Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2020, 22:39   #35
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Robin z ciekawością rozejrzała się po pomieszczeniu. Patrzyła na koty. Oczywiście, nie żyły w stadach i zasady stadne ich nie dotyczyły. Koty żyjące w grupie tworzyły jednak coś na kształt rodziny. Były w relacji.
Zliczała je w myśli, sprawdzając, gdzie który się usadowił. W kocim świecie - podobnie zresztą jak w ludzkim - niektóre miejsca byłyby wygodniejsze, bardziej prestiżowe, inne mniej. U kotów liczyła się wysokość i dobry widok na całe pomieszczenie.

Robin zignorowała więc zwierzaki przyczajone pod kanapą i pochowane w kątach. Eliminowała kolejne, w końcu wybrała dwa : jednego spoglądającego na nią z szafy, drugiego z ozdobnej tralki, wieńczącej schody. Dokonała eksperymentu myślowego, ustawiając się w pozycji każdego z kotów - oszacowała, ile przestrzeni widzi każdy z nich. Miejsce na szafie wydawało się bardziej prestiżowe, ale tamten kot był młody. Za młody.

Podeszła do schodów, stanęła na przeciw siedzącej tam kotki i zaczęła mrugać. Wolno, przeciągając fazę zamknięcia oczu. Kot na początku nie zwracał na nią uwagi, ale z czasem zauważyła, że on też mruga. Znikło napięcie, które widziała w jego ciele. Robin wyciągnęła dłoń i zatrzymała ją kilka centymetrów od kota. Ten na początku ją zignorował, ale w końcu wyciągnął się, aby obetrzeć bokiem mordki o palce kobiety. Uznał, że Robin jest już jego. Należy do rodziny.

Potem zeskoczył z tralki, otarł się jeszcze o łydkę kobiety, zostawiając swój zapach i wskoczył na szafę, przeganiając młodziaka.
Inne koty straciły zainteresowanie Robin i wróciły do załatwiania naprawdę ważnych spraw , czyli mycia i spania.

Kobieta podeszła do Foxy.
- Widzę, że coś znalazłaś… Dobra dziewczynka. - podała jej chrupek i wskazała kąt pomieszczenia - Leżeć.
Pies przywarował, skupiając całą uwagę na ignorowaniu kotów.

Choć Robin korciło, żeby sprawdzić odkrycie psa, nie zdecydowała się na to. Byłoby to zdecydowanym przekroczeniem granic gościnności.
Podeszła do gablotki, obejrzeć figurki, potem przesunęła wzrokiem po tytułach książek, aby w końcu zatrzymać spojrzenie na zdjęciu.

Ludziki prawdopodobnie wykonano z gliny. Przedstawiały pokraczne postacie: ich twórca nie dbał specjalnie o proporcje ani detale. Nie były przeznaczone dla dzieci, wyglądały raczej jak prymitywne rękodzieło.
Równie zagadkowe okazały się książki. Stało tu kilka tomów o zielarstwie oraz astrologii. Większości napisów na grzbietach Robin nie potrafiła jednak odcyfrować. Spisano je prawdopodobnie w obcych językach lub dotyczyły rzeczy kompletnie obcych behawiorystce. Równie dobrze mogły być więc dla niej przypadkowo ustawionymi literami. Jeden tytuł zwrócił jednakże uwagę Carmichell, mianowicie „Eisteddfod”. Było to tradycyjne walijskie święto, któremu poświęcona została tematyczna knajpka, gdzie zresztą niedawno jadła. Książka bynajmniej wyglądała na przewodnik po ludowych festiwalach, a raczej na enigmatyczny almanach. Na okładce umieszczono wypalone runy, a także rozmaite floresy.

Na tle tych odkryć zdjęcie wyglądało zupełnie zwyczajnie: przedstawiało dwie uśmiechnięte, młode kobiety. Jedna miała ciemne, upięte w kok włosy. Druga zaś była piegowata i ruda. Obydwie nosiły pewne podobieństwa w rysach twarzy, możliwe więc, że były rodziną. Ciężko szło powiedzieć coś więcej, ponieważ fotografia miała swoje lata i wyraźnie wyblakła.

Nim Robin dobrze się spostrzegła, o wiele starsza wersja rudej kobiety stanęła w progu. Pani Sparks miała na sobie coś w rodzaju domowego poncza, aczkolwiek dawno przeżartego przez mole. Po czerwonym kolorze włosów nie pozostało już wiele, jej głowę głównie pokrywała srebrzysta siwizna. Twarz miała łagodną, ale spojrzenie zielonych oczu było przenikliwe i uważne.

- Dzień dobry - Robin przywitała się. - nazywam się Robin Carmichell, przepraszam za najście...To jest Foxy - wskazała na psa. - Jest łagodna i potrafi się dobrze zachowywać.

A potem zamilkła. Bo nie wiedziała, co miała kobiecie powiedzieć. Jakby nagle koncept ja opuścił. Czy powinna ja zapytać o duchy? To byłoby kompletnie głupie… stała więc tylko, patrząc na gospodynię.
Sparks nie wydawała się być jednak zaskoczona całą sytuacją. Jakby nigdy nic, wskazała Robin fotel i sama przystanęła obok.
- Zjesz coś? A może herbaty? - kiedy pochyliła się do gościa, woń goździków była aż przytłaczająca.

- Bardzo chętnie napiję się herbaty, dziękuję. - Robin usiadła. - Coś dziwnego zadziało się z moim psem i dr Powell, nieoficjalnie, podpowiedział, że pani zna się na takich sprawach. Że pani… - poszukała słowa. - Widzi więcej. Szerzej.

Sparks tylko skinęła jej głową i wyszła na chwilę z pokoju. Odgłosy krzątaniny zdradziły, że prawdopodobnie nastawiła wodę. Kiedy wróciła z powrotem, od razu podeszła do tollera. Od razu było widać, że wiedziała jak obyć się ze zwierzętami. Robin odniosła wręcz wrażenie, że w mig nawiązała z suczką niewerbalny dialog. Mimo tego, Foxy spojrzała najpierw na panią i dopiero wtedy dała się obejrzeć.
- Nie widzę, żeby coś jej dolegało - mruknęła stara, choć jej tajemniczy uśmiech mógł sugerować, że wiedziała o jakich symptomach mowa.
- To prawda, wydaje się być w świetnej formie. Przed chwilą wystawiła coś pod pani parkietem… - Robin wskazała obluzowaną klepkę. - Była bardzo zaaferowana.

Seniorka podniosła brew i spojrzała z uznaniem na zwierzę. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bowiem zaraz odezwał się czajnik. Dwie minuty później Sparks przyniosła do pokoju dwie filiżanki z zieloną herbatą. Zdecydowaną komendą przegoniła grubego kocura, który zajmował jej miejsce. Ten najeżył się, ale i tak za chwilę wskoczył jej na kolana. Kiedy usiadła, zachęciła Robin do spróbowania naparu. Był bardzo intensywny i miał głęboki aromat, więc z pewnością nie była to sklepowa herbata.
- Pies wywąchał moją spiżarkę - podjęła znowu Sparks. - My możemy tego nie czuć, ale dla niej to całe mnóstwo zapachów.
- Całe mnóstwo zapachów, na które nie powinna była zwrócić uwagi…
- Robin napiła się kolejny łyk naparu. - Znakomite - doceniła.
- Foxy od małego uczona jest, że ma się koncentrować na mnie, nie ma otoczeniu. - tłumaczyła . - W normalnych warunkach pokazałaby mi tą spiżarkę raz, a potem odeszła. A dziś prawie wydrapała dziurę w podłodze. Fizycznie jest w świetniej formie, ale reaguje dziwnie, odkąd przyjechałyśmy do Sionn.
- Pewnie wyda się pani, że przesadzam. Ale ja świetnie znam tego psa, widzę, kiedy zachowuje się inaczej.
- Foxy jest niespokojna, rano w zajeździe coś tak ją przeraziło, że się posikała w pomieszczeniu. Wpatruje się w przestrzeń, choć niczego tam nie ma. Dr Powell zapewniał, że fizycznie nic jej nie jest.
- spojrzała kobiecie w oczy. - A potem powiedział mi o pani.

Sparks rozsiadła się wygodniej i upiła trochę herbaty. Przez chwilę obserwowała swoje kapcie, jakby cała ta przemowa nie zrobiła na niej żadnego wrażenia.
- Dobrze pani rozumie swojego psa - odezwała się w końcu. - Powell również nie bez powodu mnie wspomniał. Domyślam się do czego pani dąży, mniej lub bardziej świadomie
- spojrzała wprost na Robin. - Moje umiejętności nie są zwyczajnie, podobnie jak zbiory w piwnicy. Widzisz słońce, większość ludzi ma mnie za idiotkę i tak traktuje. Dlatego gram w ich grę i chętnie pieprzę głupoty. Dzięki temu jestem bezpieczna. Mówię dużo, ale tak naprawdę nic, jeśli rozumiesz o co mi chodzi - teraz już kompletnie spoważniała. - W tej okolicy czai się więcej zagrożeń, niż można sądzić. Jeśli mamy rozmawiać na poważnie, muszę wiedzieć, że mogę ci zaufać.

Robin pokiwała głową, doceniając szczerość kobiety, Teraz ona postanowiła się odkryć.
- Robin, bardzo proszę.
Wciągnęła powietrze, jak przed skokiem do wody.
- Wszyscy sądzą – ja tez tak sądziłam , do wczoraj – że przyjechałam tutaj na jutrzejsze zawody agilitty z Foxy. To takie tory zręcznościowe dla psów, właściciel biegnie obok zwierzaka. – wytłumaczyła, na wypadek gdyby kobieta nie wiedziała, ale tak na prawdę to ona potrzebowała czasu, żeby zebrać myśli.
- Ale to tylko pretekst – kontynuowała. – Od dawna.. od tak dawna, że nie pamiętam od kiedy , śni mi się sen o korytarzu. Idę nim, nie mogę zawrócić. Ktoś mnie prowadzi, idę za nim. Ostatnio przyszedł mail, że ktoś wie o moim śnie i żebym przyjechała do Sionn. Więc jestem. Choć to nieracjonalne , oczywiście.
Potarła skroń.
- Po dziwnym zachowaniu Foxy dziś rano trafiłam do dr Powella. Pacjent ze szpitala.. Blake, z oddziału psychiatrycznego, jak się pani domyśla, zaczepił mnie. On tez widzi korytarz. Oraz … ich… kimkolwiek są, choć ich nie widać. Ale patrzyli z Foxy w ten sam pusty kąt. Kazał mi nie iść do końca korytarza. I pokazał znak – wyciągnęła komórkę i pokazała wiadomość, podświetlając maksymalnie ekran. – Starzec na górze. Byłam u syna Blake’a… Podobno ojca nachodzili jacyś ludzie. Szukali go. Sądziłam, że to wytwory wyobraźni, ale teraz już nie wiem…
Spojrzała kobiecie w oczy.
- Tutaj jest – podkreśliła słowo - coś dziwnego. Czuję to. Foxy też. Na pewno dostałam maila i na pewno widzieliśmy w śnie to samo z Blackiem.

Zapanowała cisza. Robin słyszała jedynie krzątające się wokół koty, choć, jak to one, wydawały niewiele dźwięków. Tymczasem Sparks schowała ręce w rękawach poncza i po prostu przyglądała się drugiej kobiecie.
- Wydajesz się być szczera. Doceniam to, nie każdy miałby odwagę o tym mówić - pochyliła głowę, a jej wzrok nabrał wyrazistości. - Nie obawiaj się, kochana. Jestem w stanie ci trochę pomóc, a przynajmniej nakierować. Ale nie zrobię tego ot tak.
Wstała, aby zabrać filiżanki i na chwilę zniknęła w przedpokoju. Robin została sama z przerwaną w pół myślą. Coś jednak mówiło jej, że powinna być cierpliwa i nie myliła się. Sparks za chwilę wróciła. Tym razem nie usiadła z powrotem, ale przystanęła obok okna, spoglądając na zarośnięty ogród.
- Wierzysz w przepływ energii, moje dziecko? - wypaliła nagle. - Nie bój się. Nie jestem jakąś starą hippiską, która w młodości zjadła o jeden grzybek za dużo. Mam na myśli to, że wszystko ma swoją cenę i zanim wrócimy do korytarza, Blake’a i snów, będę potrzebowała od ciebie przysługi. Jeśli zrobisz coś dla mnie, ja się odwdzięczę i energia pozostanie w równowadze. Nie musisz tego rozumieć, tak to u mnie działa - uśmiechnęła się jak potulna emerytka, której zainteresowania kończą się na bingo i kwiatach. - Zainteresowana?

Robin złapała spojrzenie kobiety.
- Rozumiem - powiedziała. - Zasada zachowania energii, tylko w świecie duchowym. W jakiś sposób… wierzę w to. I uważam, że to fair. Świat opiera się na wymianie.
- Oczywiście, że jestem zainteresowana. Ale najpierw muszę znać warunki. Jakiej przysługi pani ode mnie oczekuje. Żeby nie było jak z mafią.
- chciała zażartować dla rozładowania atmosfery.
Sparks podeszła bliżej i obejrzała Carmichell z każdej strony. Behawiorystka nie wiedziała co stara zamierzała w niej dostrzec, ale znów pozostało jej przeczekać kolejne dziwactwo.
- Mówiłam ci już, że w pobliżu czają się pewne zagrożenia. Rzeczy niewidoczne gołym okiem, których natury nawet ja nie znam - głos „kociary” był teraz chłodny. - Moja siostra Isla stała się niestety częścią tego bajzlu. Trudno mi powiedzieć czy robi to specjalnie lub nie, ale mąci ludziom w głowie. Gada... szkodliwe rzeczy, a już szczególnie włącza jej się toksyczne matkowanie wobec przyjezdnych.

Gospodyni stanęła bezpośrednio w oknie, a Robin czekała co tamta powie dalej. Patrząc na rozmówczynię, odnosiła wrażenie, że wcale nie jest taka stara, na jaką wygląda. Jej skóra była obwisła, a włosy posiwiały, to prawda, lecz twarz nadal emanowała specyficzną witalnością.
- Zanim tu przyszłaś, spotkałam się z nią - Sparks głośno westchnęła. - Rzecz w tym, że umówiła się „U Matta” z jakąś kobietą spoza miasta. Czułam do czego to prowadzi i mówiłam jej, żeby odpuściła. Oczywiście nie dało to żadnego efektu.

Nagle czarny kocur wyłonił się z głębi pokoju i wskoczył na parapet, następnie wszedł po ramieniu Sparks. Właścicielka podrapała go za uchem, na co zareagował głośnym mruczeniem.
- Chcę, abyś je znalazła i dowiedziała o czym rozmawiają. A już najlepiej gdybyś pod jakimś pretekstem przerwała tę schadzkę.

Robin słuchała uważnie.
- Mogę to zrobić. – pokiwała głową. – Mogę pani pomóc w tej sprawie. Tylko proszę się zastanowić, na czym pani zależy: mam nie dopuścić do spotkania, czy zorientować się o czym będą rozmawiały? To raz. Dwa – proszę mi więcej powiedzieć pani siostrze. Co to znaczy, ze lubi mącić ludziom w głowie? Dlaczego się spotyka z ta kobietą? I czemu chce pani, żeby się tym zajęła?
- Najlepiej, gdyby w ogóle ze sobą nie rozmawiały. Sama ocenisz, czy uda ci się przerwać to spotkanie bez wzbudzania podejrzeń. Natomiast możesz je wcześniej podsłuchać. To nie jest tak, że Isla nagle zacznie wyjawiać wielkie sekrety, ale może akurat coś zwróci twoją uwagę.


Sparks zmieniała się z minuty na minutę. Robin zauważała już wyraźnie, że mimo osobliwych nawyków, jej sposób mówienia nie przystawał do stereotypu pokręconej staruszki. Mówiła spokojnym, wyrachowanym wręcz głosem.
Ten ton wyrachowania - nie troski, której by się spodziewała - zaniepokoił nieco Robin. Ale nie na tyle, żeby się chciała wycofać z umowy. Zdecydowała, że zorientuje się w sytuacji , a potem postąpi zgodnie ze swoim przekonaniem.
- Isla jest dyrektorką szkoły. Kiedyś była inna. Zarażała dzieci ciekawością świata. Teraz wbija im do głowy schematy i nie lubi, kiedy zadają pytania. Tu nie chodzi o zgorzkniałość. Widzisz - Sparks zmarszczyła brwi - w górach coś się dzieje. Znikają ludzie, natura dziwnie się zachowuje, i jeszcze te sny. Isla o tym wie, ale powtarza nowym w mieście, że wszystko jest w porządku. Stała się narzędziem, tylko jeszcze nie wiem czyim.
- Ktoś jeszcze śni sen o korytarzu?
- dopytała Robin.
- Wszystko w swoim czasie - odpowiedź otrzymała wraz z konspiracyjnym ruchem dłoni. - Ale tak, nie jesteś w tym sama.
- Powiedziała pani “w górach”. Czy jest jakieś szczególne miejsce?
- Na tym akurat się nie znam
- druga kobieta rozłożyła ręce. - Z natury jestem domatorką i rzadko ruszam się z Sionn. Podobno tych przypadków jest więcej na zachodzie.

Tu musiało na razie wystarczyć. Sparks coraz częściej krążyła poprzez pokój i najwyraźniej lekko się niecierpliwiła. Robin zaryzykowała jednak kolejne pytanie.
- No i kiedy pani siostra ma się spotkać z tą przyjezdną kobietą?
- Podejrzewam, że właśnie teraz. Kiedy widziałam się z Islą, szła z nią na spotkanie.
- Dobrze
. - Robin wstała. - Gdzie znajdę ten lokal? I jak poznam pani siostrę?

Wysłuchała szybkich wskazówek pani Sparks, wypowiedzianych niecierpliwym tonem. Pożegnała się i wyszła.

W drodze do „U Matta” zastanawiała się nad słowami kobiety. Czy rzeczywiście to dyrektorka szkoły tak się zmieniła, czy było to tylko zdanie pani Sparks? Czuła się zdezorientowana, bo nie wiedziała już komu powinna wierzyć. Intuicja ją zawodziła.
Postanowiła, że po prostu postara się znaleźć kobiety, a potem .. potem poczeka na rozwój sytuacji.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline