Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2020, 02:13   #21
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Warszawa, 22 marca 2019, piątek

Sen Marcela nie należał do najprzyjemniejszych. Może nie cały. Do nieprzyjemnych należała przede wszystkim końcówka w której po raz kolejny wszyscy tonęli wraz ze spadającym do wody pociągiem.
Mimo to Marcel nie obudził się przerażony, zmęczony, czy na kacu (co powinno pewnie nastąpić biorąc pod uwagę okoliczności w jakich poszedł spać). Marcel obudził się pełen nierozładowanej energii, niczym tykająca bomba atomowa, albo wiewiórka po redbullu. Co ciekawsze obudził się z wizją. Z pomysłem. Natchnieniem, które zupełnie nie dawało mu spokoju i nie pozwalało myśleć o niczym innym jak złapaniu pędzla.
W głowie wciąż przewijał mu się obraz. Scena dotycząca Stańczyka, który z przerażeniem na twarzy, w gestach i ruchach ciała zachowując swój figlarny sposób bycia, próbował złapać zielonowłosą dziewczynę. Marta miała na sobie zieloną sukienkę w kolorowe kwiaty. Skakała. W tej dręczącej go wizji nie było jeszcze scenerii, ale Feliński wiedział, że gdy tylko zacznie malować cała reszta ułoży się sama w jego głowie.

Stańczyk, ten prawdziwy siedzący w kącie pokoju, przeciągle ziewnął. Wyglądał na wyczerpanego i zaspanego. Całkowite przeciwieństwo pobudzonego pomysłem Marcela.
- Dzieeeeeń dooooobry - powiedział błazen, tonem kogoś zmęczonego i nie mającego ochoty wstawać na nogi. Nawet jego oczy wydawały się jakieś podkrążone, żeby nie powiedzieć "na kacu".

Zegarek pokazywał, że jest już po dziewiątej rano.

Mężczyzna nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się taki podekscytowany.
- To będzie piękne - szepnął. - Widzę to. Prawie. Widzę to prawie przed oczami - mruknął do siebie. Albo do Stańczyka. Ciężko było powiedzieć.

To było takie uczucie, jak gdyby miał jakieś słowo na końcu języka, ale nie był w stanie go znaleźć. Tak samo tutaj. Prawie widział okoliczności skoku Marty, ale z akcentem na “prawie”. Był zarazem nieziemsko podekscytowany estetyką tej sceny, jak i perspektywą dowiedzenia się szczegółów na jej temat. I po prostu wiedział, że jak zacznie malować, to pędzel sam wszystko wyjaśni. Marcel nie myślał o wczorajszej rozmowie z rodziną, ani nawet specjalnie nie roztrząsał szczegółów ostatniego snu. W tej chwili w jego głowie dźwięczała jedna myśl, która nie dawała mu spokoju. “Złap za pędzel. Zacznij malować.”

Ruszył jedynie do toalety, aby z niej skorzystać, bo niestety nie można było zbyt długo ignorować własnej fizjologii. Marcel pozostawał człowiekiem, nawet jeśli aktualnie wypełniała go artystyczna pasja. Po drodze zgarnął butelkę wody mineralnej i ruszył po schodach na półpiętro. Skakał co dwa, co trzy, chcąc czym prędzej znaleźć się w pracowni. Nie zwrócił uwagi na to, czy widział kogokolwiek w mieszkaniu. Nawet gdyby ktoś coś do niego w tej chwili powiedział, on by tego nie usłyszał.

Zamknął się w pracowni na pięć godzin. To nie było wcale dużo czasu. Marcel zazwyczaj malował co najmniej miesiąc. Korzystał z farb olejnych klasyczną techniką laserunkową. Nakładał podkład, potem podmalówkę temperową, następnie imprimiturę. Potem kilkanaście warstw półkryjących. Zanim jedna wyschła, mijało trochę czasu, a potem nakładał kolejną… i następną. Rezultat był oszałamiający i gwarantował wyrafinowaną kolorystykę oraz pełną głębię kolorów.

Zapewne faktyczne dokończenie i dopieszczenie obrazu zajmie mu kilka tygodni, ale już teraz był widoczny główny zarys dzieła.

Widok padał z góry. Ukazywał biało-czerwoną awionetkę Cessnę 150. Marcel nawet nie wiedział, że tak nazywał się ten model, ale mimo wszystko mógł go namalować. Otaczały go leniwe, białe chmury ciągnące się niczym wata cukrowa. Cessna leciała nad Tatrami, a dokładnie nad Morskim Okiem. Widać było w dole niebieską taflę jeziora, a także okoliczne lasy oraz górskie wzniesienia. Już sam pejzaż był piękny. Marcel wybrał największe płótno, jakie posiadał, żeby tylko uwzględnić wszystkie szczegóły.
Drzwiczki cessny otwierały się. Pojawiały się zielone włosy rozwiane przez wiatr. Marta wyglądała tutaj jak wróżka ze swoją kwiatową, zieloną sukienką, które pasowały do włosów. Na jej twarzy malował się niepokój. Wyskakiwała z awionetki, ale jej wzrok był zwrócony wgłąb samolotu. Znajdowała się w środku cienista postać i jej ciemna dłoń próbowała pochwycić Martę. Ciężko było stwierdzić, czy jej się uda, ale musiała być na tyle przerażająca, że kobieta próbowała skoczyć, mimo że nie posiadała nawet spadochronu.
Jednak czuwał nad nią pewien wyjątkowy diabeł stróż. Leciał w jej stronę, jakby z kierunku Morskiego Oka. Miał swoją charakterystyczną, błazeńską czapkę, która układała się w ten sposób, że szczególnie przypominała rogi. Ten Stańczyk posiadał również kościane, diabelskie skrzydła, którymi łopotał. Ciężko było stwierdzić, czy chciał uratować Martę, ale wszystko na to wskazywało. Z drugiej strony Marta trochę wyglądała tak, jakby znajdowała się między młotem, a kowadłem. Ale to wynikało chyba tylko z diabelskiego designu Stańczyka.

Marcel poczuł głód dopiero, gdy skończył. Zszedł na dół, zaciekawiony, czy będzie już w domu Iga. Może ugotowała obiad w tym czasie. Ewentualnie mogliby razem coś zrobić lub zamówić. Feliński zamierzał z nią porozmawiać na temat zakupów na przyjęcie, planował także zadzwonić do Konrada w celu uzgodnienia szczegółów. Na razie jednak był przeraźliwie głodny i zjadłby konia z kopytami.

Stańczyk oczywiście poczłapał za nim. Wyglądał już zdecydowanie lepiej. Może kac mu minął? O cokolwiek chodziło, odzyskiwał dawną energię.
- Podobają mi się te skrzydła - zagadał po drodze - mógłbym takie mieć. Do twarzy by mi było. I sukienka Marty. Świetnie pasuje do jej włosów. Jestem pewien, że ta mina jest niepotrzebna. Na pewno cieszy się, że to ja ją złapię.
Schodząc z nim po schodach Marcel usłyszał głos Igi i Szczepana. A co ważniejsze poczuł nosem zapach obiadu.
Marcel nie miał pojęcia, dlaczego był aż tak głodny. Przecież wczoraj zjadł bardzo sytą kolację. Natomiast teraz strużka śliny sączyła mu się z kącika ust. Podniósł rękaw, aby ją zetrzeć. Co prawda była czternasta, więc już pora na obiad, a ominął śniadanie. Może jednak nie było to aż takie dziwne.
- Mi się wydaje, że bardziej się boi mężczyzny, z którym leci tą awionetką. Dlatego się nie cieszy. Ale ufa ci i dlatego decyduje się na taki skok. Naprawdę jest bardzo odważna. I rzeczywiście podobają mi się twoje skrzydła. Może jak się bardzo skoncentruję, to takie ci wyrosną - zaśmiał się Marcel. Zamilkł na chwilę. - Byłbyś wtedy moim Ryukiem - skojarzył sobie pewne anime. Jedyne, które mu się naprawdę od początku do końca podobało.
- Może jak się skoncentrujesz, to wyobrazisz sobie też notatnik? - mruknął Stańczyk, żartobliwym tonem. Byli jednak zbyt blisko kuchni by można było mu bezpiecznie odpowiedzieć.

Ruszył na dół i rozejrzał się w poszukiwaniu Igi i Szczepana.
- Hej… - rzucił niepewnie. - Jestem głodny… - zawiesił głos i zaczął węszyć w powietrzu.
Zapachy były obłędne, ale co je wydawało? Marcel nie był wybredny, przynajmniej nie w tej chwili.
Po chwili zorientował się, że Iga odgrzewa wszystko to co wczoraj udało się zapakować dla nich mamie i babci. Wczorajsza kolacja, stała się ich dzisiejszym obiadem.
- W porę - przyznała Iga - właśnie kończę podgrzewać. Wyspałeś się braciszku? - zapytała.
- Siemka - powiedział na jego widok Szczepan i uniósł lekko dłoń w geście przywitania. Wyglądał na kolesia nie w humorze plus do tego znudzonego.
Marcel od razu sobie przypomniał jego plany zbicia kokosów na anabolikach, które mu pokrzyżował pośrednio przez Igę. Nic dziwnego, że nie był w humorze.
- Dzisiaj… o dwudziestej… będzie tutaj przyjęcie.
Chciał powiedzieć “impreza”, ale to jakoś zabrzmiało zbyt wystrzałowo.
- Byłoby fajnie, gdybyś przyszedł - rzucił do niego, uśmiechając się lekko. - Możesz przyprowadzić kilku kumpli, żeby robili sztuczny tłum. Tak samo ty - obejrzał się na Igę. - Wiem, że to jest zorganizowane na ostatnią chwilę, ale jest piątek, co takiego ludzie mogą robić lepszego od niszczenia mi apartamentu - zaśmiał się. - Pomożesz mi z zakupami?
Nałożył sobie solidną porcję pierogów. Nic dziwnego, że to wszystko tak świetnie pachniało, skoro babcia to ugotowała.
- Aha, no to pa pa - zachichotał Stańczyk, po czym pomachał do Szczepana i wysłał mu pożegnalnego buziaczka.
- Nie będę - wycedził Szczepan przez zęby, wstając przy tym - uczestniczył w żadnych gejowskich przyjęciach - powiedział, zabierając ze swojego krzesła swoją kurtkę. - A moi znajomi - tym razem wycelował oskarżycielsko palec w stronę Marcela - kurwa, tym bardziej. Narka.
Wyglądało na to, że ma zamiar opuścić ich jeszcze przed obiadem.

Marcel wzburzyłby się, ale był nieco zmęczony po pięciu godzinach malowania. Z drugiej strony przez głód był w nieco gorszym humorze. Poczuł się zraniony przez słowa Szczepana, choć oczywiście nie mógł dać tego po sobie poznać. Chciał zacząć krzyczeć, że nikt nie będzie tak odnosić się do niego w jego własnym mieszkaniu. Ale zapanował nad tym, z trudem.
- No cóż, jeśli ty byłbyś, to już nie byłaby to gejowska impreza, prawda? - rzucił. - Może następnym razem.
O mało co nie zapytał Szczepana, skąd takie jego nastawienie. Powstrzymał się, bo koniec końców to go nie obchodziło, a mogło sprowokować kłótnię. Oczekiwał, że mężczyzna czym prędzej opuści mieszkanie. Marcel zaczął jeść w milczeniu obiad.
Szczepan wyszedł z lekkim trzaśnięciem drzwiami, zaś Iga o dziwo nie dość, że nie powiedziała do niego ani słowa, to nawet za nim nie poszła.
Usiadła na przeciwko Marcela, kładąc przed sobą talerz ze swoją porcją i zaczęła po prostu jeść. Odezwała się dopiero po chwili.
- Pomoge ci z zakupami. Masz jakieś szczególne preferencje, co byś chciał postawić na stół? - zapytała. - Zaprosiłam już Jagodę - kontynuowała nie czekając na odpowiedź - najpierw bardzo się ucieszyła, jednak jak powiedziałam, że to dziś to okazało się, że dziś nie może. A ty zaprosiłeś Sebastiana?
Stańczyk usiadł na blacie kuchennym za plecami Igi przyglądając się jak jedzą i oblizując z apetytem. Wyglądało na to, że żałuje niemożliwość dołączenia do uczty.

Marcel uśmiechnął się do niego ponuro, bo nie mógł nic na to poradzić. Również obserwował Igę, której pewnie było smutno z powodu zachowania Szczepana. Jednak skoro ona nie poruszała tego tematu, to on również nie zamierzał. Wolał odwrócić jej uwagę na coś przyjemniejszego, jak na przykład na to przyjęcie.
- Zrobię guacamole z awokado - rzekł Marcel. - Więc trzeba do tego kupić… no cóż, awokado. Oraz różne przyprawy, chyba skończyła nam się wędzona papryka. Do tego dużo nachosów. W sumie jeśli kupimy cheddara, to zrobię też sos serowy. Tam się do niego dodawało beszamelu, ale mąkę, masło i takie rzeczy już mamy. Poza tym jakieś czipsy. Winogrona, oliwki, może przyrządzimy jakieś małe kanapeczki. I zamówię z cztery pizze. Nie wiem na razie ile będzie ludzi. Dopiero zadzwonię do Sebastiana, pewnie przyjdzie z jakimiś znajomymi. A oprócz tego to pepsi i soki. Może z dwie butelki wódki. Nie ciągnie mnie do alkoholu po wczorajszym dniu, ale z drugiej strony to nie jest impreza w katolickim centrum kultury, więc wypada coś mieć.
- Konrad i Marta nie jedzą mięsa - poinformował go Stańczyk, chociaż w wymienionym przez Marcela menu jeszcze nie wystąpiło ono bezpośrednio.
- Może zrobię moją sałatkę z ananasem i kurczakiem? Wszyscy ją lubią i szybko, łatwo można zrobić dużo. Chociaż, nie jestem pewna, czy nie szykujemy za dużo? Może zobaczymy ile wyjdzie i kto ostatecznie przyjdzie. Wtedy pizze zamówimy najwyżej już w trakcie? Mówiłeś, że nasz sąsiad, też coś przyniesie - mówiła Iga.
- Zjadłbym taką sałatkę - mruknął Marcel. - Ale wiem, że przynajmniej dwóch gości nie będzie jadło mięsa. No ale pozostali będą. Na razie mamy tylko chrupki, nachosy i dwa trochę wymyślne dipy. Kanapeczki w sumie wtedy nie będą konieczne, choć może przydałyby się, gdyby ktoś nie chciał jeść twojej sałatki z czipsami. A winogrona i oliwki to jako przekąska, jak nikt nie zje na przyjęciu, to sami zjemy później. I dobry pomysł, pizza dopiero potem. Dzięki, że pomagasz mi to ogarnąć - uśmiechnął się. - Myślałem, żeby pójść o 16 na zakupy, ale może wybierzemy się trochę wcześniej, żeby wrócić o tę godzinę prędzej i mieć zapas czasu, aby wszystko przygotować - dodał. - Jeśli nie masz nic na głowie teraz.

Następnie wyciągnął telefon i zadzwonił do Konrada.
- Tak słucham? - Konrad odebrał niemalże od razu.
Czy to był rosyjski akcent? Marcel zastygł w bezruchu. Hipoteza, że Konrad był rosyjskim szpiegiem, zdawała się coraz bardziej prawdopodobna. Czyżby Wanda była niemowlakiem, na którym prowadzono eugeniczne eksperymenty w jednym z syberyjskich laboratoriów badawczych. Może posiadała moce telekinezy albo jakieś inne… A oni musieli ją uratować, żeby Rosja odzyskała swoją młodą broń masowego rażenia…?
Czy te sny były metodą, jaką Konrad próbował kontrolować go w trakcie snu?
Czy w nocy stał nad nim z pistoletem emitującym promieniowanie, które zaburzało fale mózgowe i sprowadzało na niego te sny?
Myśli Marcela biegły szybciej niż Usain Bolt.
- Impreza aktualna? - zapytał. - Dzisiaj o dwudziestej? Mam nadzieję, że będziesz. Marta też. Możesz przyjść z ewentualnymi znajomymi - rzekł.
“Ciekawe, czy też będą mieć wschodni akcent…”, pomyślał Marcel.
- Jasne - odpowiedział Konrad - wszystko aktualne. Czekam właśnie na Martę, zaraz powinna być na miejscu. Zrobimy coś do jedzenia razem. Na dwudziestą przyjdzie też mój brat, to już pewne.
- Super - odpowiedział Feliński. - Będę na was czekał.
Rozłączył się.
“Spokojnie, skoro Marta z nim będzie, to na pewno nie jest złym Rosjaninem. A może Marta też jest złą Rosjanką? Nie, bo by mnie Stańczyk ostrzegł we śnie. A może Stańczyk też jest z Rosji?”
Marcel zaczął czytać w internecie informacje o błaźnie.

Cytat:
Zarówno imię, nazwisko, jak i przebieg jego życia pozostają nieznane, a daty urodzenia i śmierci niepewne. Pochodził z podkrakowskich Proszowic.
Nie no, to był Polakiem. W porządku. Nie ma powodu do panikowania.
- Jak już zjadłaś, to zbierajmy się. Teraz zadzwonię do Sebastiana.
Tak też zrobił.

- Hejka - usłyszał w słuchawce głos przyjaciela - co tam?
W tym czasie Iga zebrała brudne talerze do zmywarki i zaczęła krzątać się szykując do wyjścia, zgodnie z prośbą Marcela. Stańczym siedział nadal na blacie machając stopami.
- Hej… dzisiaj… nie uwierzysz… ale robię imprezę. Koniecznie przyjdź. O dwudziestej u mnie. Możesz wziąć jakichś kumpli - dodał. - Zawsze miło jest poznać kogoś nowego - skłamał. - Tylko nie mów, że dzisiaj nie możesz - mruknął.
- Eeeeeee… - Sebastian brzmiał na tak zaskoczonego, że nie wiedział co powiedzieć - robisz imprezę? - upewnił się czy dobrze usłyszał.
Marcel zakrztusił się własną śliną. Potrzebował chwili.
- Ekhem… tak - rzekł, stojąc nad kranem. - Wiem, to nie w moim stylu. Bardziej przyjęcie. Ale będą sami mili ludzie - dodał.
“Bo prawie nikt nie przyjdzie”, pomyślał jednak.
- Aha, a kogo zapraszasz? Mnie? Igę? Może Jagodę? - Sebastian wyliczył wszystkie znane mu, możliwe osoby.
- Tak, ciężko nie zaprosić Igi, skoro tu mieszka - Marcel zaśmiał się nieco lżej. - No i ciebie też, a Jagoda nie może niestety przyjść - dodał. Choć była dla niego często niemiła, więc wcale nie rozpaczał z tego powodu. - To głównie ze względu na to, że mam nowego sąsiada. Konrad się nazywa i przyjdzie z koleżanką wspólną Martą oraz chyba bratem? Pomyślałem, że to będzie miły ukłon, jeśli poświętujemy trochę jego przeprowadzkę - dodał.
Wciąż nie mógł uwierzyć, jaki to był zbieg okoliczności, że śniła mu się Marta, a ta z kolei była w pewien sposób związana z jego nowym sąsiadem. Jak można było nie mieć w takiej sytuacji teorii spiskowych? To, że Marcel lubił zarówno Konrada, jak i Martę świadczyło tylko tyle, że oboje byli charyzmatyczni. Wciąż mogli mieć jakąś tajemnicę.
- To w takim razie, mogę przyjść ale nie będę nikogo ze sobą brać. Słuchaj, takie domówki wypadają znacznie lepiej, kiedy gości nie jest za dużo - wyjaśnił Sebastian. - Wiesz, wtedy z każdym będziesz miał chwilę by porozmawiać, każdemu poświęcić uwagę i nie nalatasz się tylko po to, żeby inni mieli co pić. Właśnie, alkohol będzie? Brać coś?
Marcel przypomniał sobie, że jego przyjaciel Sebastian jeśli już coś pije, to preferuje przede wszystkim klasyczne wytrawne wino.
- Będzie wódka. Więc jeśli nie jesteś człowiekiem i nie pasuje ci wódka, to powinieneś wziąć z sobą coś innego. Ewentualnie jeśli masz wielkie pragnienie i mój zasób alkoholu nie wystarczy, to też możesz coś z sobą wziąć.
Marcel zastanowił się przez chwilę. Miał nadzieję, że jak już wyprawi imprezę, to będzie na niej mnóstwo osób. Bo jeśli nie pojawi się ich zbyt wiele, to co to będzie znaczyło? Że nie ma wielu przyjaciół? To każdy wiedział, ale Marcel wolał nie robić z tego niczego ostentacyjnego.
- Ale na serio chciałbym, żebyś był ty. Poczułbym się dużo bezpieczniej - rzekł zgodnie z prawdą.
- Będę, będę. Wezmę jakieś wino, albo więcej niż jedno wino, jakby ktoś miał ochotę na wino - powiedział Sebastian - to do zobaczenia o dwudziestej.
W tym czasie gotowa do wyjścia Iga stanęła w progu kuchni i czekała aż Marcel zakończy rozmowę.
- Fajnie - powiedział Marcel. - Do zobaczenia.
W pewien sposób… chciał się po prostu upić. Zapomnieć o dziwnych snach, powodzi, Wandzi… Nawet o tej imprezie. Chciałby nie myśleć o opinii cioci na jego własny temat. Oczywiście, nie miała znaczenia, a jednak wciąż gdzieś kołatała się w jego podświadomości. Marcel miał ochotę zapomnieć na chwilę o tym, jak bardzo dziwny i nieprzystosowany był do świata. Że tak naprawdę - niby - to on zmiażdżył swoje palce. Marcel nie wiedział, co było prawdą, a co było rzeczywistością. Myślał przez moment, że może był chory psychicznie, ale również przydarzały mu się paranormalne rzeczy. Ale skąd miał mieć pewność, że po prostu nie był chory psychicznie? Że to wszystko nie było jednym wielkim psikusem schizofrenii? Głównie z tego powodu nie poszukiwał tych ludzi w internecie. Bał się przekonać o tym, że tak naprawdę nie istnieją. Że te wszystkie sny były jedynie wytworem chorego umysłu.

A pośród tego wszystkiego Marcel wciąż był człowiekiem.
- Tak, skończyłem gadać - mruknął. - Jedziemy na zakupy.
Skierował się w stronę wyjścia.
- Kiepski pomysł z tym upijaniem się - mruknął Stańczyk, który niechętnie poczłapał za Marcelem - Konrad to naprawdę fajny koleś, co nie?
- A jeszcze reklamówki! - Iga, która szła za Marcelem w stronę wyjścia jeszcze cofnęła się do kuchni.
- Dobry pomysł, weź kilka z sobą. Chyba w bagażniku będzie ich kilka, ale może wzięliśmy je poprzednim razem do mieszkania. Nie pamiętam - mruknął Marcel.
A potem spojrzał na Stańczyka.
- Mam wrażenie, że jak jestem pijany, to dopiero wtedy jestem do końca sobą. Masz na myśli, że lepiej, żeby Konrad tego nie doświadczył? - zapytał Marcel. - To znaczy, zna mnie niezbyt długo. Lepiej mieć hamulce przy nim - przyznał i westchnął.
- Szczere relacje rodzą się tylko ze szczerości - odparł pouczająco błazen - a pijany człowiek, to pijany człowiek. Zależy czy masz zamiar dodać sobie odwagi, czy wypić i zasnąć - Stańczyk mrugnął do Marcela jednym okiem.
- Ja nigdy nie robię się senny po alkoholu - odpowiedział Feliński. - Na pewno nie zasnę. Musiałbym wypić całą butelkę wódki, a to jest zarezerwowane jedynie dla czwartej nad ranem, a wtedy już i tak nic się nie liczy - zaśmiał się lekko, a potem spojrzał na Stańczyka już nieco poważniej. - Ja uważam, że alkohol wydobywa z człowieka to, kim jest naprawdę. Jak jest kimś złym, to zachowuje się źle. Jak jest kimś dobrym, to chce ludzi przytulać i ich całować… co może być irytujące i męczące, ale koniec końców jest dobre. W tym wszystkim mimo wszystko tkwi szczerość. Pijany człowiek dużo częściej jest szczery od tego trzeźwego. Choć zazwyczaj jest trudniejszy - mruknął. - Jednak ja i tak nie chcę się upić tej nocy. Już poprzedniej się trochę upiłem winem - mruknął.
- No jestem - pojawiła się Iga, w rękach miała kilka reklamówek - możemy iść, wzięłam więcej żeby na pewno już były jakieś w aucie.
Stańczyk nie odpowiedział, uśmiechnięty czekał by iść za nimi.
- Super - odpowiedział Marcel. - Jedźmy już. Swoją drogą, pod koniec dnia pokaże ci coś zajebistego - dodał.
Pewnie Iga dzisiaj pozna Martę, a potem zobaczy ją na obrazie. To na pewno ją zaskoczy. Zapyta chyba, skąd Marcel ją wcześniej znał, skoro ją namalował przed imprezą…
I Marcel nie miał pojęcia, co odpowie.
Chyba po prostu szukał wymówki, aby poinformować Igę o tych wszystkich dziwnych snach, których ostatnio doświadczał.

Ruszyli do centrum handlowego. Aż do dziewiętnastej kupowali wszystkie niezbędne i zbędne rzeczy. Zakupy okazały się o dziwo relaksujące i minęły w dobrej atmosferze. Pół godziny zabrał im powrót do domu. Następnie wszystko zaczęli przygotowywać. Sałatki, dipy... na szczęście chociaż mieszkanie było wysprzątane.

Impreza miała zacząć się o godzinie dwudziestej. Pewnie dlatego, za pięć dwudziesta rozległ się pierwszy dzwonek do drzwi.
Marcel poczuł się niepewnie. Chciał raz jeszcze obejrzeć się w lustrze. Czy wyglądał dobrze? Oczywiście, że wyglądał dobrze. Ale im dłużej na siebie spoglądał, tym mniej był pewny, że sprawiał dobre wrażenie. Zależało mu na wszystkich osobach, które zdeklarowały chęć przybycia. Dosłownie wszystkich, bo Jagody i Szczepana nie miało być. Ciekawiła go Marta. Po raz pierwszy zobaczy ją na serio, jeśli rzeczywiście przybędzie. Marcel czuł z tego powodu ogromną niepewność. I też Konrad… piękny Konrad… Feliński wolałby udawać, że nie zależało mu na nim wcale tak bardzo, jak to było w rzeczywistości. Najzabawniejszy pewnie będzie Sebastian próbujący się w tym wszystkim zorientować.
- Już! - krzyknął Marcel, mieszając serowy sos na patelni. - Iga, otworzysz drzwi? - poprosił.
Guacamole było przygotowane, podobnie jak inne przekąski. Jedynie ten sos Marcel zostawił na sam koniec.
- Jasne - Iga pośpieszyła w stronę drzwi by je otworzyć, przerywając wykładanie czipsów do misek.
- Hejka. Mówcie od razu w czym wam pomóc - dało się słyszeć głos Sebastiana, który już w progu deklarował chęć pomocy - a tu są wina, nie dam ci ich do ręki, zaniosę do kuchni, ciężkie są.
Marcel poczuł się od razu dużo lepiej. Sebastian był człowiekiem, którego na co dzień aż tak bardzo się nie doceniało. Ale kiedy rzeczywiście był potrzebny, pojawiał się. Przywracał wiarę w ludzkość. Marcel uśmiechnął się mimowolnie i zaczął nieco szybciej mieszać sos. Wyciągnął z szafki salaterkę i przełożył go w nią. Uważał, aby nie rozlało się nic po drodze. Odłożył patelnię i ruszył w stronę głównych drzwi. Chwycił kieliszek drinka. Cola z wódką. Nalał go sobie nieco wcześniej, bo nie sądził, że mógłby bez niego przetrwać tę noc. Impreza. To była jego pierwsza impreza.
- Jestem tak… kurwa… cholernie wdzięczny, że cię widzę - Marcel szepnął, łapiąc dłoń Sebastiana. - Chodź, zaprowadzę cię na kanapę.
Kanapa była atrakcyjna. Można tu było oglądać yt i również grać na konsoli. Także telewizja była dostępna.
- Ja się pytam w czym wam pomóc, a ty prowadzisz mnie na kanapę? - zapytał Sebastian machając przy tym reklamówką z winem, którą trzymał w ręku.
- No, ostrożnie z tym winem - mruknął ni stąd i z owąd Stańczyk, który w skupieniu oglądał lecącą na YT scenę tańca z Pulp Fiction.
- Ćśś… - szepnął Marcel. - Ty oglądaj telewizję, nawet jeśli nie pokazują się mistrzowie olimpijscy w jeździe na łyżwach. I tak jak już masz coś oglądać, to jest dobry fragment filmu do oglądania - mruknął i lekko uśmiechnął się.
Następnie spojrzał na Sebastiana.
- Nie mógłbym ci odpowiednio podziękować za to, że przyniosłeś z sobą wino - rzekł Marcel. - Więc jedyne, co mogę zapewnić, to najwygodniejsze miejsce w caaaaaałym apartamencie. Uważaj, bo zaraz ktoś ci je zabierze. Lepiej tu pozostań.
Marcel nie sądził, aby tak było naprawdę, bo raczej niewiele osób się pojawi. A jednak to była jego pierwsza w życiu impreza i po cichu miał nadzieję, że znikąd zjawią się tłumy. Do tej pory nie miał przyjęć urodzinowych. Nie wyprawiał żadnych innych spotkań. To było dosłownie jego pierwsze przyjęcie i cieszył się, że zjawił się choćby Sebastian… Ale również liczył na to, że pojawi się ktoś więcej.
Dryn dryn…
Zaniepokojoną minę Sebastiana, który nie rozumiał o jakich mistrzach olimpijskich szepcze Marcel przerwał dźwięk telefonu.
- To mój! - krzyknęła Iga, rozpoznając swój dzwonek i biegnąc z kuchni do przedpokoju, gdzie najwyraźniej zostawiła telefon.
- Ale jesteś pewien? - Sebastian podał mu reklamówkę z winem, najwyraźniej pasując.
- Że potrzebuję wsparcia? Tak, tego jestem pewien - odpowiedział Marcel. - Że nie mam pojęcia, co się wokół mnie dzieje? Tak, to również jest możliwe.
Feliński poczuł, że znienacka upił się tuż przed imprezą, ale to wszystko było jak najbardziej zrozumiałe. Przez Rosjan stracił główną nagrodę w Konkursie Chopinowskim. Może powrócili, aby zatrzeć ślady i go do końca zniszczyć.
- CIekawe kto zadzwonił do drzwi - mruknął Marcel. Jak gdyby nigdy nic. - Zobaczymy.
Ruszył w stronę korytarza. Wyciągnął palec wskazujący w stronę Sebastiana.
- Jesteś świetnym człowiekiem i nie wierz w nic, co by mówili ci inni ludzie - rzekł.
Trafił w stronę drzwi prowadzących na korytarz, ale wciąż patrzył na przyjaciela. Westchnął.
- Zdaje się, że znowu się upiłem - mruknął.
W przedpokoju Iga rozmawiała przez telefon, popatrzyła na Marcela, który wszedł i zaczęła wycofywać się do salonu.
- Tak, dobrze, może zostać na noc - mówiła Iga do rozmówcy - rano po niego przyjadę w takim razie.
- Damianek zostaje na noc u kolegi - szepnęła do Marcela informacyjnie siostra zasłaniając mikrofon dłonią.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.

Marcel po cichu cieszył się, że nie było Damiana. Napił się drinka. Zaczął fantazjować o całowaniu Konrada. Czy to mogło mieć miejsce? Czy Konrad w ogóle chciałby tego spróbować? Nie mówiąc nawet o czymś więcej… Marcel chciałby też zacząć całować Jagodę, choć ta nie miała się pojawić.
Wtedy jednak nagle zrozumiał, że powinien zarezerwować picie drinków na moment po północy. A nie zanim jeszcze goście w ogóle weszli do środka. Zdawało się, że już teraz był nawalony.
- Kto tam? - zapytał, otwierając drzwi.
- Jak to kto?! Niespodzianka, to my! - w drzwiach jako pierwsza pojawiła się zielonowłosa Marta. Uwadze Marcela nie mogło umknąć to, że Marta miała na sobie zieloną sukienkę w kwiaty, identyczną jak ta z jego obrazu. Dziewczyna rozłożyła szeroko ręce jakby miała przywitać się ze starym przyjacielem, a nie osobą widzianą pierwszy raz w życiu (w realu) na oczy.
Za nią stał oczywiście Konrad. Dziś wyglądał zdecydowanie jeszcze lepiej niż przy ich pierwszym spotkaniu, widać było czas poświęcony przed lustrem. Trzymał w ręku miskę z jakimś jedzeniem. Prawdopodobnie była to sałatka. Obok niego zaś mężczyzna, którego Marcel nie znał. Był starszy od Konrada i zamiast postury modela miał posturę miśka, do tego brodę i włosy wymagające rychłej wizyty u fryzjera. Pomimo to jego rysy, czy oczy były bardzo podobne do Konrada stąd łatwo można było wnioskować, że to jego brat. On też miał w jednej ręce jakąś niespodziankę rozłożoną na dużym talerzu, przykrytą serwerką.

Marcel westchnął głęboko.
- Tak bardzo cieszę się, że was widzę - szepnął.
Spoglądał na Konrada, a potem na Martę, a także na kolejnego faceta, który był zapewne bratem Konrada.
- Mam dużo wódki. To chyba dobry powód, żeby wejść do środka? - zaśmiał się i otworzył szerzej drzwi.
Z jakiegoś powodu czuł się naprawdę… żałośnie… z tego powodu, że obecność Marty i Konrada na serio go tak ucieszyła. Chyba po prostu to byli ludzie, którzy potencjalnie mogli go zrozumieć najlepiej. Marta przeżyła te same sny. A Konrad… Konrad…
W sumie Marcel nie wiedział, dlaczego Konrad miałby go zrozumieć.

Otwarte drzwi i to, że Marcel nie zwiał na jej widok musiały Marcie wystarczyć by pozwolić sobie na próbę objęcia go na powitanie.
Marcel oczywiście, że pozwolił jej na objęcie się. Gdyby sama tego nie zrobiła, objąłby ją prędko. W tym towarzystwie była jedyną osobą, która mogłaby zrozumieć jego sytuację.
- Czyli naprawdę istniejesz - szepnął. - Mam nadzieję, że to znaczy, że naprawdę możemy na siebie liczyć. Na siebie nawzajem.
To wszystko mamrotał do jej ucha, mając nadzieję, że Konrad i jego przystojny i nieco bardziej męski brat tego nie usłyszą.
- Tak - usłyszał jak Marta cicho odpowiedziała - to niesamowite, że jesteś prawdziwy.
Dziewczyna odsunęła się ale tylko tak, by móc swobodnie spojrzeć na twarz Marcela. To było ciekawe spojrzenie. Była naprawdę zadowolona, że go widzi, a jednocześnie patrzyła z zachwytem niczym na nowo poznany obraz.
- Zacząłeś imprezę bez nas - powiedziała już głośno, tak że wszyscy słyszeli, tonem trochę rozbawionym, trochę oskarżycielskim.
- Odezwała się - skwitował Konrad - ona też już zaczęła. Posuń się, też chcemy wejść - ponaglił ją.

Marcel czuł się cholernie niepewnie. Bo z jednej strony czuł, że Marta bardzo mu się podobała. I nie tylko ze względu na to, że jej włosy były innego koloru. Zdawała się jakaś inna i taka… wolna? O ile to było właściwe słowo?
Wszystko wskazywało również na to, że Konrad mu się podobał. Był przepiękny i pochodził z Francji. Czy to wymagało więcej komentarzy? Sprawiał wrażenie ideału. Model, który wprowadził się na to samo piętro.
Ale w tym samym momencie Marcelowi spodobał się nawet jego brat. I zaczął myśleć, czy może po prostu wszyscy ludzie na tej Ziemi mu się nie podobają. Do tej pory spędził życie w swoim własnym towarzystwie. Oczywiście, widział również innych, ale nie tak atrakcyjnych, jak Marta lub Konrad.
- Posuwam się… - Marcel szepnął do Konrada. - Sam. Wchodźcie - poprosił. - I nie mogę uwierzyć, że ty naprawdę istniejesz - zerknął na Martę.
Mijało kilka długich sekund, kiedy na nią patrzył.
- Jestem na serio z tego zadowolony - mruknął.
Problem w tym, że Marta też tak na niego patrzyła i wcale nie odrywała wzroku. To wyraźnie denerwowało Konrada, który w końcu wszedł przez drzwi bokiem przesuwając się zza Martą by jej nie popchnąć.
- To mój brat, Krzychu - powiedział Konrad, starając się jakoś zwrócić uwagę na nich i może zapewnić swobodniejsze wejście bratu.
- Ach, Krzychu… wchodź, napij się z nami - Marcel zaśmiał się do niego i poklepał go po plecach. - Nie odmówisz nam drinka. Co, odmówisz? No nie odmówisz? - zaśmiał się lekko i pokierował mężczyzną w stronę drinków.
Sam Feliński by nie odmówił dobrego drinka i może dlatego wziął jednego. Spoglądał na Martę i Konrada, bo nie wiedział, do kogo miał podejść. Z kim najpierw porozmawiać.

Ruszył w stronę stołu i napił się miksu soplicówki z sokiem pomarańczowym. Następnie ruszył prosto do Marty.
- Wytłumacz mi - poprosił. Albo zabłagał. - Wytłumacz mi to wszystko - westchnął i napił się.
Jednocześnie zerknął w stronę Konrada i Krzysztofa, bo najwyraźniej zależało mu na nich w jakikolwiek sposób.
Właśnie w tym momencie podchodził do nich Sebastian. Przyjaciel nie tylko serdecznie ich powitał, ale od razu pokazał gdzie mogą położyć przyniesione jedzenie.
Iga wyłoniła się z kuchni z ostatnią miską z czipsami i ona również podeszła do gości.

- Na prawie trzeźwo? - zapytała Marta - Nie da się - zielonowłosa jeszcze nie ochłonęła i nadal z dużym entuzjazmem patrzyła na Marcela.
- Prawie robi małą różnicę - Stańczyk wychylił się zza tapczanu na którym wygodnie rozłożony oglądał ukochanego YT.
Marta spojrzała w tamtym kierunku.
Marcel zagryzł dolną wargę. To była niby zwykła impreza, a jednak nie musiał się długo zastanawiać się, co takiego robić. Czy miał ochotę na trójkąt z Martą i Konradem? Oczywiście, że miał. Ale to, na co miał ochotę, nigdy się nie liczyło.
- Chodź zapalić - zaproponował Marcie.
Miał w kieszeni opakowanie Marboro Gold. To były grube papierosy i liczył na to, że Marta nie paliła tylko cieńkich. O ile w ogóle paliła.
- Ale Iga powinna mieć Marlboro cienkie mentolowe - dodał, bo rzeczywiście, Iga powinna mieć takie papierosy.
Chciał pogadać na luzie z Martą na balkonie, gdzie nikt by im nie przeszkadzał. No i też miał ochotę zapalić, ale to się nie wykluczało.
- Dobrze - powiedziała Marta odrywając wzrok od tapczanu - chodźmy.
Stańczyk wrócił do oglądania YT.

Marcel upewnił się, że muzyka była głośna. A także, że alkoholu i jedzenia było dla gości wystarczająco. Dopiero mógł wtedy z Martą ruszyć na balkon.
Marta w tym czasie zrobiła sobie drinka, jeśli wierzyć Konradowi, nie pierwszego dziś.

Usiedli na podwieszanej huśtawce. Marcel chwycił podstawkę z doniczki, aby mieli gdzie sypać popiół. Okazało się, że zielonowłosa pali i ma przy sobie LM niebieskie, grube. Marcel zerknął na Martę.
- Miewamy te same sny. I nawet tego samego faceta, który nam się przydarza - miał na myśli Konrada. - Nie wiem, co wiesz. Ale ja wiem nic. Proszę, wyjaśnij mi cokolwiek. Do tej pory żyłem w wielkim niezrozumieniu i niepewności, ale ostatnie sny… chyba wspólne sny… sprawiają, że zaczynam myśleć, że paranormalność istnieje. A co się dzieje, jak schizofrenik myśli, że paranormalnosć istnieje? Bierze więcej leków. Ale ja nie mogę… - westchnął Marcel.
- Konrad nie pali - powiedziała Marta - i nie lubi całować palaczy - dodała, przyglądając się cały czas Marcelowi.
- Może w takim razie chociaż ty lubisz - Marcel zaśmiał się lekko, tłumiąc nieśmiałość.
Marta uśmiechnęła się przyjaźnie na te słowa.
- Co do snów, nie rozumiem ich. Karol znalazł mnie na Messengerze. Wiktoria też. Znalazł też Polę. Wszyscy istnieją. Rozmawiałam z nimi przez czat - Marta przerwała ale tylko dlatego, że zaciągnęła się papierosem.
- Czyli naprawdę istnieją? Ale co to znaczy? - zapytał Marcel. - Zdaje mi się, że powinniśmy uratować pasażerów tego pociągu. Ale dlaczego? Czy ktoś tak zadecydował? Czy to była czyjaś zachcianka? A może po prostu jesteśmy marionetkami i mamy czekać, co potem się zdarzy? - szepnął.
Pohuśtał się lekko. To była ogrodowa huśtawka, ale jak najbardziej mieściła się na dworze. Spoglądał na Martę i próbował zignorować to, jak atrakcyjna była. Pewnie łatwiej byłoby związać się z Konradem, ale czy on mógł zrozumieć cokolwiek z tego, co ostatnio przeżywał Marcel? Bo Marta… Marta chyba mogła.
- Wiktoria jest architektem, sprawdziła dziś most na którym zatrzymał się pociąg z naszego snu. Według niej ten most jest w bardzo złym stanie, a miasto ogłosiło przetarg na jego remont. Tylko, przetarg ma być w przyszłym miesiącu a katastrofa która nam się śni za kilka dni, jeśli wierzyć dacie na biletach. Pytanie, czy wszyscy razem możemy mieć proroczy sen? - Marta po tych słowach popiła drinka. Nie jeden łyk, od razu kilka.
- Pewnie możemy mieć razem proroczy sen, ale nie wiem, czy to cokolwiek oznacza - rzekł Marcel. - Mogę się mylić na temat Wiktorii… ale sprawiła na mnie wrażenie… Pewnego rodzaju Paris Hilton, tyle że inteligentnej. Jeśli mówi, że most jest w złym stanie, to jestem skłonny jej uwierzyć. A to z kolei skłania mnie do stwierdzenia, że ten pociąg może się na serio wykoleić. I może dojść do tragedii. Ale Marto… z tego co znasz mnie i siebie… dlaczego my mielibyśmy próbować zapobiec nieszczęściu? Nie jestem aniołem. Może ty jesteś, ale ja nie. Daleko mi do ideału. Dlaczego ktoś mógłby uznać, że byłbym w stanie zapobiec śmierci tylu ludzi? Z trudem przyrządzam samemu sobie śniadanie.
Martę rozbawiło wyznanie Marcela na temat śniadań. Zaśmiała się, zaciągnęła papierosem, nieśpiesznie znów zaczęła przyglądać Marcelowi.
- Ani trochę. Nie mam żadnego powodu by ratować pociąg. Wydaje mi się, że nie mam też do tego umiejętności i predyspozycji. Mogę… sama nie wiem? Zrobić mu ładne zdjęcia? Jestem fotografem, nie śniłam nigdy o byciu wróżką ratującą pociągi - przyznała. - Powiedz, a ja? Jakie sprawiłam wrażenie? - zapytała z lekkim uśmiechem, nawiązując do wypowiedzi o Wiktorii.

Kiedy Marta użyła słowa “wróżka”, Marcel zadrżał.
- Chodź - poprosił. - Wiem, że jestem przypadkowym facetem, który prosi cię, abyś poszła z nim na wyższe piętro… ale na serio… chodź.
Miał nadzieję, że kobieta ruszy za nim po schodach.
- Marcel… - Marta zgasiła papierosa, chociaż jeszcze trochę go zostało - muszę ci coś powiedzieć… - zaczęła, ale zamiast powiedzieć co, ruszyła z nim na górę.

Marcel odkrył obraz przestawiający ją, Stańczyka, Tatry, Morskie Oko…
- Więc jeśli pytasz mnie, jakie sprawiłaś wrażenie… to sprawiłaś wrażenie osoby bardzo dobrej do namalowania - Marcel zaśmiał się niepewnie. - Nie bądź na mnie zła… - zawiesił głos.
No bo de facto namalował Martę w sytuacji, gdzie była bardzo zdenerwowana i uciekała przed niebezpieczeństwem. Feliński zdawał sobie sprawę z tego, że większość kobiet chciałaby po prostu uciec i nie drążyć tej trudnej sytuacji.
- Zła? - zdziwiła się Marta - To niesamowite! - zielonowłosa była całkowicie zachwycona. Przyglądała się obrazowi, jakby miała przed sobą arcydzieło, kochanka, kochankę… wzrokiem badając każdy szczegół na malowidle. - Moja sukienka…
Marcel patrzył na jej zachwyt…
I wiedział, że mógł się podobać ludziom z pewnych powodów. Może był przystojny, ale też garbił się i jego zachowanie sprawiało, że nie sprawiał wrażenia zbyt atrakcyjnego.
Jednak posiadał swoją sztukę. A może… Sztukę. I kiedy Marta spojrzała na jego obraz i zareagowała tak entuzjastycznie, poczuł czystą radość. Ktoś go docenił. Oczywiście, doceniali go również ludzie, którzy płacili tysiące euro, co zapewniało mu ten apartament. Ale chyba po raz pierwszy napotkał taką osobę na żywo.
- Tak, twoja sukienka. Zielona. Jak twoje włosy. Piękna. Jak ty - powiedział Marcel i westchnął głęboko. - Przyśniła mi się taka scena i nie wiem czemu. Ale podzieliłem się nią z tobą. Więc proszę, powiedz mi wszystko, co wiesz. Nawet gdybyś była pomocnicą rosyjskiego naukowca… wytłumacz mi wszystko i przejdź na moją stronę - westchnął Feliński.
Marta uśmiechnęła się na komplement, przeniosła wzrok na Marcela. Po tym, podeszła do niego, najwyraźniej z zamiarem by znów go przytulić. Na razie nic nie mówiąc.
Marcel sam ją przytulił i również pocałował. Zależało mu na tym, aby wiedzieć więcej. A jednak pragnął po prostu pocałował te pełne, kuszące, mięsiste usta Marty. I dlatego to zrobił. Wpił się w nią, nawet jeśli miałaby go za to potępić. Oczywiście, nie znali się zbyt długo. Ale to nie był tylko pocałunek. Pragnął zasmakować Marty. Miał nadzieję, że nie uderzy go z tego powodu w policzek.
 
Ombrose jest offline