Willie z zadowoleniem przyjął sukces kapłanki. Przynajmniej był blisko rozwiązania, którym okazało się użycie jednego z żywiołów. Nie bardzo rozumiał, co woda ma wspólnego z życiem, ale w gruncie rzeczy chodziło w końcu o otwarcie drzwi i dalsza wędrówka po lochach.
Kolejne pomieszczenie wydawało się interesujące. Jego magicznie wyostrzone zmysły wykryły mnóstwo nakładających się aur, emanujących od przedmiotów na ołtarzu.
- Ostrożnie...wyczuwam... - Willie nie zdążył niestety powiedzieć nic więcej, bo oto zaklinacz, najwyraźniej znęcony łupem w postaci zgromadzonych na ołtarzu precjozów zabrał się do ich plądrowania.
Willie niemal czuł wyładowanie nekromantycznej energii, zmieszanej z mocą przyzwania i już wiedział, że mają problemy. Klasyczny motyw w rodzaju, rusz jeden element układanki i odpal pułapkę właśnie wybuchnął im w twarz w postaci pięciu szkieletowych wojowników, którzy z głośnym klekotem wychynęli ze stojących pod ścianami sarkofagów.
Willie wiedział, że najbliższy szkielet jest za blisko na strzał z kuszy, i dobył sztyletu, zdecydowany pokroić stare kości swoją niewielką, ale ostrą klingą.