Drżenie skały narastało z każdą chwilą. Aż w pewnym momencie ustało… Przez moment wszystko pozostawało w bezruchu, a potem… Wszystko co jeszcze znajdowało się na skale, pozostałości płonącego kasztelu, wieże, zabudowania, mury i brama z łoskotem runęło w dół, wraz z samą skałą. Chwilę potem rozległ się przeciągły plusk, kiedy rumosz skalny dotarł do powierzchni rzeki. Wielka fala przetoczyła się po rzece. Zamek Wittgenstein przestał istnieć…
Zza chmur wyjrzał Mannanslieb, srebrnym światłem oświetlając baronię. Burza ucichła w oddali.
Brama strażnicza, usadowiona na samotnym cyplu wznosiła się teraz nad przepaścią. Resztki mostu zwisały nad kilkudziesięciometrową otchłanią. Ocaleli z walki banici wracali wraz z awanturnikami do dolnego zamku, teraz opuszczonego nawet przez zmutowanych żebraków.
- Co teraz? – zapytał jeden z banitów. Leonard znał go. Był to Jonas, młody rybak, którego oboje rodzice i czwórka rodzeństwa zmarli w Wittgendorfie. Wraz z młodszym bratem Dietrichem przystali do wyjętych spod prawa.