Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2020, 06:14   #218
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 69 - IX.20; wt; południe

Czas: IX.20; wt; południe
Miejsce: wnętrze osady; przy kontenerach
Warunki: jasno, skwar, pogodnie, łagodny wiatr, opustoszałe miasto i dżungla,


Marcus



- Zasady, zasady, dobrze, że o to pytasz przyjacielu. - ten wygadany strażnik zbiegł widocznie jakoś na dół. Chociaż ogrodzenie i wieża skryły przed wzrokiem podróżnych jak dokładnie. W każdym razie pojawił się przy tej drugiej, otwartej bramie. Ci dwaj co przywitali ich na początku zostali za plecami gości aby zamknąć zewnętrzną bramę. Rozległ się denerwujący zgrzyt i szczęk metali. A potem brzęk łańcucha jakim zakleszczono zamknięcie. No a w międzyczasie ten wygadny właśnie zszedł do ich trójki.

- No to zapraszam, pogadamy po drodze. - machnął ręką gdzieś przed siebie. Ale gdzie to przez tą cholerną mgłę trudno było się zorientować. Szedł pewnym krokiem obok Marcusa. Siłą rzeczy Will i Ricardo wciąż kaszląc, łzawiąc z oczu szli z drugiej strony. Z bliska okazał się wyższy o pół głowy od Marcusa. Ale przez te ochronne ubrania nie widać było żadnych detali. Był uzbrojony. Za pasem dało się dostrzec kaburę z jednej i jakiś nóż z drugiej strony. Na ramieniu miał zawieszony karabin ale trzymał go dość swobodnie chyba nie spodziewając się chyba kłopotów wewnątrz bazy. Zresztą o ile Marcus dobrze widział to chyba każdy z tych strażników na murach miał jakiś karabin czy coś podobnego. No a parę kroków za nimi zresztą szło dwóch z nich. Też mieli broń na ramieniu ale się nie odzywali zostawiając prowadzenie rozmowy temu co sam ją zaczął.

- A zasady skoro o to pytasz przyjacielu są całkiem proste. Nie rób bliźniemu co tobie nie miłe. Bo on lub jego bliscy zrobią to samo tobie. Chyba nie jest trudne do zapamiętania prawda? - zaśmiał się chrapliwie. Miał bardzo chrapliwy głos jakby coś tam w ustach czy gardle mu gulgotało albo miał jakąś wadę wymowy. No i pewnie gazmaska jeszcze dodatkowo przytłumiała jego głos. Teraz dopiero Marcus zauważył, że na piersi swojego skafandra ma napisany numer. Jakimś chyba ciemnym markerem albo czymś podobnym. Ale ciemny marker na niezbyt jasnym, zielonkawym kombinezonie był dość słabo widoczny dlatego czytelny był dopiero z bliska. 645. Takiej wielkości, że bez problemu dałoby się przykryć cyfry pudełkiem papierosów.

- No ale co dla gości to też mamy pewną zasadę. - przyznał już powazniejszym tonem. Brama już zdążyła im zniknąć w tej cholernej mgle ale chyba cały czas szli prosto, dawną asfaltówką. Niezbyt szeroką więc chyba nie była to jakaś główna droga. Gdzieś z tej mgły dobegały odgłosów jakieś tokari czy czegoś takiego kojarzącego się z jakimś warsztatem. Wirujący, metaliczny zgrzyt powtarzający się co chwilę. Jakby gdzieś cięto czy obrabiano jakiś metal.

- Jaką? - Ricardo wychrypiał gdy na chwilę odzyskał oddech na tyle by o coś zapytać. Ich przewodnik wskazał na wyłaniające się mgły jakieś kanciaste kontury.

- Musimy się upewnić, że nam nie zagrażacie. - odpowiedział poważnie ten co szedł obok nich. Obaj młodzieńcy popatrzyli ze zdziwieniem najpierw na siebie nawzajem, potem na swojego trzeciego towarzysza w gazmasce a w końcu na tego tubylca co szedł razem z nimi.

- My? Niby jak? - zdziwił się Wil przecierając rękawem zaczerwienione oczy. A Ricardo znów dopadł atak kaszlu. Obaj wyglądali w tej chwili raczej nieporadnie niż groźnie.

- Jesteśmy dość wątłego zdrowia. - zaczął przewodnik gdy wciąż szli dalej i zbliżali się chyba do jakichś kontenerów stojących na ziemi. - Musimy się upewnić, że nie przynosicie z zewnątrz żadnej zarazy. Dlatego będziecie musieli spędzić jakiś czas w odosobnieniu. Jeśli nie będziecie zdradzać objawów żadnej choroby wtedy powitamy was jak pełnoprawnych gości. - zatrzymał się przy pierwszym kontenerze który był zamknięty. Ale tak go wskazał jakby właśnie o to chodziło jako miejsce na kwarantannę. Will i Ricardo popatrzyli na niego niepewnie. A dwaj jego towarzysze dalej stali kilka kroków za nimi przyglądając się temu wszystkiemu spokojnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline