Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2020, 21:54   #185
Gladin
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację
- Chwytać broń, co kto może znaleźć - Tladin wydarł się w stronę jeńców mając nadzieję, że ktokolwiek usłyszy jego krzyk. - Ruszaj i zorganizuj ich! - dodał jeszcze krzykiem w stronę stojącego obok milicjanta. - Ty też! - dodał do Karla. W starciu z minotaurem żaden człowiek nie miał szans. Gladenson nie miał pojęcia, czy on sam ma jakąkolwiek szansę. Ale nie było wyjścia. Byli tu i teraz, naprzeciw siebie.

- Grimnirze! - zaryczał uderzając toporem o tarczę. - Dzisiaj walczę dla ciebie!

Karl nie uważał, by walka była najlepszym wyjściem z tej niezbyt komfortowej sytuacji. Był za to przekonany, że uciekający zwierzoludzie będą bardziej myśleć o ratowaniu swego życia, a nie o mordowaniu innych.

- Chwytać za broń i zejdźcie im z drogi! - powiedział. - Kto nie ma broni nich udaje trupa! - dodał.
Jasną rzeczą było, że wątły płotek nie powstrzyma biegnących, więc szansa ocalenia życia leżała w mądrym postępowaniu.

- Wszyscy na bok! - krzyknął, po czym przesunął się, by zejść z drogi biegnącym. A potem strzelił do biegnącego na czele minotaura. Co prawda Tladin wyglądał jakby chciał się zmierzyć z bestią, ale ułatwienie mu tego zadania zdało się Karlowi rzeczą słuszną.

Czas wydawał się skurczyć do przyspieszonych oddechów i kroków. Resztki kompanii Nucci i wyzwoleńcy byli świadkami jak w każdy z sojuszniczych oddziałów wbiła się rozpędzona kupa rogatych mięśni. Efekt był masakratyczny. Pod potężnymi kopytami zachwiały się te trzy szeregowe formacje. Ale żywa ściana imperialnych mięśni i pancerzy chociaż bryzgnęła krwią, jęknęła, ugięła się to nie ustąpiła. Mimo, że tak Gwardziści jak i Furie straciły kilku walczących to te dwunożne potwory wytraciły w nich swój masakratyczny impet i utknęły. Teraz dała znać o sobie przewaga liczebna gdy o wiele mniejsi ludzie z wielu stron atakowali minotaury. Ale w ślad za nimi pędziły mniejsze zwierzoludzie więc lada chwila liczebność obu stron mogła się wyrównać.

Podobnie było w samym obozie dla więźniów zwierzoludzi. Z wszystkich wyzwolonych jeńców niewielka część nadawała się do walki i po tych wszystkich cierpieniach mieli jeszcze siłę i wolę walki. Łącznie więc około tuzina mężczyzn i kobiet zebrało to co znaleźli. Pręty z krat, porzucone dechy, broń zabitych rogaczy i była zdecydowana dołączyć do tych kilku ostatnich Nucci i walczyć o swoją wolność. Ale chyba nawet oni nie spodziewali się szarży minotaura na obóz. Jaki on był wielki! Jak niedźwiedź stojący na dwóch łapach! Tylko zdecydowanie żwawszy i szybszy, jego kopyta dudniły po kalnegradzkim bruku a on sam zaryczał przerażająco biorąc obóz za swój cel. Zbieranina wyzwoleńców bardzo chętnie posłuchała okrzyków Tladina i Karla próbując odsunąć się jak najdalej od szarży. Chociaż w obozie wolnych i wciąż zniewolonych więźniów było tyle, że wątpliwe byłoby wszyscy zdołali na czas gdzieś się wycofać. Zwłaszcza, że nie było wiadomo gdzie dokładnie uderzy furia tego ogromnego rogacza. Ludzie więc krzyczeli na siebie, do siebie, z trwogi lub wzywając bogów na pomoc. Z tej całej pstrokatej, przestraszonej zbieraniny tylko krępa sylwetka krasnoludzkiego wojownika ruszyła na spotkanie tej szarży.

Karl też nie miał zbyt wiele czasu na reakcję. Wciąż obolały po wcześniejszych walkach napiął swój długi łuk, wycelował w szarżującą sylwetkę i puścił cięciwę. Pierzasty pocisk świsnął i wbił się w ramię potwora. Ale efekt był żaden. A zaraz potem staranował zaimprowizowane przez odmieńców ogrodzenie i przerwał je jak człowiek przerywa pajęczynę. Huk drewnia, drutów, lin, kamieni i kto wie z czego ci zwierzoludzie jeszcze zrobili te ogrodzenia uderzał w uszy. Wszystko to poleciało w głąb obozu razem z minotaurem który wdarł się do obozu. Na szczęście chociaż ogrodzenie poszło w drzazgi to spowolniło potwora na tyle, że wytracił swój morderczy impet, zachwiał się ale nie zatrzymał. Odzyskał równowagę i bez wahania rycząc z wściekłości ruszył w głąb obozu. Teraz najbliższym celem tej rogatej furii była samotna postać krasnoludzkiego wojownika.

Tladin widział zbliżającego się przeciwnika. Wiedział, że zbliża się dla niego decydująca walka. Stoczył w swoim życiu ich wiele. Ale tym razem przeciwnik był nietuzinkowy. Czuł jednak gdzieś za potylicą szept dumnych z jego postawy przodków. Stawał przeciw potężnemu potworowi tak samo jak przez wiele wieków dumna, krasnoludzka rasa stawiała odpor wszelkiej maści potworom. Czuł jak krasnoludzki bóg wojny napędza jego mięśnie i pobudza krew w żyłach. Jak jego ucho cieszy nieulękłe wyzwanie rzucane derzenieniami topora o tarczę.

Karl zorientował się zaś w dwóch rzeczach. W tym, że lada chwila minotaur z ciężką, dwuręczną bronią zaraz zderzy się z jedyną zawalidrogą jaka stała mu na drodze. Z Tladinem. Oraz, że do ogrodzenia zbliża się luźna kupa mniejszych kopytnych, którzy biegli za tym większym. A teraz mieli istną otwartą bramę w wyrwie jaką dopiero co ten uczynił.

Krasnolud stał, zdawałoby się, pewnie i niewzruszenie. Jeżeli dopadł go strach, to nikt tego nie widział. A i on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Był twardy i silny, ale nie był głupcem. Wiedział, że musi zejść z drogi pędzącemu przeciwnikowi i nie pozwolić siebie staranować. Musi odczekać do odpowiedniego momentu i wtedy ciąć. Najlepiej z przyklęku. Nawet, jeżeli przeciwnik go staranuje, to minotaur powinien się przewrócić. A Tladin powinien mniej odczuć skutki uderzenia, jeżeli będzie blisko ziemi.

Szanse na przeżycie kolejnego starcia były, ale - jak to sobie z tego Karl zdawał sprawę - niezbyt wielkie. Trzeba więc było zrobić wszystko, by te szanse zwiększyć. A najlepiej - gdyby walki dało się uniknąć.
- Broń do ręki i na bok! Zejść im z drogi! - polecił. - Trzymać się razem! Zaatakujemy gdy będą blisko.
Po raz kolejny strzelił do minotaura, a potem stanął na czele uwolnionych jeńców.

Karl zdołał strzelić ponownie do wielkiego, rogatego celu. I ponownie trafił. Ale ponownie nie dostrzegł żadnego efektu. Strzała trafiła w pancerz z chyba pozszywanych, zwykłych kolczug i chaotycznie uzupełnionymi małymi tarczami, płytami i kto wie czym jeszcze. Zaraz potem łucznik widział jak potwór doskoczył do Tladina i prawie z miejsca sieknął go swoim wielkim toporem. Potężna broń zadała potężny cios jego kamratowi. Tladin krzyknął ugodzony boleśnie i Ostlandczyk widział jak topór zabiera ze sobą reszki kółeczek kolczugi i krwawą posokę krasnoluda. Ale jednak to nie wystarczyło by wyłączyć go z akcji. Zaraz potem niższy z przeciwników odciął się za ten cios trafiając wielkoluda w brzuch. Chociaż nie wyglądało by wywarło to na nim jakiś efekt.

Khazad zaś zdał sobie sprawę, że nie ma szans na tej dostępnej przestrzeni wymanewrować przeciwnika. Wielkolud był w stanie swoimi wielkimi nogami przegonić i zostawić w tyle nawet swoich pomniejszych kamratów a ci przecież zwykle byli szybsi od ludzi. Nie mógł już ani uciec ani gdzieś się skryć. Mógł jedynie przyjąć tą walkę.

Minotaur doskoczył do niego. Z bliska wydawał się jeszcze większy. Pewnie kilkukrotnie wyższy od niego. Czuł zapach krwi i śmierci jaki uderzał z jego przeciwnika. Ale rogatemu championowi udało się prawie z miejsca trafić go w bark. Ciężka, podwójna kolczuga okazała się zbyt mizerną osłoną. Chociaż niewątpliwie osłabiła siłę ciosu. Topór przebił się przez tą warstwę ochronnego metalu i khazad wrzasnął z bólu. Zdrętwiało mu całe ramię dzierżące tarcze a rana była poważna. Ale jeszcze to było za mało aby go powalić. Zaraz udało mu się sieknąć potwora w brzuch. Ale czuł jak topór ześlizguje się po pancerzu tamtego nie czyniąc mu krzywdy.

Łucznik stojący kawałek dalej miał nieco lepszą perspektywę na całość walki. Widział jak ci zwykli zwierzoludzie już dobiegli prawie do wyrwy uczynionej przez ich większego pobratymca i zaraz mogli wedrzeć się do obozu.

Tladin roześmiał się szaleńczo zbierając do zadania następnego ciosu.
Karl mógł tylko mieć nadzieję, że kompan nie da się zabić. Sam zaś miał na głowie bandę rogaczy, którzy byli coraz bliżej. Strzelił więc do tego, który znajdował się na czele grupy zwierzoludzi.

Tladin roześmiał się szaleńczo i ciął toporem w górę by razić swojego przeciwnika. Tym razem jednak ostrze topora sunące w górę starło się z większym toporem pędzącym z góry. Stal starła się ze stalą z metalicznym brzęknięciem. Dwaj potężni wojownicy chwilę się siłowali nim nie zaczęli kolejnej wymiany ciosów. Zaraz potem krasnoludowi udało się sieknąć toporem w biodro przeciwnika. Ale osłabione poważnymi ranami mięśnie nie miały już takiej siły przebicia jak wcześniej. Topór khazada zdarł trochę pancerza minotaura ale nie uczynił rogaczowi większej krzywdy. Co więcej wydawało mu się, że odkąd krwawa bestia spróbowała jego krwi to jej ataki stały się bardziej zażarte. A do tego najbliższe zwierzoludzie były już ledwo o parę kroków od nich. Krasnolud nie miał pojęcia czy przyłączą się do pojedynku czy zrobią coś innego chwilowo i tak był związany walką z minotaurem.

Karl za to posłał strzałę w czołówkę nadbiegającej grupki. Długa strzała świsnęła i trafiła jednego ze zwierzoludzi. Niestety utknęła w jego tarczy i chociaż pewnie przebiła ją na wylot to jednak jemu samemu chyba nie uczyniła żadnej szkody. Luźna kupa kopytnych przebiegła ten kawałek od wyrwy i już była parę kroków od pojedynku Tladina z minotaurem. Na razie walka wydawała się dość wyrównana. Znaczy obaj przeciwnicy stali na nogach i żaden nie został wyłączony z walki. Nie miał pojęcia co zamierzają te rogacze. Gdyby dołączyli do pojedynku los jego kamrata zdawał się przesądzony. Jeśli by pobiegli dalej to nie wiadomo w jakim celu i kierunku.
Być może nie było to uczciwe w stosunku do Tladina, ale Karl nie zamierzał pomagać krasnoludowi w walce. Ale nie było pewności, co zrobią rogacze i czy życie jeńców nie było zagrożone. Gdy się zatrzymali choćby na chwilę i zaatakowali bezbronnych jeńców, to Karl miałby na sumieniu życie wielu istot.
- Atakujemy tych zwierzoludzi - powiedział do swoich. - Trzymamy się razem, tworzymy mur. Teraz!
Ruszył w stronę przeciwników.

Oddział imperialnych mścicieli z furią rzucił się na niedawnych oprawców. Wąski szereg zablokował kopytnym drogę w głąb obozu jenieckiego. A w samym środku tego zgiełku bitewnego był Karl. Udało mu się parę razy kogoś trafić swoim mieczem. Ale dość szybko okazało się ponownie, że jest znacznie lepszym strzelcem niż szermierzem. Wkrótce walka się mocno wyrównała. Niedawni jeńcy pałali żądzą zemsty za uczynione krzywdy i jednocześnie chcieli ocalić tych za ich plecami którzy sami ocalić się nie mogli. Całkiem przy okazji zamykali jedyną względnie swobodną drogę ucieczki zwierzoludzi w głąb miasta. Ci świetnie sobie zdawali sprawę, że pozostanie na placu nie wróży im do życia kolejnego świtu. Więc walczyli z furią i zaciekłością. Żadna ze stron nie zamierzała ustąpić ani nie dawała pardonu drugiej. Pod ciosami pałek, mieczy i toporów padały tak dwunogie leśne bestie jak i obrońcy Ostlandu.

Gdy Karl powiódł swoją mieszaną grupkę do kontrataku było ich może niepełne dwa szeregi. Kilku ostatnich ochotników z kampanii Nucci, jacyś wyzwoleni żołnierz, najemnicy, banici i istne zakapiory. Wszyscy stawali ramię w ramię stawiając odpór rogatej masie. A rogata masa atakowała toporami, rogami, kopytami i tarczami. Osłabieni niewolą lub wcześniejszymi walkami imperialni, mimo niewątpliwie wysokiego morale nie mogli zrekompensować sprawności bojowej i wyposażenia przeciwnika. Padali jeden za drugim. Rogaci padali również ale w wolniejszym tempie.

Wydawało się, że zwierzoludzie w końcu wyrąbią sobie drogę odwrotu przez towarzyszy Karla. Jemu samemu ta szermierka niezbyt szła. Zwykle albo rogacz z którym walczył sprawował jego cios, odskoczył lub miecz ześlizgiwał się po tarczy nie czyniąc rogatemu krzywdy. A jednak. A jednak ten słynny na całe Imperium ostlandzki, byczy upór zwyciężył. Gdy z około tuzina rogatych została jakaś połowa ci nie zdzierżyli i rzucili się do ucieczki. Ludzi zostało niewiele wiecej ale w pierwszym odruchu krzyknęli triumfalnie na pohybel uciekającym wrogom i w podziękowaniu do dobrych bogów jacy pozwolili im przetrwać walkę. W przeciwieństwie do wielu ich towarzyszy z tej cienkiej, pstrokatej linii.

Ale to nie był jeszcze koniec walki. Okazało się, że parę kroków dalej samotny khazad dalej stawia czoła samotnemu minotaurowi. Tladin krwawił i wyglądał jakby ledwo trzymał się na nogach. Ale wciąż walczył! I sądząc po krwawych zaciekach na pancerzu i futrze rozjuszonego dwunożnego byka musiało mu się udać go trafić. Tyle, że wielka góra mięśni nadal trzymała się na nogach i walczyła swoim ciężkim toporem.

Gdzież za ogrodzeniem, na zewnątrz Karl dostrzegł, że tam też nie jest najgorzej. Nie miał pojęcia co się stało z minotaurem i grupką rogaczy z jakimi walczyli gwardziści ale nigdzie ich nie widział. Chociaż nie, dostrzegł jakieś powalone niedźwiedzie cielsko leżące na bruku w miejscu tamtego starcia. Tego minotaura co zaszarżował na urlykanki też nie dostrzegł. A obecnie wojowniczki wspólnie z gwardzistami wykańczały ostatnich zwierzoludzi. Walka tam wydawała się być przesądzona na korzyść imperialnych ale nie było pewne czy zdążą dotrzeć z odsieczą by wspomóc siły wewnątrz obozu.

Tladin zaś, ku chwale swoich przodków, dumy i honoru wciąż stawiał opór wielkiemu przeciwnikowi. Walka była bardzo wyrównana. Nie miał pojęcia ile razy trafił wielkoluda ale niewielka część ciosów odniosła jakiś widoczny skutek. Zdecydowana większość ześliznęla się po ciężkim pancerzu lub atak topora jednego z nich niweczył topór drugiego. Ciężki topór minotaura trafił go kilka razy. Większośc ciosów też zatrzymał jego pancerz, dokładnie tak samo jak u jego przeciwnika. Ale jeden z ciosów przerąbał się przez kolczugę, skórę i mięśnie krasnoludzkiego wojownika. Na swoje szczęście duchy przodków chyba nad nim czuwały bo nie był to tak silny cios jak ten pierwszy. Niemniej osłabiony wcześniejszymi ranami i walkami krasnolud czuł, że słabnie. Jeszcze jedno, nawet niegroźne z pozoru trafienie mogło być decydującym na jego niekorzyść. Ten krwawy olbrzym jaki nad nim górował też już zaczynał okazywać zmęczenie tym przedłużającym się pojedynkiem. Ale jednak tak wielkie bydlę było znacznie żywotniejsze niż ktoś rozmiarów krasnoluda czy człowieka.

Mimo, że czasu na myślenie nie było za dużo, wpadła Tladinowi do głowy jedna z nich. Że ich młodszy brat, Gladin, będzie teraz musiał szukać dwóch zaginionych braci. Bił toporem prawie że na oślep, pot, krew, zalewały mu oczy. Na szczęście przeciwnik był duży i łatwo było go trafić. Ale chociaż krew się w nim gotowała i ból nie docierał, to jednak ramię było słabsze, niż powinno być. A ciosy i zasłony wolniejsze. Z ust samoczynnie wydobywały mu się jęki po każdym uderzeniu czy to swoim, czy przeciwnika...
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 01-05-2020 o 09:21.
Gladin jest offline