął strzałę czwórka rogaczy zaatakowała trójkę imperialnych wojowników. Na szczęście dla łucznika Tladin i dwaj z Nucci skutecznie zastopowali i zaapsorbowali grupkę przeciwników, że ci zostawili łucznika w spokoju.

Zaś w starciu dwóch patroli walka z początku była mocno wyrównana. Tladin prawie od razu trafił jednego z czterech przeciwników raniąc go poważnie. Tamten z maczugą wydawał się już słaniać na swoich kopytach po takim trafieniu ale starał się wykorzystać swoją byle jak skleconą tarczę aby przetrwać tą walkę. Jednak jeden z jego kamratów rozpłatał zranionego wcześniej ochotnika. Chłopak upadł pod druzgocącym trafieniem siekacza zwierzoczłowieka który z impetem wbił mu się w obojczyk praktycznie odrąbując mu prawicę. Gdy kopnął kopytem człowieka aby wyszarpać swoją broń ten upadł jęcząc w agonii gdy z rozdartych tętnic trysnęły mu strugi krwi. Karl zdążył przeładować i strzelić ale tym razem strzała przeszła gdzieś obok walczących nie czyniąc nikomu zauważalnej krzywdy.

Ale dość szybko jedna ze stron zaczęła zdobywać przewagę.Wydawało się, że trójka zwierzoludzie stara się skoncentrować na wyłączeniu z walki najsłabszego przeciwnika czyli słabnącego milicjanta. Dzięki czemu Tladin miał większą swobodę manewru systematycznie eliminując kolejnych przeciwników a Karl mógł korzystać ze swojego potężnego łuku.

Dwunogim leśnym dzikusom udało się zranić ostatniego z milicjantów. Tak samo jak Karlowi i Tladinowi wykończyć trzeciego dzikusa. Topór i strzała trafiły prawie jednocześnie powalajac na zakrwawiony bruk placu rogacza. Dwóch ostatnich gdy zorientowało się, że przebieg walki zrobił się dla nich dość niekorzystny odskoczyło i uciekło. Ani zdyszany człowiek ani równie zdyszany krasnolud nie mieli szans się z nimi ścigać. Ale ci nie byli szybsi od strzały. Karl najpierw jedną strzałą trafił w plecy uciekiniera tak, że tamten stracił rytm ale jeszcze biegł chociaż zostawał coraz bardziej w tyle za swoim kamratem. A drugie trafienie z łuku powaliło go na miejscu. Wpadł na ten płot jaki odgradzał jeńców od reszty placu i osunął się po nim zostawiając po sobie swoją juchę.

We trójkę ruszyli w stronę tego płotu. Milicjant, łucznik i krasnolud. Dotarli tam chwilę potem tym razem nie atakowani przez nikogo. Okazało się, że ta pierwsza dwójka ochotników jaka z początku wyforsowała się do przodu rozwaliła wąskie przejście aby się przez nie przecisnąć i zdołała już uwolnić kilka osób.

Pogodna końcówka dnia zaczynała się kończyć gdy nastąpił przełom u sąsiadów. Najpierw dało się słyszeć jakież zamieszanie a potem było widać kilka, zwalistych sylwetek w ciężkich pancerzach. Ostatni, pancerni zwierzoludzie jacy ocaleli ze starcia z ostlandzką gwardią musieli uznać wyższość zwartej, pancernej masy elitarnych wojowników i dali nogę. Zostało ich tylko kilku. Gwardziści nie ścigali ich i tak trudno było liczyć, że człowiek doścignie dwunogą bestię. Za to w rytm piszczałek i ruchów miecza tej chabrowej oficer kompania przeformowała się i runęła we flankę mniejszych zwierzoludzi. Tych którzy do tej chwili prowadzili dość wyrównaną walkę z ulrykowymi wojowniczkami. Do tej pory u obu stron padł może jeden szereg i wyglądało na to, że krwiożercze kobiety wycinają w pień rogaczy w takim samym tempie jak oni je.

Ale odwrót elitarnego oddziału sojuszników a do tego impet uderzenia we flankę ciężkiej, imperialnej piechoty z wielkimi mieczami szybko przesądził sprawę. Rogacze nie zdzierżyli zbyt długo takiego dwustronnego uderzenia i poszli w rozsypkę. Furie z furią w głosie rzuciły się za nimi w pogoń no ale nawet one dość szybko dały sobie spokój gdy przekonały się, że człowiek rzadko ma szansę ścigać się z pół ludziem a pół zwierzęciem.

Tladin z Karlem i trzema ostatnimi Nucci buszowali po obozie by uwolnić jak największą liczbę jeńców zanim zainteresuje się nimi jakaś większa banda. Jeńcy byli w różnym stanie. Mężczyźni i kobiety, w większości w sile wieku. Jedni ledwo żywi jakby byli więźniami od wielu dni albo padli ofiarą zabaw prymitywów z lasu. Inni wydawali się względnie cali. Ta pstrokata grupka powoli rosła gdy dał się nagle słyszeć tętent kopyt. Głowy trwożliwie zaczęły się rozglądać bo ostatnio odgłos kopyt nie wróżył zbyt wiele dobrego. Tym bardziej, że odgłos pochodził z głębi miasta, z innej strony niż nadciągały imperialne oddziały przelewające się przez południową bramę. Gwardziści i Furie które niczym żywy kordon ustawili się by osłonić ofiary zwierzoludzi przed niedawnymi oprawcami poruszyły się niespokojnie. Odkąd rozbili te dwa większe zgrupowania przeciwnika te mniejsze nie odważyły się ich atakować. A dzięki temu resztki kompani Nucci mogli swobodnie buszować po tym obozie i uwalniać kolejne ofiary rogaczy. Ale odgłosy z północnej strony miasta sugerował, że nadciągający oddział jest duży. I zbliża się bardzo szybko. Gdyby uderzył na tyły któregoś z oddziałów ten mógłby się znaleźć w sporych opałach.

Ale zanim oficerowie zdążyły podjąć decyzję czy zmienić szyk własnych oddziałów nadszedł ten atak. Tylko nie trafił on w żaden z imperialnych oddziałów. Z jednej ulic prowadzących do północnej części miasta wypadki kawalerzyści. Rycerze! I to ciężkozbrojni kopijnicy!





Bez straty czasu na zmianę formacji, poszli wachlarzowo w samo centrum starć na placu. Obok zaskoczonych Nucci, Furii i gwardzistów tylko śmignęli. Rogacze wydawali się jeszcze bardziej zaskoczeni. Pojedyncze grupki maruderów dotąd pałętające się na względnie bezpiecznych dla nich północnych rejonach placu schodziły im drogi. A raczej pierzchały w panice. Ale wielu z nich to się nie udało i ginęli stratowani ciężkimi kopytami bojowych rumaków. Ale dla wielu rogaczy wciąż walczących przy południowych rejonach placu z głównymi siłami Ostlandczyków ich pojawienie musiało być jak czary. W zgiełku bitwy pewnie mało kto mógł usłyszeć odgłos kopyt póki nie było za późno. Nawet jeśli pojdeynczym sylwetkom udało się czmychnąć czy nawet ustawić frontem do nowego wroga to oddziały jako całość, do tego już uwikłane w walki nie miały szans na reakcję. Dostały szarżą ciężkiej kawalerii w plecy.

Kopie skruszyły się i pękł. Ale spełniły swoje zadanie przekłuwając często więcej niż jedne plecy na raz. A szarża wciąż trwała! Ciężka rozpędzona masa opancerzonego jeźdźca i rumaka nie mogła tak po prostu się zatrzymać. Hamowała dopiero na żywym murze rogatych ciał. Rycerze odrzucili ułomki kopii i sięgnęli po broń bardziej przydatną do walki w tłoku. Po szable, miecze, pałasze, młoty i topory. Wreszcie rozpędzona linia kawalerzystów ugrzęzła we wrogich oddziałach. Ale efekt był piorunujący.

Do tej pory rogacze stawiali Ostlandczykom zażarty opór. Przy drugiej godzinie walk o miasto wciąż nie było pewne kto ostatecznie zwycięży. Co prawda wciąż napływające oddziały ludzi powoli zaczynały spychać zwierzoludzi w głąb placu. Ale powoli. I za krwawą cenę. Nie było wiadomo kto z nich będzie o tą mityczną minutę dłużej odważny. Ale szarża ciężkiej kawalerii na tyłach rogatej armii złamała nie tylko bezpośrednio zaatakowane oddziały ale i morale. Rogacze zrozumieli, że są otoczeni. A ta świadomość potrafiła złamać morale w wielu armiach.

Zwłaszcza, że zaraz po kopijnikach z tej samej ulicę wyjechali rajtarzy. Srebrne Hełmy. Ci z jednej strony już nie mieli takiego efektu zaskoczenia jak rota która szła przed nimi a po drugie już musieli uważniej dobrać cele aby nie uderzyć w poprzedników. Więc zaczęli się przegrupowywać przy północnej krawędzi placu nim z pistoletami w dłoniach nie ruszyli z szarżą na już porządnie zmieszanego przeciwnika.

W tym momencie już chyba obie strony zdawały sobie sprawę która z nich zwycięży batalię o miasto. Ale jednak walki wciąż trwały. Wzięci w kocioł zwierzoludzie walczyli bo już nic innego nim nie zostało. Walczyli już nie o to by odeprzeć wroga i zwyciężyć tylko po to by się przebić. Koniec dnia im sprzyjał. Gdyby udało im się wyrwać z placu w zapadających ciemnościach mieliby niezłe szanse schronić się w labiryncie ulic i domów. Musieli tylko wyrwać się z orkążenia. A pierścień był dość słaby. Zwłaszcza od północnej strony gdzie kawalerzyści ugrzęźli w walkach i nie mieli szans zablokować wszystkich dróg odwrotu a piechota jeszcze nie dotarła na miejsce aby uszczelnić ten kordon.

I stało się. W którymś miejscu, szarża minotaurów przełamała imperialne linie. W wyrwę zaczęły przeciekać rogate jednostki. Każda z nich była mobilniejsza od ludzi, jedynie kawaleria miała szansę ich doścignąć ale ta była już uwikłana w walki gdzie indziej. Jeszcze jedynie strzelcy mogli próbować przerzedzić szeregi zbiegów.

O ile jednak część wyrywających się z okrążenia rogaczy poszła gdzieś w najbliższe boczne uliczki przylegające do placu to część ruszyła na tyły. Furie i gwardziści zareagowali odpowiednio ustawiając się naprzeciw szarżującego przeciwnika aby zablokować im dostęp tak do jeńców jak i odwrotu. Część zwierzoludzi wyszła im naprzeciw angażując się w walkę. Ale spora część była na tyle zwinna i miała swobodę manewru, że obeszła ten niepełny kordon i ruszyła wprost do północnych uliczek miasta.





- Niech bogowie mają nas w swojej opiece… - jęknął ktoś obok Karla i Tladina. Oni też zorientowali się, że naprzeciwko nich, poza mieszaniną rogaczy z różnych jednostek pędzi wielka, góra mięśni napędzana wściekłością i żądzą krwi. Minotaur! A stali mu na drodze!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-04-2020, 21:54   #185
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację
- Chwytać broń, co kto może znaleźć - Tladin wydarł się w stronę jeńców mając nadzieję, że ktokolwiek usłyszy jego krzyk. - Ruszaj i zorganizuj ich! - dodał jeszcze krzykiem w stronę stojącego obok milicjanta. - Ty też! - dodał do Karla. W starciu z minotaurem żaden człowiek nie miał szans. Gladenson nie miał pojęcia, czy on sam ma jakąkolwiek szansę. Ale nie było wyjścia. Byli tu i teraz, naprzeciw siebie.

- Grimnirze! - zaryczał uderzając toporem o tarczę. - Dzisiaj walczę dla ciebie!

Karl nie uważał, by walka była najlepszym wyjściem z tej niezbyt komfortowej sytuacji. Był za to przekonany, że uciekający zwierzoludzie będą bardziej myśleć o ratowaniu swego życia, a nie o mordowaniu innych.

- Chwytać za broń i zejdźcie im z drogi! - powiedział. - Kto nie ma broni nich udaje trupa! - dodał.
Jasną rzeczą było, że wątły płotek nie powstrzyma biegnących, więc szansa ocalenia życia leżała w mądrym postępowaniu.

- Wszyscy na bok! - krzyknął, po czym przesunął się, by zejść z drogi biegnącym. A potem strzelił do biegnącego na czele minotaura. Co prawda Tladin wyglądał jakby chciał się zmierzyć z bestią, ale ułatwienie mu tego zadania zdało się Karlowi rzeczą słuszną.

Czas wydawał się skurczyć do przyspieszonych oddechów i kroków. Resztki kompanii Nucci i wyzwoleńcy byli świadkami jak w każdy z sojuszniczych oddziałów wbiła się rozpędzona kupa rogatych mięśni. Efekt był masakratyczny. Pod potężnymi kopytami zachwiały się te trzy szeregowe formacje. Ale żywa ściana imperialnych mięśni i pancerzy chociaż bryzgnęła krwią, jęknęła, ugięła się to nie ustąpiła. Mimo, że tak Gwardziści jak i Furie straciły kilku walczących to te dwunożne potwory wytraciły w nich swój masakratyczny impet i utknęły. Teraz dała znać o sobie przewaga liczebna gdy o wiele mniejsi ludzie z wielu stron atakowali minotaury. Ale w ślad za nimi pędziły mniejsze zwierzoludzie więc lada chwila liczebność obu stron mogła się wyrównać.

Podobnie było w samym obozie dla więźniów zwierzoludzi. Z wszystkich wyzwolonych jeńców niewielka część nadawała się do walki i po tych wszystkich cierpieniach mieli jeszcze siłę i wolę walki. Łącznie więc około tuzina mężczyzn i kobiet zebrało to co znaleźli. Pręty z krat, porzucone dechy, broń zabitych rogaczy i była zdecydowana dołączyć do tych kilku ostatnich Nucci i walczyć o swoją wolność. Ale chyba nawet oni nie spodziewali się szarży minotaura na obóz. Jaki on był wielki! Jak niedźwiedź stojący na dwóch łapach! Tylko zdecydowanie żwawszy i szybszy, jego kopyta dudniły po kalnegradzkim bruku a on sam zaryczał przerażająco biorąc obóz za swój cel. Zbieranina wyzwoleńców bardzo chętnie posłuchała okrzyków Tladina i Karla próbując odsunąć się jak najdalej od szarży. Chociaż w obozie wolnych i wciąż zniewolonych więźniów było tyle, że wątpliwe byłoby wszyscy zdołali na czas gdzieś się wycofać. Zwłaszcza, że nie było wiadomo gdzie dokładnie uderzy furia tego ogromnego rogacza. Ludzie więc krzyczeli na siebie, do siebie, z trwogi lub wzywając bogów na pomoc. Z tej całej pstrokatej, przestraszonej zbieraniny tylko krępa sylwetka krasnoludzkiego wojownika ruszyła na spotkanie tej szarży.

Karl też nie miał zbyt wiele czasu na reakcję. Wciąż obolały po wcześniejszych walkach napiął swój długi łuk, wycelował w szarżującą sylwetkę i puścił cięciwę. Pierzasty pocisk świsnął i wbił się w ramię potwora. Ale efekt był żaden. A zaraz potem staranował zaimprowizowane przez odmieńców ogrodzenie i przerwał je jak człowiek przerywa pajęczynę. Huk drewnia, drutów, lin, kamieni i kto wie z czego ci zwierzoludzie jeszcze zrobili te ogrodzenia uderzał w uszy. Wszystko to poleciało w głąb obozu razem z minotaurem który wdarł się do obozu. Na szczęście chociaż ogrodzenie poszło w drzazgi to spowolniło potwora na tyle, że wytracił swój morderczy impet, zachwiał się ale nie zatrzymał. Odzyskał równowagę i bez wahania rycząc z wściekłości ruszył w głąb obozu. Teraz najbliższym celem tej rogatej furii była samotna postać krasnoludzkiego wojownika.

Tladin widział zbliżającego się przeciwnika. Wiedział, że zbliża się dla niego decydująca walka. Stoczył w swoim życiu ich wiele. Ale tym razem przeciwnik był nietuzinkowy. Czuł jednak gdzieś za potylicą szept dumnych z jego postawy przodków. Stawał przeciw potężnemu potworowi tak samo jak przez wiele wieków dumna, krasnoludzka rasa stawiała odpor wszelkiej maści potworom. Czuł jak krasnoludzki bóg wojny napędza jego mięśnie i pobudza krew w żyłach. Jak jego ucho cieszy nieulękłe wyzwanie rzucane derzenieniami topora o tarczę.

Karl zorientował się zaś w dwóch rzeczach. W tym, że lada chwila minotaur z ciężką, dwuręczną bronią zaraz zderzy się z jedyną zawalidrogą jaka stała mu na drodze. Z Tladinem. Oraz, że do ogrodzenia zbliża się luźna kupa mniejszych kopytnych, którzy biegli za tym większym. A teraz mieli istną otwartą bramę w wyrwie jaką dopiero co ten uczynił.

Krasnolud stał, zdawałoby się, pewnie i niewzruszenie. Jeżeli dopadł go strach, to nikt tego nie widział. A i on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Był twardy i silny, ale nie był głupcem. Wiedział, że musi zejść z drogi pędzącemu przeciwnikowi i nie pozwolić siebie staranować. Musi odczekać do odpowiedniego momentu i wtedy ciąć. Najlepiej z przyklęku. Nawet, jeżeli przeciwnik go staranuje, to minotaur powinien się przewrócić. A Tladin powinien mniej odczuć skutki uderzenia, jeżeli będzie blisko ziemi.

Szanse na przeżycie kolejnego starcia były, ale - jak to sobie z tego Karl zdawał sprawę - niezbyt wielkie. Trzeba więc było zrobić wszystko, by te szanse zwiększyć. A najlepiej - gdyby walki dało się uniknąć.
- Broń do ręki i na bok! Zejść im z drogi! - polecił. - Trzymać się razem! Zaatakujemy gdy będą blisko.
Po raz kolejny strzelił do minotaura, a potem stanął na czele uwolnionych jeńców.

Karl zdołał strzelić ponownie do wielkiego, rogatego celu. I ponownie trafił. Ale ponownie nie dostrzegł żadnego efektu. Strzała trafiła w pancerz z chyba pozszywanych, zwykłych kolczug i chaotycznie uzupełnionymi małymi tarczami, płytami i kto wie czym jeszcze. Zaraz potem łucznik widział jak potwór doskoczył do Tladina i prawie z miejsca sieknął go swoim wielkim toporem. Potężna broń zadała potężny cios jego kamratowi. Tladin krzyknął ugodzony boleśnie i Ostlandczyk widział jak topór zabiera ze sobą reszki kółeczek kolczugi i krwawą posokę krasnoluda. Ale jednak to nie wystarczyło by wyłączyć go z akcji. Zaraz potem niższy z przeciwników odciął się za ten cios trafiając wielkoluda w brzuch. Chociaż nie wyglądało by wywarło to na nim jakiś efekt.

Khazad zaś zdał sobie sprawę, że nie ma szans na tej dostępnej przestrzeni wymanewrować przeciwnika. Wielkolud był w stanie swoimi wielkimi nogami przegonić i zostawić w tyle nawet swoich pomniejszych kamratów a ci przecież zwykle byli szybsi od ludzi. Nie mógł już ani uciec ani gdzieś się skryć. Mógł jedynie przyjąć tą walkę.

Minotaur doskoczył do niego. Z bliska wydawał się jeszcze większy. Pewnie kilkukrotnie wyższy od niego. Czuł zapach krwi i śmierci jaki uderzał z jego przeciwnika. Ale rogatemu championowi udało się prawie z miejsca trafić go w bark. Ciężka, podwójna kolczuga okazała się zbyt mizerną osłoną. Chociaż niewątpliwie osłabiła siłę ciosu. Topór przebił się przez tą warstwę ochronnego metalu i khazad wrzasnął z bólu. Zdrętwiało mu całe ramię dzierżące tarcze a rana była poważna. Ale jeszcze to było za mało aby go powalić. Zaraz udało mu się sieknąć potwora w brzuch. Ale czuł jak topór ześlizguje się po pancerzu tamtego nie czyniąc mu krzywdy.

Łucznik stojący kawałek dalej miał nieco lepszą perspektywę na całość walki. Widział jak ci zwykli zwierzoludzie już dobiegli prawie do wyrwy uczynionej przez ich większego pobratymca i zaraz mogli wedrzeć się do obozu.

Tladin roześmiał się szaleńczo zbierając do zadania następnego ciosu.
Karl mógł tylko mieć nadzieję, że kompan nie da się zabić. Sam zaś miał na głowie bandę rogaczy, którzy byli coraz bliżej. Strzelił więc do tego, który znajdował się na czele grupy zwierzoludzi.

Tladin roześmiał się szaleńczo i ciął toporem w górę by razić swojego przeciwnika. Tym razem jednak ostrze topora sunące w górę starło się z większym toporem pędzącym z góry. Stal starła się ze stalą z metalicznym brzęknięciem. Dwaj potężni wojownicy chwilę się siłowali nim nie zaczęli kolejnej wymiany ciosów. Zaraz potem krasnoludowi udało się sieknąć toporem w biodro przeciwnika. Ale osłabione poważnymi ranami mięśnie nie miały już takiej siły przebicia jak wcześniej. Topór khazada zdarł trochę pancerza minotaura ale nie uczynił rogaczowi większej krzywdy. Co więcej wydawało mu się, że odkąd krwawa bestia spróbowała jego krwi to jej ataki stały się bardziej zażarte. A do tego najbliższe zwierzoludzie były już ledwo o parę kroków od nich. Krasnolud nie miał pojęcia czy przyłączą się do pojedynku czy zrobią coś innego chwilowo i tak był związany walką z minotaurem.

Karl za to posłał strzałę w czołówkę nadbiegającej grupki. Długa strzała świsnęła i trafiła jednego ze zwierzoludzi. Niestety utknęła w jego tarczy i chociaż pewnie przebiła ją na wylot to jednak jemu samemu chyba nie uczyniła żadnej szkody. Luźna kupa kopytnych przebiegła ten kawałek od wyrwy i już była parę kroków od pojedynku Tladina z minotaurem. Na razie walka wydawała się dość wyrównana. Znaczy obaj przeciwnicy stali na nogach i żaden nie został wyłączony z walki. Nie miał pojęcia co zamierzają te rogacze. Gdyby dołączyli do pojedynku los jego kamrata zdawał się przesądzony. Jeśli by pobiegli dalej to nie wiadomo w jakim celu i kierunku.
Być może nie było to uczciwe w stosunku do Tladina, ale Karl nie zamierzał pomagać krasnoludowi w walce. Ale nie było pewności, co zrobią rogacze i czy życie jeńców nie było zagrożone. Gdy się zatrzymali choćby na chwilę i zaatakowali bezbronnych jeńców, to Karl miałby na sumieniu życie wielu istot.
- Atakujemy tych zwierzoludzi - powiedział do swoich. - Trzymamy się razem, tworzymy mur. Teraz!
Ruszył w stronę przeciwników.

Oddział imperialnych mścicieli z furią rzucił się na niedawnych oprawców. Wąski szereg zablokował kopytnym drogę w głąb obozu jenieckiego. A w samym środku tego zgiełku bitewnego był Karl. Udało mu się parę razy kogoś trafić swoim mieczem. Ale dość szybko okazało się ponownie, że jest znacznie lepszym strzelcem niż szermierzem. Wkrótce walka się mocno wyrównała. Niedawni jeńcy pałali żądzą zemsty za uczynione krzywdy i jednocześnie chcieli ocalić tych za ich plecami którzy sami ocalić się nie mogli. Całkiem przy okazji zamykali jedyną względnie swobodną drogę ucieczki zwierzoludzi w głąb miasta. Ci świetnie sobie zdawali sprawę, że pozostanie na placu nie wróży im do życia kolejnego świtu. Więc walczyli z furią i zaciekłością. Żadna ze stron nie zamierzała ustąpić ani nie dawała pardonu drugiej. Pod ciosami pałek, mieczy i toporów padały tak dwunogie leśne bestie jak i obrońcy Ostlandu.

Gdy Karl powiódł swoją mieszaną grupkę do kontrataku było ich może niepełne dwa szeregi. Kilku ostatnich ochotników z kampanii Nucci, jacyś wyzwoleni żołnierz, najemnicy, banici i istne zakapiory. Wszyscy stawali ramię w ramię stawiając odpór rogatej masie. A rogata masa atakowała toporami, rogami, kopytami i tarczami. Osłabieni niewolą lub wcześniejszymi walkami imperialni, mimo niewątpliwie wysokiego morale nie mogli zrekompensować sprawności bojowej i wyposażenia przeciwnika. Padali jeden za drugim. Rogaci padali również ale w wolniejszym tempie.

Wydawało się, że zwierzoludzie w końcu wyrąbią sobie drogę odwrotu przez towarzyszy Karla. Jemu samemu ta szermierka niezbyt szła. Zwykle albo rogacz z którym walczył sprawował jego cios, odskoczył lub miecz ześlizgiwał się po tarczy nie czyniąc rogatemu krzywdy. A jednak. A jednak ten słynny na całe Imperium ostlandzki, byczy upór zwyciężył. Gdy z około tuzina rogatych została jakaś połowa ci nie zdzierżyli i rzucili się do ucieczki. Ludzi zostało niewiele wiecej ale w pierwszym odruchu krzyknęli triumfalnie na pohybel uciekającym wrogom i w podziękowaniu do dobrych bogów jacy pozwolili im przetrwać walkę. W przeciwieństwie do wielu ich towarzyszy z tej cienkiej, pstrokatej linii.

Ale to nie był jeszcze koniec walki. Okazało się, że parę kroków dalej samotny khazad dalej stawia czoła samotnemu minotaurowi. Tladin krwawił i wyglądał jakby ledwo trzymał się na nogach. Ale wciąż walczył! I sądząc po krwawych zaciekach na pancerzu i futrze rozjuszonego dwunożnego byka musiało mu się udać go trafić. Tyle, że wielka góra mięśni nadal trzymała się na nogach i walczyła swoim ciężkim toporem.

Gdzież za ogrodzeniem, na zewnątrz Karl dostrzegł, że tam też nie jest najgorzej. Nie miał pojęcia co się stało z minotaurem i grupką rogaczy z jakimi walczyli gwardziści ale nigdzie ich nie widział. Chociaż nie, dostrzegł jakieś powalone niedźwiedzie cielsko leżące na bruku w miejscu tamtego starcia. Tego minotaura co zaszarżował na urlykanki też nie dostrzegł. A obecnie wojowniczki wspólnie z gwardzistami wykańczały ostatnich zwierzoludzi. Walka tam wydawała się być przesądzona na korzyść imperialnych ale nie było pewne czy zdążą dotrzeć z odsieczą by wspomóc siły wewnątrz obozu.

Tladin zaś, ku chwale swoich przodków, dumy i honoru wciąż stawiał opór wielkiemu przeciwnikowi. Walka była bardzo wyrównana. Nie miał pojęcia ile razy trafił wielkoluda ale niewielka część ciosów odniosła jakiś widoczny skutek. Zdecydowana większość ześliznęla się po ciężkim pancerzu lub atak topora jednego z nich niweczył topór drugiego. Ciężki topór minotaura trafił go kilka razy. Większośc ciosów też zatrzymał jego pancerz, dokładnie tak samo jak u jego przeciwnika. Ale jeden z ciosów przerąbał się przez kolczugę, skórę i mięśnie krasnoludzkiego wojownika. Na swoje szczęście duchy przodków chyba nad nim czuwały bo nie był to tak silny cios jak ten pierwszy. Niemniej osłabiony wcześniejszymi ranami i walkami krasnolud czuł, że słabnie. Jeszcze jedno, nawet niegroźne z pozoru trafienie mogło być decydującym na jego niekorzyść. Ten krwawy olbrzym jaki nad nim górował też już zaczynał okazywać zmęczenie tym przedłużającym się pojedynkiem. Ale jednak tak wielkie bydlę było znacznie żywotniejsze niż ktoś rozmiarów krasnoluda czy człowieka.

Mimo, że czasu na myślenie nie było za dużo, wpadła Tladinowi do głowy jedna z nich. Że ich młodszy brat, Gladin, będzie teraz musiał szukać dwóch zaginionych braci. Bił toporem prawie że na oślep, pot, krew, zalewały mu oczy. Na szczęście przeciwnik był duży i łatwo było go trafić. Ale chociaż krew się w nim gotowała i ból nie docierał, to jednak ramię było słabsze, niż powinno być. A ciosy i zasłony wolniejsze. Z ust samoczynnie wydobywały mu się jęki po każdym uderzeniu czy to swoim, czy przeciwnika...
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 01-05-2020 o 09:21.
Gladin jest offline  
Stary 03-05-2020, 08:15   #186
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 52 - 2519.VIII.13; zmierzch

Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); zmierzch
Warunki: zmrok, gorąc; zachmurzenie, gwar obozu


Karl i Tladin



Dzień się skończył i nad miastem zapadał już zmrok. Było już bardziej ciemno niż widno ale noc jeszcze nie rozpostarła swojego całunu mroku nad ulicami spustoszonego miasta. Ci którzy przeżyli walki o miasto mieli wreszcie okazję spocząć, zwilżyć gardło czy opatrzyć siebie lub towarzyszy. Wśród tych co przetrwali te walki na palcach jednej ręki można było policzyć tych z kompanii Nucci. Wśród nich byli i Karl i Tladin. Oprócz nich jedynie trzech innych przeszło cały bojowy szlak lekkiej kompanii ochotniczej setnika Nucci od walk o bramę i barykadę tuż za nią, przez starcia z rydwanem w pobliżu bramy, walk na ulicach miasta z dziwnymi, czterokopytnymi odmieńcami aż po kulminacyjny moment bitwy tutaj na placu. Możliwe, że gdzieś na tym szlaku byli jeszcze jacyś milicjanci z ich kompanii wyłączeni z akcji podczas wcześniejszych walk ale do walk w obozie jenieckim została ich tylko piątka.

Do tego Karl oberwał dość mocno. Odczuwał ból z ran ale chociaż one go spowalniały to nie aż tak bardzo. On jednak gdy tylko mógł walczył w najefektywniejszy dla siebie sposób, łukiem lub pistoletem. A to znacznie ułatwiało wyjście z walki bez szwanku o ile przeciwnik nie dysponował bronią zasięgową. A na jego szczęście w większości starć nie dysponował. Tladin był w gorszym stanie. Właściwie to słaniał się na nogach. Dosłownie. Krasnolud dla odmiany w większości walk uczestniczył w bezpośrednim starciu i chociaż był nietuzinkowym wojownikiem o mocarnej ręku, niesamowitej odporności i potężnym pancerzu to jednak ilość starć i przeciwników zrobiła swoje i obecnie był cieniem samego siebie sprzed kilku godzin.

Ostatni z przeciwników w tej bitwie, potężny minotaur w wielkim toporem okazał się twardym orzechem do zgryzienia nie tylko dla Tladina ale dla każdego kto się z nim mierzył. Tladin toczył z nim dość długi, samotny i bardzo wyrównany pojedynek. O tyle ciężki, ze prawie na samym początku walki minotaur zadał mu potężny cios który mocno osłabił khazada. Ale mimo to udało mu się trafiać dwunożnego potwora częściej niż on jego. Ale i tamten mógł się poszczycić potężnym pancerzem i nieludzką wytrzymałością na ciosy. Wymieniali więc wet za wet i chociaż większość ciosów pochłonęły owe potężne pancerze to jednak część przebiło się i trafiali się wzajemnie.

W końcu w sukurs khazadowi przyszedł Karl posyłając do bezpośredniego starcia improwizowany oddział Nucci i wyzwoleńców którzy wciąż mieli siły i ochotę do walki. On sam wolał ostrzeliwać rogatego mocarza z bezpiecznej odległości. Ale szybko zorientował się, że pistolety niewiele czynią komuś o tych rozmiarach. Kula z pistoletu huknęła, dym podrażnił nozdrza i oczy, huk uszy ale efekt był właściwie żaden. Chociaż był pewny, że trafił to minotaur był w jakimś krwiożerczym amoku i nawet nie zwrócił na to uwagę. Więc wrócił do długiego łuku który powinien mieć większą siłę przebicia.

To wsparcie zapewne w dłuższej perspektywie mogło pomóc khazadowi ale tak od razu nie odczuł zbytniej poprawy. Owszem gdzieś tam obok stał Karl i szył w potwora z łuku, reszta improwizowanych piechociarzy trafiała minotaura ale ich gość lekka broń miała kłopoty przebić się przez pancerz i mięśnie przez które on sam miał problemy z jego penetracją. A minotaur, chociaż krwawił z coraz większej ilości ran nie ustępował ani przed jego toporem ani przed przewagą liczebną. Wydawało się, że na te słabowite ataki pozostałych nie zwraca w ogóle uwagi. Koncentrował się tylko na tym by dobić słaniającego się na nogach krasnoluda. I chociaż udało mu się kilkakrotnie zdzielić Tladina to za każdym razem potężny topór zbierał trochę oczek z kolczugi ale nie czynił mu istotniejszej rany.

Szalę przeważyło dopiero przybycie posiłków. Gwardziści pospołu z Furiami wycięli w pień stawiający im opór do końca zwierzoludzi. Wzięci od frontu i z flanki, mniej liczebni rogacze stawiali zażarty opór. Dopiero gdy zostało ich dwóch ostatnich zaniechali dalszej walki i czmychnęli z pola walki. Oddziały ludzi ich nie ścigały tylko zmieniły szyk i ruszyły w stronę górującej nad obozem sylwetki walczącego minotaura.

- Oooostlaaannddd! - ryknęli gwardziści gdy ostatnie kilkanaście kroków ruszyli biegiem uderzając na rogatego olbrzyma od tyłu. Zaskoczony tym atakiem wielkolud oberwał kilka razy i ciężkie miecze gwardzistów nie miały aż takich problemów z jego mocnym pancerzem jak jednoręczna broń. Trysnęła krew minotaura a ten zaryczał wściekle. Ale nie upadł. Wciąż walczył zbierając kolejne ciosy i strzały chociaż w tej chwili jego los wydawał się już przesądzony. Resztki lekkiej piechoty zatrzymały go na tyle by większe i lepiej uzbrojone oddziały mogły go dopaść i wykończyć. A jednak żądza krwi i zabijania potwora była tak wielka, że zdawał się tego nie zauważać. I chociaż już słabł, jego ruchy nie były tak precyzyjne jak na początku walki to jednak jego śmigający topór wciąż mógł zebrać krwawe żniwo. Nawet wówczas gdy zaatakowały jeszcze Furie z furią wbijając się w bok wielkiego rogacza. Pod tym zmasowanym atakiem potężny minotaur wreszcie zaryczał po raz ostatni i wyzionął swojego przeklętego ducha.

Dopiero wtedy była okazja na chwilę oddechu. Okazało się, że dzień się kończy. Tak samo jak walki o plac. To co się działo na placu już nie można było nazwać bitwą. Raczej dorzynaniem osaczonych resztek zwierzoludzie. Plac ponownie był pod niepodzielnym panowaniem ludzi. Bitwa dogasała tak samo jak światło dnia.


---



Po tej ostatniej walce była okazja odetchnąć i zwilżyć gardło albo po prostu usiąść. Większość oddziałów zbierała się tam gdzie skończyła walki. W pobliżu obozu jenieckiego nadal było wielu jeńców. Część była w zbyt kiepskim stanie by uciec przed toporami zwierzoludzi nawet gdyby byli wolni. Teraz zaś ten plac, pierwsze pochodnie i ogniska oznaczał jakby granicę cywilizowanego świata. Co się kryło w opustoszałych domach i ulicach tego nikt nie wiedział. A oddziały były zbyt poważnie wyczerpane walką by ruszyć od ręki na poszukiwania niedobitków. Ograniczyły się więc do wystawienia czujek wokół placu i zmienienia go w warowny obóz. Wszyscy byli głodni i czekali kiedy dojadą wozy z jedzeniem. Na razie jednak pierwszeństwo otrzymały te które zbierały rannych. W pobliskich domach urządzono lazaret a wozami zwożono rannych do tych budynków.

W okolicy obozu rozbiły się Furie, Gwardziści i Nucci. Wszystkie trzy oddziały zostały mocno przetrzebione. Wojowniczki Ulryka i ostlandzcy gwardziści stracili gdzieś połowę stanów. Z setki setnika Nucci zostało tylko kilku. Jego samego znaleźli tuż przed płotem obozu. Musiał być tym ostatnim milicjantem który samotnie stawiał odpór piątce rogaczy gdy Karl i Tladin i trzech a potem dwóch kolegów rozprawiali się z ogarami zwierzoludzi. Był w tak kiepskim stanie, że nie było wiadomo czy dożyje ranka.

Szykowała się kolejna noc. Tym razem w mieście. Ulrykanki i gwardziści rozbierali ogrodzenie, zbierali tarcze i broń zwierzoludzi by uzbierać opał na ogniska które mogłyby im pomóc przetrwać noc. Wśród nich rzucały się w oczy dwie kobiety. Ta oficer ostlandzkich gwardzistów w bynajmniej nie ostlandzkich barwach i liderka Furii. Te same z którymi rozmawiał setnik Nucci gdy rozmawiali na południowym krańcu placu gdy uzgadniali co zamierzają zrobić.

Z wyzwoleńców którzy wsparli Nucci w ostatniej fazie walk zostało trochę ponad pół tuzina. Dołączyli oni do resztek tej kompanii szykując ogniska i jakieś posłania na noc. Prezentowali oni bardzo pstrokatą zbieraninę. Sądząc z wyglądu to byli tu i strażnicy miejscy i miejskie rzezimieszki, chłopi i najemnicy, rzemieślnicy i żakowie, mężczyźni i ze dwie czy trzy kobiety. Wszyscy w sile wieku bo wśród jeńców dzieci i starców trudno było znaleźć.

Przez plac przejeżdżała konna grupka. Sądząc po potężnych bojowych rumakach i pysznych zbrojach to musieli być jacyś oficerowie. A sądząc po pięknej, złotej buławie to jeden z nich mógł być nawet generałem. Bo tamten wódz co przemawiał w południe na placu pośrodku obozu też miał taką złotą buławę. Zmrok trochę utrudniał dostrzeżenie detali a było już ciemno jak w nocy zaś ognisk dotąd zdążono rozpalić niewiele. Wyglądało na to, że konni przejeżdżają przez plac zatrzymując się przy swoich oddziałach rozmawiając z ich dowódcami. Albo zatrzymywali się na chwilę i coś sobie pokazywali czy tłumaczyli. Wśród nich Tladin i Karl rozpoznali zbroję tego kapitana jaki rano przyjmował ich raporty z ostatniej nocy.

- Ranni! Rannych zbieram! Są tu jacyś ranni!? - krzyczał woźnica drabiniastego wozu który z wolna przejeżdżał przez plac. Jeden z tych wozów co miały zawozić rannych do budynków na południowym krańcu placu gdzie urządzono lazaret. Wóz już miał trochę tych rannych ładowanych tam przez pomocników.

- Ktoś powinien się zgłosić do dowództwa. Inaczej nie dostaniemy spyży jak przyjdzie. Setnik zawsze chodził. - odezwał się jeden z Nucci nie bardzo wiadomo do kogo. Akurat byli zajęci zbieraniem materiału na ognisko i jego rozpalaniem ale teraz gdy przyjechał wóz po rannych przerwali to zajęcie by złapać swojego setnika i zanieść go na ten wóz.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-05-2020, 20:56   #187
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Tladin oparł się ciężko o trzonek topora. Miał ochotę się położyć ale obawiał się, że nie potrafiłby się sam podnieść. A nie był pewien czy ktokolwiek dźwignął by jego i jego pancerz. Dziwił się, że w ogóle jeszcze żyje. Ale musiał żyć. Nie wyobrażał sobie, aby ból, który odczuwał, mógł oznaczać cokolwiek innego. Powiódł wzrokiem wokoło, ale nie widział wyraźnie. Próbował przetrzeć oczy, ale tylko rozmazał krew po twarzy. Nie wiedział czyją. Nie wiadomo, jak długo stałby w ten sposób. Może do momentu, gdy zabraknie mu sił i padnie na twarz. Ale w końcu okrzyki woźnicy ruszyły go z miejsca. Jeżeli on nie zaliczał się do rannych, to już nie wiadomo kto. Potrzebował pomocy medycznej, oj potrzebował. Najlepiej kapłanki Valayi. I długiego, dłuuugiego odpoczynku.

Dowlókł się jakoś przez ten krwawy kalkengradzki bruk w stronę konnego wozu. Tam dwóch mężczyzn pomagało załadować rannych do środka a trzeci im przyświecał pochodnią. Gdy się dowlókł ten trzeci go oświetlił pewnie by ocenić jego stan. Przesunął spojrzeniem po jego sylwetce od góry do dołu i szybko wrócił do jego twarzy jakby czegoś tam szukał. Ale nic nie powiedział do pacjenta tylko krzyknął do tych od ładowania.

- Tego też weźcie! - wskazał pochodnią na stojącego przed nim krasnoluda. Dwaj ładowacze skończyli kogoś układać na wozie i zeskoczyli na plac aby podejść do Tladina.

- O, możesz chodzić? Dasz radę podejść bliżej? - zapytał jeden z nich chyba nie do końca będąc pewny w jakim stanie jest zakrwawiony krasnolud w poszarpanej kolczudze gdy wskazał na tył wozu o kilka kroków dalej. Kolega stanął drugiej strony khazada jakby bał się, że ten zaraz upadnie i trzeba go będzie powstrzymać.

W tym samym momencie do Tladina podszedł Karl.
- Jedź z nimi - powiedział. - Tam o ciebie zadbają lepiej, niż moglibyśmy to zrobić tutaj. Postawią cię szybciej na nogi - dodał.

Gladenson bez słowa skierował się w stronę wozu. Jakiekolwiek słowa, czy gesty - takie, jak wzruszenie ramion - były zbędne. I, co by tu nie mówić, bardzo bolesne. Skoro wytrzymał tak długo, to pewnie da radę wdrapać się i na wóz.

Może by dał radę się wspiąć na ten drabiniasty wóz a może i nie. W końcu spód tego wozu w tej chwili wydawał się strasznie wysoki. Gdzieś na wysokości barków krasnoluda. W każdym razie gdy zaczął się gramolić to ci dwaj ładowacze co stali po jego bokach pomogli mu się tam wepchnąć.

- Przesuń się tam dalej, będą jeszcze kolejni - powiedział mu jeden z nich tonem dobrej rady. Na wozie bliżej kozła leżało lub siedziało opartych o boki wozu kilku jemu podobnych nieszczęśników. Słoma która wyściełała dno wozu miała liczne, czerwone zacieki. Te krwawe plamy były wszędzie.

- Masz, napij się - jeden z ładowaczy podstawił mu kubek do wypicia.

- Są jeszcze jacyś ranni tutaj!? - ten z pochodnią krzyknął w okolicy obozu gdy mniej więcej uporali się z załadunkiem krasnoluda i mogli przyjąć kolejnego rannego.

- Jeszcze tutaj! Mamy jednego! - odezwali się Nucci niosąc na płaszczu swojego setnika.

- To dawajcie go! - odkrzyknął im ten z pochodnią machając do nich ręką na zachętę. Teraz powtórzył się załadunek kolejnego ranne. Tym razem takiego jaki sam nie miał szans się zapakować na wóz więc i jego towarzysze i dwaj ładowacze zaczęli lawirować prawie bezwładnym ciałem aby je wnieść na wóz a potem na nim ułożyć.

Tladin leżał, starając się nie zasnąć, dopóki jakiś medyk go nie obejrzy. Powoli też wyciągnął manierkę, żeby się napić. Zerknął w stronę setnika. Dzielny chłop pomyślał sobie. Szkoda go.

Wóz zaterkotał się na bruku gdy ruszył. Jechał wolno, w spacerowym tempie człowieka. Do tego często musiał omijać jakieś grupki albo zatrzymywać się by przyjąć kolejnych rannych. Zanim ten z pochodnią nie uznał, że już wystarczy obok Tladina i setnika zrobiło się tłoczno. A na wozie leżeli różnoracy ranni. Halabardnik z rozprutym brzuchem, łucznik ze szramą na ramieniu, gwardzista z tkwiącym w żebrach rogiem, krótkowłosa kobieta z tak zabandażowaną twarzą, że właściwie było widać tylko dół tej twarzy i włosy. Nawet któryś z rajtarów też znalazł tutaj swoją drogę do lazaretu. Wyglądało na to, że tak samo wszyscy stają równi przed sądem bogów po zakończeniu ziemskiego żywota tak samo teraz na wozie zbierano wszystkich bez względu na stan i z jakiej jednostki pochodzili.

Ten z pochodnią który widocznie tutaj zarządzał tą ekipą na wozie wlazł w końcu na kozioł i usiadł koło woźnicy. Ci dwa szli przy wozie tłumacząc lub krzycząc, że już miejsca nie ma i po resztę rannych przyjadą później albo inne wozy. Tym sposobem Tladin wraz z innymi nieszczęśnikami doturkał się tym wozem do południowej części placu. Tutaj, chyba w jakichś sukiennicach, urządzono lazaret. Widok był poodbny jak w tym lazarecie w jakim był rano, jeszcze w obozie pod miastem. Tu też leżeli ranni w walkach tylko tym razem on sam też się do nich zaliczał.

Dwaj ładowacze teraz zdejmowali każdego rannego zaczynając od tych co byli najbliżej tylnej klapy wozu. W końcu przyszła kolej i na niego. Pomogli mu zejść z wozu i tam załadowano go na jakieś nosze. Może i lepiej bo nie był pewny czy zdoła przejść chociaż parę kroków. Widział więc najpierw rozgwieżdżone oczy bogów na granatowym tle a potem belki wysokiego sufitu. Ci co go położyli na tych noszach zostawili go i poszli po następnych. A Tladin leżał między innymi towarzyszami z wozu czekając aż ktoś się nim zajmie. Ktoś się zajmował świeżymi bo widać było ze dwie czy trzy sylwetki które uwijały się jak w ukropie. Jeden chyba ten ważniejszy podchodził do każdego rannego i albo z nim rozmawiał jeśli ten był w stanie ale zwykle go oglądał. Dwóch pomocników gdy trzeba było starali się dać lepszy wgląd na różnorodne obrażenia by ten medyk mógł wydać diagnozę i zalecenia co dalszego losu rannego.

- Co my tu mamy? - zapytał medyk gdy przyszła kolej na powalonego krasnoluda. Ci dwaj stali przy nim czekając na to co powie. Ci wyraźnie się spieszyli by zająć się niekończącą się kolejką rannych zwożonych do tej rzeźni. Medyk pewnie też chociaż u niego było to mniej czytelne.

- Korpus, bark, ramię. Dużo krwi. Nie widać flaków. Pluje krwią. Ale mało - jeden sanitariuszy przyklęknął przy Tladinie sprawnie go oglądając i raportując medykowi jak to wygląda.

- Przytomny? Słyszysz mnie synu? - medyk najpierw zapytał sanitariusza ale szybko spojrzał na pacjenta pytając się go bezpośrednio.

- Słyszę - przytaknął niezbyt głośno najemnik. Cierpliwie czekał, wiedział jak to jest. Nie pierwszy raz potrzebował pomocy medycznej. Niech go pozszywają i wypuszczą do jakiegoś łóżka, do tego kubek gorącego wywaru by się przydał. Miał nadzieję, że ci tutaj znają się na rzeczy i nie będzie musiał sam na własną rękę nic załatwiać.

- Słyszysz. Czyli przytomny - medyk odpowiedział chyba raczej do siebie i zastanawiał się chwilę. Ten który klęczał przy krasnoludzie odwrócił się do góry aby czekać na dalsze polecenie szefa.

- Dajcie go do tam przy ścianie - medyk w końcu zwrócił się do pomocników wskazując gdzieś w głąb pomieszczenia. Ci pokiwali głową i ten co klęczał przy pacjencie skinął głową i wyjął z torby jakiś medalik który zawiesił krasnoludowi na szyi. Po czym cała trójka przeszła do następnego pacjenta gdzie cała operacja krótkiej rozmowy i oszacowania stanu rannego powtórzyła się. Tamci odeszli a zjawili się kolejni. Ci przychodzili po czekających rannych i przenosili ich gdzieś dalej. Po Tladina też w końcu ktoś przyszedł. Wzięli go z obu stron noszy.

- Co za kloc… - jęknął jakiś chudzielec który trzymał nosze od strony nóg więc jego widział trochę lepiej. Gdzieś go nieśli bo znów sufit przesuwał mu się przed oczami. Trochę trzęsło jak go nieśli. Inni zaś nieśli innych albo wracali z pustymi noszami. Grzmiało tutaj jak w ulu. Chociaż sporo miejsc było ciemnych gdy lamp i pochodni było zbyt mało by rozświetlić powierzchnię magazynów. Zewsząd dochodził jęk i krzyki rannych. W końcu ci dwaj postawili go na podłodze magazynu.

- Poczekaj tutaj aż ktoś się tobą zajmie. Lepiej zdejmij to żelazo z siebie jak dasz radę. I tak będą je zdejmować by opatrzyć ci rany. Niech Gołębica będzie z tobą - klepnął go w ramię ten chudy po czym wstali i ruszyli zostawiając go z innymi rannymi. Pozostali sąsiedzi krasnoluda leżeli złożeni na podłodze tak samo jak on. Też jęczeli w boleściach. Wyglądało na to, że każdy tutaj oberwał porządnie i jest w kiepskim stanie. *

Tladin chętnie by pozbył się zbroi. Ale te wszystkie sprzączki i klamry, które się z taką łatwością zakładało, teraz wydawały się być umieszczone w takich miejscach, do których w żaden sposób nie dało się dotrzeć dłonią. Poza tym kolczuga była sponiewierana, w wielu miejscach kółka powbijały się w spodnią warstwę. Po prostu nie miał dość siły, by się z tym szarpać. Postanowił poczekać, aż przyjdą i będą chcieli ściągać. Swój zapas sił ukierunkował na systematyczne popijanie małymi łyczkami wody z manierki. I czekał.

Czekając zorientował się, że niedaleko wylądował ich setnik. Kiepsko wyglądał. Był blady na twarzy i spływały mu po niej grube krople potu. Oddychał z wyraźnym trudem. A w tym zakątku ciężkich przypadków w końcu pojawiła się nowa ekipa medyczna. Kilkuosobowe zespoły. Podchodzili do rannych zaczynając od sprawdzenia medaliku na szyi. Ci jednak już dłużej obchodzili się z każdym pacjentem. Zwłaszcza jeśli któryś miał jakiś cięższy pancerz. Z tymi co byli na lekko szło łatwiej i szybciej. Dwóch rozbierało delikwenta a trzeci oglądał obrażenia wydając polecenia. A jeden lub dwóch kolejnych przemywało i bandażowało te rany.

W końcu przyszła kolej na Tladina. Ci dwaj rozbieracze dotarli do jego posłania ze słomy i nie mieli zbyt radosnych uśmiechów gdy zdali sobie sprawę co ich czeka. - No dawaj, samo się nie zrobi - mruknął jeden do drugiego. Ci też się spieszyli jak chyba wszyscy tutaj. Postawili krasnoluda na tyle by usiadł i mieli wyraźne trudności z ruszeniem go. Ale widocznie w samym rozdziewaniu pancerzy mieli już niezłą wprawę bo szło im to dość sprawnie.

- Jakie to ciężkie. Z czego ten złom jest? - sapnął jeden z nich gdy przesuwali kawałek po kawałku tą pokancerowaną kolczugę aby zsunąć ją z pękatego krasnoludzkiego ciała.

Krasnolud pomagał im na tyle, na ile mógł. Trochę odpoczynku pozwoliło mu odzyskać siły, ale z drugiej strony mięśnie zdążyły się zastać. Powolutku jakoś to szło. Gdy wzrok padał na Nucciego, zmawiał krótką modlitwę do Gazula. Ale humor generalnie mu dopisywał. Wszystko wskazywało na to, że on sam dziś jeszcze na spotkanie swego boga się nie wybierze. Chciał nawet rzucić jakąś ciętą ripostę na sarkanie swoich opiekunów, ale w końcu ugryzł się przysłowiowo w język i dał sobie z tym spokój.

Ściągnięcie pogruchotanej i zdeformowanej kolczugi zajęło sporo wysiłku wszystkim trzem. Zadaniem Tladina było głównie poddanie się zabiegom swoich opiekunów. Teraz gdy bitewna gorączka już z niego spadła wydawało się, że każde cięcie, stłuczenie, boli go jeszcze bardziej. A własna słabość mówiła dobitnie jak blisko spotkania z przodkami się znalazł. W końcu jednak obaj rozbieracze cisnęli pancerz krasnoluda obok niego i zabrali się za zdejmowanie przeszywalnicy i tego co miał pod nią. Z tym też było jeszcze nieco wysiłku zwłaszcza, że trzeba było unieść ciężkiego khazada aby ściągnąć ten długą osłonę zakładaną pod pancerz. Ta też było mocno pocięta i popruta od licznych ciosów jakie w siebie dzisiaj przyjęła. W końcu jednak brodacz został w samej koszuli i mógł się ku swojej uldze znów położyć na słomie przykrywającą podłogę. Dobrze, że jeden z tych rozbieraczy wsadził mu własne zwinięte ubranie pod głowę bo za całe posłanie była tylko ta słoma.

Tamci dwaj podeszli do sąsiada obok i zaczęli operację rozdziewania kolejnego pacjenta. Ten miał mniej na sobie więc uporali się z nim szybciej niż z ciężko opancerzonym krasnoludem. Zabarali się za kolejnego gdy nad sufitującym Tladinem zjawiła się kolejna trójka. Najstarszy z nich pochylił się nad nim i oglądał jego rany. Zajrzał mu pod powieki jakby czegoś tam szukał, otworzył usta i w końcu zaordynował co uznał za stosowne.

- Przemyć i zszyć. Tutaj żółta maść a potem opatrunek. Tutaj wystarczy sam opatrunek - rzekł do swoich asystentów i ci pokiwali głowami no i ze swoich toreb wyjęli jakieś maści, bandaże i zaczęli opatrywać brodatego pacjenta. Całkiem szybko i sprawnie im to szło chociaż gdy jeden z nich zszywał tą wielką ranę na boku jaką zadał mu minotaur swoim wielkim toporem to specjalnie przyjemne to nie było. Ani kłucie igłą ani podrażnianie tego zranionego miejsca.

Tladin przed snem miał ochotę na jakim mocniejszy trunek. Rany bolały, a dobra wódka nie tylko odkaziłaby go wewnętrznie, to i jeszcze ból przyćmiła i zasnąć łatwiej pozwoliła.
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 07-05-2020 o 20:02.
Gladin jest offline  
Stary 08-05-2020, 14:49   #188
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Karl odprowadził wzrokiem odjeżdżający wóz z rannymi, po czym obrócił się, by dopilnować, by "jego" ludzie zorganizowali sobie odpowiedni nocleg. A nie chodziło tu tylko o ognisko, by nocą nikt nie zmarzł.

- Rozejrzyjcie się dokoła - powiedział do tego, co zostało z Nucci - czy nie ma w okolicy jakichś przydatnych rzeczy. Broni i takie tam. Lepiej mieć żelazo w ręku, niż gołe pięści. Zbierzcie też więcej drewna. A ja zobaczę, co da się zdobyć do jedzenia.
Ruszył w na poszukiwanie dowództwa.

Tladina i Nucciego zaniesiono na wóz a ten gdzieś pojechał w ten całkiem gęsty tłum jaki zapanował na placu. Karl został sam z tymi trzema w miarę całymi ochotnikami jacy dotrwali do końca walk na placu o własnych nogach i trochę ponad pół tuzinem wyzwoleńców którzy ich wsparli w walkach o miejsce gdzie się znajdowali. Część z nich została przy tym co miało być wspólnym ogniskiem pilnując tego miejsca i ognia. Inni rozeszli się po obozie szukając czegoś pożytecznego.

Jeśli chodziło o poszukiwanie dowództwa to właściwie nie musiał daleko szukać. Jeszcze zanim ranni odjechali gdzieś w mroki placu widać było konną grupkę oficerów jacy objeżdżali ten rejon placu. Teraz zaś podjechali pod sam były obóz jeniecki i Karl widział jak rozmawiają z tą chabrową oficer gwardzistów i złotowłosą liderką ulrykanek. Możliwe, że rozmawiali o tych minotaurach co wiodły prym w nieudanej ostatecznie próbie wyrwania się z okrążenia bo często zerkali na te wyróżniające się gabarytami truchła rogatych monstrów.

Mądrzy wojacy mawiali, że od dowództwa należało się trzymać jak najdalej, a Karl był pewien, że w tych słowach kryło się dużo mądrości i doświadczenia. Tym razem jednak, jeśli nie chciał głodować wraz ze swymi ludźmi, nie miał wyjścia. Wojsko było tak jakoś urządzone, że nie bez rozkazu nic nie można było zdziałać, a o takim drobiazgu jak dostanie jedzenie nawet nie można było marzyć.
Chociaż nie był żadnym dowódcą (a może właśnie dlatego?), to nie czuł się gorszy od przyodzianych w eleganckie pancerzyki oficerów, którzy bardziej nadawali się na defiladę, niż walki. I którzy, dziwnym trafem, pojawili się dopiero wtedy, gdy walki się skończyły. Podszedł więc do rozmawiających oficerów.

- Kapitanie, można przeszkodzić? - zwrócił się do znajomego oficera.

Kapitan na potężnym bojowym rumaku wydawał się wyższy i masywniejszy w tym swoim pancerzu. Spojrzał w dół na tego kto do niego się zwrócił i sądząc po minie w tych wieczornych półmrokach mógł nie widzieć zbyt dobrze. Ale skierował swojego rumaka nieco w bok by podjechać do piechura który do niego się odezwał.

- Tak, o co chodzi, żołnierzu? - zapytał patrząc w dół na Karla. W tych półmrokach łucznik też miał kłopot z dostrzeżeniem detali jego twarzy ale był prawie pewny, że to ten oficer rajtarów z jakim rozmawiał rano. Chociaż bardziej poznawał go po zdobnym napierśniku w jakim ich przyjął przed wyruszeniem na apel gdy oznajmił im przydział do kompanii jednookiego setnika. Zresztą w tej oficerskiej grupce wszyscy byli w pełnym rynsztunku bojowym i to raczej takim z górnych półek, robionych na miarę i zamówienie.

- Karl von Falkenberg. - "Żołnierz" pozwolił sobie na przypomnienie oficerowi swojej osoby, a potem od razu przeszedł do rzeczy. - Tam - machnął ręką - jest garść uwolnionych jeńców i to, co pozostało z kompanii Nuccio. Na piękne oczy nikt mi nie da dla nich ani grama jedzenia. Potrzebny mi jakiś papier... lub informacja, na kogo mogę się powołać w kuchni.

- Kompania Nucci? A gdzie jest setnik Nucci?
- kapitan pokiwał głową okrytą jedynie opończą wkładaną pod hełm. Sam hełm miał obecnie przytroczony do siodła. Spojrzał ponad rozmówcą na te sylwetki widoczne niedaleko w obozie na jakie ten wskazywał i o jakich mówił. Ale gdy zapytał znów popatrzył w dół na swojego rozmówcę.

- W drodze do medyków - odparł Karl. - Jeśli bogowie mają go w swej opiece, to przeżyje.

Konny oficer pokiwał głową gdy odwrócił ją w stronę zatłoczonej części placu gdzie niedawno odjechał wóz z rannymi. Gdzieś tam miał być zorganizowany lazaret. Ze swojej wysokości pieszy nie widział tego miejsca, a co najwyżej wyższe partie budynków otaczających plac ale może z konia było widać coś więcej ponad głowami ludzkiej, wojskowej ciżby. Chociaż przy jeszcze skromnej ilości ognisk w tym wieczornym zmroku nie musiało tak być.

- Oby bogowie byli mu łaskawi. - skinął głową i znów odwrócił się do swojego rozmówcy. - Ilu was zostało? - zapytał krótko.

- Czterech z Nuccio i z pół tuzina uwolnionych jeńców - odparł Karl.

- Ah tak. - Oficer skinął głową i zastanawiał się chwilę nim obwieścił swoją decyzję. - Zgłoście się do kapitan Konig. Podczepimy was pod jej kompanię. - Wskazał na oficer dowodzącą gwardzistami z którą teraz rozmawiała generalicja. Podobnie jak z blondwłosą liderką urlykanek.

- Dziękuję, kapitanie. - Tylko baczne ucho mogłoby wychwycić zadowolenie w głosie Karla, który obrócił się na pięcie i powędrował w stronę kapitan Konig. Miał zamiar poczekać, aż pani kapitan skończy rozmawiać z szarżami. Stanął więc obok i cierpliwie czekał, równocześnie przyglądając się kobiecie, która dowodziła gwardzistami.

Możliwe, że kapitan rajtarów coś o nim wspomniał na koniec bo chabrowa oficer spojrzała w jego stronę po czym skinęła głową oficerowi. Konna grupka oficerów, z samym generałem w centrum ruszyła na dalszy obchód placu. Gdy przejeżdżali obok Karla ten widział, że brud, krwawe zacieki i wgniecenia na pancerzach raczej słabo by o nich świadczyły na jakiejkolwiek paradzie czy chociaż apelu. No i poznał generała po jego złotej buławie wysadzanej klejnotami. Oznaka generalskiej władzy ale pewnie i w ostateczności można było nią kogoś zdzielić. Zatrzymali się jeszcze na chwilę przy powalonym minotaurze. Oglądali go z siodła i komentowali coś do siebie. Generał widocznie chciał go lepiej obejrzeć bo kapitan wezwał wojaków od najbliższego ogniska aby mu poświecili pochodniami. Po chwili tej zwłoki konni pojechali w stronę dwóch sąsiednich wielkich trucheł.
Karl podszedł do kobiety.

- Karl von Falkenberg - przedstawił się. - Chwilowo, dziwnym jakimś trafem, dowodzę paroma nieborakami, którzy przeżyli zdobywanie miasta i których wyzwoliliśmy z niewoli. Ponoć mają przejść pod pani skrzydła. - Wyjaśnił powód swego przybycia.

- Kapitan Anette Konig. Kapitan Hirsh wspomniał coś o tym. - Brunetka w finezyjnym berecie w barwnymi piórami wspierała się na swoim mieczu który był długi jak ona albo Karl wysocy. Obrzuciła spojrzeniem rozmówcę po czym pokiwała głową. - Nie ma dużej filozofii, jak przyjedzie spyża, po prostu stańcie w kolejce razem z nami. Ilu was tam będzie. Niecały tuzin co? - Popatrzyła gdzieś w bok jakby chciała sama ocenić liczebność resztek kompanii.

- Coś koło tego - przytaknął Karl. - Dopilnuję, by moi ludzie nie umarli z głodu - powiedział. - Gdybyśmy byli potrzebni, ja lub któryś z moich ludzi, to będziemy pod ręką. - Wskazał głową w kierunku miejsca, gdzie "jego ludzie" dokładali do ognia.

Skinął głową na pożegnania i ruszył w stronę ogniska. Miał zamiar poczekać do kolacji, najeść się, a potem dopilnować, by wszyscy wypoczęli. Miał też zamiar skorzystać z chwili spokoju i naprawić jeden z pistoletów.
A potem się wyspać.
Rankiem miał zamiar odszukać Taldina i razem z nim popracować nad wykręceniem się od służby wojskowej.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-05-2020, 23:08   #189
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 53 - 2519.VIII.14; przedpołudnie

Miejsce: Ostland; Las Cieni; Plac Sprawiedliwości w Kalkengard
Czas: 2519.VIII.14 Backertag (4/8); ranek
Warunki: wnętrze sukiennic, półmrok, ziąb; bezwietrznie; jęki rannych


Tladin



Tladin nie doczekał się przed zaśnięciem ani wódki, ani piwa, ani miodu. Jedynie kubek dość rozwodnionego wina. A mimo to wyczerpany i obolały zasnął prawie od razu. Nie był pewny co go obudziło. Bolące rany, głód, zimno, pragnienie czy jęki a czasem wrzaski rannych sąsiadów. Ale się obudził. Nie był pewny czy jest dzień czy noc bo w magazynie nie było okien. A panował ten sam półmrok rozświetlany z rzadka lampami i pochodniami co gdy go tutaj przywieźli. No i panował nieprzyjemny chłód. Czuł jak skostniały mu członki od tego leżenia na podłodze wyściełanej jedynie sianem.

Był jednak pewny, że coś mu się śniło. Po przebudzeniu próbował uchwycić ulotny sen ale ten wymykał się jego zmęczonemu umysłowi tak samo jak dym przez palce. Wyłapywał tylko pojedyncze fragmenty obrazów. Jakaś duża sala. W krasnoludzkiej twierdzy sądząc po zdobieniach. Krasnoludzcy wojownicy. Wszyscy w dumnych pancerzach, z młotami i toporami. Patrzyli na niego. Z powagą i uwagą. Ale któryś kiwał głową czy nawet uśmiechnął się z aprobatą. Jeden szedł w jego stronę z dwoma kuflami bugmańskiego ale. No i właśnie wtedy się obudził.

Widział w tym półmroku jak kręcą się przy rannych ci co się nimi zajmowali. Chodzili, sprawdzali, zdejmowali stare opatrunki i zakładali nowe. Co jakiś czas podnosili kogoś z posłania. Martwych i tych jeszcze nie. Cichych i jęczących. Wynosili ich gdzieś. Niedaleko dostrzegł jednookiego setnika. Ten leżał jak trup. Nieruchomo i z zamkniętymi oczami. Strasznie blady ale jednak pierś jeszcze mu się unosiła a po twarzy ściekały krople potu.

Do niego samego też ktoś przyszedł. Czy ci sami co poprzednio to nawet nie miał pojęcia. Ale pełnili to samo zadanie bo dwóch zdjęło mu opatrunki i czekało na diagnozę tego mędrszego. Ten zaś popatrzył na rany, powąchał, pouciskał i znów się wyprostował. Dopiero z bliska Tladin poznał, że to ten sam chirurg jakiego spotkali wczoraj po przyjeździe do obozu wojskowego pod miastem. A może to już było przedwczoraj? Tego już nie był pewny. Był pewny, że rany i stłuczenia bolą go pieruńsko i przeszkadzają w każdym ruchu. Do tego był głodny, zmarznięty i spragniony. I niezbyt wyspany. Ale mimo wszystko chyba nie stał już u bram Gazuli jak w momencie gdy zasypiał.

- Przenieście go do czerwonych. Maść na rany, przemyć, założyć opatrunki. - zawyrokował do swoich pomocników i ci pokiwali głowami biorąc się za wykonanie jego poleceń. A on podszedł do dwóch kolejnych którzy w podobny sposób zajmowali się dowódcą kompanii Nucci.

- Przemyć i opatrzyć. Pomódlcie się za niego by bogowie byli mu łaskawi. - pokręcił głową niezbyt optymistycznym gestem i słowem jakby temu pacjentowi nie dawał zbyt wielkich szans.



Miejsce: Ostland; Las Cieni; Plac Sprawiedliwości w Kalkengard
Czas: 2519.VIII.14 Backertag (4/8); ranek
Warunki: Plac Sprawiedliwości, jasno, zimno; zachmurzenie; d.si.wiatr


Karl



Karl nie spał tej nocy zbyt dobrze. I nie bardzo było się co dziwić. Warunki były jak najbarziej polowe. Decyzja by brać tylko to co na grzbiecie by nie przeszkadzało w marszu a potem w walce była słuszna. Ale niestety oznaczało to, że tuż po walce wszyscy zostali w tym czym stali. Bez swoich rzeczy do spania czy jedzenia. A te rzeczy zostały w obozie pod miastem. Zaś tabory z zapasami dopiero ściągały do miasta.

Około północy na plac wjechały wozy z prowiantem. Zajęły pozycję przy trzech pręgierzach i tam zaczęły wydawać letnią kaszę. Musieli mieć ją przygotowaną wcześniej ale przez te parę godzin bitwy i jazdy zdążyła wystygnąć. Niemniej te kawałki mięsa z kaszą i cienkie wino do popicia wymęczonym wojakom smakowały wybornie. Okazało się, że opłacało się być gwardzistą lub być na ich garnuszku. Bo jako elitarna jednostka Ostlandu dostawała podwójny żołd i podwójną spyżę. Więc i Karl oraz jego drużyna też się załapali na te podwójne porcje. To chociaż nie szli spać głodni.

Sam sen jednak był trudny. Co prawda udało się znaleźć materiał na ognisko ale materiału było niewiele więc ogień był mały i dawał ciepło tylko najbliższym posłaniom. A większość z nichł, łącznie z młodym szlachcicem miała do dyspozycji tylko własne płaszcze gdy zasypiała na tym skrwawionym bruku Placu Sprawiedliwości. Jakiś farciarz znalazł w pobliskim domu pierzynę no ale była jedna na dziesiątkę ludzi. Na pocieszenie mieli to, że wszyscy na placu mieli tak samo. Ci elitarni gwardziści czy urlykanki spali w takich samych warunkach. Do tego jeszcze zaraz po północy zerwał się silny wiatr dodatkowo kradnąc wszelkie drobinki ciepła. No i nie wszędzie walki wygasły. Co prawda na placu powstał cały regularny obóz wojskowy ale gdzieś z miasta dochodziły jeszcze odgłosy rogów, ryków i pomniejszych starć świadczące, że przeciwnik nawet jeśli rozbity, wciąż gdzieś się czai w ciemnościach.

Dlatego pewnie rano Karl wstał dość mocno poobijany i ze zesztywniałym ciałem. Wszystko go bolało od spania na tym bruku i wietrze. Ranek okazał się zimny i pochmurny. Jakby zaraz miało zacząć padać. Chociaż na razie nie padało. A jego towarzysze, sąsiedzi i sąsiadki też budzili się z podobnymi objawami. Ale było coś dobrego w tym poranku. Śniadanie. I to znów podwójne. Karl ze swoją pstrokatą dziesiątką ustawił się w kolejce razem z czarno białymi gwardzistami. Ten co wydawał jadło od razu poznał, że nie są gwardzistami i pewnie dałby im zwykłą porcję. No ale w zarodku ukróciła dyskusję brunetka w chabrowych barwach i kapitańską szarfą przewieszoną przez pierś. - Oni są z nami. - powiedziała krótko i kuchcik już bez słowa sprzeciwu nakładł im tyle samo co gwardzistom. A o ile Karl dał radę poznać to jej akcent świadczył, że nie pochodzi ona z Ostlandu. Dobór błękitnych barw sugerował raczej Middenland albo Altdorf.

Po śniadaniu zaczęła się reorganizacja tego chaosu w jakim armia zastygła tuż po bitwie. Zaczęło się od porannego apelu. Sam generał Kempf, na swoim wspaniałym rumaku i pysznym pancerzu z dumą obwieszczał zwycięstwo oraz odzyskanie miast z rąk plugawców i odmieńców. Wróg został rozbity i starty z powierzchni ziemi a Kalkengrad wracało do rąk prawowitych mieszkańców. Za co generał, w imieniu miłościwie panującego elektora prowincji Vladimira von Raukova oraz błogosławionego przez bogów imperatora Karla Franza składa im pokłon i podziękowania. I rzeczywiście pokłonił się podkomendnym z grzbietu swojego potężnego rumaka. Co wywołało aplauz i wiwaty pośród żołnierskiej braci. Zadanie wykonali, miasto odbili, wroga zniszczyli. Zapłacili za to krwią swoją i swoich towarzyszy ale mimo to zwyciężyli! A teraz, ten sam dumny i potężny generał kłaniał im się i składał podziękowania! No i do tego dochodziła radość, że się przeżyło to piekło. Ale to jeszcze nie był koniec apelu.

Nadszedł czas indywidualnych i zbiorowych odznaczeń i wyróżnień. Cała litania wojowników, tak rycerzy, szlachciców jak i zwykłych żołnierzy których bohaterstwo doceniono i zapamiętano. Odznaczono tych którzy pierwsi starli się z wrogiem, chorążego który obronił sztandar swojej chorągwi, z tuzin pasowano na rycerzy, ze dwóch pośmiertnie, paru osobom przyznano patent oficerski jednym słowem wojskowa chwała i zaszczyty.

Ze znanych osób Karl rozpoznał chabrową kapitan gwardzistów która dostała medal za wzorową przeprowadzony szturm na dalekie tyły wroga oraz ścięcie łba wodza ciężkozbrojnych zwierzoludzi. Podobnie wyróżniona została kapitan Aase Andersen czyli liderka wojowniczych ulrykanek oraz setnik Matheo Olsen dowodzący kompanią Gebirgsjaeger i setnik Galileo Nucci dowodzący kompanią ochotniczą. Wszyscy dostali awanse i medale. Obaj setnicy zostali przyjęci w poczet kadry oficerskiej co poza honorami oznaczało też większy żołd i wpływy.

Poza tymi indywidualnymi wyróżnieniami były też pochwały dla całych oddziałów. Dla kwiatu ostlandzkiego rycerstwa która wspaniałą szarżą na tyły wroga przesądziła o wyniku bitwy. Dla Srebrnych Hełmów kapitana Hirscha którzy domknęli kocioł okrążenia zaraz potem. Dla ciężkozbrojnych gwardzistów dowodzonych przez kapitan Konig i Furii kapitan Andersen które wykonały wspaniały rajd na tyły przeciwnika i umożliwiły odbicie obozu jeńców. Dla Gebirgsjaeger setnika a teraz już porucznika Olsena którzy zdobyli zachodnią bramę umożliwiając domknięcie okrążenia na placu wspaniałą szarżą kawalerii. No i dla ochotniczej kompanii Nucci która bohatersko przeszła przez cały szlak bojowy od południowej bramy po północny skraj placu.

- Kompania Nucci! Wystąp! - herold krzyknął gromkim głosem wzywając jednostkę by wyszła na środek placu apelowego. I Karl wraz z dziesiątką swoich ludzi wyszedł na sam środek placu. Na wczorajszym apelu w obozie pod miastem Karl stał wśród pełnych dziesięciu dziesiątek. Teraz szedł na czele jednej dziesiątki z czego większość stanowili kalkengradczycy wyzwoleni z obozu. No ale stanęli w tym jednym szeregu pośrodku placu otoczeni z czterech stron przez ustawione w porządku pozostałe kompanie. Większość z nich była w czarno - białych barwach Ostlandu albo pstrokatych nieregularnych oddziałów milicji, łuczników czy włóczników. Były też pyszne barwy konnych rycerzy z najlepszych ostlandzkich rodów i stal rajtarskich napierśników. Wszyscy oni pod rozwiniętymi sztandarami czekali na to co się teraz stanie a kompania Nucci była w samym centrum.

- Kompania Nucci na ochotnika zgłosiła się na verloren hoop! I wywiązała się z tego zobowiązania wzorowo! - herold zaczął obwieszczać zgromadzonej armii zasługi zdziesiątkowanej kompanii. Karlowi te określenie jednak nic nie mówiło.

- Ochotnicy zdobyli i utrzymali południową bramę! A także utrzymali przyczółek pomimo usilnych kontrataków tarczowników wroga i ciężkich strat własnych! Chwała im! - konny herold ubrany w krzykliwe barwy aby zwracać na siebie uwagę krzyczał w plac osiągnięcia ochotniczej kompanii.

- Chwała im! - tysiące gardeł zebranych na placu krzyknęło gromko. Dumny okrzyk odbił się od ścian budynków otaczających plac i uniósł się pod pogodne choć wietrzne niebiosa.

- Ochotnicy powstrzymali szarżę rydwanów przy południowej bramie! Przyjęli na siebie impet uderzenia ratując swoich braci łuczników przed tą szarżą! Chwała im! - uroczysty ton herolda rozlewał się po zgromadzonych na placu mniej lub bardziej równych szeregach.

- Chwała im! - liczne szeregi prostych włóczników czy łuczników, regularne regimenty tarczowników i halabardników a także konni rycerze i szlachcice gromko odkrzyknęli na te wezwanie by oddać cześć skrwawionej kompanii.

- Ochotnicy wsparli nasze siostry pod wezwaniem Ulryka w walce z wrogą kawalerią! Osaczyli ich a następnie razem z Furiami Ulryka wycięli ich w pień! Chwała im! - herold wydawał się całkiem nieźle poinformowany w krwawym szlaku ochotniczej kompanii lekkiej piechoty gdy skrótowo o tym wykrzykiwał na placu.

- Chwała im! - powtórzyli okrzyk ostlandcy wojownicy którzy wczoraj toczyli na tym placu i ulicach krwawe boje ze zwierzoludźmi. A ile walk stoczyli we wcześniejsych dniach tego Karl nie wiedział.

- Kompania ochotnicza wyróżniła się podczas walk o plac! Razem z Gwardią Ostlandu i Furiami Ulryka zaatakowali wroga na jego tyłach! Powstrzymali uciekającego wroga chroniąc obóz przed krwiożerczymi plugawcami! A nawet razem z nimi usiekli te trzy wielkie minotaury jakie do tej pory tam leżą! Chwała im! - herold objeżdżał powoli krawędzie placu aby każda strona miała chociaż część tego co krzyczał usłyszeć z bliska. Resztki kompanii Nucci były w o tyle dobrej pozycji, że były w środku tego heroldowego szlaku więc cały czas byli w jego zasięgu nieważne czy akurat był przed, za czy obok nich.

- Chwała im! - odkrzyknęły dziarskie, gromkie głosy zebranie na tym skrwawionym placu na pierwszym pobitewnym apelu.

- Dlatego nasz miłościwy generał Kempf postanowił uhonorować tą bohaterską kompanię! A zatem czytam co następuje! - krzykliwie ubrany herold wrócił na centralne miejsce pomiędzy frontem krótkiego szeregu ochotników a centrum gdzie wisiały sztandary, był sam generał i najbardziej elitarne oddziały.

- Kompania Nucci zostaje nazwę wyróżniającą! Na pamiątkę jej bohaterskiego szlaku w walkach o odbicie Kalkengrad zostaje przemianowana! Od tej pory nazywać się będzie 4 kompania kalkengradzka! I zostanie wciągnięta na żołd ratusza miasta Kalkengrad! - teraz herold zaczął wykrzykiwać nadania i nagrody jakie otrzymała bohaterska kompania. A poza zmianą nazwy na bardziej chwalebną to wciągnięcie na żołd ratusza dawało jakieś poczucie stabilizacji. Chociaż raczej w dłuższej perspektywie bo obecnie miasto nadal było opustoszałe.

- Wszyscy członkowie kompanii mają zgłosić się do kwatermistrza! Zostanie im wydany dokument uprawniający do otrzymania pamiątkowego medalu “Obrońców Kalkengrad”! Dokument i medal uprawniają okaziciela do darmowego kwaterunku na terenie miasta! - herold czytał dalsze uhonorowania jakie spadły na kompanię. Wyglądało na to, że ów dokument a potem medal, działał podobnie jak wolfenburski list żelazny. Tylko bez limitu czasowego za to na znacznie mniejszym terenie.

- Wszyscy członkowie 4 kalkengradzkich ochotników! Tak samo jak Gwardii Ostlandu! I Furii Ulryka! Dostaną honorowy medal “Bykobójcy” na pamiątkę bohaterskich walk z minotaurami! Medal zostanie wybity przez władze Kalkengrad w stosownym czasie a na razie zostanie wydany patent uprawniający do jego odebrania! - armijny krzykacz wyczytał nowe nadania jakie spadły na trzy oddziały tak różnej piechoty jakie wyróżniły się w końcowym etapie bitwy i kalkengradzki Plac Sprawiedliwości. Czy elitarni pancerni gwardziści, czy nieustępliwe tarczowniczki Ulryka, czy ochotnicza pstrokata milicja, wszyscy zostali uhonorowani w ten sam sposób.




Miejsce: Ostland; Las Cieni; Plac Sprawiedliwości w Kalkengard
Czas: 2519.VIII.14 Backertag (4/8); przedpołudnie
Warunki: wnętrze sukiennic, półmrok, nieprzyjemnie; bezwietrznie; jęki rannych


Tladin



Później sytuacja nieco się poprawiła. Po krasnoluda przyszło dwóch noszowych i załadowali go na te nosze. A potem sapali i stękali gdy go przenosili gdzieś indziej. Chociaż w tym samym magazynie, przez ten sam półmrok i morze rannych. Duża bitwa była to i wielu wojaków oberwało. Tladin wylądował znów na podłodze ale tym razem na płaskim sienniku więc było nieco wygodniej.

Jego sąsiadami byli jakiś rosły chłop z finezyjnymi bokobrodami. Miał obandażowany cały tors. Był cichy i chociaż przytomny. Z drugiej strony była jakaś kobieta. Ta z kolei musiała oberwać w nogę bo spod koca wystawała jej obandażowana noga. Całkiem zgrabna zresztą. Ta z kolei tryskała mściwą satysfakcją za pokonanie i zniszczenie przeciwnika co chyba pozwalało jej przetrwać bolesne rany.

Wkrótce też dostali coś do jedzenia. Grupka kapłanek Shallyi z wolna jechała z wielkim garem na wózku i roznosiła talerze z jakimś kapuśniakiem z dodatkiem bobu i kawałkami ryb, boczku i kiełbasy. Do popicia było to samo rozcieńczone wino co poprzednio. Potem chyba go trochę zmorzyło bo się obudził jakiś czas potem. Gdy się rozejrzał z perspektywy swojego siennika sceneria się właściwie nie zmieniła. Dalej był w trzewiach mrocznego magazynu na płaskim sienniku pośród wielu innych rannych. Dalej było nieprzyjemnie chłodno chociaż chyba nie tak jak wcześniej. Może ten koc i siennik miały z tym coś wspólnego. Może ta ciepła zupa pomogła. A może po prostu zrobiło się trochę cieplej. Chociaż dostrzegł w tym chaosie lazaretu znajomą postać Karla który błądził wśród tych rzędów rannych jakby kogoś szukał.




Miejsce: Ostland; Las Cieni; Plac Sprawiedliwości w Kalkengard
Czas: 2519.VIII.14 Backertag (4/8); przedpołudnie
Warunki: Plac Sprawiedliwości, jasno, chłodno; pogodnie; d.si.wiatr


Karl



Po porannym apelu zrobiło się trochę luźniej. Przynajmniej dla niedobitków z 4 kompanii. Nie był to koniec walk o miasto. Na sam koniec apelu dowódcy oddziałów zostali wezwani do sztabu. Potem część zbrojnych zaczęła zbierać się na placu a następnie ruszyła w miasto aby oczyścić domy, świątynie i ulice z niedobitków rogatego plugastwa. Poszła plota, że część z nich nocą próbowała szturmować zachodnią bramę lub po prostu wydostać się przez niepilnowane mury. W tej wietrznej i zimnej nocy kordon wojska był bardzo dziurawy i wyczerpane oddziały zaległy tam gdzie zastał je koniec bitwy. Dopiero teraz Ostlandczycy zabrali się za wymiecenie i zgniecenie ostatnich gniazd tego rogatego plugastwa. Ale zdziesiątkowanej kompanii to już nie dotyczyło, zostawiono ją w spokoju by odpoczęła po wczorajszych walkach.

Na sam koniec apelu była też niespodzianka. Tym razem przykra. Otóż zaginęła generalska buława. Wczoraj Karl sam jeszcze widział gdy generał przejeżdżał obok niego jak nie rozstawał się ze swoją oznaką władzy generalskiej. Tak pięknie złocona i zdobiona rzucała się w oczy. I pewnie taki był też jej cel by łatwiej było nią wydawać rozkazy. A dzisiaj nie widać jej było u generała ale dlaczego to się wyjaśniło dopiero na koniec apelu. W każdym razie dla kogoś kto odzyska i zwróci tą buławę czekała wysoka nagroda oraz wdzięczność samego generała.

No a Karl został ze swoimi przygodnymi kompanami z 4-ej kalkengradzkiej. Po apelu zajechały kolejne tabory więc chociaż dopiero co zrobiło się luźniej po oddziałach jaie ruszyły w miasto to znów zrobił się tłok. Wcześniej z samego rana jeszcze przed śniadaniem też zajechała kolumna wozów. Ale zatrzymała się przy sukiennicach gdzie urządzono lazaret. Wyładowywano z niego jakieś wory i beczki przeznaczone pewnie dla rannych i tymi co się nimi opiekowali. A na zwolnione wozy ładowano tych którym nie dane było przetrwać nocy.

Dopiero wtedy zyskał możliwość zgłoszenia się do kwatermistrza który chwilowo urzędował w jakimś wozie na placu albo udania się do lazaretu by odnaleźć Tladina. Tego jednak wcale nie było tak łatwo znaleźć. W magazynie były tylko małe okienka i to dość rzadko rozstawione bo był to przecież magazyn a nie dom mieszkalny. Więc nawet w środku dnia panował tam półmrok. Do tego ten sam widok co wczoraj widzieli z Tladinem w stodole też przerobionej na polowy lazaret. Do tego jęki, mamrotania i krzyki dziesiątków rannych. Jak tu kogoś konkretnego znaleźć? Dobrze, że natrafił na tego medyka co wczoraj go zastali gdy palił skręta. Dzisiaj też chodził w zakrwawionym, rzeźnickim fartuchu i wyglądał bardziej jak rzeźnik w rzeźni niż chirurg. O, żadnym Tladinie nie słyszał. Ale kojarzył ciężko rannego krasnoluda bo aż tak wielu ich tutaj nie było. Wskazał mu czerwony sektor. Okazało się, że na słupach magazynu są powiązane różnokolorowe wstążki. I te czerwone to był właśnie czerwony sektor. Tylko, że nawet po tak zawężonym wyborze to było całkiem sporo posłań do przejrzenia. Przykryte kocami ciała, obowiązane bandażami, jęczące, śpiące i krzyczące tworzyły chaos w tym półmroku i znalezienie Tladina wcale nie wyglądało na proste zadanie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-05-2020, 17:40   #190
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Po przespanej nocy i pomocy medycznej Gladenson poczuł się znacznie lepiej. To znaczy nadal był cały poraniony i obolały i wiedział, że musi jeszcze parę dni poodpoczywać. Ale nie czuł się tak, jakby życie wypływało z niego każdą kończyną przyprawiając to bólem. Zresztą najwyraźniej przenieśli go do części tych na drodze do poprawy. Nie wiedział, co się dzieje z setnikiem. Nie uleżał też spokojnie zbyt długo. Gdy odczuł, że będzie lepiej, jego natura życia tu i teraz dała znać o sobie. Zaczął od razu zagadywać rannych leżących najbliżej. Mężczyzna w sile wieku, który przedstawił siebie jako Erich Bauer, nie był zbyt rozmowny. Wyjaśnił im, że lada moment powinien zjawić się ktoś, żeby go stąd wyciągnąć. Został zrekrutowany tak samo jak Tladin, z łapanki. Ponieważ dobrze znał okoliczne lasy, zrobione z niego zwiadowcę i przewodnika. Obiecano mu, że zaraz po bitwie zwolnią go ze służby i nie mógł się już tego doczekać. Zaczepiał każdego z obsługi, kto przechodził. Tladin szybko porzucił próby nawiązania z nim kontaktu. Z siedzącym dalej elfem nie próbował nawet nawiązać kontaktu. Tamten zresztą nie interesował się nikim i niczym poza jedzeniem, które dostarczano. I patrzył na wszystkich z góry tak, jakby to on był generałem, który odpowiadał za przebieg tej bitwy. Po lewej od niego umieszczono cywili. Na swoje nieszczęście trafił obok Esthery Zimmermann, z tych Zimmermanów z Wolfenburga i nie dość, że zarekwirowali jej wozy, już jej prawnicy się tym zajmą, to w dodatku bydlaki wymordowały jej ludzi a ją samą udało się tylko cudem uratować. I w dodatku gdzie jest ktoś decyzyjny, przecież ona nie może przebywać w takich warunkach z takimi osobnikami. Komuś to nazwisko musiało coś powiedzieć, bo zjawił się jakiś człowiek by się tym zająć. Wszystko to doprowadziło wkrótce do awantury, bo oprócz panienki urzędnika zaatakował również elf. Widać musiał być też kimś znacznym, bo urzędnik traktował go z szacunkiem. Bauer, gdy zobaczył, że innych wyciągają z tego miejsca wszczął awanturę, że jego też mają stąd zwolnić zgodnie z obietnicą.
A i Tladinowi po niewczasie przypomniało się, że spotkał się już z Zimmermanami z Wolfenburga. Frank Zimmermann był skarbnikiem, który odpowiadał za finansową stronę ich wyprawy.

- Panie krasnoludzie, prawda li to, żeście minotaura sam jeden ubili? - z zamieszania skorzystał inny mężczyzna, by zagaić rozmowę.
- Ubić go nie ubiłem, ale i on mnie nie dał rady ubić - uśmiechnął się Tladin, gdy w końcu znalazł się ktoś do rozmowy. - Tladin Gladenson jestem - wyciągnął rękę.
- Stephan Glaser. To i w pojedynkę nawet wytrwać, to niebywała rzecz. Wiecie, studiuję historię imperium i to wam powiem, że całe te wydarzenia zamierzam na kartach opisać. I o waszej walce z minotaurem też. Bylibyście łaskawi opowiedzieć więcej, co się wydarzyło?

I w ten oto sposób Gladenson znalazł kompana do rozmów. Dość niezwykłego i odbiegającego od typowych kompanów zabaw. Mógł spokojnie opowiadać (bo nic innego do roboty nie mieli). I to nie tylko o wydarzeniach w Kalkengardzie. Stephan był ciekaw wszystkiego. Na przykład poszukiwań zaginionego brata. Ale jego uwagę szczególnie przykuł bastion. Dla historyka było to coś szalenie interesującego. Forteca, która istniała, a po której ślad zaginął. Możliwość jej odkrycia i opisania jej dziejów jawiła mu się jak przepustka ku awansie wśród naukowców.

- Wiem, że to brzmi kusząco - oponował Tladin. - Ale takie wyprawy są niebezpieczne. Jeden z naszych woźniców już zginął a ja, sam popatrz.
- Panie Gladenson, postawmy sprawę jasno. Nieprzypadkowo umieszczono pana tutaj. W tym zakątku zebrano osoby o sporym znaczeniu. Pani Zimmermann jest wyjątkowo zamożną i wpływową kobietą, prowadzi spore przedsiębiorstwo kupieckie. A ten elf, to Galralarr. Podobno wywodzi się z samego Loren i to nie z byle jakiego rodu. Wraz ze swoim elitarnym oddziałem elfów od jakiegoś czasu tropił w okolicznych lasach zwierzoludzi. Podobno nie współpracował z naszymi oddziałami, ale ich pomoc była nieoceniona. Słyszałem, że ich niespodziewane pojawienie się przechyliło szalę zwycięstwa. Coś się musiało wydarzyć, że w ogóle trafił tu do lazaretu. No i spójrzmy na pana, Tladinie. W całym obozie gadają o potężnie zbudowanym khazadzie, który sam jeden mocował się z minotaurem. Umieszczono was tutaj, aby was uhonorować, to pewne.
- A was, panie Glaser? Czemu tu umieszczono, hę?
- przerwał mu Tladin.
- To, hm, dość skomplikowane. Widzicie… ojciec prowadził bardzo lukratywne przedsiębiorstwo, dostarczał mianowicie prawdziwe szkło do bogatych ludzi. Kiedy zmarł, schedę przejął mój starszy brat, ale i mnie skapło niemało. Pieniądze pomogły mi wspiąć się po szczeblach akademickich, ale dalej potrzebne były koneksje, których mi zabrakło. Gdy komuś brakuje koneksji, ich braki nadrabia działalnością naukową. Widzicie… spieniężyłem wszystko co miałem i zorganizowałem wyprawę badawczą… Ale wszystko poszło nie tak. Część mojej ekipy badawczej wymordowano w okolicach Ristedt (Bastion - przez ostępy Ostlandu). Pozostałych zarekwirowało wojsko i nie wiem, czy ktokolwiek przeżył bitwę o Kalkengard. Moje kosztowne instrumenty naukowe wpadły w szpony tych bestii i do niczego się nie nadają. Podsumowując - teoretycznie jest szanowanym naukowcem z pokaźnym majątkiem. Pewnie dlatego mnie tu umieszczono, obok takich znamienitości. A praktycznie - jestem bankrutem, który nie ma po co wracać na uczelnię. Proszę więc mi wierzyć, wyprawa z panem do odkrycia bastionu jest dla mnie jak dar od bogów. Chętnie…

Nagle Tladin usłyszał głos, który mu się z czymś kojarzył.
- Pani Zimmermann, zebrałam wszystko co zostało z karawany. Jesteśmy gotowi do drogi, gdy pani rozkaże.
- W końcu!
- prychnęła kobieta. - Gdy wrócimy do Wolfenburga, sporo się wydarzy! Ruszajmy jak najszybciej, Sigrun! - po czym nie czekając, ruszyła do wyjścia.

Tladin rozpoznał teraz krasnoludzicę, z którą spędzał czas w Ristedt.
[MEDIA]https://i.ibb.co/8cRk8FJ/Dwarf-female.png[/MEDIA]
- Sigrun? Jaki ten świat mały? - dźwignął się ze swojego posłania, nie zwracając uwagi na Glasera. Krasnoludzica zerknęła na niego ściągając na chwilę brwi.
- Tladin? Co ty tu robisz, słodziaku - parsknęła. Po czym przekrzywiła głowę i spojrzała. - To ty jesteś tym durniem, który postanowił sam walczyć z minotaurem?
- Od razu durniem…
- żachnął się khazad, stojąc już na nogach. - Zbieracie się już stąd? - kwinął lekko głową w stronę wychodzącej Zimmerman.
- Służba nie drużba, kociaczku. Ale wiesz co… - zerknęła na niezbyt kompletnie ubranego Gladensona - jak już dojdziesz do siebie, odwiedź mnie w Wolfenburgu. Opowiesz mi, jak to z tym minotaurem było. Pa - posłała mu całusa dłonią, odwróciła się i ruszyła za swoją chlebodawczynią.

- Ma rację - dobiegł go basowy głos nieco z ubocza. Z cienia wyłonił się stary, jednooki Ragnis. - Co za dureń walczy sam z minotaurem?
[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/dc/be/28/dcbe288ba11fc814a5c428d77f0563a4.jpg[/MEDIA]
- Fimburson! Żyjesz! A zrzędliwy jak zwykle! - ucieszył się młodszy z wojowników. - Weź mi nie gadaj. Nikt się mnie o zdanie nie pytał, gdy ten minotaur ruszył na nas. Co miałem uciekać?
Ragnis popatrzył na Tladina bez słowa.
- Nie - pokiwał głową. - Dobrze zrobiłeś. I dobrze sobie poradziłeś. Ale pewnie jeszcze tego czy owego mogę cię nauczyć.
- I bardzo dobrze
- ucieszył się najemnik. - Twoje towarzystwo napawa mnie otuchą. Chodź, przedstawię ci człowieka, który ma zamiar również ruszyć z nami.

W tym miłym towarzystwie czas zleciał szybko. W pewnym momencie Tladin dostrzegł znajomą sylwetkę towarzysza, który chodził po lazarecie.
- Karl, bywaj! - krzyknął w jego stronę. - To właśnie ten szlachcic, o którym wam opowiadałem - dodał do leżących obok. - Co tam słychać, opowiadaj. Ja tutaj jeszcze trochę poleżę.
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 13-05-2020 o 17:48.
Gladin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172