Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2020, 02:40   #170
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rAOjyp7V030[/MEDIA]

Nowy poranek w domu Eve nie odbiegał od zwyczajowej normy. Pobudka, kapiel, śniadanie - wszystko przebiegało wedle prawidłowych procedur, samego szkieletu zachowania bo stado poruszające się pod dachem dawnych magazynów płynnie zmieniało skład, w zależności od dnia tygodnia, fazy księżyca i czynników niezależnych, bądź losowych. Mieszając kawę Mazzi wolała nie myśleć jak niewiele brakowało, aby zamiast przy starym stole w jasnej, przestronnej kuchni, siedziały zamknięte gdzieś w piwnicy; aby zamiast wygodnego wyra i spokoju, zafundowano im zbiorowy gwałt będący preludium do reszty ich pozostałego życia.

Tak się jednak nie stało - uratowała ich Di, a wraz z nią poznana kiedyś przypadkowo grupa żołnierzy. Zbieg okoliczności, nieludzkie szczęście - te dwa czynniki poprzedniego dnia sprawiły, że teraz cała piątka obsiadała okragły mebel we wspólnej reportersko-bękarciej kuchni. Ich kuchni… nowy, niezwykle ciekawy i zaskakujący szczegół. Spijając pierwsze łyki gorzkiego napoju saper wodziła wzrokiem po półkach i meblach, oczyma wyobraźni widząc już na nich stojące w karnym rzędzie słoje jabłkowego przecieru… kiedyś, za niedługo. Może w przyszłym tygodniu, wszak mieli późną jesień, sam środek sezonu na ulubione owoce…

- Kurwa mać… - odezwała się wreszcie, kończąc przysłuchiwanie dyskusji toczonej obok jednym uchem. Sięgnęła po rzuconą na stół paczkę papierosów, wyłuskując jednego, a przed oczami ujrzała błysk kolorowej, emaliowanej papierośnicy ze snu. Czym była, od kogo ją dostała? Co tak usilnie próbowała odkopać tam w Ruinach?

- Kurwa mać… - burknęła po raz drugi, wtykając fajka między wargi. Odpaliła go jedna ręką, bo drugą stukała zawzięcie ołówkiem o kartkę z notesu rozłożonego na blacie obok talerza z tostami. - Nie ogarniam, serio i z ręką na sercu… jak to się, kurwa mać, dzieje? Ten weekend mieliśmy spędzić mało publicznie, kameralnie. Wrócić z Tygryskiem tutaj do Kociaczka po wypadzie do Mason… może wyskoczyć na godzinę do klubu, żeby spić drina z chłopakami… i kurwa mać - prychnęła zaciągając się, na poły rozbawiona, na poły zrezygnowana - Wychodzi że w niedzielę trzeba ogarnąć bibę na dwunastu specjalsów i nasze kociaki… kurwa mać, nie mam pojęcia jak to się urodziło, ale skoro już jest, to się ogarnie. - popatrzyła na towarzyszki - Macie ochotę na coś konkretnego? Zamówienia, pomysły? Lista życzeń została otwarta - parsknęła, pukając zabazgraną po myślnikach kartkę - Na razie wychodzi mi, że bierzemy ten błękitny basen, domawiamy Sonię i jakieś jej dwie koleżanki… bo przy tylu ludziach kelnerki to już mus - mruczała, łypiąc w notatki - Catering, alko, balony, muzyka… atrakcje dodatkowe - tutaj się skrzywiła, mrużąc lewe oko i dmuchając dymem do góry - Musimy odwalić epicki balet, aby tym gnojkom poszło w pięty. Będą gadać, a jak będą gadać to dla nas świetna reklama jako firmy. Kiedy wyjdzie na jaw cała heca ze studiem, łatwiej skojarzą - dodała zadumanym tonem, kreśląc małe kółeczka na marginesie - Karen powiedziała, że dorzucą się, abyśmy nie buliły za wszystko, do tego nie wynajmujemy tym razem Tash… aby nie umrzeć z nudów wymyślmy alternatywę. Dobra… - mruknęła i zaczęła czytać - Lap dance… tak. Zrobimy sobie konkurs, a co. Będzie zabawnie. Dalej… walki w kisielu… o ile chcecie się pościskać i spocić wspólnie w jednej balii ciepłego gluta… pokaz masażu erotycznego… to trzeba zagadać z Madi…. tresura pejczem… o ile się znajdzie jakaś chętna foczka… - zaciągnęła się, prostując plecy - To tak na początek. Myślałam też o logo, jest koncepcja. Ogarnę i wam przedstawię, ale do tego potrzebuję kawałek kompa. Myślałam też o motywie przewodnim całej imprezy: samej scenerii, stylizacji. Co powiecie na pociągnięcie wątku kosmicznych kociaków? Znam patent aby przerobić lampki na projektory nieba. Jebnie się niebieskie światło, trochę mgły z suchego lodu gdzieś na glebie… - wzruszyła ramionami - Taka tam koncepcja wstępna. Jak się wam podoba?

Pierwsze słowa Mazzi trochę chyba zaskoczyły resztę towarzystwa bo zamilkły i spoglądały na nią słuchając co mówi i o co jej chodzi. Ale w miarę jak rozwijała myśl i pomysły wyraz konsternacji zastępowała aprobata i dobry humor.

- Ja się mogę zgłosić na to ćwiczenie pejczem! - Eve wyrwała się pierwsza zaklepując szybko sobie miejsce we wspomnianej rozrywce.

- Jak to takie coś chodzi jak z tobą i Betty w “Honolulu” to ja też mogę wziąć udział. - Jamie była tylko ciut wolniejsza od swojej krótkowłosej sąsiadki.

- Ja mogę pójść na ten masaż do Madi. Świetna jest w te klocki. Zwłaszcza jak używa tych swoich cycuszków i usteczek. - Diane interesowało za to coś innego spośród pomysłów jakie wymieniła pani reżyser.

- Chociaż ten kisiel też mnie kręci. To takie brudne… Myślę, że żadna szanująca się kobieta nie powinna tarzać się w takich glutach dla satysfakcji tłumów… - Eve przyznała się do swoich dylematów jakie miała co do tych wspomnianych zapasów w kisielu.

- Ale Di też będzie startować? Przecież ona skasuje każdą z nas i nawet się nie spoci. - Val wskazała na siedzącą naprzeciwko niej Indiankę.

- Dam wam fory. Mogę wziąć was dwie na raz. - motocyklistka prychnęła rozbawiona i posłała dredziarze kosmate spojrzenie. To i uwaga wywołała falę wesołości.

- Ale jak jakieś konkursy to nie powinny być jakieś nagrody? No chociaż taki order ziemniaka czy coś. By był pretekst o co walczyć. - Jamie zwróciła uwagę na inny aspekt tych pomysłów na niedzielny wieczór.

- A możemy zrobić tak, że ta co wygra wskazuje którąś z uczestniczek albo widowni i ma z nią parę minut zabawy w jaki sposób chce? - saper zmrużyła lekko oczy, zastanawiajac się na tą kwestią. Mruknęła coś pod nosem, potem się rozweseliła - Możemy też symbolicznie walczyć o diamentową obrożę… ale nie oszukujmy się, chodzi aby rozgrzać towarzystwo. Nie wyobrażam sobie, aby którykolwiek z tych żołnierzyków odmówił małego sparingu w takiej mazi z takimi gorącymi foczkami. Zajmiemy się nimi, a Jamie zajmie się nami… potem my nią - powachlowała rzęsami na lodziarę i wróciła do reszty dziewczyn - Tak jak taniec na kolanach… chłopakom też możemy zrobić konkurs. Który wygra będzie sędzią… a jak się już rozgrzeją, napatrzą to bierzemy ich w obroty - zaśmiała się wesoło. Gdy minęła radość, pojawiły się wielkie oczy.

- Eeej, słuchajcie. Kojarzycie klimat burleski? - spytała unosząc brew - Zeszły wiek, zdobione gorsety, pończochy, swing, Moulin Rouge. Kabarety, pokazy… bardzo kobiece, sensualne… erotyczne - im więcej mówiła, tym szybciej to robiła, bazgrząc w kajecie trójkąt na długiej nóżce - Cholera, Tash dziś pracuje? Musza z nia pilnie pogadać.

- Tasha? Pewnie pracuje. Ale pewnie wieczorem. W dzień może mieć wolne. - Eve nie do końca była pewna jaki grafik ma gwiazda estrady więc pewnie sondowała jak to może wyglądać. W końcu do wieczora gdy zwykle w “Neo” i innych lokalach zaczynały się wszelkie show to było jeszcze z pół dnia.

- No a chodzi ci o taki kabaret? No to chyba mniej więcej wiem jakie to klimaty. Robiłam nawet parę sesji. Ale dlaczego o tym mówisz? - fotograf chyba była jedyną z całej grupki dziewczyn która cokolwiek kojarzyła z klimatów o jakich na koniec mówiła jej dziewczyna. Reszta więc czekała na jakieś wprowadzenie czy rozwinięcie tego tematu.

- A jeśli chodzi o ten kisiel to ja bardzo chętnie. Mogę was czyścić i nawet być waszą łaziebną. Ale bez facetów. - skoro zrobiła się chwila przerwy lodziara wróciła do rozmowy o atrakcjach na niedzielny wieczór. Pomysł z obsługą reszty dziewczyn przypadł jej do gustu.

- O to może inaczej? Jak będą się tarzać dwie foczki to potem ta co wygra mówi tej co przegra co ta ma zrobić. - motocyklistka zaś doczepiła się do innego detalu z tych zapasów. I zrobił się trochę rwetes o jakie polecenia może chodzić i czy to przegrana ma robić wygranej czy komuś jeszcze. A poprzewalać się z chłopakami w tym kiślu też mogło być w porządku.

- Ciekawe czy dałabyś radę załatwić Karen. - Val popatrzyła chytrze na Indiankę. Właściwie w ich gronie gdy chodziło o bezpośrednie starcie to gangerka wydawała się być naturalnym championem którego trudno byłoby pokonać kelnerce czy fotograf. No ale Karen przecież była komandosem.

- Ta nowa foczka? No ciekawa jestem na co ją stać. - Di nie wyglądała jakby obawiała się zmierzyć z tą której nie miała okazji wczoraj poznać. I wydawała się być nawet ciekawa nowej dziewczyny w ich bandzie.

Pomysły chwyciły, dochodziły nowe detale, zaś saper spisywała je wszystkie, szczerząc się nad kubkiem kawy.

- Jamie, jesteś genialna. Di, ty też…. wszystkie jesteście genialne - zaśmiała się pogodnie - rozkazy, czyszczenie… i tak, zobaczymy na co stać naszą Karen. Jest w porządku, niezła sztuka… i nie martw się - odłożyła kawę żeby podnieść dłoń lodziary i ją delikatnie ucałować - Ty się bawisz z foczkami, inni mają zakaz zbliżania i robienia durnych wypadów, to już ustalone. Będziesz miała chęć, zrobimy powtórkę z niedzieli. Co prawda nie mam takiej wprawy jak Betty, ale zrobię co z mojej mocy abyś była zadowolona - odłożyła łapkę z powrotem na blat i wreszcie popatrzyła na Eve, pokazując nabazgrany w kajecie wysoki kieliszek - Pewnie znowu przez większość imprezy będę latać i pilnować czy wszyscy dobrze się bawią, czegoś im nie potrzeba… więc na początku tym razem ja odwalę małe przedstawienie. Dlatego muszę pogadać z Tash, aby mi dała parę wskazówek… może pożyczyła ze dwie szmatki - zdusiła papierosa w popielniczce - Dobra kociaki, potrzebuję waszej pomocy. Ogarnę lokal i żarcie, poinformujecie resztę lasek o czasie i miejscu imprezy? Jeśli mają fajne koleżanki, niech je ściągną ze sobą. - łypnęła na Indiankę - Masz plany na dziś? Trochę latania do wieczora, a nie ukrywam, że szybciej będzie na motorze i przy twoim wsparciu. Do wieczora trzeba się wyrobić z najważniejszym… i kurwa pogadać z jednym psem - skrzywiła się kwaśno - Gdybyś mi pomogła, udałoby się jeszcze odwiedzić chłopaków w szpitalu… kurwa mać - parsknęła - W Krakenie sobie odbijemy.

- Miałam zamiar wrócić do Betty. Chociaż o tej porze to i tak pewnie jest tylko Amy albo i nie. - zagadnięta motocyklistka zaczęła się zastanawiać nad zadanym pytaniem. - Dobra ale ty płacisz za paliwo. Może być na kolankach albo na czworakach. - popatrzyła w końcu na siedzącą niedaleko gospodynię by sprawdzić czy przyjmuje takie warunki współpracy. - A! I nie gadam z psami! Zwłaszcza po wczorajszym. Chujki jedne. Mogę cię zawieźć ale sama z nimi gadaj. - w ostatniej chwili dorzuciła jeszcze jeden warunek.

- Ooo… Ciekawe… - fotograf w tym czasie obejrzała szkic w notatniku Lamii i ugryzła kawałek pieczonej kiełbasy jaką wzięła sobie do tego śniadania. - Tak, masz rację. Tasha jest chyba najlepsza w mieście w te klocki no i całkiem sympatyczna to myślę, że ci pomoże. - pokiwała głową ale sama wzięła ołówek, notes a odłożyła sztućce. Spojrzała na zegarek, zastanowiła się chwilę ale coś zaczęła pisać w tym notesie.

- Ona nie mieszka w “Neo”... Tylko gdzieś na mieście… A w klubie nie wiem czy dadzą ci namiar do niej… Ale masz tutaj adres… - fotograf mówiła trochę wolno gdy dla odmiany szybko skrobała coś ołówkiem po papierze. W końcu przesunęła go po stole w kierunku swojej dziewczyny. - To jest sala baletowa. Szkoła tańca i takie tam. Jak z nią robiłam wywiad mówiła, że tam chodzi trenować. No i dla przyjemności. Naprawdę lubi tańczyć. No to może w dzień tam będzie ci ją łatwiej złapać niż w klubie czy gdzieś. Jak nie może ci powiedzą gdzie ją łapać no albo już sama będziesz musiała coś poszukać. - Eve wyjaśniła pewien detal z życiorysu gwiazdy estrady i erotycznego show w tym mieście. Adres nic Lamii jednak nie mówił. Zresztą Diane też go nie znała. Ale Eve zaczęła tłumaczyć przy wsparciu tutejszych dziewczyn no i w końcu motocyklistka stwierdziła, że wie o jaką ulicę i okolicę chodzi na tyle by detale już ogarniać na miejscu.

- Dobra to możemy tam pojechać. Myślicie, że jak ją dorwiemy tak prywatnie da się namówić na szybki numerek w szatni? - Diane wróciła do jedzenia gdy zapytała towarzystwo całkiem niewinnym głosem co przywitała fala nieskrępowanej wesołości. - No co się śmiejecie? W niedzielę było kozacko. Ona też. No ale wzięła za to hajs. Myśle, że jak nas naprawdę lubi to mogłaby się z nami bzyknąć tak za darmo i prywatnie nie? - gangerka przedstawiła swoją filozofię na ten temat. - A Kosmiczne Kociaki rulez! Już wcześniej wam mówiłam, że to najlepsza nazwa na gang! - niejako z zaskoczenia wróciła do nazwy o jakiej niedawno wspomniała pani reżyser.

Śmiech Mazzi przedarł się przez hałas przy stole, gdy odchyliła głowę, rechocząc na całego. Kociaki z kosmosu… lepsze niż Plan 9 i to milion razy.

- Di… przecież Tash wpada do nas prywatnie w poniedziałek, zapomniałaś? - powachlowała rzęsami na Indiankę, wstając od stołu - Całkowicie prywatnie i za darmo będziemy się rypać jak tylko sobie wymyślimy… a właśnie! - przeszła przez kuchnię do rzuconej na parapet ramony. Przegrzebała wewnętrzne kieszenie, wyjmując wreszcie wizytówkę detektywa i podała ją fotograf, przy okazji całując ją w czubek głowy - Kojarzysz gdzie ten pierdolnik?

- Tak?! O tak, czyli lubi! No to szanse na bzykanko z Tashą za darmola rosną! - Indianka zacisnęła pięść w triumfalnym geście jakby sprawa była do załatwienia w pięć minut. Cieszyła się jak dziecko przed wejściem do cukierni i to znów rozbawiło resztę dziewczyn. Fotograf zaś zerknęła na podaną wizytówkę i od razu pokiwała głową.

- Tak, wiem gdzie to jest. To 3-ka. Na południe od głónej estakady. Wiesz co? Ja gdzieś mam mapę miasta. Po śniadaniu zaznaczę ci gdzie to jest. Mogłam pomyśleć wcześniej. - blondynka pokręciła swoją krótkowłosą głową na znak, że strzeliła taką gafę z tą mapą. Ale mówiła jakby miała gdzieś tą mapę u siebie.

- A właściwie to kto ma być w tą niedzielę? No my, ci specjalsi, chyba Madi i ktoś jeszcze? Może jakąś listę zróbmy? - Jamie zgłosiła swoje pytanie i propozycję.

Jedna sprawa się wyjaśniła, mapa brzmiała jak dobry plan. Saper podziękowała blondynie czułym buziakiem, po czym wróciła na miejsce, łypiąc rozbawiona na Indiankę. Leczenie kontuzji po niedzielnej imprezie zapowiadało się równie ciekawe, co sama impreza.

- Racja, spiszmy nasze stado. Łatwiej się połapiemy - chwyciła za ołówek - Ewentualnie potem się wykreśli tych co nie mogą, albo dopisze tych, co mogą… dobra. - zaczęła pisać - Dwunastka Boltów, Eve, Jamie, Val, Di, Lamia… Madi, Laura, Crys, Betty? - łypnęła na kumpele i westchnęła - Oddałabym ostatnie kamasze, aby mnie tak załatwiła jak w niedzielę pod ścianą, ehh… Sonia, dwie kelnerki od Sonii, Denise… ta Azjatka z jednostki Willy, Willy… mam nadzieję że będzie już przy sobocie - mruknęła, pukając tępym końcem ołówka w dolną wargę - Postaramy się dziś wyrwać jeszcze dwa kociaki. Jeden ma różowe włosy, drugi to następna czarnulka… poza tym chuj wie - wyszczerzyła się do Diane - Co nam sie nawinie dziś na warsztat przy okazji, na razie mamy - wróciła do kartki - Dwadzieścia cztery osoby plus dwie kelnerki. Val… a ty nie masz tam u siebie kogoś, kogo chcesz zaprosić na balet taki jak ostatnio? Cycków nigdy za wiele, nie? - puściła lodziarze oko.

- Ja? - Val chyba trochę zdziwiła się, że ją pytają o takie rzeczy. Ale zastanowiła się chwilę gdy sięgała po szklankę z kompotem. - Może… Nie wiem… Nie jestem pewna… Ale popytam, jeszcze parę dni jest. - powiedziała w końcu z pewnym wahaniem.

- Crys to chyba może być trudno jak ma robotę w weekendy. Ale zapytać można. W końcu stare kino parę minut stąd. - Eve przypomniała sobie o pewnych ograniczeniach jeśli ktoś pracował w branży rozrywkowo - usługowej to weekendy zazwyczaj miał pracujące.

- A Laura… Ktoś wie jak ją ściągnąć? - Jamie zapytała towarzystwo. Dziewczyny chwilę patrzyły na siebie zmieszane. Prawie każda zapamiętała, że Laura pracuje za biurkiem w jakimś magazynie. Ale detale umykały gdy się chciałoby z nią skontaktować.

- Mówiła, że nas odwiedzi. No ale nie mówiła kiedy. Jakby wpadła jutro czy w sobotę to by można jej powiedzieć o tej niedzielnej imprezie. - fotograf dorzuciła swoje luźne domysły na temat sympatycznej, mlecznej czekoladki.

- Ja mogę pojechać w sobotę do starego kina. Jak by tam była jak tydzień temu to mogę jej powiedzieć. I zerżnąć. - Diane dorzuciła swój pomysł jak można ściągnąć dziewczynę z drobnymi warkoczykami na głowie.

- No i Betty to podstawa! No ale ją najłatwiej powiadomić. Jej, żeby mnie tak chciała wziąć pod ścianą jak ostatnio ciebie… - Jamie znów zainteresowała się ich wspólną Królową i jak to miała w zwyczaju mówiła o niej jak o jakiejś żywej bogini która raczyła zstąpić na tej paskudny padół.

- A to dzisiaj wieczór jedziecie do “Krakena” na focze łowy? No to się chętnie przejadę z wami. - gangerka jeszcze upewniła się co do planów na dzisiejszy wieczór. I widocznie też leżały w sferze jej zainteresowań.

- Zobaczymy co da się załatwić - saper posłała Jamie całusa i odłożyła notatnik. Prawie trzydzieści osób… jak niby miała ogarnąć ten burdel? Popatrzyła po zebranych wokoło twarzach i doszło do niej, że wcale nie musi wszystkiego robić sama. Miała swój oddział, a z takim oddziałem nie mogło się nie udać!

- Dobra kociaki, Eve skocz po robocie do Kina i postaraj się złapać Crys. - zwróciła się do blondi - To niedaleko, a i u niej da się zostawić info dla Laury, gdyby się tam pojawiła chociaż na drinka. Val… skołuj nam na niedzielę fajną koleżankę… i przeproś Garry’ego. Po weekendzie wpadnę do tej szafy. Narzędzia mam, gorzej z czasem - westchnęła, krzywiac się odrobinę - Zresztą sama widzisz. Jamie… do ciebie będę miała ogromną prośbę - łypnęła na czarnulę - Udałoby ci się skołować dwie albo trzy tubki tych sosów czekoladowych do lodów? Czekoladowe, owocowe… w razie czego zrzucimy się talonami. - na koniec popatrzyła na gangerkę - Wkurwiłabym się, gdybyś nie chciała iść. Przyda się nam obstawa, a będzie i Madi - posłała jej całusa - Dlatego dupki w troki i lecimy w miasto! Ten balet sam się nie ogarnie!

Fotograf zamaszyście skinęła głową i zasalutowała na takie rozkazy. Co prawda zapewne żaden instruktor musztry nie byłby zadowolony z takiego salutu no ale za to zapału dziewczynie nie można było odmówić. - Dobrze, zostawię jej info. - skinęła głową.

- Garrym siię nie przejmuj z tą szafą. Mówiłam ci, że to nic pilnego. Ale dobrze jak dzsiaj tam pojadę to mu przekażę. I też będę musiała go przeprosić za wczoraj. Chociaż chyba nie powinien robić mi wyrzutów. Mam nadzieję. Zazwyczaj jest w porządku jak ktoś jest dla niego w porządku. Ciekawe czy dzisiaj będzie Rude Boy… - dredziara za to też miała swoje problemy i punkt widzenia na poruszone sprawy. Ale też zgodziła się dorzucić swoją cegiełkę do wspólnego wysiłku przygotowania tej imprezy.

- Chodzi ci o te polewy do lodów? - pracownica lodziarni zmrużyła tą nie zapuchniętą powiekę upewniając się czy mówią o tym samym. - No z gotowymi polewami to byłoby trudno. Ale sami je robimy. Mogę kupić składniki i zrobić na miejscu. Właściwie dowolną ilość. Tylko to z kwadrans albo dwa zajmie. No i musiałabym mieć jakiś kącik aby to zrobić. - długowłosa brunetka przedstawiła własną alternatywę dla pomysłu z polewami.
Pomysł się przyjął, śniadanie dobiegło końca i nie minął kwadrans, gdy kobiece stado rozeszło się po mieście. Mazzi wylądowała z Di przy motorze. Chwilę studiowały mape, ustalając trasę, a potem gangerka dała po garach i już mknęły sennymi, południowymi ulicami Sioux.


Przebywanie z Diane zaczynało wpływać i na światopogląd byłej sierżant, albo może chodziło o symboliczną, atawistyczną niechęć, jaką darzyła jednego, konkretnego gliniarza - tego, przed komendą którego zaparkował zakurzony motor dziewczyny z Mason City. Z mapą Eve dotarcie do celu nie było aż tak skomplikowane, szczególnie jednośladem. Nagle miasto robiło się małe, przytulne wręcz. Zupełnie inne, niż gdy wszędzie łaziło się z buta, lub jeździło komunikacją miejską.
- Poczekaj tutaj, po chuj masz się denerwować - shodząc z motor Mazzi posłała szybki uśmiech towarzyszce - Załatwię to jak najszybciej… ja pierodlę - westchnęła na koniec, zarzucajac włosy na plecy i szybko ruszyła do głównych drzwi starego, piętrowego budynku z wiele mówiącą tabliczką “3 Komenda Policji Sioux Falls”.

Budynek był trochę obdrapany i przydałby mu się remont elewacji. Ale sprawiał solidne wrażenie. Mury wyglądały na grube, do tego solidne okiennice które można było zamknąć i kraty w oknach parteru. Do tego budynek stał za równie solidnym ogrodzeniem. Wprawne oko saper potrafiła docenić walory obronne takiego budynku. “W razie czego” mógł się szybko przekształcić w solidny punkt oporu. Zwłaszcza jakby zamontować broń ciężką, na przedpolu wkopać miny, przed ogrodzeniem zamontować jeszcze zasieki a…

Rozmyślania przerwała jej klamka. Ktoś akurat wychodził z budynku i ją minął. Więc ona mogła wejść do środka. W środku był hol a naprzeciw wejścia recepcja z jakimś starszym mężczyzną w granatowym, policyjnym mundurze. Sprawiał wrażenie emeryta lub kogoś kto dawniej by był bliski tego wieku. Zapewne lata świetności miał już za sobą. Dość dawno temu. Poza tym panował ruch i gwar jak to w urzędzie publicznym w środku godzin urzędowania. Tam szło dwóch gliniarzy, tam jakaś policjantka, ktoś kogoś spisywał czy może zeznania.

- Dzień dobry - saper zagadała pogodnie do starego gliniarza, podchodząc pod okienko i nachyliła się żeby lepiej gościa widzieć i aby on ją lepiej słyszał - Nazywam się Lamia Mazzi, chciałabym zobaczyć się z detektywem Ramsayem, numer odznaki 65410. Mam dla niego ważne informacje odnośnie sprawy, którą prowadzi - uśmiechnęła się ciepło - Powiedział, że w razie czego znajdę go tutaj. Jest dziś na służbie?

- Ramsey? Tak jest u nas taki. Ale czy teraz jest to zaraz sprawdzę. Straszna z niego powsinoga. - starszy, siwowłosy mężczyzna miał brzuszek, że jakby jeszcze dać mu białą brodę i czerwony kubrak mógłby robić za św. Mikołaja. Pokiwał łysiejącą od czubka głową i zaczął coś sprawdzać chociaż stojąca po drugiej stronie okienka petentka właściwie nie widziała co. Chwilę to trwało ale w końcu starszy pan znów spojrzał na nią.

- Masz szczęście. Powinien być. Pójdź do działu kryminalnego. To tamtym korytarzem i dalej będą schody na piętro. Jak się zgubisz to zapytaj kogoś to ci wskaże drogę. - wstał nawet i pokazał jedno z wejść na jeden z korytarzy. Nawet były tam namalowane jakieś strzałki drogowskazu co jest co.

Bez problemu trafiła na ten korytarz i schody. Piętro wyżej trafiła na strzałkę w lewo która kierowała do działu kryminalnego. A tam był bliźniaczy korytarz jak na parterze. I dość mroczny bo tylko na końcu korytarza było jakieś okno. Zauważyła za to, że przy klatce schodowej też są kraty więc można było w razie potrzeby odciąć dany korytarz od klatki czy na odwrót. Zależy z jakiej strony na to spojrzeć.

Idąc korytarzem mijała nazwiska różnych detektywów. I przy trzecich drzwiach znalazła dwa w tym jedno którego szukała. Det. Clint Ramsey. Gdy weszła do środka wewnątrz był niezbyt duży pokój. Jak sypialnia Eve albo Betty. Tylko zamiast łóżek królowały tutaj biurka i regały. Bliższe biurko było puste ale na tym dalszym zastała twarz znajomego gliniarza. Tak samo “sympatyczną” jak ją zapamiętała.

- Ah to ty. - widocznie rozpoznał ją bez trudu. - Siadaj. Zabawne właśnie o tobie myślałem. - wskazał na jedno z dwóch krzeseł dla gości przed swoim biurkiem a mówił jakby rozmawiali ze sobą wczoraj i właśnie mieli wrócić do tamtej rozmowy.

- Lubisz się umartwiać, co? Wrodzony masochizm, pesymizm… werteryzm pełną gębą. Powiedz że po godzinach odziewasz się w czarny kir i sypiasz w trumnie. Gdzieś w starym, zmurszałym mauzoleum pełnym duchów - odpowiedziała z krzywym uśmiechem, zamykając za sobą drzwi. Szybko przeszła przez niewielką klitkę, dekujac kuper na wskazanym krześle. Wtedy też postawiła na biurku papierową torbę zalatujacą zapachem jabłek i ciasta.

- Wiem chyba dlaczego o mnie myślałeś. Jak to cię pocieszy, ja tez o tobie myślałam cały ranek - zatrzepotała rzęsami, wyjmując z paczki drożdżówkę z jabłkiem i wgryzła się w nią z werwą. Przeżuła, przełknęła, potem ruchem brody zachęciła go do powtórzenia tego samego - Bierz, to dla ciebie. Miałam ci kupić pączki, ale ciastka od Mario są o niebo lepsze… spróbuj, nie naplułam tam, ani niczego nie dodałam. Pewnie słyszałeś co się wczoraj odwaliło, ja w tej sprawie… częstuj się, no. Naprawdę są zajebiste. Próbuję podziękować, także ten. Smacznego - dodała, wgryzajac się ponownie w ciastko.

Policyjny detektyw zmarszczył brwi i oczy. Aż było dziwne, że ludzka twarz jest w stanie tak mrużyć i mrużyć te już zmrużone oczy a mimo to wciąż ich nie zamknąć do końca. Gliniarz tak powitał żarty o czarnej pelerynie, paczkę jakby tam miała być bomba a nie pączki czy inne łakocie ale najbardziej gdy padła wzmianka o wczorajszej akcji. Nie wykonał żadnego ruchu by sięgnąć po drożdżówki za to skoncentrował swoją uwagę na gościu.

- Ta przy Howards Field? Co przybyli Thunderbolts by odbić zakładników? Zakładniczki. Cztery. Wszystkie uratowane. Żadnych strat. Wszyscy przestępcy zabici. - o ile chyba na początku Ramsey jeszcze miał wątpliwości o jaką akcję może chodzić to w miarę jak sypał detalami chyba upewniał się, że właśnie chodzi o to.

- Co masz z tym wspólnego? I dlaczego przychodzisz z tym do mnie? - w końcu wrócił do swojej zwyczajowej formy zadawania pytań i prowadzenia rozmowy.

Wolna od drożdżówki ręka sięgnęła ku dolnej krawędzi kobiecej koszulki i podwinęła ją aż do piersi, ukazując sino-czerwono-czarny, solidny krwiak na żebrach. Po barwach, stopniu opuchnięcia i przekrwienia wyglądał, jakby powstał kilkanaście godzin temu. Tak jakoś wczoraj późnym wieczorem.

- Stare miejskie łaźnie, te zasypane i zasyfione. Idzie się do nich od parkingu przez kanion gruzu - opuściła ubranie, biorąc nowego gryza - Te cztery zakładniczki to ja, moja dziewczyna i dwie kumpele. Była jeszcze piąta, ale udało się jej uciec na motorze i zawiadomić twoich ziomków. Na dobrą sprawę jest tu w okolicy, ale wchodzić nie zamierza. Ma uraz po tym jak ją potraktowaliście, ale nieważne - machnęła uzbrojoną w produkt spożywczy łapą - Chłopcy byli tacy kochani, że nas odbili. Niestety są zbyt skuteczni, zajebali wszystkich napastników. Absolutnie nie mam im tego za złe, wręcz się cieszę. Takie ścierwa nie powinny oddychać tym samym powietrzem co normalni ludzie. - dokończyła ciastko i oblizała palce. Wtedy też popatrzyła na gliniarza z pełną powagą - Chcieli nas wywieźć do jakiegoś burdelu i tam gwałcić póki by nas nie zajebali. Niewolnice, handel ludźmi. Wieźli nas do jakiegoś Świniaka gdzieś za miastem. Nazywali to “fort”, w pobliżu jest plaża i dużo lasu. Sprzedają mu porwane dziewczyny… jednego wołali Keith… z twarzy podobny zupełnie do nikogo, taki szary, średniak… byłby idealnym szpiegiem. Ale umarł. Drugi był Miki? Chyba Miki. Też umarł - dorzuciła pointę i nawijała dalej - Byli nieźle zorganizowani, mieli fury, broń, taśmy, struli nas chloroformem… nie robili tego pierwszy raz, rutyna. Jednak jednej rzeczy się dowiedziałam. Świniak lubi blondynki - wzrok jej stwardniał, oczy się zwięzły, choć nie tak malowniczo jak u gliniarza - Robili też wszystko, aby dziewczynom nie uszkodzić twarzy… bo Świniak lubi blondynki, a były tam dwie. Śliczne blondyneczki bez skazy na pyszczkach. - warknęła, w ostatniej chwili powstrzymując się by splunąć zamiast tego wyjęła papierosy - Gdyby miały skazę, nie byłby zainteresowany. Dlatego Amy spaliła sobie twarz. Aby być bezpieczna. Wolała się trwale oszpecić niż być zaruchana na śmierć przez bandę obleśnych zwyroli i skurwysynów. Dlatego tu jestem - zapaliła, lejąc na to że gliniarz zobaczy jak trzęsą się jej ręce - Z tej całej bandy tutaj wydajesz się najsensowniejszy. Masz też imię po największym twardzielu w dziejach kina. To nie może być przypadek - uśmiechnęła się krótko i dość kwaśno - A kurwa na serio widziałam cię jak napadłeś na moje maleństwo. Jeżeli zawsze jesteś taki upierdliwy i leziesz jak osioł do celu, będzie zajebiście. Tych chujów trzeba znaleźć. Namierzyć ich melinę, gadałam z Tygryskiem i jego ekipą. Pójdą tam posprzątać bardziej niż chętnie, ale muszą mieć adres. To twoje miasto, znasz je i wiesz co gdzie piszczy - wydmuchnęła dym, rozkładając ręce - a ja jestem tylko kalekim turystą. Problematycznym. Ruszyłam więc dupę do jedynego kolesia, który ma szansę poskładać klocki i to rozwikłać - wycelowała w niego fajkiem. - A teraz ty się pucuj w jakim kontekście o mnie myślałeś przed chwilą. Zaznaczę że mam już dziewczynę… i chłopaka. Czwartego nie szukamy.

- Ani ja. - burknął Ramsey gdy akurat znów wrócił mu na twarz wyraz wiecznego zatwardzenia. Ale gdy petentka relacjonowała zdarzenia z dnia wczorajszego na twarzy pojawiło się nieme ożywienie. Gdyby Ramsey był prawdziwym psem to w tym momencie pewnie postawiłby uszy. I zaczął węszyć. A tak to tylko szybko sięgnął po jakiś ołówek i równie szybko zaczął coś zapisywać. Ale nie odzywał się póki świadek i uczestnik wczorajszej akcji nie skończył zeznawać. Wtedy właśnie patrzył bardziej w swój notatnik gdzie coś zapisał a na nią ledwo co. W końcu chyba przemyślał sprawę jak tak stukał ołówkiem w ten notes bo położył go przed sobą na biurku i jeszcze chwilę intensywnie się w niego wpatrywał. Aż wreszcie znów spojrzał na gościa po drugiej stronie stołu.

- Świniak. Fort. Las. Plaża. Keith. - mówił jakby czytał to co zapisał. Przygryzł wargę i zastanawiał się chwilę. - Ciekawe rzeczy opowiadasz. - rzekł po chwili po czym podniósł się i podszedł do ściany gdzie była spora mapa Sioux Falls i okolic. Chyba posklejana z jakiegoś atlasu samochodowego no ale i tak robiła swoją robotę.

- Plaża i las… I fort… - mruczał detektyw wpatrzony w tą mapę. Wiódł palcami po niebieskich, kręconych nitkach rzek na mapie jakie przepływały przez kleks miasta albo w pobliżu.

- Widzisz, ta akcja z wczoraj trafiła do chłopaków z 1-ki. Ich teren. Sprawa raczej do zamknięcia. Ale gdy bolci wpadają na interwencję niestety tak to wygląda. Jak są potrzebni świadkowie ta ich skuteczność jednak działa trochę przeciwko nam. - zaczął mówić wciąż wpatrzony w tą mapę. I mówił trochę wolniej jakby mimo wszystko było coś jeszcze.

- Ale Świniak. I porwania. Kobiet. Młodych. Zwykle ładnych. Tak. To już się zdarzało. W mieście też ale raczej w okolicy. Zwykle przyjeżdżaliśmy do zaginięcia. Ktoś zgłaszał zaginiecie. Zazwyczaj samotnej kobiety lub dwóch które zniknęły w drodze skądś dokądś. Więc czasem dostawaliśmy zgłoszenie na drugi dzień, trzeci, po tygodniu. No już trudno było coś złapać za konkret. - detektyw odwrócił się do swojego gościa i świadka. Gdy nieco wyjaśnił jej tło swojego zainteresowania sprawą.

- Trudno było to połączyć w całość. Zniknięcia były rozproszone w czasie i terenie. Ale jednak udało się je zebrać do kupy. I podejrzewaliśmy, że to jakiś zboczeniec. Albo cała szajka. Ale nie mieliśmy dowodów. Ale coś jednak mieliśmy. Aż do teraz. Widzę, że jeśli to byli oni to w końcu zrobili się zbyt zuchwali. I powinęła im się noga. - na twarzy pojawił mu się coś jakby cień uśmiechu. Samym półgębkiem. Wrócił za swoje biurko, oparł się na łokciach i w dłoń znów wziął swój notes.

- Chłopcy z 1-ki zatrzymali podejrzane samochody. Furgonetkę i pickupa. Mamy ciała. Siedem. I teraz mamy to co mówisz. Świniak. Keith. Fort. Plaża. Rzeka. - podniósł wzrok na Lamię i znów chyba czytał z notatnika. Ale wyglądał jak pies myśliwski jaki wyczuł woń krwawiącej zwierzyny. Jeszcze uciekała, jeszcze krwawiła ale myśliwy już szedł jej tropem.

- A teraz Amy. Właśnie o niej chciałem porozmawiać. Właśnie z tobą. Wydaje mi się, że jesteś bardziej podobna do mnie niż do niej. Dlatego mam nadzieję, że się dogadamy. - rzucił swój notes na biurko a sam złożył ręce na blacie i chwilę przypatrywał się Mazzi.

- Utknąłem. - przyznał się bez ogródek. - Myślałem, że to sprawka jej byłego. Cholera tak mi pasował! - rzucił ze złością jakby zdobycz co otarła mu się o zęby i pazury jedna mu się w ostatniej chwili wymknęła. - Bezczelny zadufany w sobie gnojek co myśli, że jest panem całego świata. A życzliwe dziewczyny traktuje jak odskocznie w kareirze. Użyteczne narzędzie. Nie trawię takich gnojków. Chętnie bym go przyskrzynił. Ale nie mam dowodów. A on ma alibi. Niestety. - westchnął z żalem i pokręcił głową.

- To nie on. Co więcej. Zaczynam jej wierzyć. Zaczynam wierzyć, że mogła sama to sobie zrobić. - mówił jakby jakaś niechciana teoria jaką rozważał wcześniej stopniowo przesunęła się w hierarchii na pierwsze miejsce gdy inne, niby bardziej obiecujące okazały się fałszywe.

- Ale to nic nie zmienia. - rzekł dobitnie i znów spojrzał wprost na Lamię. - Nawet jeśli nikt nie trzymał jej głowy w tej gofrownicy. To ktoś ją do tego w ten czy inny sposób sprowokował. I ten ktoś musi za to zapłacić. W ten czy inny sposób. Musi być na tym cholernym świecie jakaś sprawiedliwość. Kara za zbrodnie. - prychnął zaciskając szczęki w zaciętym grymasie. Popatrzył gdzieś w bok jakby nagle zainteresował go grzejnik pod oknem. Milczał chwilę i twarz mu wróciła do standardowego ponurego grypasu.

- I tu widzę twoją pomoc. Mówisz, że nie umiem rozmawiać z Amy? - zapytał nieco unosząc w górę brwi. - Może masz rację. Mam nadzieję, że ty umiesz z nią rozmawiać. Wyciągnij to z niej. Kto jej to zrobił. Albo przez kogo sobie to zrobiła. Jak to uważasz za stosowne. I jak się dowiesz to przyjdź do mnie. Jak dasz mi człowieka ja już się resztą zajmę. - przedstawił swoją propozycję jaką widocznie miał już obmyślaną względem Lamii.

- No a teraz ty. Dlaczego uważasz, że Amy miała coś wspólnego z tamtą szajką. Jak rozumiem nie było jej wczoraj z wami? - wrócił pytaniem do wątku o jakim mówiła wcześniej świadek.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline