|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
28-04-2020, 10:03 | #81 |
Reputacja: 1 | Wiele Goblinów przeniosło spojrzenie z miazgi, jaką był ich król, na Laugę, a po chwili ponownie znowu na resztki króla. W międzyczasie zaś ciało Bizona wyparowało… a rzesze małych kurdupli poruszyły się. Najpierw powoli, potem szybciej, i wśród tych całych swoich pisków i skrzeków, prawie całe plemię rzuciło się ku koronie, ignorując(przynajmniej na chwilę) śmiałków. Zaczęły się między nimi bitki, kotłowaniny, a w ruch poszedł nawet i oręż, gdy rozpoczęto walki o cenny przedmiot. Tuziny Goblinów kotłowały się w jednym miejscu, tworząc swymi ciałami nawet spory, coraz bardziej zakrwawiony pagórek szalejących w tamtym miejscu osobników. Tropicielka pochwyciła swój leżący na podłodze łuk. Można było chyba uciekać, chwilowo droga na zewnątrz zamku stała otworem… - Proszę państwa wycofujemy się. - Powiedziała spokojnie Lauga i zanim ruszyła w stronę wyjścia wyciągnęła ze swojej nogi bełt który tam wcześniej trafił. Idąc wyciągnęła miksturę leczniczą i wyżłopała ją do dna. Daveth postanowił się nieco rozerwać po trudach walki. Wzbił się w powietrze i zrealizował swój wcześniejszy pomysł - podleciał do tropicielki, chwycił ją w szpony i poleciał w stronę wyjścia. Olgrim podążył ku rycerzowi, by choćby siłą odciągnąć go z tego miejsca. Kapłan planował osłonić ich ucieczkę zaciemniającą mgłą. Ostatnią modlitwą jaka mu została (z tych słabszych oczywiście). Villem nie mógł uwierzyć w to co się stało. W głowie mu szumiało, a żebra kłuły niemiłosiernie gdy rozejrzał się po polu walki. “Król” goblinów nie żył. Zabiła go panna Amaranthe. I niedowierzanie bynajmniej dotyczyło bizona. Wokół obrońców i… chyba ponownie zmienionego druida leżało pokłosie goblińskich trupów. Koło Villema zaś… tylko trzy. I żaden, który padłby z ręki rycerza. Jakby miecz jego w całym tym czasie stał się kijem pośledniego zbójnika. A on młócił nim niby cepem… Zobaczył jeszcze, że Carys żyła. W dobrym na szczęście zdrowiu jak mu się zdało... Panna Lauga coś zawołała chrapliwie, a gobliny zupełnie ignorując Villema rzuciły się do swojego króla… Mijały go jak powietrze. Jakby nie był dla nich przeciwnikiem. Nawet worg zdawał się nie bawić dłużej w farsę jaką była walka z rycerzem, tylko gapił się na swoich panów. Ktoś go pociągnął. W nogach rycerza nie było jednak nawet cienia wyuczonej nieustępliwości do nieoddania pola. Poddały się niewielkiej sile jaka wystarczyła by, oszukany przez perfidny los, powlókł się do wyjścia.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
01-05-2020, 13:06 | #82 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Wysokie Wrzosowiska Zrujnowany zamek/bagna Towarzystwo postanowiło uciekać, wykorzystując moment zamętu, jaki zapanował wśród całego plemiona Goblinów, walczących o koronę swojego poprzedniego wodza. Jako pierwszy czmychnął w kierunku wyjścia Smoko-Druid, po drodze pochwytując w przelocie Tropicielkę. Tuż za nim ruszyła tygrysica Laura, następnie Wojowniczka Lauga, ociągająca się Carys, no i w końcu Villem, wyprowadzany nawet z pomocą Olgrima. Na dziedziniec, następnie przez zamkową bramę, i wreszcie ponownie na bagniska, z dala od tego cholernego zamku i od rozwrzeszczanych kurdupli, których odgłosy słychać było jeszcze na sporą odległość… na końcu zaś do wszystkich dołączyła Amaranthe, opuszczając ruiny drogą powietrzną. Bardka przemieniła się w jakiegoś Elfa ze skrzydłami, co się chyba Avariele zwały, czy jakoś tak. ~ Caistina siedziała sobie wygodnie na grzbiecie krążącego nad pozostałymi Davetha-smoka, wypijając jakąś miksturę, a obok nich przeleciała uśmiechnięta Amaranthe. Powietrzni zwiadowcy wypatrzyli odwiedzane już wcześniej, upuszczone obozowisko z odgryzioną nogą byłego towarzysza Laugi, wybrano się więc tam ponownie na odpoczynek, śniadanie, i uzyskanie nowych, dziennych mocy magicznych kilku osób z drużyny. Niekoniecznie w tej kolejności. Godzina modłów Druida i Kapłana, studiowanie księgi czarów Carys, medytacje Amaranthe, podleczenie otrzymanych ran, posiłek… należało również pamiętać, że tygrysicę i Rycerza wciąż nieco trawiła gorączka, wywołana jakimś choróbskiem którego się nabawili na bagnach. Dla jednych, czas w obozie nie był niczym szczególnym, ot odpoczynek, regeneracja sił i mocy, spóźnione śniadanie, wszystko całkiem zwyczajowe… dla co niektórych była to jednak kolejna, bezowocna chwila, marnowanie czasu, i tym podobne sprawy. No cóż byli chyba w gorącej wodzie kąpani. ~ I to właśnie Wojowniczka zauważyła oddalonego chyba i o kilometr, lecącego Czarnego Smoka na nieboskłonie. Mały punkt, przecinający przestworza, zdecydowanie owy gad, nie tam żaden ptak, czy również coś innego, latającego. Wylądował gdzieś na bagniskach, i rozległy się jakieś skowyty - chyba jego ofiary - oraz słaby smoczy ryk, niesiony echem po okolicy. Maksymalnie pół godziny przedzierania się w tamtym kierunku, i będą przy swym celu całej tej cholernej wyprawy. Serca wszystkich mocniej zabiły, finał przygód na Wysokich Wrzosowiskach był tuż tuż? .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 02-05-2020 o 19:57. |
01-05-2020, 23:31 | #83 |
Reputacja: 1 | Rycerz tę kuriozalną, dla jego pojmowania, rejteradę zniósł fatalnie. Nigdy jeszcze nie umykał przed wrogiem. A już z pewnością nigdy przed przeciwnikiem tak żałosnym jak gobliny. Czemu umknął? Czemu nie zaprotestował gdy Olgrim pociągnął go za sobą? Przecież nie ze strachu przed śmiesznym adwersarzem, które to uczucie ani przez moment nie wkradło się do jego serca. Czemuż zatem? Raz tylko w biegu zapytał się Carys czy nic jej nie jest, ale... nawet nie pamiętał słów jej odpowiedzi. I czy w ogóle odpowiedziała. Siedział więc teraz na uboczu obozowiska w swojej lśniącej, mithrilowej zbroi wartej więcej niż cała goblińska armia, na jakimś spróchniałym pniaku. I spoglądał. We wbity przed sobą w ziemię miecz. Uparcie wpatrując się w jego rękojeść. Osadzony w niej kamień. I herb. Minę przy tym miał spokojną co widać było, bo hełm ściągnął i obok siebie na ziemi położył. Po prostu nie odzywał się i nie odpowiadał. Na nic. Słabo też słuchał co inni mówią. Carys tylko przeprosił, że... - Muszę... muszę to sobie w głowie poukładać. Daj mi proszę chwilę. W końcu jednak wrócił do obozu i zdjął z siebie zbroję, by opatrzyć otrzymane rany. Śniadania jednak żadnego nie zjadł. Żołądek miał skurczony, a apetyt z niego uleciał niczym bizon z wiotkich dłoni panny Amaranthe.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
05-05-2020, 09:02 | #84 |
Reputacja: 1 |
|
10-05-2020, 20:34 | #85 |
Administrator Reputacja: 1 | Dziękuję wszystkim rozmówcom :) "Stare" obozowisko było puste, na dodatek dokoła nie było widać żadnych nieprzyjaznych stworzeń, Daveth więc wylądował, a gdy tylko tropicielka stanęła na pewnym gruncie, ponownie przybrał ludzką postać. Trzeba było pomyśleć o spóźnionym śniadaniu i, przede wszystkim, pomodlić się. Bogowie co prawda obdarzali różnymi łaskami, ale mieli też różne wymagania. Smok co prawda mógł się najeść, ale nie wypadało modlić się w takiej postaci. - Dzięki za przejażdżkę - powiedziała Caistina, po czym lekko kulejąc odeszła od Druida i...zajrzała pod własny ubiór i pancerz w okolicach brzucha, mając pewnie w pamięci niedawne pchnięcie włócznią od Goblinów. Chyba zaś nie było źle, usiadła bowiem w końcu na jakimś pniaku i dla odmiany pomasowała swoje kolano. - Zawsze do usług - rzucił pod jej adresem Daveth. Po chwili podszedł do dziewczyny. - Jakaś kontuzja? Mogę zrobić mały masaż... - zaproponował. - Dostałam morgenszternem po kolanie, ale przeżyję - Półelfka odparła wielce dyplomatycznym tonem, po czym przyjrzała się dokładniej Davethowi - Może najpierw zajmij się swoją tygrysicą? Bidulka nie wygląda najlepiej? - Ona jest twardsza, niż na to wygląda - odparł - a ja będę mógł jej pomóc dopiero za jakiś czas. Chyba że Olgrim coś wcześniej zdziała. W końcu jest kapłanem. Tyle tylko, że, jak widzisz, jest teraz zajęty rozmową. Nie wypada mu przeszkadzać... - Ech - Caistina wstała, spojrzała Druidowi w twarz, po czym go wyminęła...trącając zaczepnie barem. Następnie zaczęła czegoś szukać wśród porzuconych rzeczy w obozowisku. - Nie jestem doskonały... - stwierdził Daveth. - W czymś ci pomóc? Lepiej nie nadwyrężaj kolana... - A ty mojej cierpliwości - Tropicielka w końcu znalazła jakąś miseczkę, po czym ruszyła do Laury. Tygrysica przypatrywała jej się uważnie… - Chcesz wody? No pewnie że chcesz, taki duży kociak pewnie spragniony - Półelfka nalała wody z bukłaka do miski, po czym postawiła przed Laurą - No pij, pij, to woda… - Caistina sama pociągnęła łyk. Po chwili zaś, tygrysica faktycznie piła, a dziewczyna klapnęła obok niej. - Taaaaka grzeczna kotka, a taaaki niedobry pan… - Tropicielka mokrą dłonią zwilżyła głowę i pysk Laury, po czym ją nieco to tu, to tam "poczochrała" a tygrysica jej na to pozwalała(!). Daveth natomiast poszedł porozmawiać z Olgrimem, który, druid miał przynajmniej taką nadzieję, dysponował jeszcze jakimś zaklęciem, które postawiłoby Laurę na nogi. Krasnolud wysłuchał słów druida i jego opisu stanu swojego zwierzaka, zamyślił się i drapiąc po brodzie... - No cóż… Trzeba będzie zająć się jej zakażeniem i uzdrowić od choroby. Za pomocą zioł i naparów, a nie cudu. Potem… będę musiał wpierw wymodlić łaskę u mojego bóstwa, co bym mógł odnowić nieco jej sił. Choć i przypuszczam, że akurat to i ty potrafisz. Więcej uczynić nie mogę. - Muszę wymodlić odpowiednie zaklęcia - zgodził się Daveth. - Miałem nadzieję, że zostały ci jeszcze jakieś zaklęcia, które mógłbyś wykorzystać... Cóż... Godzinę będzie musiała jeszcze pocierpieć. - Nawet jeśliby mi zostały. Nie przygotowuję takich modlitw zawczasu. Przykro mi.- odparł szczerze Olgrim. - Mogę jedynie podleczyć jej rany poświęcając modlitwy. Te które mi zostały. - Będę wdzięczny, a Laura jeszcze bardziej - zapewnił go druid. - Możemy od razu? - spytał. - Oczywiście.- odparł kapłan i skinął ręką.-Prowadź. Ruszyli w stronę tygrysicy, która z tropicielką dogadywała się zdecydowanie lepiej, niż druid. - Olgrim ci pomoże - zapewnił przyjaciółkę, przyklęknąwszy obok Laury. Kapłan kucnął przy leżącym zwierzęciu, którym to opiekowała się ich przewodniczka. I przyłożywszy dłoń do brzucha zwierzęcia przelał poprzez swojego boskiego patrona uzdrawiającą moc. Tylko tyle mógł zrobić tak na szybko. - Raz jeszcze dziękuję - powiedział Daveth, po czym zwrócił się do Laury. - Zwrócę się o pomoc do Królowej Lasu o pomoc. - Pogłaskał tygrysicę po głowie. - Jestem pewien, że nam pomoże - dodał. - Oby- pocieszył go krasnolud. Daveth skinął głową, po czym usiadł i pogrążył się w modlitwie. * * * Po skończonych modłach druid po raz kolejny pogłaskał Laurę po łbie. - Zaraz się lepiej poczujesz - zapewnił, po czym po raz kolejny zwrócił się do Mielikki, by zechciała, za jego pośrednictwem, dać tygrysice siły i zdrowie. Użył czterech zaklęć, po których stan Laury zdecydowanie się poprawił. Teraz można było się zająć sprawami, na które wcześniej nie było czasu. Nakarmiwszy Laurę Daveth podszedł do Laugi. - Nie wiem, co im powiedziałaś, ale to podziałało wspaniale - powiedział. - Wybawiłaś nas z dużych kłopotów - dodał. - Ach...tak tylko dałam im do zrozumienia że zwolnił się wakat króla i “kto pierwszy ten lepszy” - Wojowniczka odpowiedziała z lekkim uśmiechem dumy. Sama nie do końca wierzyła że się udało. Daveth z podziwem pokiwał głową. - Udało ci się wspaniale. Jestem ci winien ogromną przysługę i w razie czego możesz na mnie liczyć - zapewnił. Podobne podziękowania skierował chwilę później pod adresem Amaranthe. - Ten numer z bizonem był niesamowity - powiedział. - Gdybym nie widział, to bym nie uwierzył i uznał to za wymysł bardów. - A dziękuję - Uśmiechnęła się zagadnięta. - To był impuls, potrzeba chwili… - Amaranthe mrugnęła do Davetha. - Oby więcej takich impulsów ci się przytrafiało. - Uśmiechnął się. - A gdybyś kiedyś jeszcze miała jakieś potrzeby... chwili... to służę pomocą. Dalszą rozmowę przerwało pojawienie się smoka. Co prawda trzeba było kawałek przejść, by go dopaść, ale... smoki też mają swoje wady. - Ruszajmy - powiedział, zgarniając swoje rzeczy do plecaka. |
10-05-2020, 21:13 | #86 |
Reputacja: 1 | Krasnolud był lekko zmęczony i wielce rozczarowany… ostatnio to był chyba jego nawyk. Rozczarowała go ich przewodniczka, bo jak się okazało on mógłby spokojnie pełnić jej rolę i zapewne lepiej od niej samej. Rozczarował go też rycerz, który okazał się bardziej giermkiem niźli doświadczonym wojem na którego wyglądał. Dlatego postanowił mu powiedzieć coś do słuchu, co być może postawi go do pionu. Może. Podszedł więc do Villema i rzekł podpierając dłońmi boki. - Goblin w koronie miał rację. Głupio się waść zachowałeś. Jak podrostek. Jeszcze bym zrozumiał, gdybyśmy tam byli we dwóch i odciągali uwagę, ale TY… nieopatrznym obrażaniem przywódcy naraziłeś życie damy, którą masz pod opieką. Ona nie nosi zbroi. Jej ciału strzały goblińskie poważną szkodę mogły poczynić. Niemniej ty nie dbając o jej bezpieczeństwo burdę wywołałeś. Po kimś kto nosi rycerskie ostrogi spodziewałem się lepszej oceny sytuacji i umiejętności dyplomatycznych. - Nim zaczniecie swą dyskusję mości panowie, - Carys wtrąciła się do rozmowy. - Czy masz coś co pomogłoby panu Adlerbergowi do formy wrócić?- Zapytała z wyraźną troską w głosie. - Och… eee…- krasnolud wyraźnie stropił się słysząc te słowa.-Mam zioła na gorączkę i osłabienie wywołane chorobami od zakażonych ran, mogę też wymodlić dla niego nieco wzmocnienia sił, ale jedynie tak mogę pomóc. - Za jakąkolwiek pomoc wdzięczna będę- odparła już nieco pogodniejszym głosem czarodziejka. - Nie ma za co. Taka jest robota sługi bożego. Wiernych umacniać, wątpiącym właściwe drogi wskazywać, a rannych i chorych… leczyć. Jeno moje siły są skromne. Więc za wiele nie oczekujcie. Ot, trochę pomóc mogę.- wyjaśnił uprzejmie Olgrim. Rycerz słowami krasnoluda nie wydawał się specjalnie urażony. Nie dlatego jednak, że za nic je miał. Miał za wiele. Ale w obecnej sytuacji Villem miał na swojej głowie gorejącą w jego sercu i jątrzącą ciało ujmę na honorze, która z całym szacunkiem dla Olgrima, była dlań ważniejsza niż jego zażalenia. Zażalenia, na które zapewne odpowie. Ale nie teraz. Nie w tej chwili. Dlatego też młody człowiek zwyczajnie nie zareagował na rzuconą poniekąd w twarz odezwę. Cały czas uparcie wpatrując się w rękojeść wbitego przed nim w ziemię miecza. Było bowiem w tej broni nie tylko narzędzie rycerskiego rzemiosło, ale i zaklęty w niej sens życia człowieka, który siebie i bogów mając za świadków, obiecał coś światu. Coś co w oczach prostaczków mogło iście uchodzić za śmieszność i durnotę, ale dla niego czyniło TĘ różnicę. Różnicę w myśl, której choćby świat się kończył, on nie zejdzie z drogi tego co słuszne. Jeśli wyglądał więc rzeczywiście krasnoludowi na lada giermka, to z pewnością nie na takiego co lekko przyjął niedawne wydarzenia. Gadanie do ściany nie było w naturze krasnoluda, więc ten zabrał się za łatanie rycerza, zarówno za pomocą ziół z uzdrowicielskich zapasów jak i z pomocą mocy niedawno uproszonych modlitw. Rycerz w żadnej mierze nie utrudniał pracy Olgrimowi. Jakby hołdując zasadzie, że kapłan leczy, a rycerz walczy nie widział niczego nienaturalnego w zaistniałej sytuacji. Gdy zaś skrytej w wierze krasnoluda mocy stało się zadość, a magia otoczyła rycerza swoją kojącą mocą, odezwał się doń w końcu. - Dziękuję ci Olgrimie. Do twoich słów wrócę, jeśli pozwolisz, gdy będę do tego gotów. Pochylił bardzo nieznacznie głowę w geście wdzięczności i wstał czując się nieco lepiej. Nawet uśmiechnął się przy tym do czarodziejki. - Wybacz - powiedział - Nie wiem co to za niemoc i złe czary miały tam miejsce. Olgrimie, czy mógłbyś również Carys opatrzyć? Widział nie pochodzący od rudych włosów szkarłat na jej plecach gdy uchodzili z zamku. I nie mógł pozwolić by przez zaniedbanie ponownie tym razem ona naraziła się na jakieś boleści. - Jeśli panienka sobie tego życzy?- stwierdził krasnolud zerkając na czarodziejkę. Potem… zaczął poświęcać modlitwy na podleczenie rycerza. Z bólem serca, bo ich brak może się odbić czkawką później. Ale co innego mógł uczynić. - Jeżeli to nie będzie problem - Carys odwróciła głowę tak by móc dojrzeć zranienie na swoich plecach. Do tej pory jakoś nie przeszkadzało jej to i nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest poważne. Kapłan od razu zabrał się za oczyszczanie rany i jej badanie, by ją opatrzyć.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
13-05-2020, 09:46 | #87 |
Reputacja: 1 | - No dobra. Wydaje się że to zajmie około pół godziny dogonienie gadziny. Więc broń w pogotowiu po dwóch trzecich tego czasu zaczynamy się ostrożnie cicho przemieszczać. Panie druid jesli masz jakies sztuczki w zanadrzu co by jacyś tam twoi owadzi przyjaciele mogli wybadać nam teren najpierw byłoby to bardzo przydatne. Dodatkowo wypadałoby znać jakie czary macie gotowe? Wiecie co by jakąś taktykę przygotować, a także bym ja i Sir Adlerberg moglibyśmy wiedzieć czy możecie nad czarami wzmocnić i w jakim stopniu. - Powiedziała Lauga widząc że nikomu się nie spieszy do przejęcie roli dowódcy. Cóż sama również przyzwyczajona była by rozkazy wykonywać niż je wydać no ale jakieś decyzje trzebabyło podjąć. |
14-05-2020, 05:54 | #88 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Obca : 14-05-2020 o 06:02. |
19-05-2020, 20:03 | #89 |
Reputacja: 1 | Po naradach dotyczących taktyki walki ze smokiem, i spakowaniu szybko swoich tobołów, grupka ruszyła w kierunku, gdzie niby owa gadzina wylądowała na bagniskach… nikt w sumie nie wiedział, co ich tam czeka, i czy w ogóle owy smok tam jeszcze nadal będzie. A więc znowu przez moczary, chlup chlup, choć im bliżej celu, tym starano się być ciszej, i zwolniono również tempo… |
19-05-2020, 22:04 | #90 |
Administrator Reputacja: 1 | Na zżerającego Mantikorę Czarnego Smoka, prosto z niebios buchnęła gruba kolumna ognia wywołana “Płonącym uderzeniem” Druida, paląca ciało celu… a ryczący z bólu gad niemal w tym samym momencie oberwał dodatkowo “Kulą Ognistą” od Carys, otrzymując kolejne rany… ryczał z wściekłości, z bólu, po czym przeturlał się po własnym grzbiecie w wodzie. Stał wściekły, parujący, nieco poparzony, i zaczął się rozglądać po okolicy warcząc… aż ujrzał swój cel. Iluzja Maga, jaką przywołała do istnienia Amaranthe. Niby właśnie przeciwnik smoka, który go potraktował ową magią… Czarny Smok, ryknął więc na widok celu, po czym skoczył kilka metrów w kierunku owego “Maga”, i zionął z pyska szerokim strumieniem kwasu, paląc wokół kilka krzaczków, drzewko, i nieco trawy, ale nie “Maga”... Ryczący, warczący, atakujący smok. Zionący kwasem… przerażający smok. Carys i Caistina stały odnośnie owego gada właściwie to twarzą w pysk, i mimo, że ten ich jeszcze ukrytych nie zauważył, jego groza i tak podziałała. Pod Czarodziejką ugięły się nieco nogi, i zaczęła mieć obawy, czy oni aby na pewno dobrze robią, a Caistina… puściły jej nerwy. Wpadła w panikę, upuściła swój łuk, po czym… zaczęła po prostu wiać ile sił w nogach z pola walki. Byle jak najdalej od smoka, byle stąd uciec. Półelfkę ogarnęła totalna panika. - Grimhammer bierz linę i biegniesz z nami. Potem schowaj się z Carys. - Lauga rzuciła do kapłana i zerwała się na nogi. Zaszarżowała na gadzinę. Liczyła, że nie musi tłumaczyć, że ma rzucić linę, na albo koło smoka. Kompani nie siedzieli jeszcze smokowi na karku, więc Daveth poczęstował bestię po raz kolejny tym samym zaklęciem, co poprzednio. Co prawda nie wierzył, by smok łaskawie zechciał od tego zdechnąć, ale (chwilowo) innego wyjścia nie widział. Krasnolud gonił za pozostałymi na tyle szybko, na ile mógł sobie pozwolić krasnolud w zbroi (mithrilowej co prawda), by spełnić kaprys wojowniczki. Rzucić zamierzał linę, tak jak chciała…. potem jednak kryć się nie zamierzał. Bez żadnych modlitw nie miał co stawać na drugiej linii. - Caistino! Nie lękaj się! - zawołał za uchodzącą tropicielką rycerz tonem, który miał w kobietę tchnąć więcej wiary w swoje i drużyny możliwości. Smocza groza jednak dodała jej obawom skrzydeł i głos Villema zginął gdzieś w gniewnych porykiwaniach bestii. Liczył tylko, że obezwładniona przerażeniem nie wpakuje się w jakieś tarapaty, bo mogą nie dogonić jej na czas… Nie ustając więc w biegu, zamierzał zgodnie z planem u boku panny Laugi, uderzyć na gada. |