Przed domem Razora, 3 listopada 2021, 21:09
Nieznacznie utykając i tocząc wokół siebie rozkojarzonym wzrokiem, Sidney May obiegł stojący po sąsiedzku dom nie zwracając uwagi na uciekających z niego w popłochu mieszkańców. Ciemność chłodnej nocy nad Northside rozpalona była pomarańczową łuną pożaru trawiącego siedzibę latynoskiego gangu. Ogłuszający huk wystrzałów z pokładowego działka aerodyny mieszał się ze skowytem jej pracujących na pełnych obrotach rotorów, ale pomimo tego hałasu Sid gotów był przysiąc, że słyszał gdzieś w oddali ostre policyjne klaksony.
To musiał być znajdujący się przypadkiem w okolicy radiowóz albo - co bardziej prawdopodobne - puszczone z dachu miejscowego komisariatu drony, stanowiące pierwszą linię policyjnego rekonesansu.
Nieoznakowana czarna aerodyna dosłownie rozbijała w nicość konstrukcję nośną płonącego budynku, jęzorem ognia tryskającego z luf jej działka roznosząc na strzępy budulec, elektronikę, ludzką tkankę. Z trudem odrywając od niej wzrok Sid przeniósł rozgorączkowane spojrzenie na zaparkowanego przy ulicy Uaza.
W blasku pożogi rozpoznał natychmiast zwalistą postać Abrahama wpychającego coś przez boczne drzwi do wnętrza Uaza oraz obiegającego samochód Smirnova zamierzającego wsiąść do wozu od strony pasażera.
- Jezu Chryste! - krzyknął znienacka Żyła, skamieniały w połowie kroku i wpatrzony szeroko otwartymi oczami w płonący dom Patatos.
Człowiek wyglądający na korporacyjnego urzędnika przedostał się z zawrotną szybkością na zrujnowane drugie piętro budynku i nie przerywając swego biegu wyskoczył poprzez dziurę w dachu na zewnątrz domostwa.
Jego ubranie paliło się jaskrawym ogniem, ale fakt ten wydawał się korpa w ogóle nie troskać. Dziki sus wykraczający swym zasięgiem poza możliwości normalnego człowieka pozwolił mu dotrzeć do upatrzonego wcześniej celu.
- Kurwa mać! - wrzasnął odruchowo Sid, kiedy człowiek w płonącym garniturze wylądował na przedniej szybie kokpitu aerodyny i zaczął grzmocić w nią z całej siły pięścią.