Axel znajdował się kilkadziesiąt metrów od biegnącej kobiety. Ale miał czas… Podrzucił kuszę do policzka, wolno wycelował i kiedy baronówna znajdowała się na skraju jego pola widzenia ograniczonego prześwitem bramy, nacisnął lewar kuszy. Gdy do końca wypuścił powietrze z płuc, bełt już znalazł się w celu. Margritta von Wittgenstein okręciła się wokół własnej osi uderzona solidnym pociskiem i upadła na kamienie dziedzińca. Jej rozwiana, osmalona suknia otuliła ją niczym całun, spod którego wystawały tylko rozrzucone w nieładzie włosy.
Lothar wyhamował przed leżącym trupem i powiódł wzrokiem w poszukiwaniu miejsca skąd padł strzał. Za bramą, na drugim końcu mostu zobaczył opuszczającego broń Axela i stojących za nim, bijących brawo banitów. Obok strzelca stał Wolfgang, gotów w razie potrzeby do rzucania zaklęć.
Zaraz obok Lothara pojawili się zziajani Leonard i Bernhardt. Gdzieś za nimi, wolno kuśtykając przez dziedziniec, strzelając iskrami z wbitych w skronie drutów kroczył potwór Wittgensteinów. Wyglądało na to, że wędruje bez celu, idąc prosto jak strzelił, pozbawiony siły kierowniczej w postaci swojej stworzycielki…
Nie było czasu na pozostawanie dłużej na skale, na której stał wysoki zamek. Sam budynek rozpadał się, a wraz z nim wolno rozstępowała się skała. Już wszystkie dachy i górne piętro były w gruzach. Główny hol właśnie zniknął w przepastnej jamie jaka pojawiła się pod nim. Dziedziniec rozłaził się, poprzecinany serią rozszerzających się z każdą chwilą szczelin. Spod ziemi słychać było dudnienie eksplozji. Wieża barona Ludwiga zachwiała się. Zbezczeszczona świątynia Sigmara, w obłoku fioletowo-szkarłatnego dymu zamieniała się w kupę gruzu. Franek właśnie osunął się w otwierającą się pod jego nogami szczelinę, z błaganiem patrząc w górę i rozpaczliwie wymachując rękami.