04-05-2020, 20:12
|
#320 |
Dział Postapokalipsa | Ulice Lucatore, 1 lipca 2595
Mina właściciela nie wróżyła prośbie Leona wiele dobrego, dopóki na widoku nie pojawił się złoty krążek. Monety Neolibijczyków rzadko gościły w sakiewkach mieszkańców tej częścu Europy, nie znaczyło to jednak, że nie były tutaj znane - ani też ich nie ceniono. Złapawszy za pieniążek zwalisty gospodarz porwał go ze stołu razem z cebulowymi obierkami, wsadził do kieszonki spodni kłaniając się cudzoziemcowi z wyważonym respektem i wskazując dłonią na jedne z wiodących do sąsiednich pomieszczeń drzwi.
Od strony ulicy dobiegały jakieś gromkie pokrzykiwania, w których rozkojarzony ponad wszelką miarę Leon Thibaut rozpoznawał głos swego szlachetniej urodzonego kuzyna, sens ich jednak zupełnie wynalazcy uciekał. Śledzony spojrzeniami całej zamieszkującej domostwo rodziny, resztkami sił walcząc o zachowanie dostojnej i dystyngowanej pozy, Sanglier otworzył drzwi ciasnej i cuchnącej stęchlizną toalety, po czym odgrodził się tymi drzwiami od pożerającej go wzrokiem publiczności stając w rozkroku nad oblepionym ciemną zaschłą materią cebrem.
- Święta krwi, błogosławione twe źródło - stęknął z rozpaczą, kiedy jak na złość guziki spodni stawiły mu opór nie chcąc ulec ruchom dygoczących palców - Nie pozwól mi pohańbić szlachetnego imienia rodu zasranymi portkami!
|
| |