04-05-2020, 19:36
|
#319 |
| Ulice Lucatore, 1 lipca 2595
Pierwsze słowa Bartheza upewniły Leona Thibauta, że nie zajdzie potrzeba forsowania tłumu, żart kuzyna był śmiały, ale chyba wszyscy go właściwie odczytali. Czując już niemiły skurcz kiszek i łącząc go z wzmianką o świeceniu złotem prostemu ludowi, wynalazca niedostrzeżony przez nikogo, prawie nikogo, bo musiał powstrzymać ruchem dłoni czujnego najemnika, udał się pod drzwi pobliskiego domostwa. Wybrał takie nie opatrzone symbolami anababtystów, należące do starszej zabudowy, spodziewając się tam miejscowych oddanych rodowi Bensato.
Zastukał w drzwi, w okno, pokazując ciekawskiej buraczanej twarzy po drugiej stronie niewielką złotą monetę. Kiedy ciężkie drewniane drzwi uchyliły się, ukazując połowę zwalistej sylwetki gospodarza, szlachcic przemówił, jednocześnie dyskretnie świecąc złotem w oczy człowieka przekroczył próg.
- Bądź pozdrowiony gospodarzu i dom twój z rodziną - lekko łamał purgijski - czy pozwolisz podróżnemu wypić łyk wody, taki tłum na zewnątrz. - i ściszając głos do konfidencji, dodał - potrzebuję też wychodka, tego odmawiać nie można człekowi. - położył pieniążek na stole, między okruchami chleba, obierkami z cebuli, kapuścianym kłąbie, nieopodal tasaka. |
| |