Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2020, 13:15   #3
Gienkoslav
 
Reputacja: 1 Gienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputację
Transporter kupiecki, gdzieś w przestrzeni kosmicznej, kurs na Fenksworld.

Sygnał alarmowy rozbrzmiał w zagraconej klicie służącej Mu za pomieszczenie sypialne podczas podróży. Zaczął się obchód. Coś co dość mocno znał i trzymał się tego jak Dogma. Zasady wpojone na statkach Basilikon Astra były niepodważalne. Adeptus nie zrzeszało leni i opierdalaczy. Codzienne sprawdzenie funkcjonalności maszyn było podstawą życia jego profesji. Wszelkie niedociągnięcia przełożeni surowo karali, a wszystko związane z wojną miało być sprawne, wypucowane i na chodzie do natychmiastowego wykorzystania.

-No mysiu, powiedz wujciowi co Ci dziś dolega, hm? - pieszczotliwe dotknięcie śluzy wejściowej jak co dzień rozpoczynało jego żmudną acz, wedle Merekkerth’a, intrygująco przyjemną wędrówkę po korytarzach technicznych pojazdu międzygwiezdnego.

Był to już któryś tydzień podróży na Fenksworld skąd miał zostać odesłany z grupą Akolitów… Gdzieś… W zasadzie nie było to aż tak istotne na tą chwilę. A szczerze, o tej porze wachty, mało go obchodziło. Jego obecnym problemem, który powinien zajmować myśli Kapłana było regularne dokręcenie śrub, tam gdzie potrzeba, ogląd okablowania z wyszczególnieniem na wszelkiego rodzaju przyłącza, a także sprawdzenie szczelności przewodów tak paliwowych, jak i tych zapewniających wodę pitną i inne nutrienty potrzebne załodze. Technograf się nie opierdalał i nie podróżował za darmo. Szczególnie Próżniak dla którego NIE zajmować się łajbą to coś nie do pomyślenia. Nie sraj tam gdzie jesz, ktoś kiedyś powiedział a Merekkerth starał się o tym pamiętać… W przebłyskach jasnego myślenia.

-Noooo, mysiu, nie prychaj. Tatuś się tobą zajmie kochana. Bedzie Ci dooobrze i przyjemnie. Wyjdziesz z każdego Warpa jaki napotkamy… Nooo, współpracuj, to nie boli, lekko załaskocze – niesłyszalne rozmowy prowadzone pół na głos po pewnym czasie przestały dziwić resztę załogi na statku.
Wszyscy wiedzieli że każdy urodzony bez grawitacji to dziwak, a już szczególnie Tech-adept, lecz niektórym ciarki przechodziły po plecach słysząc zniekształcony przez Implant Szczękowy głos Tryba. Zwłaszcza rozbrzmiewający znienacka za plecami lub zza rogu korytarza.

-Perkele! Bierz no swój mechaniczny tyłek i złaź do maszynowni ino migiem! Twoja ‘mysiunia’ się stawia i nie chce współpracować. Dusimy się już od oparów! Ruchy, ruchy! - interkom niemal pękł od krzyku głównego mechanika transportowca. Jako jeden z pierwszych poznał dziwny sposób myślenia Kapłana i jako jeden z nielicznych zaakceptował i potrafił wykorzystać w perswazji.

-Niegrzeczna mysia? Oj wujcio już się nią zajmie, mało ci pieszczot? - w głosie Merekkerth’a rozbrzmiewała irytacja podszyta zdenerwowaniem. Maszynownia była jednym z ostatnich przystanków na trasie obchodu gdzie Kapłan relaksował się w symfonii jęków, stuknięć i sapania wszelkiej maszynerii.

Od wielu lat potrafił rozpoznawać głos maszyn. Każda z nich miała swą duszę i jeśli tylko odpowiednio się skupił i skoncentrował, potrafił nawiązać z taką więź. Owszem, wymagało to pracy, czasu i determinacji, lecz owocowało stosunkowo szybko. Inni Akolici w trakcie szkoleń zazdrościli mu tej smykałki do maszyn. Nawet implanty, które uzyskał za osiągnięcia, zaadaptowały się do jego mięsa wyjątkowo szybko. Słyszał ich szept tak jak słyszał szepty obecnej myszuni. Subtelną pieśń sączącą się wyłącznie do jego uszu. Mógł ją zignorować, o tak, wiele razy ignorował takie wołanie, zwłaszcza nieprzychylne, a mógł z nią rozmawiać, odpowiadać jej a nawet śpiewać do jej rytmu.

-Myysiu, myysiu… tatuś już tam idzie…. Sprawuj się, nie grymaś, nie… Pogłaszcze pieszczotliwie… - bieg Kapłana zgrał się z dziwnym taktem powtarzających się słów przyśpiewki, nuconej niczym kołysanka, gdy Merekkerth pędził do maszynowni.

Fenksworld, dział odlotów, odprawa, kurs na Tsade I

-Nowa mysia… Ciekawe jaka jesteś słodziutka. Poczekaj na tatusia, będzie tam za chwile – Merekkerth uśmiechnął się, a przynajmniej zrobiłby to gdyby dolna część jego twarzy nie była zasłonięta, a wargi podziurawione.
-Słyszysz? Za dużo ludzi, za twardo. Tak, mnie też to boli, Ciii… bo was usłyszą. - Merekkerth odpowiedział cichym mamrotaniem. - Ciii… Jeszcze trochę. Na was przyjdzie też pora. Dobre pieski, będą znów biegać po czerni. Jeszcze ciutek. Wytrzymajcie. - mimo że jako Akolita, nie za bardzo się wyróżniał, pośród mieszanki wszelakiej maści profesji i mieszanek światów, to i tak w jakiś niewyjaśniony sposób postać Kapłana otoczona była stosownym dystansem. Ot… unikajmy wariatów tak dla pewności.

Czerwonawy płaszcz i wystające spod kaptura rurki, prowadzące w głąb tuniki do oczyszczaczy powietrza, bagaż na ramieniu i zgrabnie ukryte co cenniejsze wyposażenie, broń przy boku i wisząca, mechaniczna główka czegoś co może w przyszłości będzie mechaniczną maskotką… Wysoki na ponad dwa metry, z bardzo smukłą, niemal patyczakowatą budową ciała. Fragmenty skóry wystające spod odzienia blade niczym wygaszony popiół. Kaptur, skrywający zieleń oczu i słomkowe włosy, których kosmyki wyślizgiwały się spod cienia. Paznokcie, pożółkłe jakby od grzybicy lub nasączenia różnorakimi olejami, których barwa wgryzła się w keratynową płytkę... Ot, niby kolejny Tech-Priest, ale jednak jakby trochę inny. Jakby, bardziej wycofany i obłąkany pieśnią, której nikt nie dostrzega. No i ten wstręt, namacalny w zachowaniu, do zbyt stabilnego podłoża, tak… dziwnie i ciężko. Tak… duszno… I tyle ludzi… Nowych twarzy…

Kolejna żmudna podróż trwająca dokładnie… nie wiadomo ile. Merekkerth, ku swemu rozczarowaniu, nie został przydzielony do żadnego zadania mającego ‘poprawić’ jakość systemów na transportowcu. Siedzenie w ciasnej kajucie nie należało do najprzyjemniejszych, choć czas ten umilał sobie duetem z nową łajbą. Myszunia okazała się, również niestety, mało chętna do współpracy czy rozmowy, ale Kapłan, nie poddając się, codziennie spacerował wedle swego zwyczaju po wszelkiego rodzaju korytarzach… Do których go wpuszczono.

– Noo, Mysio… Tak wiem, że nie możesz, wujciowi nie pozwolili. Ale no masz, nie zaszkodzi, a pomoże - ukradkowa aplikacja smaru czy innego oleju, podprowadzonego z Łajb jeszcze na początku podróży Akolity, wprowadzała Merekkerth’a w stan dziwnej euforii. Tak jakby dawać psu kiełbasę pod stołem gdy jego właściciel nie widzi. -Jeszcze tylko kilka dni… - brzęczące westchnienie ulotniło się gdy Technograf zamykał po raz niezliczony, śluzę swej kajuty.

Szalet publiczny. Bardzo śmierdzący. Męski. Lotnisko Miasta Danin

- Widzisz mysiu? To nowi koledzy. Tak, oni też mają to co dostaliśmy. Wszystko się zgadza, tak. Przywitaj się. Nowi koledzy, pamiętasz? Tak, wiem, może… - Merekkerth Perkele powiódł wzrokiem po zebranych członkach komórki. Jeden wyszedł. Reszta... Chyba zostanie… Ten pierwszy mało rozmowny. – Dobrze mysiu. Nie musisz rozmawiać - Dla nieprzyzwyczajonego słuchacza, specyficzne rozmowy Próżniaka tylko pogłębiały dystans, zwłaszcza wśród planetarniaków.

Wzrok, jeśli dostrzeżony, Kapłana wodził od jednego sprzętu do drugiego, mało istotny był wygląd twarzy. Identyfikacja już się odbyła więc należało rozpoznawać ‘kolegów’ po gnatach i technologicznych dziwnostkach, lub ich braku. Tak łatwiej zapamiętać, łatwiej zainstalować w serwerach biologicznej pamięci.

– Dokąd idziemy? - Merekkerth nie mógł się oprzeć by zadać to pytanie, mimo iż znał odpowiedź. I dalszą część instrukcji.
 

Ostatnio edytowane przez Gienkoslav : 06-05-2020 o 17:34. Powód: Niuanse nomenklaturowe
Gienkoslav jest offline