Gnoll jak nie zdychał, tak nie zdychał, jak się odgryzał, tak się odgryzał, i to dosłownie od czasu do czasu. W końcu jednak oklapł znienacka, co było zaskakujące, bo to był akurat jedyny moment, kiedy to Dragan nic ostrego w niego nie wbijał. Zepchnął stwora z siebie i zobaczył stojący nad nimi komitet obronny. Nagły zgon przeciwnika przestał go dziwić. Wstał i otrzepał z kurzu swój płaszcz, a potem wskazał na trupa.
- Przedstawiam, Harpagan Wielki, bohater nad bohatery, jakiego ta ziemia jeszcze nie widziała. Psiogłowi opowiadają o nim przy ogniskach w długie, zimowe wieczory. Dobrze, że uratowaliście mnie z jego szponów i kłów.
Diabołowi wydawało się, że jest niezłym specem od różnych rzeczy, w tym szybkiego pozbywania się pojedynczych wrogów. Może nie najlepszym w cesarstwie, ale stawiał sam siebie w górnej piąt... dziesiątce może. Dobrze chociaż, że był nieśmiertelny. Szkoda, że nie był niebolesny, bo czuł wyraźnie gdzie tamten go walnął, gdzie kopnął, gdzie ugryzł, a gdzie wraził sztylet.
- Elf się nie rusza. – Przyjrzał się ciału z bliższa. – Chyba już się nie poruszy. Macie jakieś zwyczaje na takie okazje, czy wystarczy się z nim pożegnać? Nie mamy wiele czasu, psiaki gotowe wrócić albo zupełnie przypadkiem nadziejemy się na błąkające się plemię gigantów, zanim dotrzemy na miejsce.