Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2020, 20:35   #184
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 51 - 2519.VIII.13; zmierzch

Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); zmierzch
Warunki: jasno, gorąc; zachmurzenie, odgłosy bitwy



Karl i Tladin



Tladin gdy dołączył do walki z ogarem dość szybko przeważył szalę. Najpierw jeden z dwóch ochotników jacy też walczyli z tym czworonoegiem trafił bestię swoją nabijaną, ćwiekami pałą. Stwór zaskomlał i odskoczył aby nie oberwać ponownie. Ale wówczas właśnie dobiło go potężne trafienie tladinowego topora które zgruchotało mu kręgosłup. W tymczasie Karl schował swój miecz do pochwy i ściągnął z ramion swój długi łuk. Naprężył cięciwę i wycelował w starcie odległe o może dwa tuziny kroków gdzie ostatni z trójki milicjantów zmagał się z naporem żywej fali kopytnych. Nie miał szans ani na zwycięstwo ani na ucieczkę ale walczył nadal. Karlowa strzała trafiła jednego z rogaczy gdzieś w biodro. Stwór zajęczał boleśnie i odskoczył na chwilę aby złapać się za zranione miejsce. Ale szybko dołączył ponownie do walki.

Tamta nierówna walka zakończyła się zaraz po tym jak padł ogar dobity przez krasnoluda. Ostatni z tamtych trzech milicjantów padł pod naporem piątki rogaczy. Pięciu zwycięzców zawyło triumfalnie nad tym zwycięstwem. Ale zaraz ten dopiero co trafiony przez łucznika z długim łukiem chyba o nim jednak pamiętał. A może po prostu rogacze ruszyli zaatakować najbliższego widocznego przeciwnika.

Tladin z dwoma milicjantami stanął obok Karla który próbował nadrkuszyć wrogą grupkę zanim dojdzie do bezpośredniego starcia. Posłał im kolejną strzałę która trafiła nadbiegającego stwora i tamten jęknął gdy strzała przeszyła mu brzuch, stracił równowagę i upadł od razu zostając w tyle za atakującymi kamratami. Zanim znów naciągnął strzałę czwórka rogaczy zaatakowała trójkę imperialnych wojowników. Na szczęście dla łucznika Tladin i dwaj z Nucci skutecznie zastopowali i zaapsorbowali grupkę przeciwników, że ci zostawili łucznika w spokoju.

Zaś w starciu dwóch patroli walka z początku była mocno wyrównana. Tladin prawie od razu trafił jednego z czterech przeciwników raniąc go poważnie. Tamten z maczugą wydawał się już słaniać na swoich kopytach po takim trafieniu ale starał się wykorzystać swoją byle jak skleconą tarczę aby przetrwać tą walkę. Jednak jeden z jego kamratów rozpłatał zranionego wcześniej ochotnika. Chłopak upadł pod druzgocącym trafieniem siekacza zwierzoczłowieka który z impetem wbił mu się w obojczyk praktycznie odrąbując mu prawicę. Gdy kopnął kopytem człowieka aby wyszarpać swoją broń ten upadł jęcząc w agonii gdy z rozdartych tętnic trysnęły mu strugi krwi. Karl zdążył przeładować i strzelić ale tym razem strzała przeszła gdzieś obok walczących nie czyniąc nikomu zauważalnej krzywdy.

Ale dość szybko jedna ze stron zaczęła zdobywać przewagę.Wydawało się, że trójka zwierzoludzie stara się skoncentrować na wyłączeniu z walki najsłabszego przeciwnika czyli słabnącego milicjanta. Dzięki czemu Tladin miał większą swobodę manewru systematycznie eliminując kolejnych przeciwników a Karl mógł korzystać ze swojego potężnego łuku.

Dwunogim leśnym dzikusom udało się zranić ostatniego z milicjantów. Tak samo jak Karlowi i Tladinowi wykończyć trzeciego dzikusa. Topór i strzała trafiły prawie jednocześnie powalajac na zakrwawiony bruk placu rogacza. Dwóch ostatnich gdy zorientowało się, że przebieg walki zrobił się dla nich dość niekorzystny odskoczyło i uciekło. Ani zdyszany człowiek ani równie zdyszany krasnolud nie mieli szans się z nimi ścigać. Ale ci nie byli szybsi od strzały. Karl najpierw jedną strzałą trafił w plecy uciekiniera tak, że tamten stracił rytm ale jeszcze biegł chociaż zostawał coraz bardziej w tyle za swoim kamratem. A drugie trafienie z łuku powaliło go na miejscu. Wpadł na ten płot jaki odgradzał jeńców od reszty placu i osunął się po nim zostawiając po sobie swoją juchę.

We trójkę ruszyli w stronę tego płotu. Milicjant, łucznik i krasnolud. Dotarli tam chwilę potem tym razem nie atakowani przez nikogo. Okazało się, że ta pierwsza dwójka ochotników jaka z początku wyforsowała się do przodu rozwaliła wąskie przejście aby się przez nie przecisnąć i zdołała już uwolnić kilka osób.

Pogodna końcówka dnia zaczynała się kończyć gdy nastąpił przełom u sąsiadów. Najpierw dało się słyszeć jakież zamieszanie a potem było widać kilka, zwalistych sylwetek w ciężkich pancerzach. Ostatni, pancerni zwierzoludzie jacy ocaleli ze starcia z ostlandzką gwardią musieli uznać wyższość zwartej, pancernej masy elitarnych wojowników i dali nogę. Zostało ich tylko kilku. Gwardziści nie ścigali ich i tak trudno było liczyć, że człowiek doścignie dwunogą bestię. Za to w rytm piszczałek i ruchów miecza tej chabrowej oficer kompania przeformowała się i runęła we flankę mniejszych zwierzoludzi. Tych którzy do tej chwili prowadzili dość wyrównaną walkę z ulrykowymi wojowniczkami. Do tej pory u obu stron padł może jeden szereg i wyglądało na to, że krwiożercze kobiety wycinają w pień rogaczy w takim samym tempie jak oni je.

Ale odwrót elitarnego oddziału sojuszników a do tego impet uderzenia we flankę ciężkiej, imperialnej piechoty z wielkimi mieczami szybko przesądził sprawę. Rogacze nie zdzierżyli zbyt długo takiego dwustronnego uderzenia i poszli w rozsypkę. Furie z furią w głosie rzuciły się za nimi w pogoń no ale nawet one dość szybko dały sobie spokój gdy przekonały się, że człowiek rzadko ma szansę ścigać się z pół ludziem a pół zwierzęciem.

Tladin z Karlem i trzema ostatnimi Nucci buszowali po obozie by uwolnić jak największą liczbę jeńców zanim zainteresuje się nimi jakaś większa banda. Jeńcy byli w różnym stanie. Mężczyźni i kobiety, w większości w sile wieku. Jedni ledwo żywi jakby byli więźniami od wielu dni albo padli ofiarą zabaw prymitywów z lasu. Inni wydawali się względnie cali. Ta pstrokata grupka powoli rosła gdy dał się nagle słyszeć tętent kopyt. Głowy trwożliwie zaczęły się rozglądać bo ostatnio odgłos kopyt nie wróżył zbyt wiele dobrego. Tym bardziej, że odgłos pochodził z głębi miasta, z innej strony niż nadciągały imperialne oddziały przelewające się przez południową bramę. Gwardziści i Furie które niczym żywy kordon ustawili się by osłonić ofiary zwierzoludzi przed niedawnymi oprawcami poruszyły się niespokojnie. Odkąd rozbili te dwa większe zgrupowania przeciwnika te mniejsze nie odważyły się ich atakować. A dzięki temu resztki kompani Nucci mogli swobodnie buszować po tym obozie i uwalniać kolejne ofiary rogaczy. Ale odgłosy z północnej strony miasta sugerował, że nadciągający oddział jest duży. I zbliża się bardzo szybko. Gdyby uderzył na tyły któregoś z oddziałów ten mógłby się znaleźć w sporych opałach.

Ale zanim oficerowie zdążyły podjąć decyzję czy zmienić szyk własnych oddziałów nadszedł ten atak. Tylko nie trafił on w żaden z imperialnych oddziałów. Z jednej ulic prowadzących do północnej części miasta wypadki kawalerzyści. Rycerze! I to ciężkozbrojni kopijnicy!





Bez straty czasu na zmianę formacji, poszli wachlarzowo w samo centrum starć na placu. Obok zaskoczonych Nucci, Furii i gwardzistów tylko śmignęli. Rogacze wydawali się jeszcze bardziej zaskoczeni. Pojedyncze grupki maruderów dotąd pałętające się na względnie bezpiecznych dla nich północnych rejonach placu schodziły im drogi. A raczej pierzchały w panice. Ale wielu z nich to się nie udało i ginęli stratowani ciężkimi kopytami bojowych rumaków. Ale dla wielu rogaczy wciąż walczących przy południowych rejonach placu z głównymi siłami Ostlandczyków ich pojawienie musiało być jak czary. W zgiełku bitwy pewnie mało kto mógł usłyszeć odgłos kopyt póki nie było za późno. Nawet jeśli pojdeynczym sylwetkom udało się czmychnąć czy nawet ustawić frontem do nowego wroga to oddziały jako całość, do tego już uwikłane w walki nie miały szans na reakcję. Dostały szarżą ciężkiej kawalerii w plecy.

Kopie skruszyły się i pękł. Ale spełniły swoje zadanie przekłuwając często więcej niż jedne plecy na raz. A szarża wciąż trwała! Ciężka rozpędzona masa opancerzonego jeźdźca i rumaka nie mogła tak po prostu się zatrzymać. Hamowała dopiero na żywym murze rogatych ciał. Rycerze odrzucili ułomki kopii i sięgnęli po broń bardziej przydatną do walki w tłoku. Po szable, miecze, pałasze, młoty i topory. Wreszcie rozpędzona linia kawalerzystów ugrzęzła we wrogich oddziałach. Ale efekt był piorunujący.

Do tej pory rogacze stawiali Ostlandczykom zażarty opór. Przy drugiej godzinie walk o miasto wciąż nie było pewne kto ostatecznie zwycięży. Co prawda wciąż napływające oddziały ludzi powoli zaczynały spychać zwierzoludzi w głąb placu. Ale powoli. I za krwawą cenę. Nie było wiadomo kto z nich będzie o tą mityczną minutę dłużej odważny. Ale szarża ciężkiej kawalerii na tyłach rogatej armii złamała nie tylko bezpośrednio zaatakowane oddziały ale i morale. Rogacze zrozumieli, że są otoczeni. A ta świadomość potrafiła złamać morale w wielu armiach.

Zwłaszcza, że zaraz po kopijnikach z tej samej ulicę wyjechali rajtarzy. Srebrne Hełmy. Ci z jednej strony już nie mieli takiego efektu zaskoczenia jak rota która szła przed nimi a po drugie już musieli uważniej dobrać cele aby nie uderzyć w poprzedników. Więc zaczęli się przegrupowywać przy północnej krawędzi placu nim z pistoletami w dłoniach nie ruszyli z szarżą na już porządnie zmieszanego przeciwnika.

W tym momencie już chyba obie strony zdawały sobie sprawę która z nich zwycięży batalię o miasto. Ale jednak walki wciąż trwały. Wzięci w kocioł zwierzoludzie walczyli bo już nic innego nim nie zostało. Walczyli już nie o to by odeprzeć wroga i zwyciężyć tylko po to by się przebić. Koniec dnia im sprzyjał. Gdyby udało im się wyrwać z placu w zapadających ciemnościach mieliby niezłe szanse schronić się w labiryncie ulic i domów. Musieli tylko wyrwać się z orkążenia. A pierścień był dość słaby. Zwłaszcza od północnej strony gdzie kawalerzyści ugrzęźli w walkach i nie mieli szans zablokować wszystkich dróg odwrotu a piechota jeszcze nie dotarła na miejsce aby uszczelnić ten kordon.

I stało się. W którymś miejscu, szarża minotaurów przełamała imperialne linie. W wyrwę zaczęły przeciekać rogate jednostki. Każda z nich była mobilniejsza od ludzi, jedynie kawaleria miała szansę ich doścignąć ale ta była już uwikłana w walki gdzie indziej. Jeszcze jedynie strzelcy mogli próbować przerzedzić szeregi zbiegów.

O ile jednak część wyrywających się z okrążenia rogaczy poszła gdzieś w najbliższe boczne uliczki przylegające do placu to część ruszyła na tyły. Furie i gwardziści zareagowali odpowiednio ustawiając się naprzeciw szarżującego przeciwnika aby zablokować im dostęp tak do jeńców jak i odwrotu. Część zwierzoludzi wyszła im naprzeciw angażując się w walkę. Ale spora część była na tyle zwinna i miała swobodę manewru, że obeszła ten niepełny kordon i ruszyła wprost do północnych uliczek miasta.





- Niech bogowie mają nas w swojej opiece… - jęknął ktoś obok Karla i Tladina. Oni też zorientowali się, że naprzeciwko nich, poza mieszaniną rogaczy z różnych jednostek pędzi wielka, góra mięśni napędzana wściekłością i żądzą krwi. Minotaur! A stali mu na drodze!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline