Wiele Goblinów przeniosło spojrzenie z miazgi, jaką był ich król, na Laugę, a po chwili ponownie znowu na resztki króla. W międzyczasie zaś ciało Bizona wyparowało… a rzesze małych kurdupli poruszyły się. Najpierw powoli, potem szybciej, i wśród tych całych swoich pisków i skrzeków, prawie całe plemię rzuciło się ku koronie, ignorując(przynajmniej na chwilę) śmiałków. Zaczęły się między nimi bitki, kotłowaniny, a w ruch poszedł nawet i oręż, gdy rozpoczęto walki o cenny przedmiot. Tuziny Goblinów kotłowały się w jednym miejscu, tworząc swymi ciałami nawet spory, coraz bardziej zakrwawiony pagórek szalejących w tamtym miejscu osobników.
Tropicielka pochwyciła swój leżący na podłodze łuk. Można było chyba uciekać, chwilowo droga na zewnątrz zamku stała otworem…
- Proszę państwa wycofujemy się. - Powiedziała spokojnie Lauga i zanim ruszyła w stronę wyjścia wyciągnęła ze swojej nogi bełt który tam wcześniej trafił. Idąc wyciągnęła miksturę leczniczą i wyżłopała ją do dna.
Daveth postanowił się nieco rozerwać po trudach walki. Wzbił się w powietrze i zrealizował swój wcześniejszy pomysł - podleciał do tropicielki, chwycił ją w szpony i poleciał w stronę wyjścia.
Olgrim podążył ku rycerzowi, by choćby siłą odciągnąć go z tego miejsca. Kapłan planował osłonić ich ucieczkę zaciemniającą mgłą. Ostatnią modlitwą jaka mu została (z tych słabszych oczywiście).
Villem nie mógł uwierzyć w to co się stało. W głowie mu szumiało, a żebra kłuły niemiłosiernie gdy rozejrzał się po polu walki. “Król” goblinów nie żył. Zabiła go panna Amaranthe. I niedowierzanie bynajmniej dotyczyło bizona.
Wokół obrońców i… chyba ponownie zmienionego druida leżało pokłosie goblińskich trupów. Koło Villema zaś… tylko trzy. I żaden, który padłby z ręki rycerza. Jakby miecz jego w całym tym czasie stał się kijem pośledniego zbójnika. A on młócił nim niby cepem… Zobaczył jeszcze, że Carys żyła. W dobrym na szczęście zdrowiu jak mu się zdało...
Panna Lauga coś zawołała chrapliwie, a gobliny zupełnie ignorując Villema rzuciły się do swojego króla… Mijały go jak powietrze. Jakby nie był dla nich przeciwnikiem. Nawet worg zdawał się nie bawić dłużej w farsę jaką była walka z rycerzem, tylko gapił się na swoich panów.
Ktoś go pociągnął. W nogach rycerza nie było jednak nawet cienia wyuczonej nieustępliwości do nieoddania pola. Poddały się niewielkiej sile jaka wystarczyła by, oszukany przez perfidny los, powlókł się do wyjścia.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |